48. Co ja jestem? Biuro informacyjne?!

   Raz w życiu byłam przesłuchiwana w sprawie napadu na sklep jubilerski. Jednak wtedy wszystko odbyło się w przyjaznej atmosferze, bo policjanci wiedzieli doskonale, że to nie ja, a chcieli dopytać o szczegóły. Teraz było inaczej. Keith nie mordował mnie wzrokiem, tylko patrzył z kamiennym spokojem, ale i tak miałam ochotę zniknąć pod podłogą.

– A co ona tu robi? – zadał kolejne pytania.

– Stoi na dywanie i ze mną rozmawia, nie widać?

   Chyba stwierdził, że się ze mną nie dogada i zaprzestał pytać. Już miałam ruszyć (pokuśtykać) dalej, ale ujrzałam błagalny wzrok Reiko. Westchnęłam ciężko.

– Spectra, mógłbyś zgromadzić Wojowników w salonie? – spytałam.

– Po co? – ciągle ten nieprzyjemny ton. Wywiesiłam oczy do góry. Serio będzie stroił fochy, bo mu powiedziałam mało przyjazną rzecz? Co on ma pięć lat?

– Jak dla mnie, to on tak traktuje podejrzanych. – szepnęła Reiko.

   Jeden pies! Nikogo nie zamordowałam! Jeszcze...

– Bo będę tańcowała z tą głupią kulą! – warknęłam. – Możesz przestać zachowywać się jak baba w ciąży i zrobić to o co proszę?

   Nawet nie zaszczycił mnie spojrzeniem i powędrował w stronę pokoi Wojowników. Prychnęłam pod nosem i ruszyłam do salonu, czując, że zanim tam dotrę, to wszyscy już się zgromadzą.

   Oczywiście miałam rację, bo gdy z pomocą Dana wbiłam do środka, moi przyjaciele siedzieli na kanapie.

– O co chodzi, Jess? – spytała Julie. – Spectra mówił, że to coś ważnego.

   Zerknęłam na blondyna, który stał oparty o ścianę z rękami splecionymi na torsie. Dobra, Jessica, załatwisz to teraz, a najwyżej potem zemdlejesz. Wzięłam głęboki wdech.

– Mam pewną sprawę, o której wam nie powiedziałam. – zaczęłam. – Otóż...pamiętacie, gdy byliśmy u Klausa i wbili Vexosi? – Skinęli głowami, wbijając we mnie zaciekawione spojrzenia. – Więc można powiedzieć, że rzuciłam się do jeziora, by im zwiać i zaczęłam tonąć. Wtedy ujawniła mi się pewna postać...Reiko.

   Kobieta pojawiła się zaraz po tym, gdy wypowiedziałam jej imię. Wszyscy (oprócz Keitha) wybałuszyli na nią oczy.

– Witam. Nazywam się Reiko. – skłoniła się lekko. – Jestem praprapraprababką Jessici.

– Niech mnie ktoś uszczypnie... – wykrztusił Dan, patrząc na nią.

– Jessie, czemu nam o niej nie powiedziałaś? – zwróciła się do mnie Mira. Wiedziałam, że padnie to pytanie.

– To moja wina. – wtrąciła błyskawicznie Reiko. – Prosiłam Jessicę o to. Moje istnienie nie powinno wam być nigdy ujawnione, ale pewne okoliczności zmusiły mnie do tego.

   Zenoheld o nią pytał. Skąd on tak właściwie ją znał? Zmarszczyłam brwi.

– Wybaczcie. – wymamrotałam. – Nie chciałam was okłamać, ale... – Przygryzłam wargę, szukając dobrego usprawiedliwienia, ale mój mózg po raz kolejny wziął wolne i miałam tylko rozpaczliwą pustkę w głowie.

– Nic się nie stało. – Runo posłała mi ciepły uśmiech.

– Właśnie! – poparł ją Baron. – Wszystko w porządku, mistrzyni Jessico!

– Lepiej późno niż wcale. – dorzuciła Julie.

   Uśmiechnęłam się z lekkim niedowierzaniem i poczułam, jak więzy krępujące moje serce znikają. Wojownicy zajęli się dyskusją z Reiko, która dokładnie im wszystko wytłumaczyła, ale milczała na temat, skąd była i jaki miała cel.

– Chronię Jessicę. – ucięła dyskusję.

