4. Sprawy przybierały coraz gorszy obrót

  Powróciliśmy na Vestalię. Zamknęłam się w swoim pokoju i kazałam przynosić sobie posiłki. Nie chciałam się z nikim widzieć. Rozmawiałam tylko z Fludimem. Omawialiśmy plany ucieczki, sprawę mojej domniemanej mocy i co się stanie, jeśli Mira przejdzie na stronę Vexosów. Sprawa nie była za wesoła.

   Któregoś dnia przyszła do mnie służąca.

– Książę Hydron chce się z panienką niezwłocznie widzieć. – powiedziała drżącym głosem.

   Wyglądała na przestraszoną. Może Hydron urządził im jakąś awanturę?

– Już idę. – mruknęłam i z niechęcią wyszłam z pokoju.

   Na korytarzach było tak cicho, że słyszałam echo własnych kroków. Miałam kompletnie gdzieś, czego chce książę. Nie pomogę im i koniec dyskusji. Weszłam do sali tronowej. Hydron siedział na tronie, stukając palcami w podłokietnik. Wokół niego zgromadzili się Vexosi. Shadow trzymał się pod boki, a na twarzy miał szeroki, psychopatyczny uśmieszek. Mylene ciągle wyglądała jak królowa lodu. Lync wraz z Voltem też wyglądali na zadowolonych. Tylko te dwa pajace (Spectra&Gus) mieli niewyraźne miny. Hydron zauważył, że łaskawie przyszłam i zerwał się z tronu. Po twarzy błądził mu chytry uśmieszek, a w oczach płonęły wesołe ogniki.

– Znasz Młodych Wojowników, prawda, Jessico? – spytał, schodząc po schodach.

– Tak. Co z tego? – starałam się mówić znudzonym tonem, ale w środku czułam, że coś złego się stało.

– Wiesz zapewne, że walczyli z nami – bardziej stwierdził niż spytał.

– Więc? – zaczęłam się denerwować.

– Z przyjemnością cię informuje, że przegrali. – oświadczył, a na ścianie wyświetliło się ujęcie z kamer, przedstawiające wojowników.

   Byli uśpieni i umieszczeni w jakiś zbiornikach wypełnionych zielonkawą cieczą. Ich bakugany były złapane w metalowe obręcze. Shun, Marucho i jakiś chłopak z seledynowymi włosami. Trzech, a w Ruchu Oporu, o ile dobrze kojarzyłam, było sześć osób. Tyle ile domen.

– Nie złapaliście wszystkich. – powiedziałam, odwracając się w stronę Hydrona.

   Poczułam, że ktoś mnie obejmuje za ramię. Po mojej prawej stronie pojawiła się twarz Shadowa z wywalonym językiem. Roześmiał się.

– Spokojnie. Złapiemy ich. – zapewnił mnie, wyszczerzając ostre zęby.

– Czemu umieściliście ich w takim czymś? Co to w ogóle jest?! – niemal krzyknęłam, wyrywając się temu kretynowi.

– Specjalna maszyna, w której mogą hibernować przez długi czas. – powiedział Lync, uśmiechając się złośliwie.

   Wbiłam w niego takie spojrzenie, że wzdrygnął się i schował za Voltem. Co za tchórz!

– Ojj, Jessico. Nie denerwuj się tak. – zacisnęłam zęby i pięści. – Teraz przynajmniej wiesz, do kogo się przyłączyć. Wojownicy są słabi nie to co Vexos. – wyszeptał Hydron, kładąc rękę na moim ramieniu.

– Bierz tę łapę. – warknęłam, nie panując nad sobą.

   Chłopak tylko przybliżył do mnie swoją twarz, wyginając usta w uśmieszku typowej gnidy. Wtedy stało się coś dziwnego. Poczułam wypełniające mnie od środka gorąco. Widziałam zamazane sylwetki Vexosów.

– Zniszcz. – szepnął jakiś głos w mojej głowie.

   Czułam się jak we mgle. Wiedziałam, że się poruszam, ale kompletnie nad tym nie panowałam. Usłyszałam czyjś krzyk. Nagle gorąco zniknęło i zaczęłam normalnie widzieć. Wbijałam pięść w ścianę, w której pojawiła się spora dziura. Spod palców wypływał mi strumyk krwi. Ja to zrobiłam?! Zamrugałam kilka razy. Na mojej ręce pojawiły się czarne znaki, które po chwili zniknęły.

– Jessie! – krzyknął Fludim.

– Żyję. – mruknęłam, wyjęłam rękę z dziury i natychmiast tego pożałowałam. Strasznie mnie zabolała. – Auu! – jęknęłam i schowałam ją między nogami.

