33. Nie skończyłem z tobą
Helios i Drago przegrali. Czerwona mgiełka wypłynęła z ciała Drago i pofrunęła do systemu zniszczenia. Bakugany wróciły do form kulistych i wylądowały dłoniach swoich partnerów. Zenoheld uśmiechnął się mściwie. Szkarłatny kryształ umieszczony na systemie zalśnił krwistym blaskiem. Wtedy poczułam, jakby coś mnie dusiło. Nogi ugięły się pode mną, ale nie upadłam. Z trudem łapałam powietrze.
– Co jest, Jess? – zaniepokoiła się Mira.
– Nie wiem. – wymamrotałam.
Bicie mojego serca stało się coraz szybsze.
– To przez to kim jesteś. – powiedział Zenoheld.
Wszystkie spojrzenia spoczęły na nim.
– Masz w sobie trochę DNA bakuganów. – wyjaśnił z jadowitą radością. – Więc skoro system zaczął działać, to i ty to odczujesz.
Zrobiło mi się zimno. Ja miałam w sobie coś z bakugana? Z niedowierzaniem spojrzałam na swoje ręce. Nie...To niemożliwe! On musi kłamać. Tak, on blefuje... Więc czemu czułam, że to prawda?
– Nie istnieje coś takiego jak połączenie człowieka i bakugana! – wrzasnął Dan. – Kłamiesz!
– Jeśli mi nie wierzycie, to spójrzcie na nią. Dlaczego cierpi, skoro jest człowiekiem?
Spojrzałam na niego z nienawiścią. Vexosi wjechali na specjalnych platformach i stanęli za plecami króla. Prychnęłam i, mimo ciągłe uczucia duszenia, stanęłam prosto.
– Naprawdę mnie nie znosisz, co? – mruknęłam. – Ale ja nie umrę. - Wyszczerzyłam się. – W końcu jestem tylko w kilku procentach bakuganem, nie? – Zmrużyłam oczy. – Nie uda ci się.
– Zobaczymy. – powiedział chłodno.
– Lepiej pożegnajcie się ze swoimi bakuganami. – rzucił kpiąco Hydron. – W końcu zostało im mało czasu.
– Przegraliście, Wojownicy! – zaśmiała się Mylene.
– Jak twój Maccubas? Jego łeb dalej rdzewieje? – spytałam i zorientowałam się, że czuję się już normalnie.
Jej tęczówki zwęziły się w szparki.
– Jeszcze mi za to zapłacisz. – wysyczała.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami. Dan pociągnął mnie za ramię. Zerknęłam na niego.
– Jess, ty naprawdę masz w sobie coś z bakugana? – zapytał niespokojnie.
– Nie wiem. – powiedziałam cicho. – Ale czułam ból, więc to bardzo możliwe.
Zacisnął palce, ale szybko je rozluźnił.
– Musimy teleportować się do Vestroi. – zwrócił się do Spectry.
– Po co? – spytali jednocześnie maszkaron i Mira.
– Musimy uratować bakugany! – krzyknął Dan. – Póki Vexosi nie uruchomią swojego systemu, istnieje szansa, że zdołamy je ewakuować.
– Nie liczyłbym na to. – odezwał się Hydron. – Ale próbujcie. – uśmiechnął się złośliwie.
Czułam ochotę, by tam podejść i przywalić każdemu Vexosowi po pysku. Lecz teraz ochrona bakuganów była ważniejsza.
Spectra przeniósł nas na swój statek, a nim polecieliśmy do Vestroii. Czemu on nam pomagał? Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia z Shunem i Acem. Ten drugi miał nieufny wyraz twarzy i obserwował każdy ruch maszkarona. Porzuciłam rozważania o Phantomie i zajęłam się istotniejszą sprawą. Czy naprawdę miałam w sobie DNA bakuganów? Skąd? Jak? Dlaczego? Miliony pytań i żadnej odpowiedzi. Jak miło.
– Musimy wysłać nasze bakugany, by zwołały inne do statku. Stąd wyślemy je na Ziemię. - słuchałam planu jednym uchem.
– Jak je tam przeniesiemy? – spytała Mira.
– Teleportem. – odparłam. – Wystarczy wprowadzić współrzędne.
– Tylko gdzie one się zmieszczą? – zmartwił się Baron.
– W moim domu jest dużo miejsca! – ucieszył się Marucho.
– Fantastyczny pomysł! – podchwycił Dan. – U ciebie na pewno wszystkie się zmieszczą!
