41. Jedyne światło w mroku
Gdy usłyszałam skrzypnięcie drzwi i kroki, podniosłam głowę i przetarłam powieki.
– Co tak dłu... – pytanie zamarło mi w gardle, kiedy ujrzałam bladą twarz Volta i jego niemal przestraszony i rozzłoszczony wzrok. – Co się stało?
– Król Zenoheld chce stworzyć nową broń. – wyrzucił chłopak na jednym tchu, po czym zaczął się nerwowo przechadzać po pomieszczeniu.
– Jaką broń? Do zniszczenia bakuganów? – Napięłam się.
– Nie – Pokręcił głową. – O wiele gorszą. Do niszczenia światów. Alternatywną broń zdolną zmieść Ziemię, Vestalię i inne planety w proch.
Poczułam dreszcze i serce, które podeszło mi do gardła. Czyli tak Zenoheld chciał się na nas zemścić. Niszcząc nas.
– Te wszystkie słowa o ochronie Vestalian, o lepszej przyszłości dla naszego ludu. To wszystko było wielkim kłamstwem. – wycedził Volt, zaciskając pięści. – A ja w tym uczestniczyłem. W tym głupim teatrzyku Zenohelda. – Spuścił głowę załamany.
Wtedy dostrzegłam ślad uderzenia i siniaka koło jego wargi.
– Kto ci to zrobił? – Wygrzebałam z zamrażarki lód i podałam mu.
– To? – Wskazał na siniaka. – Hydron. – Wziął lód i przyłożył do ust. – Dzięki.
– Nie ma za co. – mruknęłam. – Matulu, mój „kochany" narzeczony ma gorsze humorki niż baba w ciąży. – stwierdziłam, zeskakując z krzesełka.
Volt uśmiechnął się słabo, ale ciągle na jego twarzy malował się ból i przerażenie. Został zdradzony przez wszystkich, którym ufał, więc to nic dziwnego.
– Wiesz może, gdzie są plany tej broni? – spytałam.
– Profesor Clay dopiero nad nimi pracuje. – odparł i spojrzał na mnie zaniepokojony. – Ty chyba nie planujesz...
– Tak, mam zamiar zniszczyć ten chory pomysł w zarodku. – powiedziałam z poważną miną. – Nie pozwolę, by po raz kolejny dziadyga i jego popaprany syn coś zrobili moim bliskim. – Przez chwilę przed oczami miałam obraz mojej rodziny, przyjaciół i wszystkich na których mi zależało.
– Zenoheld cię zabiję! – zaprotestował Luster. – On naprawdę pragnie zemsty.
– No i?! – przerwałam mu zła. – Będę z nim walczyła do końca, nawet jeśli zaprowadzi mnie to do grobu! – Wyjrzałam, czy nikt nie idzie i wyszłam na korytarz.
– Masz rację. – powiedział cicho Volt, gdy mnie dogonił. – Nie popełnię drugi raz tego błędu. Nie zaufam mu już.
Klepnęłam go w ramię i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.
– To gdzie jest gabinet profesora? – szepnęłam.
– Nie teraz. Lepiej będzie w nocy. Wtedy ochrona jest mniejsza. – uznał.
– Niech ci będzie. – zgodziłam się.
Mieliśmy już jakiś plan, ale Luster ciągle wyglądał na przygnębionego. Dalej tak się zamartwiał tą dziadygą?
Zerknęłam na pierścionek. Zielony kamień zalśnił w blasku lamp i ukazał moje oblicze. Zmotywowana mina, świadcząca, że wiedziałam, co chciałam zrobić i nieugięta postawa. Trochę zniknęło tej starej mnie, która wiecznie wpadała w tarapaty i nie przejmowała się konsekwencjami. Chociaż dalej byłam pyskata, lekko szalona i energiczna. Uniosłam nieco kąciki ust.
– Co jest? Tak się przejmujesz tym gościem? – wypaliłam, stając przed drzwiami do mojego jakże kochanego pokoju.
– Nie o to chodzi. – westchnął ciężko. – Po prostu sobie coś przypomniałem.
– Coś czyli co?
Jednak zanim mi odpowiedział, za naszymi plecami rozległ się głos Shadowa.
