16. Niczym marionetka

    Młoda kobieta o kruczoczarnych włosach w czerwonej sukni stała przed grupą wojowników. Opierała się o miecz, który miał niebieskie zdobienia na klindze.

Posłuchajcie mnie! – jej  dźwięczny i przyjemny głos niósł się w dal. – Dotychczasowe wyniki waszych treningów są całkiem niezłe. Tylko tak dalej!

 Tak jest, pani! – mężczyźni unoszą włócznie.

   Widać było, że mieli do niej szacunek i pewien rodzaj podziwu. Tylko jeden stał spokojnie i z godnością. Nie cieszył się. Spoglądał na kobietę z wyższością, ale nie protestował, gdy wydawała im rozkazy. Powoli obrócił głową i spojrzał prosto na mnie.  Miał dziki wzrok. Pełen nienawiści.

CASSANDRO! – przeraźliwy krzyk pełen bólu.

   Szloch i szaleńczy śmiech zlały się w jedno. Płomienie wznosiły się coraz wyżej i wyżej. Ludzkie sylwetki zmieniały się w straszne cienie. Nie mogłam się ruszyć, tylko tak patrzyłam i nic nie rozumiałam. Pod stopy potoczył mi się pierścień. Był splamiony krwią.

   Ukłucie.

   Podniosłam głowę.

   Dziki wzrok. Zdrętwiałam.

W końcu. – wyciąga do mnie rękę.

   Nie!

– NIE! – otworzyłam oczy i zdałam sobie sprawę, że to ja tak krzyczałam. Zignorowałam pytania Fludima, tylko próbowałam się opanować.

   Kto to był? Widziałam tylko ten wzrok. Twarz była rozmazana. Zacisnęłam powieki. Niestety nie umiem przywołać sobie jego obrazu. Tak jakby...zniknął.

   Cassandra. To imię wydawało się takie znajome. Czy ona zginęła? Ten pierścień był jej?. Coraz więcej wizji, a wszystkie pozostawiały kolejne pytania.

– Czemu tak krzyczysz? – Uniosłam głowę i ujrzałam zagniewanego Gusa. Super. Kopciuszek za chwilę wyjedzie z kazaniem, że przeszkadzałam maszkaronowi.

– Z radości, wiesz? – burknęłam.

– Może tak grzeczniej? – Zaplótł ręce na torsie.

– W snach, mój drogi.

   Przez chwilę mierzyliśmy się morderczymi spojrzeniami.

– Teraz taka pewna siebie, a przed chwilą potulna jak baranek, co? – uśmiechnął się triumfalnie.

– Odezwał się gościu, który parzy Spectrze herbatki i gotuje mu. Ty jesteś jego sługą czy przyjacielem? Czy może masz jakiś fetysz? – zakpiłam.

   Zacisnął pięści, słysząc moje pytania.

– Ja po prostu mu się odwdzięczam. W przeciwieństwie do niektórych. – powiedział znacząco. Zignorowałam aluzję i zajęłam się jego pierwszym zdaniem.

– Za co się odwdzięczasz, hm?

   Spojrzał na mnie niezdecydowany.

– Pomógł mi. – powiedział, uśmiechając się. – Pokazał drogę do zwycięstwa i chwały.

– Dużo mi to mówi. – westchnęłam.

– Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć. – ruszył ku bibliotece. – Korytarz to nie miejsce na rozmowy. – odwrócił się nagle tuż przed wejściem. – Tylko co będę z tego miał?

– Co? – spytałam zaskoczona.

– No wiesz jakieś wynagrodzenie.

– Puknij się, Grav. Nikt cię nie zmusza.

– To nici z historii.

– Jakże mi przykro. – wzruszyłam ramionami.

– Chociaż chyba jednak mogę ci powiedzieć bez przeszkód.

   Z nim bardzo łatwo każdego mógłby trafić szlag! Przed chwilą gadał, że nie, a teraz, że tak! Ja serio miałam obecnie słabą tolerancję na idiotów!

– To gadaj albo spadaj. – warknęłam.