Tym oto sposobem Marucho poszedł ze Spectrą wprowadzić współrzędne. Ace uznał, że nie ufa maszkaronowi i towarzyszył im. My tymczasem wysłaliśmy nasze bakugany, żeby wołały swoich braci i swoje siostry.
– Nie mamy za wiele czasu. – zauważył Baron.
– Skąd wiesz?
– Zanim się przenieśliśmy, zsynchronizowałem gantlet z systemem i wiem, ile jeszcze zostało do jego uruchomienia. – wyjaśnił szybko.
Bakugany tłumnie wlatywały na statek przez otwarty właz. Mimo ich ogromnej liczby, czułam, że nie uda nam się uwolnić wszystkich. To było niemożliwe. Jednak nie powiedziałam tego na głos. Reszta Wojowników też tak miała. Wszyscy wiedzieliśmy, że porywamy się z motyką na słońce, ale żadne z nas się do tego nie przyznało. Nie chcieliśmy niszczyć tej złudnej nadziei, że coś możemy.
Przegraliśmy. To koniec gry.
Nagle coś przyszło mi do głowy. Odeszłam nieco od Wojowników.
– Reiko, czy możemy coś zrobić z systemem? – szepnęłam.
– Nie. – odparła ze smutkiem.
– Na pewno? Moja moc nie może nic z tym zrobić? Na przykład przenieść go w inny wymiar lub zniszczyć?
– Jesteśmy mimo wszystko ludźmi. Nasze działania są ograniczone. – westchnęła.
– Mam do ciebie wiele pytań, Reiko. Odpowiesz mi na kilka?
– O ile będę mogła.
– Czy coś mi się stanie, jeśli ten system zadziała?
–Jeżeli będziesz na Ziemi to nic. Ale jeśli będziesz tu, to odniesiesz obrażenie, lecz nie zginiesz.
– Milutko. Skąd w moim DNA jest cząstka bakuganów?
– Cóż w naszej rodzinie wieki temu narodziła się pewna kobieta. Jeden z dawnych bakuganów, który został wygnany na Vestalię, zakochał się w niej. Z ich związku narodziły się hybrydy, posiadające moc. Gen bakuganów z czasem słabł i od kilku wieków pokazuje się tylko u niektórych pokoleń.
– Nigdy nie słyszałam, żeby ludzie widzieli wcześniej bakugany, przed tym jak przez teleport doktora Michaela Ziemia została połączona z Vestroią. – zauważyłam.
– Jeszcze mało rzeczy wiesz. – Reiko stanęła koło mnie i z nostalgią spojrzała przez okno. – Ten świat ma ciągle swoje nieodkryte oblicza. I tylko do nas należy wybór, czy spróbujemy je odkryć. – Uśmiechnęła się. – Dlatego go kocham.
Oparłam się o ścianę i spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Była tajemnicza. Nie wiedziałam, co chodzi po jej głowie oraz czy nie chce mnie oszukać. Ale jednego byłam pewna. Ona naprawdę tęskniła za życiem. Już chciałam zadać jej kolejne pytanie, gdy gwałtownie odwróciła głowę. Na jej twarzy pojawił się przestrach, po czym zniknęła. Źródłem jej przerażenia był Spectra.
– Czego chcesz? – mruknęłam niechętnie.
– Zastanawiam się, czy zginiesz jeśli system się uruchomi.
– Co ja słyszę? Czyżbyś się o mnie martwił, maszkaronie? – zakpiłam.
– Naiwna. – Nachylił się nade mną. – Po prostu ciągle jesteś cennym narzędziem w tej grze.
Zacisnęłam dłoń na jego bluzce i przyciągnęłam bliżej siebie.
– Nigdy nie byłam i nie będę niczyją zabawką. – wycedziłam. – Lepiej to sobie zapamiętaj.
– Oszukuj się do woli. – odparł, odtrącił moją rękę i oddalił się. – Jeszcze z tobą nie skończyłem, Jessico Knight. – rzucił na pożegnanie.
– Mam nadzieję, że cię ten statek kiedyś przejedzie albo zjedzą cię twoje fanki! – wrzasnęłam z nim.
Jego chłodny śmiech odbił się od ścian.
Zirytowana wróciłam do Wojowników.
– Nie mamy już czasu! – jęknął Baron. – Zostało kilka minut.
– Nie zostawię tych bakuganów! – oświadczył Drago. – Obiecałam Wyrnie i Starożytnym, że będę ich chronił i dotrzymam obietnicy!