   Również nie wspomniała o fragmentach, ale akurat za to byłam jej wdzięczna. Nie chciałam mieszać przyjaciół w kolejne kłopoty.

   Mira nachyliła się nade mną.

– Jest nieco dziwna. – szepnęła. – Niby radosna, ale bije od niej taka przygnębiająca aura.

– Wiem. – Skinęłam głową. – Ciągle nie mogę jej rozgryźć.

   Przez chwilę patrzyłyśmy, jak Reiko prezentowała Baronowi i reszcie swoje moce oraz znikanie i pojawianie się w innej części pokoju.

– Muszę zrobić wywar! – oświadczyła nagle.

– Wywar?

– Tak. – Spojrzała na mnie. – Specjalny eliksir, dzięki któremu twoja kostka się wyleczy.

– Umiesz zrobić coś takiego? – zdziwiłam się.

– Oczywiście. Jesteś Marucho – san, prawda? – zwróciła się do okularnika. – Mogłabym skorzystać z jakiejś nieużywanej kuchni?

– J-jasne

– Dziękuje bardzo. – Skłoniła się lekko. – Muszę lecieć, do widzenia, Wojownicy. – pożegnała się i dosłownie rozpłynęła w ścianie.

   Ohoho, czyli odtąd będziemy mieli lekarz ducha w drużynie? Zapowiadało się baaardzo ciekawie.

– Ej, Jess – Dan odciągnął mnie na bok. Miał nieco niewyraźną minę. – Reiko jest podejrzana.

   Czułam, że usłyszę to dziś od wszystkich.

– Wiem. – mruknęłam. – Zastanawia mnie, czego chce i kim tak naprawdę jest. – Wbiłam wzrok w sufit.

– Może wkrótce się dowiesz.

– Oby...

   Drzwi od salonu skrzypnęły i do środka wszedł Kato.

– Obiad na stole, proszę państwa. – zakomunikował.

   Wszyscy już mieliśmy ruszać do jadalni, gdy zostałam powstrzymana przez męską część drużyny (prócz Marucho i Spectry)

– Nie możesz ciągle łazić z tą kulą, bo w końcu nam tu padniesz. – zawyrokował Ace.

– Jadalnia jest na końcu korytarza. – przypomniałam.

– Wiem, ale gdy będziemy musieli zejść niżej to co? Winda jest zniszczona – Tutaj chłopak posłał Danowi i Baronowi wzrok zabójcy. – a ty na schodach przypominasz emeryta.

– Dzięki za komplement.

– W takim razie – Kula została mi wyrwana, przez co musiałam się kogoś złapać, a ty kimś okazał się Shun. – zaniesiemy cię!

   Złapałam Ace i Kazamiego za barki, a oni podnieśli mnie. Z racji mojego wzrostu zawisłam kilka centymetrów nad ziemią. Tak, widok był wyjątkowo idiotyczny. A jak biegiem polecieli do jadalni, to zaklinałam w duchu los, by nie spaść.

– Tada! – Wkroczyliśmy do jadalni w pełnej chwale.

    Z ulgą osunęłam się na krzesło koło Akane, a ta zmierzyła chłopaków krytycznym spojrzeniem.

– Powinniście raczej ją wziąć na barana. Bezpieczniejsze. – powiedziała.

– A od kiedy to przejmujesz się bezpieczeństwem? – odgryzł się Ace.

– A najlepiej by było, gdyby KTOŚ wziął Jess na ręce. – Po tych słowach przyłożyłam jej łyżką. – Auu! Za co?!

– Ty już dobrze wiesz – warknęłam i zajęłam się zupą, ignorując jej oburzone okrzyki.

   Po skończonym obiedzie Dan zaniósł mnie na barana pod drzwi pokoju.

– Dzięki. – Uśmiechnęłam się, gdy odstawił mnie na ziemię.

– Nie ma za co, Jess. – mrugnął przyjaźnie.

   Weszłam do środka i przeskoczyłam nad torbą. Mimo mroku panującego w pomieszczeniu, rozróżniałam kontury. Zapaliłam małą lampę i przysiadłam na parapecie.

   Pierwsze gwiazdy zaczęły już błyszczeć na niebie. Przymknęłam oczy i oparłam głowę o ścianę. Reiko dalej pracowała nad tym swoim tajemnym wywarem, Fludim gdzieś poleciał, więc zostałam sama ze swoimi myślami.