****


   Gus zabandażował ramię kawałkiem szmaty. Grupka chłopaków oddaliła się od niego. Widział, że śmiali się i rzucali mu ukradowe spojrzenia. Zacisnął pięść. Nie nabijano się z niego z powodu jego długich włosów czy faktu, iż pochodził ze średnio zamożnego rodziny. Po prostu raz stanął w obronie młodszego. I teraz przerzucili się na niego. Nie mógł nic zrobić. Dręczyciele mieli swoje kontakty, jego matka ignorowała problemy syna i zajmowała się swoją kwieciarnią. A ojca nie miał. Zniknął, gdy był mały.

Wielki turniej bakuganów! – ogłosił radośnie z telebimu jeden z organizatorów wydarzenia. – Zwycięzca zmierzy się z... – efektownie zawiesił głos. – Spectrą Phantomem!

   Dziewczyny oglądające transmisję zapiszczały i popędziły kupować bilety. Spectra Phantom. Gus wiedział, kim on był. Najsłynniejszy Vexos, w którym kochały się niemal wszystkie Vestalianki. Tajemniczy, potężny i okrutny lider Vexosów.

   Westchnął. Chciałby być taki jak on. Wtedy nikt nie rzucałby się na niego z pięściami. A nawet jeśli by tak się stało, to od razu otrzymałby pomoc.

Bierzesz w tym udział? – dziewczyna zwróciła się do swojego chłopaka po skończeniu reklamy. Stali niedaleko Gusa, którego traktowali jak powietrze.

Nie. Zwariowałaś? – zaśmiał się tamten. – Ze Spectrą nie miałbym szans.

Ale podobno jeśli się z nim wygra, to można dołączyć do Vexos. – kusiła go dalej dziewczyna.

   Gus uniósł głowę. A to ciekawe. Mógłby stać się jednym z najbardziej szanowanych obywateli. Wstał i niewiele myśląc, ruszył się zapisać. Zrobiłby wszystko, by pozbyć się prześladowców.


****


   Gus przegrał. Phantom był zbyt potężny. Obecnie chłopak lekko poraniony patrzył na wielki portret Heliosa. Nagle jego czerwone oko zaświeciło się. Chłopak poruszył się niespokojnie. Co to miało znaczyć?

Więc też to widzisz. – stwierdził lider Vexosów, podchodząc do niego. – Zostałeś wybrany.

Do czego? – spytał Gus.

Do walki ze mną o lepszą przyszłość. Wiem, że pragniesz się pozbyć pewnych osób. – blondyn uśmiechnął się przebiegle. – To jak? Chcesz mieć wpływ na swoją przyszłość?

   Grav padł na kolana. Od Spectry biła potężna aura. Wręcz przytłaczała. Tak, on pomoże mu wyrwać się z szarej codzienności.

   Od tamtej pory Gus codziennie trenował pod okiem Phantoma. Wyprowadził się z mieszkania i zamieszkał u Vexosów. Jego matka nie miała nic przeciwko. Cieszyła się nawet, że nie będzie syna.

Będziesz potężny, Gus. – powiedział któregoś dnia Phantom.

   Miał rację. W krótkim czasie Grav stał się drugim pod względem siły Vexosem. Tłumy szalały za nim. Jego prześladowcy bali się do niego podejść. Osiągnął swój cel.


****


– To wszystko dzięki mistrzowi Spectrze. – powiedział na zakończenie. – Dlatego mu pomagam. Za jego wielką pomoc.

– Zyskałeś siłę, ale straciłeś wolność. – stwierdziłam.

– Słucham?! – oburzył się.

– Teraz robisz wszystko, co ci rozkaże. Niczym marionetka, bez własnego zdania – Bawiłam się kosmykiem włosa. – Uciekłeś od prześladowców, a trafiłeś do klatki.

– Gadasz bzdury. – prychnął.

– Nie wydaje mi się. Jesteś na każde jego zawołanie. Stąd twoje przezwisko „pies".

– Nieprawda! Chcesz mnie tylko zwrócić przeciwko mistrzowi, wiedźmo! – wrzasnął, gwałtownie wstając.