– Spokojnie, za chwilę ci pomogą. – powiedział troskliwie.

   Taa, ich pomoc szybciej skończyłaby się amputacją. Kątem oka zerknęłam na Vexosów. Na ich twarzach malował się szok. Tylko Spectra podszedł do mnie i bez żadnych wyjaśnień wyciągnął na korytarz.

– Co to było? – spytałam.

– Twoja moc się przebudziła. – odparł.

   Co ja Hulk jestem, że ściany rozwalam?! Takiej umiejętności to ja podziękuje. W szczególności, że tak boli!

– Aha. – mruknęłam, a on zaczął dezynfekować mi ranę, a potem zawinął mi rękę w bandaż.

– Spróbuj poruszać palcami.

   Bez protestów to zrobiłam. Ból prawie już zniknął. Na tej Vestalii mają jakieś cudowne leki!

– Dzięki. – chciałam wstać, ale złapał mnie za rękę.

– Jeśli zbyt się wściekniesz, wtedy moc się uruchomi. Nie kontrolujesz jej, więc możesz zrobić komuś lub sobie krzywdę. Proszę, panuj nad sobą. – powiedział.

   Chwila, chwila czy on się o mnie troszczy?!

– Tak, pewnie dlatego, że jesteś jego cenną bronią, idiotko. – zganiłam się w myślach.

– Spróbuję. – powiedziałam i wyszłam na te kochane korytarze. Jak na złość wpadłam na księciunia. Na początku nawet go lubiłam, ale po tym co mi pokazał, przestałam.

– Twoja siła jest niesamowita. – oświadczył i jakby nigdy nic odprowadził mnie do pokoju. – Właśnie. – klasnął – Chciałabyś zobaczyć królewskie ogrody? – spytał.

– Czemu by nie. – Tęskniłam za świeżym powietrzem. Miałam po dziurki w nosie przebywania w tych murach.

   Wyszłam z nim na zewnątrz. Ogród był piękny. Mienił się wszystkimi kolorami tęczy. Niebieska rzeczka radośnie chlupotała. Wiatr szumiał między drzewami. Zobaczyłam rabatkę lilii, moich ukochanych kwiatów. Usiadłam na kamienistej dróżce i z przyjemnością powąchałam je. Cała wściekłość w jednej chwili ze mnie uszła. Przyroda działała na mnie uspokajająco. Gdy za długo przebywałam w czterech ścianach, szybko się denerwowałam i byłam ogólnie nie do wytrzymania.

– Moja matka bardzo je lubiła. – powiedział Hydron, siadając koło mnie.

– Co się z nią stało? – spytałam, podpierając podbródek zdrową ręką.

– Umarła kilka lat temu. – powiedział to obojętnym tonem, ale wyczułam, że brakuje mu jej.

   Nic na to nie odpowiedziałam. Czasami słowa potrafią zranić bardziej niż milczenie. Chłopakowi chyba mój brak odpowiedzi spodobał się, bo lekko się uśmiechnął i wstał.

– Muszę już wracać. Zostań, jeśli chcesz.

   Kiedy zniknął, Fludim wskoczył mi na ramię.

– Co o tym wszystkim sądzisz? – spytał.

– Zastanawiam się, czemu ta moc nie ujawniła się wcześniej. W końcu mam już szesnaście lat. – wystawiłam twarz do słońca.

– Jessie.

– Hmm?

– Czemu do jasnej cholery nie uciekasz?! – wrzasnął mój bakugan, a ja zaskoczona zaliczyłam bliskie spotkanie z ziemią (nie ma to jak wywalić się, siedząc).

– A jest tu wyjście? – Jestem największym ogarem świata. Po nocach spędzonych na obmyślaniu ucieczki, gdy trafia się okazja, wolę wylegiwać się i wąchać kwiatki. Przeklęty mózg! W ułamku sekundy zerwałam się. Dookoła było pusto, tak mi się przynajmniej wydawało.

– Nie wiem, czy jest – mruknął Fludim, a ja miałam ochotę coś mu zrobić.

– Idiota – prychnęłam.

   Spokojnie poszłam na drugi koniec ogrodu. Był oddzielony grubym ceglanym murem wysokim na sześć metrów. Już widzę, jak tędy wychodzę. Szłam ciągle koło muru, wypatrując jakiejś wyrwy lub bramy. Nagle zobaczyłam wysoką  bramę ozdobioną motywami roślinnymi. Miała tak na oko z cztery metry wysokości. Pociągnęłam z całej siły za klamkę, ale nawet nie drgnęła. Cholera. Trzeba szukać dalej. Obeszłam cały ogród wzdłuż i wszerz, ale poza tą bramą nie znalazłam stąd innego wyjścia. Zrezygnowana usiadłam na brzegu marmurowej fontanny. Gdybym umiała używać tej mocy, bez trudu rozwaliłabym mur. Tylko, że ani ja, ani Fludim nie mamy pojęcia jak ją opanować. Uruchamia ją moja wściekłość. I to nie zawsze. To jedyna informacja jaką posiadałam.

