40. Myślałaś kiedyś o terapii panowania nad gniewem?
– Te buty są robione dla olbrzymów czy co? – wymamrotałam, idąc chwiejnie przez korytarz. Co chwila musiałam się podpierać ściany lub zatrzymywać, ale parłam dalej.
– Ej, ty! – Podszedł do mnie jeden ze strażników, gdy, na szczęście, stałam prosto. – Mamy znaleźć tę dziewczynę z Ziemi! To rozkaz księcia!
– Tak jest! – zasalutowałam i uświadomiłam sobie, jak grubo brzmiał mój głos przez maskę.
Mężczyzna skinął głową i zniknął za zakrętem.
– Nie wierzę w ciebie kobieto. – jęknął Fludim, patrząc, jak machałam rękami, by złapać równowagę.
– Cicho! – syknęłam i stawiając sztywno nogi, szłam dalej.
Wyszłam na główne rozwidlenie korytarzy w okolicy mojego pokoju. Minęłam grono strażników, z którymi powitałam się skinieniem głowy. Hmm, gdzie mogły być schody do kazamatów?
– Strażnik! – usłyszałam wrzask za plecami i odwróciłam się. Ujrzałam wściekłą Mylene, która zaciskając usta w cienka linię, postukiwała obcasami po podłodze. – W moim pokoju zepsuła się fontanna, ogarnij to!
– Oczywiście! – wykrzyknęłam.
Vexoska poprowadziła mnie do jej pokoju, który był cały niebieski z białymi elementami. Wskazała palcem na otwór w ścianie, z którego skapywała woda, po czym bez słowa wyszła, trzaskając drzwiami. Fontanna najwyraźniej miała płynąć do niewielkiego kamiennego okrągłego zbiornika, który teraz był zapełniony do jednej czwartej, a obecnie woda ledwo płynęła z rur.
Ściągnęłam z ulgą maskę i rzuciłam ją na łóżko z błękitnym baldachimem i białą pościelą.
– Teraz się policzymy, jędzo. – wycedziłam, zdejmując kostium i rzucając go w kąt.
Na początku zrzuciłam całą pościel i zaczęłam rzucać poduszkami po pokoju, aż zaczął wypadać pierz. Potem przesunęłam drzwi od szafy i moim oczom ukazały się miliony wieszaków wypełnione najróżniejszymi ciuchami od zwykłych bluzek na wymyślnych kreacjach skończywszy.
Wow. Chyba nawet niektóre sklepy nie miały tylu ubrań...
– Ale piękne! – wybuchłam śmiechem, wyciągając suknie baletnicy zdobioną w...prosiaczki! (xD)
Fludim też nie wytrzymał i zaczął chichotać. Gdy się względnie uspokoiliśmy, wysypałam większość rzeczy na podłogę i okoliczne meble.
Właśnie kiedy byłam w trakcie rysowania serduszek markerem wokół Mylene i Shadowa na jedynym wspólnym zdjęciu Vexosów, weszła właścicielka pokoju.
Zatrzymała się w pół kroku i otworzyła usta. Shadow zajrzał przez jej ramię i wybuchł szaleńczym śmiechem. Cichutko przesunęłam się za komodę, biorąc po drodze maskę.
– Zabiję tego debila! – ryknęła Vexoska, po czym podeszła do komody i wyszarpnęła z jednej z szuflad bat, który zaiskrzył na niebiesko.
– Jakiego debila? – zainteresował się Lync, lustrując wzrokiem pobojowisko.
– Tego strażnika, który miał naprawić fontannę!
– Ale dziś wszyscy strażnicy mają być z królem. – zdziwił się Volan.
A to mała, piszcząca menda! Przeczyszczę kibel jego peleryną! Albo nie! Nim samym!
– Czyli to ta dziewucha, gówniara, idiotka! – wysyczała Mylene, ściskając bat. – Znajdźcie ją!
– Nic mnie ona nie obchodzi, nie będę się męczył. – odparł Shadow, oglądając paznokcie i zlewając morderczy wzrok Vexoski. Natomiast Lync w tempie ekspresowym usunął się z pola widzenia.
Mylene wygoniła Prova i tym sposobem zostałam z nią sam na sam. Cudownie! Bo nie istniało nic lepszego niż bycie w pokoju z psychopatką z batem. Zaczęłam się czołgać w kierunku górki ubrań, by się za nimi schować i poczekać, aż Mylene wyjdzie. Jednak Vexoska ani myślała opuścić pokój. Rąbnęła się na łóżko i ze świstem wypuściła powietrze. Niech jeszcze zacznie jogę uprawiać, a zejdę na zawał. Albo mi oczy wypali, a naprawdę lubiłam swoje oczy.
– No i kto mi to posprząta? – wymamrotała.