– No Volt nie wiedziałem, że gustujesz w młodszych! – zawołał, wywalając jęzor.
– Jego przynajmniej jakaś chce, poczwaro. – rzuciłam, opierając ręce na biodrach.
– Coś ty powiedziała?! – oburzył się, mierząc mnie wściekłym spojrzeniem.
– Już tak ogłuchłeś od swojego rechotu?
– Nie podskakuj, bo źle się to dla ciebie skończy! – zagroził, na co ziewnęłam.
– Ale się boję! A tak przy okazji zetnij pazury, bo za niedługo zaczniesz nimi rysować posadzkę. – rzuciłam i zatrzasnęłam drzwi, które na wszelki wypadek zablokowałam komodą.
Padłam jak długa na łóżko i wyciągnęłam Fludima z kieszeni.
– I co o tym wszystkim myślisz? – spytałam, wkładając sobie poduszkę pod brodę.
– Co ja mogę ci powiedzieć? Że Zenoheld to szaleniec? Przecież to nic nowego. Ale tym razem gra toczy się o dużo wyższą stawkę.
Wtedy przypomniałam sobie dwie rzeczy. Słowa Jane kiedy na Ziemię spadły karty do bakugan: „Od teraz życie zacznie przypominać grę." Oraz moje własne spostrzeżenie, że prawdziwa wojna dopiero się zacznie.
Znów usłyszał to złośliwy los, czy może Zenuś się wściekł?
Kto tak w ogóle zadecydował, że to wszystko się tak potoczyło?
– Wszystko jest zależne od nas. Jedna decyzja i nasze życie zmienia się całkowicie. – powiedziała melodyjnie Reiko, sadowiąc się na skraju łóżka.
– O 180 stopni?
– Czasami tak.
Przewróciłam się na plecy i zerknęłam na nią.
– Reiko...skąd ty tak naprawdę pochodzisz?
– Z zaświatów.
Strzeliłam się płaską dłonią w czoło. Normalnie jakby słyszała Harukę albo Akane. Raz na pytanie: to jak było z tym koniem? Akane odpowiedziała: No całowaliśmy się pod wierzbą, ale potem mnie olał.
– Chodziło mi o to zanim umarłaś. – powiedziałam spokojnie, tłumiąc śmiech. – I nie mów, że tam skąd ja, bo czterysta lat temu kobiety na pewno nie chodziły tak ubrane. – Wskazałam na jej bose stopy, krótką sukienkę do połowy ud oraz wstążki owinięte wokół łydek.
Reiko wyglądała za zbitą z tropu. Ha! Teraz ją miałam.
– Więc ja... – Uniosła dumnie głowę. – Naprawdę myślisz, że przejmowałam się, co ludzie o mnie mówią? Noszę to, co lubię
Dobra, coś czułam, że tą drogą nic z niej nie wyciągnę. Trzeba to zrobić nieco inaczej.
– Dlaczego zostałaś zatruta? – zaryzykowałam tym pytaniem, bo Reiko znów mogła po prostu zwiać.
– Cóż ludzie nigdy nie lubili takich jak my. Nie szanują nieznanego. Boją się tego lub próbują wykorzystać. – mówiła beztroskim tonem, ale jej oczy zdradzały jaka złość i rozżalenie nią targały. – Kiedy miałam 23 lata, wypiłam herbatę, a trzy dni później umarłam. – dokończyła szeptem, nie umiejąc już panować na dygotaniem głosu.
Zapadło milczenie, podczas którego kobieta się uspokajała.
– Przepraszam, nie powinnam tak tego przeżywać. – powiedziała, wygładzając nieistniejące fałdy na sukience.
BUM!
Przechyliłam głowę w tył i zostałam uraczona widokiem moich ukochanych przyjaciół: Mylene i Hydrona.
– Serio nie macie ciekawszego życia? – mruknęłam na dzień dobry.
– Zniszczyłaś mój pokój! – Vexoska wycelowała we mnie oskarżycielko palcem.
– Nikt cię nie uczył, że nie wytyka się palcem? – Zacisnęła usta w wąską linię. – Nie denerwuj się tak, bo jeszcze ci się zmarszczki zrobią i wtedy już nikt cię nie zechce.