– Może Spectra coś wie. – mój bakugan chyba czytał mi w myślach.

– Zapewne z radością podzieli się ze mną informacjami – powiedziałam, nie ukrywając sarkazmu.

   Moje myśli zajęły się Drago. Próbowałam go odnaleźć na własną rękę, ale w tej plątaninie korytarzy i zakamarków to niemożliwe. Był pewnie w jakimś tajnym laboratorium. Co zamierzają z nim zrobić?

   Wstałam i ruszyłam do środka z postanowieniem , że znowu będę go szukać. Po jakiejś godzinie trafiłam na wąskie schodki, kierujące pewnie do lochów. Tam jeszcze nie byłam, więc zeszłam na dół. Spodziewałam się, że będzie tam koszmarnie ciemno, ale korytarze oświetlały pochodnie.

   Postanowiłam się trzymać jednej trasy. Z moim zmysłem orientacji pewnie inaczej bym się zgubiła w dwie sekundy. Wędrowałam zimnym korytarzem, gadając z Fludimem. Nagle usłyszałam głośny huk. Dochodził z pomieszczenia tuż przed nami. Cichutko jak myszka zakradłam się tam i zajrzałam do środka. W środku ogromnej kuli wił się Dragonoid. Ryczał, a kryształ na jego torsie promieniował silnym światłem. Naukowcy krzyczeli do siebie, notowali na kartkach lub stali przy komputerach, wpisując coś do nich. Dostrzegłam Spectrę, oglądającego to wszystko zza grubej szyby. Nasze spojrzenia spotkały się. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.

   Nagle usłyszałam dźwięk tłuczenia. W moją stronę poleciały odłamki szkła. Rzuciłam się na ziemię. Naukowcy zaczęli wrzeszczeć. Drago wydostał się z kuli. Jednak coś było nie tak. Jego oczy były pozbawione wyrazu. Ryczał i atakował ogonem ludzi.

– Jessie, musimy uciekać. – szepnął przerażony Fludim.

– Wiem. – odparłam, rzuciłam ostatnie spojrzenia na Drago i wycofałam się.

   Pędziłam ile sił w nogach. Byłam wściekła. Jak oni śmieli zrobić coś takiego Drago?! Dotarłam do schodków. Usiadłam na najniższym stopniu i próbowałam uspokoić się. Dragonoid się wydostał. Będzie dobrze. Tylko czy to oby na pewno był ten sam bakugan...? Wyglądał, jakby nie wiedział kim jest.

– Co oni mu zrobili? – spytałam Fludima.

– Prawdopodobnie usunęli pamięć. – odparł ze smutkiem bakugan.

Ostatnia nadzieja na pokonanie Vestalian miała się wkrótce stać ich zabawką. Chyba, że coś wymyślę. Wdrapałam się na górę i powędrowałam do biblioteki.

– Książki medyczne, zielarskie, historyczne. – mruczałam pod nosem, przechadzając się między regałami.

   Sama nie wiedziałam, czego szukam. Co pomoże w walce? Przydałby mi się plan zamku, ale wątpię, żeby trzymali go w bibliotece. Moją uwagę przykuło opasłe tomisko pt. ,,Ukryte przejścia''. Ściągnęłam je z półki i zaczęłam wertować. Okazało się, że to zwykły kryminał. Zawiedziona odłożyłam książkę na miejsce i wyszłam z biblioteki. Nie miałam pomysłu, co robić dalej. Zauważyłam w oddali sylwetkę Phantoma. Natychmiast skręciłam i szybkim krokiem niemal biegiem ruszyłam do pokoju. Była tuż przy drzwiach, gdy rzecz jasna moja równowaga zrobiła mi niespodziankę i potknęłam się o własne nogi (przeklinam cię równowago!).

– Jessica. – usłyszałam jego głos za plecami.

– Tak? – wstałam.

– Chodź na kolację. – powiedział.

   Spodziewałam się raczej tekstów w stylu: ,,Co ty do cholery robiłaś w laboratorium'' lub ,,Musimy pogadać''. Zaskoczona skinęłam głową i poszliśmy do jadalni.

   Wszyscy Vexosi już tam byli. Lync strzelał w Gusa kawałkami ziemniaka, Shadow czesał swoją czuprynę, co chwilę przeglądając się w lusterku, Hydron patrzył się na to z politowaniem. Mylene i Volt jako jedyni siedzieli pogrążeni we własnych myślach.