   Po chwili bezruchu zwlekłam się z parapetu i podążyłam do łazienki.


****


   Reiko kątem oka obserwowała bladoróżowy wywar, podczas krojenia łodyg irysów. Zerknęła na przepis, umieszczony w małej książeczce.

– Zamieszać trzy razy, po czym dodać wywar z kwiatu elokupina. – przeczytała cicho.

   Eliksir po zamieszaniu zaczął bulgotać i zmieniać barwę na fioletowy. Kobieta policzyła ile jeszcze składników zostało i wyszło jej, że wywar będzie gotowy najszybciej za dwa dni.

– Niedobrze. – mruknęła zmartwiona. – Ale już trudno.

   Podeszła do stolika, gdzie wyłożyła różne flakoniki wypełnione kolorowymi płynami. Sięgnęła po pękatą buteleczkę z pomarańczową cieczą. Odkorkowała ją i wlała zawartość do kotła, z którego wzbiły się opary.

   Nagle flakonik roztrzaskał się o białe kafle, a Reiko złapała się za głowę i zacisnęła powieki. Czyjeś urywki wspomnień latały jej przed oczami, jednak były tak rozmazane, że nie mogła rozpoznać czyje są. Wiedziała jedno. Znów ktoś umrze...

   W końcu fragmenty pamięci przestały wirować, a zaczęły się przewijać zupełnie jak klatki w starych filmach.

   Dziewczynka z niebieskimi włosami trzymała za rękę wysokiego mężczyznę o takich samym kolorze czupryny. Stali przed spalonym domem i patrzyli na karetki pogotowia oraz ratowników pętających się po pogorzelisku. Jeden ze strażaków podszedł do nich i powiedział coś. Mężczyzna osunął się na ziemię, po czym z całej siły uderzył w chodnik pięściami.

   Dziewczynka podbiegła do dwóch ratowników, którzy klęczeli przy postaci zakrytej białym prześcieradłem.

– Mamo...


Klap.


   Ta sama dziewczyna, nieco starsza, podała mężczyźnie tabletki, poprawiła mu poduszki, ucałowała w czoło, po czym wyszła na ulicę, by skierować się w stronę ponuro wyglądającego pubu. Tam na powitanie dostała w twarz szmatą, a kobieta o rudych włosach zaczęła się na nią wydzierać.


Klap.


   Dziewczyna stała przed szarym nagrobkiem. Reszta cmentarza zasnuta była mgłą. Z policzka dziewczyny spłynęły łzy, które starła rękawem czarnej sukni. Zagryzła wargę i zaczęła coś szeptać.

   Reiko zerknęła na nagrobek.

„Edward Farrow"


Klap.


   Dziewczyna siedziała na ławce. Jej bluza nosiła na sobie ślady mocnego zużycia, a jasne spodnie miały przetarcie w wielu miejscach. Nagle niebo dosłownie pękło i zaczęły z niego spływać karty. Niebieskowłosa złapała jedną z nich, która zapłonęła błękitnym blaskiem i wynurzył się z niej bakugan.


Klap.


   Dziewczyna wyszła na arenę. Teraz jej strój niczym nie przypominał dawnych biednych kreacji. Wprost przeciwnie. Był zdobiony złotem i drogimi kamieniami. Kiedy pojawiła się na jednej z ruchomych platform, tłum dosłownie oszalał. Zaczął krzyczeć, gwizdać i wymachiwać transparentami.

– Mylene! Mylene! Mylene!


Klap.


   Reiko otworzyła oczy.

   Jeśli człowiek żyje w ubóstwie, to daj mu pieniądze.

   Gdy brakuje mu towarzystwa, daj mu przyjaciół...

   Zenoheld doskonale znał te zasady. Wyciągał rękę do najlepszych, a potem puf! Zamykał ich w złotej klatce.

– Bo tymi, którzy coś stracili, najłatwiej manipulować. – wymamrotała Reiko, zbierając skorupy flakonika.

****


   Otulona ciepłym szlafrokiem wyszłam na balkon. Oparłam się o barierkę i zaczęłam podziwiać nocny krajobraz miasta. Moje świeżo wysuszone włosy zafalowały nieco przez wietrzyk. Przydałby się jeszcze kubek gorącej herbaty. Najlepiej malinowej.

– Przeziębisz się. – Usłyszałam tuż za plecami.

   Zerknęłam do tyłu.