– Jak długo będziesz się oszukiwał? Mówię prawdę. To nie jest przyjaźń. Tylko relacja pan – sługa.

– No tak! Ktoś taki jak ty nie zna pojęcia wdzięczności! Wykorzystujesz tylko innych dla własnych korzyści!

– Jak Spectra.

– Nieprawda!

– Pokaż mi, że potrafisz mu się sprzeciwić, a to wszystko odwołam. – oznajmiłam.

   Zaśmiał się chłodno i wyszedł.

– To nie było rozsądne posunięcie. Zrobisz sobie w nim wroga. – Fludim wskoczył mi na ramię.

– Powiedziałam tylko prawdę. – westchnęłam, wstałam i pociągnęłam za klamkę. Drzwi były zamknięte. – Otwieraj je, debilu! – wrzasnęłam.

   Brak odpowiedzi. Uniosłam ręce i skupiłam się. Pojawiła się w nich zielona mgiełka. Poczułam ostry ból w ramionach. To był mój limit. Zrezygnowana opuściłam ręce.

– Pomysłowa zemsta, baranie. – mruknęłam pod nosem i wzięłam potężny zamach nogą.

   Po kilku solidnych kopnięciach drzwi uderzyły o posadzkę. Otrzepałam spodenki i ruszyłam do pokoju. Pierwsze, co mnie uderzyło po wejściu do niego, była szafka nocna pokryta lodowymi łodygami.

– Co to jest? – mruknęłam, łapiąc jedną w nich w palce. Lód od razu się rozsypał.

   Otworzyłam szufladę i wyjęłam gałązkę. Mieniła się srebrnym światłem.

   To ten czas. Była gotowa, by mi pomóc. Wrzuciłam do torby najpotrzebniejsze rzeczy i założyłam gantlet. Coś mi mówiło, że muszę się pośpieszyć.

– Teleporty były w tym pokoju przy końcu statku, prawda? – spytałam Fludima, biegnąc korytarzem.

   Ściskałam gałązkę w ręce. O dziwo nie rozsypała się. Wpadłam do pomieszczenia gdzie....były teleporty! Matko, szczęście się do mnie uśmiechnęło!

   Póki koło mojej głowy nie pojawił się świetlny miecz.

– Dokąd to? – spytał Gus. Nim zdążyłam zareagować, celnym cięciem zniszczył część zasilającą teleport.

   Dzięki temu zdążyłam szybko zwiać. Mój perfekcyjny plan trafił szlag! Szczęście jednak ciągle miało mnie w czterech literach.

– Gdzie teraz? – krzyknął Fludim.

   Dobre pytanie. Pewnie były gdzieś jeszcze teleporty. Tylko gdzie? Nagle odbiłam się od owej niewidzialnej wkurwiającej bariery i wylądowałam na tyłku.

– Serio?! – warknęłam, wstając.

   Gałązka nagle wypuściła cienkie łodygi, które owinęły się wokół obręczy. Zamroziły ją. Tknęłam ustrojstwo palcem. Pękło. Byłam wolna!

– Co teraz? – mój bakugan sprowadził mnie na ziemię.

   Hmmm. Gus pewnie mnie już ścigał. Spectra też. Skoro miałam swobodny dostęp wszędzie to... Uśmiechnęłam się szatańsko. Bez odpowiedniego pożegnania nie pójdę, nie?

   Weszłam do laboratorium. Bakugany wyglądały na uśpione. Zaczęłam wciskać przypadkowe guziki w urządzeniu kontrolnym. Udało mi się zamienić Elico w kulkę, która specjalnym szybem wytoczyła się prosto do moich rąk.

   PIM. PIM.

   Alarm. Wcisnęłam Elico do kieszeni i popędziłam do centrum sterującego statkiem, gdzie na szczęście było pusto. Zmęczona usiadłam na fotelu. Rozciągał mi się stamtąd widok na całe pomieszczenie. Na samym środku była taka jakby kierownica czy może lepiej nazwę to drągiem do zmieniania kierunków.