   Zajęłam miejsce między Mylene a Hydronem. Przynajmniej nie będę na celowniku ziemniakowego terrorysty. Przynieśli jakieś dziwne mięso. Podejrzewałam, że to jest mięso. Cholera wie. Dźgnęłam je widelcem. Uff nie ruszyło się. 

– Mylene z jakim uczuciem kroisz to mięso. Czyżby randka ci się nie udała? – z mojej batalii z tym czymś wyrwał mnie głos Shadowa.

   Dziewczyna posłała mu lodowate spojrzenie i wbiła widelec w pieczeń. Białowłosy roześmiał się, wywalając jęzor na zewnątrz.

– A może... – przechylił lekko głowę.

– Nawet nie próbuj. – jęknął Lync, patrząc z niepokojem na Mylene.

– Dostałaś okresu? – dokończył Shadow.

   Zapadła cisza. Nikt nie miał odwagi się poruszyć. Nawet służący zamarli w miejscu. Dziewczyna przez chwilę wpatrywała się zszokowana w chłopaka. Po chwili na jej twarzy pojawiła się najprawdziwsza furia. Cisnęła talerzem, napojem i sztućcami w Shadowa. Ten przerażony schował się pod stół.

– Chodź tu tchórzu. – syknęła.

– Ekhem. – chrząknął Hydron.

   Mylene popatrzyła na księcia.

– To jego wina! – kopnęła krzesło Shadowa i bez słowa wyszła z jadalni.

   Próbowałam zdusić śmiech, co średnio mi wychodziło. Pewnie wyglądałam, jakbym dostała padaczki. Shadow wygrzebał się spod stołu. Hydron obdarzył go gniewnym spojrzeniem.

– Co to miało być, pajacu? – spytał, wzdychając z politowaniem.

– Eee... – podrapał się po głowie. – Żarty?

– Idź mi stąd i nie pokazuj się na oczy Mylene. – rozkazał.

   Prove bez protestów opuścił jadalnię, chichocząc pod nosem. Uspokoiłam się i wróciłam do posiłku. ,,Mięso'' nie było takie złe. Kiedy skończyłam, zaczęłam się zastanawiać, czy mogę sobie tak o wyjść. Zresztą kij z tym. Wstałam i szybko wyszłam. Czułam na plecach palące spojrzenie Spectry.

   Wreszcie dotarłam do pokoju.

– Vexosi to niezłe psychole. – stwierdził Fludim.

– Naprawdę? Nie zauważyłam. – odparłam ironicznie, sięgając po książkę o czarodziejach.

   Chwila. Mogłam iść do tego laboratorium, gdy ci tam jedli. Co prawda Mylene i Shadow już nie, ale oni to nie Spectra oraz Gus. Jak na zawołanie do pokoju wszedł Phantom. Bez pukania bo po co!

– Czego chcesz? – jęknęłam, padając na łóżko.

– Jutro znów lecimy na Ziemię. – powiedział, sadowiąc się na krześle.

– Jasne, siadaj, nie krępuj się. – zakpiłam.

   Uśmiechnął się lekko i zdjął maskę.

– Po co tam lecimy? – spytałam.

– Dan Kuso chce odzyskać Drago. – odparł z drwiną w głosie.

– A ty tak po prostu oddasz?

– Mam zamiar przetestować Dragonoida. Kuso będzie idealnym przeciwnikiem testowym – wzruszył ramionami.

– A jak przegrasz?

– Nie ma takiej możliwości. 

– To po cholerę ci ja?! I tak nic tam nie robię! – jęknęłam.

– Moim obowiązkiem jest cię pilnować. Nie zostawię cię z tą bandą idiotów, bo pewnie uciekniesz. – powiedział.

– Cudownie. – wtuliłam twarz w poduszki.

– Jutro o dziewiątej.

   Miałam świętą nadzieję, że sobie stąd pójdzie. Po jakimś czasie usłyszałam kroki i odgłos zamykania drzwi. Wreszcie.

– Masz zamiar spać w ubraniach? – Fludim ułożył sobie wygodne legowisko na szafce nocnej.

   Przewróciłam oczami, umyłam się i przebrałam w moją bardzo długą koszulę. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale rzecz jasna były zamknięte. Położyłam się i zaczęłam czytać książkę. Po jakimś czasie usnęłam.

   Rano.....Wspominałam, że ja i ranny ptaszek to dwa kompletnie inne pojęcia? Jeśli nie, to już wiecie. Ziewając i przecierając oczy, powlokłam się do pomieszczenia, gdzie znajdują się teleporty. Miałam bardzo złe przeczucia. Sprawy przybierały coraz gorszy obrót.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top