– Wreszcie odezwałeś się jak człowiek. – burknęłam, gdy Phantom podszedł bliżej. – Jakieś święto?

– O co się złościsz? – spytał. Uniosłam brwi. On tak serio? – Przecież wiem, że gdybym cię wtedy nie zapytał, w życiu byś nie powiedziała o Reiko.

– Jasne. – prychnęłam, splatając ręce. – Skąd wiesz?

– Bo znam cię lepiej, niż myślisz. – Wywróciłam oczami.

   Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż odpuściłam i znów oparłam się o barierkę.

– Keith... – zaczęłam, ale umilkłam, by po chwili kontynuować. – Spectra to twoje alter ego?

– Nigdy nie było żadnego rozdwojenia jaźni. – odparł. – Zawsze byłem sobą. Tylko próbowałem pozbyć się kawałka mojego charakteru.

– Świetnie ci wyszło. – stwierdziłam. – Aż za bardzo.

– Boisz się mnie, prawda?

– Nieprawda!

– Tak? To czemu zawsze mówiłaś, żebym zdjął maskę i stał się Keithem?

   Przygryzłam wargę.

– Czyli to wszystko robiłeś tylko ty?

– Tak.

   Westchnęłam. To on mnie w końcu nienawidził czy nie? Bo tak szczerze to skoro nie miał alter, to wszystko się pokomplikowało.

– Jednak nie o tym chciałem rozmawiać. Reiko...

– ...jest dziwna. – wpadłam mu w słowo, ale pokręcił głową.

– Nie. Widziałem ją wcześniej.

– Co?! – Wytrzeszczyłam oczy.

   Zerknął na rozgwieżdżone niebo.

– Pewnego dnia, ujrzałem ją w lustrze. – powiedział. – Mówiła coś o utracie duszy i przepowiedni...Jessica?

Chłopak, który chciał uratować, to co się uratować nie dało, niknie."

   Odsunęłam się od niego i prawie potknęłam o własne nogi. Reiko mówiła, że nie może pokazywać się obcym, tak? Czyli dla Keitha zrobiła sobie wyjątek, ale mi o tym nie powiedziała?! Zacisnęłam pięści.

– Czy widziałeś ją jeszcze wcześniej?

– Nie. – odparł, mam nadzieję, że szczerze.

– Dobra. – Zaczęłam masować skronie. Muszę o tym na spokojnie pomyśleć.

   Już chciałam odejść, gdy złapał mnie za przegub.

– W tej historii jest coś jeszcze. – bardziej stwierdził, niż spytał. – I tylko ty wiesz co, Jessica.

– Nieprawda. – wycedziłam. – Możesz mnie puścić?

   Chłopak okręcił mnie w miejscu i zacisnął palce na moich ramionach.

– Słucham. – Nachylił się.

   Nadęłam policzki i odwróciłam głowę w bok.

– Jessica. – powtórzył groźniejszym tonem.

– Czy ty masz jakiś uraz?! – wybuchłam. – Ciągle się mnie czepiasz! Co ja jestem? Biuro informacyjne?! Czemu mam ci niby o wszystkim mówić, co, Spectra?! To nie twój interes, co wiem, a czego nie wiem! – zakończyłam, łapiąc oddech.

   Chłopak nie odpowiedział, tylko przyjrzał mi się uważniej.

– Nie jestem Spectra. – odezwał się chłodnym tonem. – A Keith.

– Dość długo temu zaprzeczałeś. – wytknęłam mu.

   Wywrócił oczami i odsunął szklane drzwi balkonowe.

– Wracaj, bo jest coraz zimniej. – Niemal wepchnął mnie do środka. Delikatny jak zawsze...

   Zrzuciłam szlafrok i zostałam w mojej ukochanej białej piżamie w czerwony wzorek.

– Jak twoja kostka i ręka? – Złapał mnie za rękę i obejrzał biały bandaż.

– Dobrze. – odparłam. – Yyy... nie idziesz spać? Keith?

   Jego ręka zatrzymała się tuż przed moim policzkiem. Blondyn zamrugał kilka razy, zupełnie jakbym wybiła go z transu i odsunął się ode mnie.

– Do zobaczenia, Jessico. – pożegnał się, po czym wyszedł na korytarz, nie dając mi szansy na odpowiedź.

– Pa. – bąknęłam skonfundowana.

   I to niby kobiety były ciężkie do zrozumienia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top