Bo podniesie tych ubrań i włączenie odkurzacza to wyczyn na miarę zdobycia Mount Everest...
Dalej tak lamentowała, że była nieszczęśliwa, że Zenuś był zły, że Spectra pożałuje, że Shadow to idiota, że ja to powinnam mieć na tyle przyzwoitości, by zejść na zawał itp. Książkę by można o tym napisać.
Nagle podniosła się i sięgnęła po jedną ze sukni – tą z prosiaczkami. Podeszła do ogromnego lustra w morskiej ramie i przyłożyła ją do swojego obecnego stroju. Z całej siły starałam się zdusić śmiech, ale widok Mylene w takim stroju nawet kamień by rozśmieszył! Jednak dokonałam niemożliwego i nawet nie pisnęłam. Wreszcie Vexoska zaczęła oglądać biżuterię, więc mogłam odetchnąć. I to był błąd. Przez to, że zdusiłam śmiech, mój organizm wytworzył....czkawkę.
Czknięcie przy tej ciszy zabrzmiało jak wystrzał z armaty. Mylene zamarła i opuściła sznur pereł. Nie czekałam na rozwój wydarzeń, tylko niczym torpeda wypadłam zza stosu ubrań. Widziałam, że dziewczyna sięga po bat, więc zacisnęłam zęby i wykonałam ryzykowny ruch.
Uchyliłam się przed niebieską linią, która musnęła moje włosy i złapałam kołdrę, po czym cały czas pochylona popędziłam na czołowe zderzenie z Mylene. Podskoczyłam, rozłożyłam kołdrę i zaczęłam zawijając w nią dziewczynę.
– Puszczaj mnie! – wrzasnęła, kopiąc na oślep i miotając się jak przy napadzie febry.
– Masz jakąś nerwicę, czy co? – mruknęłam, próbując wykopać bat poza jej zasięg.
– Ty mała! – warknęła.
– Myślałaś kiedyś o terapii panowania nad gniewem? Myślę, że ci się przyda. – stwierdziłam.
– Tobie przydałby się psychiatra! – odgryzła się.
– Ale takiej chodzącej bomby nikt nie zechce. Zwłaszcza, że piękna to ty nie jesteś.
– Odezwała się miss świata!
– Ja przynajmniej nie rzucam się na ludzi z batem. Czy to jakiś fetysz?
I tak się kłóciłyśmy i szarpałyśmy przez dobre dziesięć minut, aż wpadł Shadow z niezadowoloną miną.
– Mylene, mogłabyś się... – urwał i wybałuszył oczy, patrząc na nas.
– Pomóż mi! – wrzasnęła Vexoska.
Prove ruszył do przodu, do tego stopnia ogłupiały, że gdy sturlałam się z Vexoski, to on tego nie zauważył i złapał Mylene.
– Co ty odwalasz, jełopie?! Ona jest tam! – wydarła się mu do ucha.
Ja przez ten czas zdążyłam się potknąć o jej buty, zaliczyć glebę, wstać i dostać ataku śmiechu.
– Jesteście śliczną parą! – oświadczyłam, robiąc serce dłońmi.
– No wiesz co? Obrażasz mój gust! – krzyknął oburzony Shadow.
– Co to miało znaczyć, poczwaro?! – ryknęła Mylene.
Prove spojrzał na mnie spanikowany.
– Nie mieliśmy jej łapać? – jęknął, wskazując na mnie, gdy dziewczyna nadepnęła mu na stopę.
– Masz rację!
No szlag, a ja się tak dobrze bawiłam! Rzuciłam w Shadowa butem i uniknęłam szkatułki, ciągle cofając się w stronę drzwi.
– Co tu tak głoś... – Lync wbił do środka bez pukania (pełna kultura) i dostał puzderkiem w zęby.
Wtedy Prove rzucił się na mnie z rozczapierzonymi pazurami. Złapałam Volana za ramię i wepchnęłam w ramiona Shadowa, po czym wreszcie opuściłam ten przeklęty pokój.
– Tylko gdzie dalej? – mruknęłam, gdy oddaliłam się na bezpieczną odległość.
– Mnie się pytasz? – odparł Fludim.
I jeszcze dodatkowo byłam ubrana jak jakaś księżniczka! A bieganie w obcasach nie było moim ulubionym zajęciem.
Poczułam, czyjąś dłoń na buzi. Kopnęłam tego kogoś w nogę, ale nie usłyszałam choćby syku. Zostałam pociągnięta w ciemniejszą część korytarza. O matulu, Reiko ratuj, Hydron chciał mi coś zrobić! Znaczy się strzelałam, że to on, ale wiecie, tacy to byli do wszystkiego zdolni.
– No, teraz możesz mówić, byle nie głośno. – usłyszałam i moja twarz została uwolniona.