– JESSICA! – Z głośników wydobył się wrzask Spectry. – Nie chowaj się i tak cię znajdę!

– I tylko po to zdzierasz sobie gardło? – mruknęłam, kręcąc głową.

   Złapałam za drążek i zaczęłam kręcić lekko statkiem. To całkiem łatwe!

– Tu jesteś. – odwróciłam się i stanęłam twarzą twarz z rozwścieczonym Spectrą.

– Hello – Wyszczerzyłam zęby i z całej siły pociągnęłam drągiem w prawo.

   Phantom i Gus polecieli na drugi koniec pomieszczenia. Ja utrzymałam się tylko dzięki temu, że kurczowo trzymałam się kierownicy.

– Teraz ci odpłacę za te upokorzenia! – krzyknęłam, tym razem ciągnąc w lewo.

– Jessica przestań! – wydarł się Gus.

– Nie ma mowy! – Ciągle zmieniałam kierunki, a oni obijali się o ściany.

– Tak mi się odwdzięczasz?! – warknął Keith. Jego maska potoczyła mi się pod nogi. Podniosłam ją.

– Wiesz, Keith, naprawdę cię lubię. – powiedziałam i szarpnęłam kierownicą. Tym razem polecieli do tyłu. – Ale możesz przestać gadać te bzdury. Nie straciłam pamięci. Wiem, że zostałam porwana przez Vexosów. Ty ich zdradziłeś, a ja trafiłam do Ruchu Oporu.

– Okłamałaś mnie. – syknął.

– Jak śmiałaś...

– Nie miałam wyjścia. Zresztą ty też kłamiesz. – Pociągnęłam drążek w lewo.

– Przestań, Jessie! Za chwilę wlecimy w skały! – wrzasnął Gus, próbując wstać.

   Jak to się zatrzymuje?! Spanikowałam i puściłam drążek. W efekcie poleciałam do tyłu. Keith dorwał kierownicę i uniknął przeszkód.

– Gus, co z nią zrobimy? – spytał.

   Jego ton głosu był przepełniony złością i takim trochę...sadyzmem. Tym razem serio mi się oberwie. Wyciągnął rękę w moją stronę, zasłaniając mi widoczność

W końcu. – obraz tamtego mężczyzny pojawił mi się w głowie. Niewiele myśląc, rozbiłam gałązkę o posadzkę.

   Łodygi owinęły się wokół nóg i nadgarstków chłopaków. Zerwałam się na równe nogi i wybiegłam z centrali. W szaleńczym tempie otwierałam miliony drzwi. W końcu trafiłam do właściwych czyli do tych, gdzie znajdował się teleport, który mnie tu przysłał.

– Proszę podać kod aktywacyjny urządzenia. – powiedział kobiecy głos.

   Jaki znowu kod?! Uciekałam przed dwójką psycholi, a tu mi każali usunąć jakieś zabezpieczenia! Walnęłam bezsilnie pięścią w grubą szybę oddzielającą mnie od wolności.

– Wpisz cokolwiek. – Fludim zaczął wciskać guziczki.

– Czuję, że oni za chwilę tu będę. – Co chwila zerkałam nerwowo w stronę drzwi. Nie miałam ich czym zablokować.

   Czułam tylko panikę. Spectra i ten mężczyzna byli tacy podobni.

– Nic nie działa. – jęknął mój bakugan.

   Myśl. Myśl!!

   Kod! Ten z witrażu! Miałam go w gantlecie! Szybko przejrzałam moje ostatnie zapiski. Był! ,,84039519"! Wpisałam ciąg liczb.

– Hasło poprawne. – Szklane drzwi odsunęły się.

   Sukces! Teraz pozostało pytanie, jakie współrzędne? Drzwi od pomieszczenia rąbnęły o ścianę.

– Ty mała zarazo! – wycharczał Spectra. Miał potargany płaszcz i kilka skaleczeń na nogach.

    Wstukałam przypadkowe współrzędne.

– Nie pozwolę ci ode mnie uciec! – usłyszałam jeszcze, gdy pochłonęło mnie fioletowe światło.

   Potem widziałam tylko ciemność.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top