– Ale jeśli za chwilę się nie teleportujesz, to zginiesz! – krzyknął załamany Dan.
– Trudno! Wolę poświęcić życie, niż uciec jak tchórz! – powiedział jego bakugan.
Jednak kazał Fludimowi i reszcie hałastry się teleportować. Protestowali, ale w końcu ulegli i przenieśli się na Ziemię. Zapadła niezręczna cisza. Co teraz?
– Drago? – Dan zauważył nagłe zniknięcie przyjaciela. – Ej!
– Nie tylko Drago postanowił zostać. – powiedział ze stoickim spokojem Spectra. - Heliosa też nie ma.
Zobaczyliśmy, że na dworze obydwa bakugany przybrały swoje prawdziwe formy, a z modułu systemu zniknęły zielone pasy. Co oni zamierzają zrobić? Zniszczyć system tylko we dwójkę?
– Mamy tylko trzydzieści sekund! – krzyknął Baron.
Kuso jak strzała popędził do wyjścia, a my za nim.
– Nie zdążysz, Drago! Zostało pół minuty! – wrzasnął rozpaczliwie.
– Dam radę! – uparł się jego bakugan.
– Jeśli ci pomogę, to potem będziesz walczył? – spytał Helios.
Nie powiem, wszystkich zaskoczyły jego słowa. Nawet Spectrę. Dragonoid skinął głową. Obydwa bakugany zaczęły różnymi atakami uderzać w moduł systemu. Wszystko jednak spływało po nim jak po kaczce.
– Piętnaście sekund!
****
Reiko zasłoniła oczy dłońmi. Nie znosiła tu być, więc wolała oglądać ciemność.
– Dlaczego tu jestem?
– Bo chciałaś mnie zobaczyć, prawda? – stwierdził dziecinny głosik.
– Nie! – jęknęła. – Mam już dość!
– Przecież jestem wytworem twojego umysłu. Twojego nieszczęśliwego, przerażonego mózgu.
– Wiem, ale mimo to boję się. – powiedziała Reiko, zaciskając powieki.
– Czego?
– Tego, że znowu popełnie błąd i... – urwała.
Poczuła, jak mała rączka głaszcze ją po włosach. Kiedyś napełniło by ją to spokojem. Teraz czuła tylko strach.
– Nie boisz się błędu. – stwierdził głosik.
– To czego?
– Samej siebie.
Oderwała dłonie od oczu i spojrzała na swoją rozmówczynię z niedowierzaniem. Popatrzyły na nią łagodne, dziecięce tęczówki.
– To prawda, Reiko. Najczystsza. Dlatego chcesz odpokutować. Po to, by nie czuć już ciężaru własnego grzech.
– Nie. To nie tak. – szepnęła kobieta.
– To jak? Wyjaśnij.
Nie wiedziała co odpowiedzieć.
– Robisz to tylko dla samej siebie. Jesteś egoistką. Cały czas nią byłaś. Dlatego mnie zdradziłaś, prawda?! – wrzasnął głosik, który przestał być dziecinny, a stał się mroczny, przepełniony furią i goryczą. – Zniszczyłaś nas, Reiko!
– Nie... – Z fioletowych oczu zaczęły płynąć łzy. – Nie robię tego dla siebie tylko dla...
– Zniszczyłaś wszystko! – postać przerwała jej. – Mimo że nie żyjesz, to mieszałaś się w sprawy żywych. Zaprowadziłaś tylu ludzi w ciemność. Jednego nawet znasz!
– Ja...
– ZAMKNIJ SIĘ!
Reiko pisnęła i odsunęła się jak najdalej. Chciała zniknąć, przytulić się, porozmawiać z kimś, ale nie mogła. Musiała słuchać tego wszystkiego. Prawdy o niej samej.
– Zabiłaś mnie, Reiko.
Dziewczynka, która do niej podeszła, nie miała przyjaznych oczu pełnych radości. Jej oczodoły ziały pustką. Zaczęła wypływać z nich krew. Reiko wrzasnęła i cofnęła się, ale stwór podążał za nią. Gdzie nie spojrzała, tam widziała te straszne oczy, które miały ją prześladować po wieczność. Nagle dziewczynka stanęła w miejscu i uniosła głowę.
– To wszystko twoja wina. – oświadczyła i rozpadła się w proch.
Reiko z trudem podniosła się i rozejrzała. Znów była sama. Odetchnęła z ulgą i przyciągnęła kolana pod brodę. To nie był żaden stwór. Tylko jej sumienie.
I to ją najbardziej przerażało.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top