– Volt, co ty wyrabiasz? – zdziwiłam się.
– Ratuję cię przed wściekłą Mylene.
– Ona ma jakieś problemy z agresją. – burknęłam. – Zawsze zaczyna, ale to moja wina!
– Skądś to znam. – mruknął, patrząc czy ktoś idzie. – Ale akurat teraz nie powinnaś robić za wiele awantur.
– Ja nic nie robię, serio. Tylko mam wyjątkowego pecha i jestem nieco zbyt szczerza. – przyznałam, szczerząc zęby.
– Więc będziesz musiała siedzieć cicho. – odparł, lekko unosząc kąciki ust.
– A to czemu?
– Bo wygląda na to, że król...jak to powiedzieć....
– Najchętniej zadźgałby mnie łyżką, a potem podpalił. Nie on jeden, uwierz mi.
– Dokładnie. W takim układzie prowokowanie innych ci nie pomoże.
– Tak właściwie to czemu mi pomagasz? – spytałam. – W końcu to przeze mnie i Ruch Oporu musieliście zwiewać z Vestalii i tak dalej.
– Sam nie wiem. Jakoś tak. Mimo wszystko jesteś dobrą osobą, nawet jeśli udajesz wredną, a ja zawsze takim pomagam.
– Dzięki. – uśmiechnęłam się. – Nie łapię czemu jesteś w tej grupie psychopatów, ale jesteś sympatyczną osobą.
Zmarszczył brwi, ale skinął głowa na znak podziękowania.
– Chodź. – Machnął ręką.
Na paluszkach przeszliśmy przez korytarz i weszliśmy do niewielkiej kuchni.
– Muszę iść na ważne zebranie Vexosów, a ty tu zostań, dobrze? Potem tu po ciebie wrócę. Pod żadnym pozorem się nie ruszaj.
– Tak, tak, załapałam. – mruknęłam, wyciągając z zamrażarki lody. – Jak wrócisz i powiesz, że Zenohelda szlag trafił, to uznam, że dziś jest całkiem miły dzień. – rzuciłam na pożegnania.
Pokręcił głową i westchnął ciężko, po czym wyszedł.
– Zostać czy nie zostać? – zerknęłam na Fludima, a potem na Reiko, która się pojawiła.
– Lepiej zostań. I tak nie wiesz jak trafić do tych piwnic, gdzie jest fragment. – poradził bakugan.
– Reiko, a może ty wiesz?
– Niestety nie znam przejścia. Trochę za dużo tu schodów. – skrzywiła się.
– W sumie mogliby zainwestować w windy. – Wzięłam łyżeczkę i wbiłam w lody miętowe. – No nic. Poczekamy na Volta i może on coś powie!
****
Wybuch zniszczył skarpę, na której stał. Zaczął spadać wraz z fragmentami skały i głazów. Tym razem chyba poszedł o jeden krok za daleko...
– Spectra! – usłyszał ryk swego bakugana i poczuł, jak ląduje na miękkiej powierzchni czyli łapie Heliosa.
Wtedy zrozumiał. Z każdym krokiem w kierunku nieograniczonej władzy i siły coś tracił.
Najpierw stracił rodzinę.
Potem rodzinną planetę.
Później wiernego przyjaciela.
A teraz był o krok od utraty swego bakugana, który zawsze przy nim był i własnego życia. Dodatkowo tracił cząstki siebie i stawał się taki jak Zenoheld.
Ludzie idący taką drogą jak ty, giną szybciej, niż myślisz!
Miała rację...
Wstał i spojrzał na promienie słońca, który powoli przedostawały się przez chmury. Ciągle istniała szansa. Jeszcze nie wszystko stracone!
– Jesteś dobry, Dan. Najlepszy. – powiedział, patrząc czy z Heliosem wszystko w porządku.
– Dzięki, stary – ucieszył się szatyn.
Keith uniósł nieco kąciki ust. Już wiedział, co powinien zrobić.
– Powinienem być z najlepszymi, a nie z nimi walczyć. – rzekł, po czym wyłączył i ściągnął maskę.
Promienie słoneczne wpadły mu do oczu i rozświetliły scenę bitwy.
– Wreszcie wszystko zrozumiałem. – oświadczył, patrząc na na Wojowników zgromadzonych wokół Dana.
Czemu wcześniej byłem tak głupi, by tego nie zauważyć? – pomyślał.
– Keith, nareszcie! – Mira przytuliła się do niego.
Objął siostrę i przyciągnął do siebie.
– Przepraszam, Miro. Za wszystko. – wyszeptał, tuląc ją i gładząc jej włosy.
– Tak tęskniłam. – wymamrotała, ścierając łzy.
Uśmiechnął się tylko i pozwolił siostrze wypłakać się. Był jej to winien.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top