– Widzisz, książę?! Sądzę, że ta gówniara nie nadaję się na twoją narzeczoną! – zawołała. Czyli tak sobie pogrywasz, wiedźmo?
– Tylko mi nie mów, że jesteś lepsza, jędzo. – prychnęłam, obrzucając ją krytycznym spojrzeniem.
– Od ciebie na pewno!
– Dość już tego. – uciął Hydron. – Mylene, wyjdź. Muszę porozmawiać z Jessie.
– Oczywiście. – wymamrotała Vexoska, zerkając na mnie. Czułam, jak telepatycznie mi przekazuje, że udusi mnie jeszcze tej nocy.
Drzwi się zamknęły.
– Wreszcie się poddałaś, co? – Księciunio uśmiechnął się z wyższością.
– Żartujesz sobie? – burknęłam. – Ja się nigdy nie poddaję w przeciwieństwie do ciebie.
– Doprawdy? Bo jakoś nie widzę twojej bojowej postawy.
–Czy dla ciebie poddanie się, to brak walki fizycznej?
– Nooo... tak – stwierdził po chwili wahania
– Herbata ci uderzyła do głowy czy po prostu jesteś głupi? – załamałam się.
– Nie obrażaj mnie! – powiedział rozzłoszczony.
– Bo co? Będę musiała przebywać z twoim odorem dwadzieścia cztery na dobę?!
– Z kim rozmawiałaś? – spytał znienacka, lekceważąc moje docinki.
– Z samą sobą. Cierpię na schizofrenię i mogę cię zabić w nocy. Nie wiedziałeś? – Wyszczerzyłam groźnie zęby.
Ironia nie dotarła do jego malutkiego móżdżku, więc cofnął się o krok.
– Wiesz co? Lepiej nie przebywać sam na sam z takimi osobami, bo jeszcze mogę w przypływie silnych emocji cię zabić. – wyszeptałam, powoli wstając.
– Muszę iść! – oświadczył i już go nie było.
– Kretyn. Może i wygląda jak matka, ale mózg ma swojego ojca. – powiedziałam z pogardą, po czym padłam znów na łóżko. Muszę poczekać na noc, by wtedy razem w Voltem wykraść plany. Ej...przecież on pewnie wie, gdzie są teleporty!
– Nie za łatwo mu zaufałaś? – spytał Fludim. - To Vexos.
– Wiem, że to dziwnie wygląda, ale czuję przyjacielu, że on nie jest taki jak inni. A ty co myślisz Reiko?
– Ci, którzy są spod domeny światła, mają jedną cechę. Nie mogą zbyt długo krążyć w ciemności. – odparła kobieta.
Może tym razem naprawdę pech się nie wtrąci?
****
Z drzemki wyrwało mnie ciche pukanie.
– Kto tam? – spytałam.
– Volt. – padła krótka odpowiedź.
– Wchodź. – Usiadłam na łóżku.
Wszedł i od razu padł na krzesło. Był jeszcze bledszy niż wcześniej, a ręce nieco mu dygotały. Co go tak strasznie gryzło?
– Muszę ci coś powiedzieć. – rzekł, nim zdążyłam otworzyć usta. – Muszę to komuś powiedzieć, więc wysłuchaj mnie, dobrze?
Skinęłam głową.
– M-miałem rodzeństwo. Trzech braci i jedną siostrę. Mieszkaliśmy razem w vestaliańskich slamsach. Mimo że byliśmy biedni, to byliśmy szczęśliwy. Kiedy dostałem się do Vexos, zaproponowano mi, że moje rodzeństwo może zamieszać w jednym z osiedli miasta Alfa. Ale oni nie chcieli. Woleli dalej mieszkać w slamsach, bo mieli tam wspomnienia i znajomych. Pozwoliłem im na to, lecz przesyłałem pieniądze i odwiedzałem ich co miesiąc. – mówił coraz szybciej, wbijając sobie paznokcie w wewnętrzną część dłoni. – Jednak pewnego miesiąca musiałem zostać, bo odbywał się turniej. A gdy w następnym chciałem ich odwiedzić. – Głos mu się załamał, a chłopak drżał i zakrył twarz dłońmi. Położyłam mu rękę na ramieniu.
– Nie musisz się zmuszać. – powiedziałam łagodnie. – Każdy ma rzeczy, o których nie chce mówić.
– Nie. – wziął głęboki wdech i kontynuował. – W slamsach wybuchła epidemia pewnej śmiertelnej choroby. Cały obszar został objęty kwarantanną. Kiedy przyjechałem tam, moje rodzeństwo już nie żyło. To wszystko moja wina. Gdybym tylko ich nie zostawiał, kazał się przeprowadzić lub przyjechał wcześniej, żyliby!
– Nieprawda. – powiedziałam cicho. – To nie twoja wina. Chciałeś ich ochraniać, prawda? – Podniósł na mnie swoje zmęczone i przepełnione bólem oczy.
Po raz pierwszy współczułam jakiemuś Vexosowi. Nawet więcej: rozumiałam go! Utracił wszystko, gdy dołączył do Vexosów, a teraz oni zamierzali niszczyć innych. To było za dużo dla osoby, która straciła tak wiele.
– Czasami jednak los jest okrutny. Nie miałeś na to wpływu, Volt. – Uśmiechnęłam się słabo.
– Ale gdybym...
– Każdy może tak mówić. Każdy może się załamać i już nie wstać. Ale jeśli naprawdę kochałeś swoje rodzeństwo, to teraz wstaniesz i będziesz walczył do końca! Pokażesz, że dalej jesteś ich starszym bratem, Voltem! – Wstałam i wyciągnęłam do niego rękę. – Co ty na to? – Wyszczerzyłam się.
– Dziękuje. – Spojrzał na mnie dziwnie. – Naprawdę dziękuje.
– To idziemy po te plany? – spytałam, szukając butów.
– Dziś jeszcze nie ma sensu. Profesor Clay dopiero rozpoczął prace. Jutro możemy spróbować.
– Niech będzie. Właśnie Volt są tu gdzieś teleporty?
– Owszem. Jutro cię zaprowadzę, gdy zabierzemy plany.
– I dołączysz ze mną do Wojowników.
– Tak. – Wstał i złapał moją dłoń. – Nie pozwolę skrzywdzić niewinnych ludzi.
– Może pójdziemy po lody? Głodna jestem. – zaproponowałam.
– Wybacz, ale jestem zmęczony. Pójdę się przespać. – powiedział, pomachał mi na pożegnanie i wyszedł.
Dopiero gdy jego kroki ucichły, dotarło do mnie coś.
Była dopiero dwudziesta pierwsza, a Vexosi o tej porze normalnie jedli kolacyjki. Zresztą kiedy wpadłam tu wczoraj o jakiejś trzeciej, to tylko Lync i Mylene wyglądali na wyrwanych ze snu. Więc Volt musiał mnie okłamać.
Zauważyłam małą białą karteczkę wepchniętą w szparę w drzwiach. Wzięłam ją i rozwinęłam.
Pomieszczenie szóste od prawej na trzecim piętrze. Kod to 92815.
Jeśli Volt zrobił to, co myślałam...
Wybiegłam z pokoju i popędziłam do owego pomieszczenia, mając ponurą myśl, że już za późno.
– Volt! – wpadłam do środka i jedyne, co ujrzałam, to zaskoczona Mylene i Volt znikający w kolorowych strumieniach.
– Żegnaj i jeszcze raz dziękuje. – powiedział, po czym znikł.
Zastygłam w bezruchu. Myślałam, że Vexoska zacznie się mnie czepiać, ale ta minęła mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Czyżby było jej żal Volta? I czemu zostawiła mnie samą z teleportem? To jakiś podstęp.
– Volt, dlaczego? – jęknęłam. – Mieliśmy walczyć razem.
– On czuł, że nie jest godny. – powiedziała łagodnie Reiko. – Dlatego odciągnął Hydrona od ciebie.
– Co?
– Hydron właśnie poleciał za Voltem, by ukarać go za zdradę czyli prawdopodobnie zabić.
Nogi ugięły się pode mną. Jedyna dobra osoba w tym gronie idiotów... Jedyne światło w mroku ma zginąć?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top