11. Z deszczu pod rynnę
Zgadnijcie, na jaki genialny pomysł wpadłam? Otóż będę trenowała użycie mocy! Ciul z tym, że nawet nie wiem jak. Ważne, że zaczęłam, nie? W każdym razie poprosiłam o jakiś spory pokój o mocnych ścianach. Razem z marudzącym Fludimem siedzimy w nim od godziny. Efekty treningu? Sześć siniaków, dwa guzy i krwawiąca warga. I dalej nie wiedziałam, jak tego użyć...
– Może powinnaś spróbować przywołać tą moc? – ni to stwierdził ni to zasugerował Fludim.
– Fantastyczny pomysł – spojrzałam na niego z politowaniem. – Tylko mi powiedz jak.
– Nie wiem. – westchnął. – A tak swoją drogą to po co trenujesz? Przecież umiesz w miarę walczyć.
– Nie umiem tego wytłumaczyć, ale czuję, że bez tego sobie nie poradzę, a jednocześnie coś mnie blokuje przed uwolnieniem jej.
– Ty?! Osoba, która darła się na Starożytnych, podróżowała po wymiarze zagłady i groziła widłami Maskaradowi, sobie nie poradzi?! Proszę cię, kobieto! – Oho. Fludim się wczuł. – Dziwnie się zachowujesz. – przyjrzał mi się uważnie. – Jeszcze wczoraj tryskałaś energią, a teraz oklapłaś.
Uśmiechnęłam się słabo. Dziwnie? Możliwe. Czułam coś. Jakbym o czymś zapomniała. Coś przegapiła. Napełniało mnie to niepokojem. Nie chodziło o domeny, Vexosów czy Spectrę. To było inne. Kojarzycie to uczucie gdy idziecie ciemnym korytarzem i czujecie się obserwowani? Tup, tup, tup. Kroki za tobą. Kątem oka widzicie jakiś ruch. Tup, tup, tup. Skrzyp podłogi. Delikatny powiew. Narastająca panika. Tup, tup, tup. Masz ochotę rzucić wszystko i uciekać ale boisz się, że gdy się odwrócisz zobaczysz to coś. Tak też się czułam. Nie chciałam znać odpowiedzi, a ona była zawarta w mocy. Jeśli uwolnię moc, dowiem się, co mnie dręczy. A nie chciałam tego. I znów wracamy do sytuacji z korytarzem. Odwrócisz się i zobaczysz co cię prześladuję. Może to tylko zbłąkany kot a może morderca? Kto wie. Jeśli pójdziesz dalej strach będzie narastał aż w końcu cię sparaliżuję i nie będziesz się w stanie obronić. Obronić? Pstryk. Obronić kogoś? Pstryk...
– Jessica! – usłyszałam krzyk Fludima jakby przez szybę.
Płomienie, krzyk, płacz.
– Gdzie ona jest?! – wrzasnął męski, rozwścieczony głos.
Płomienie unoszą się coraz wyżej. Dym zasłania widoczność.
– Niech przeklęte będzie twe imię! – tym razem kobiecy głos.
Szczęk klingi. Zapach krwi.
– Nigdy ci ich nie oddam! – po tych słowach kobieta przeraźliwie krzyknęła.
Co się dzieje...? Gdzie ja jestem?
– Obiecałeś! – drżący głos jakiejś dziewczynki.
Nagle wszystko pochłonęła ciemność. Kolejna scena. Kobieta z białymi włosami w zielonej szacie unosi się nad falami.
– Jak tu ślicznie. – uniosła dłoń, a od tafli oderwała się mała wodna kulka.
– Przepraszam! – zawołałam.
Brak reakcji. Świetnie. Tu mogę mówić, ale i tak nikt tego nie słyszy. Super.
Odwróciła głowę i spojrzała prosto na mnie. Miała śliczne zielone tęczówki. Ktoś za mną stoi, skoro nie spuszcza wzroku? Odwróciłam się. Pusto. Dalej się patrzy. Jej spojrzenie było stanowcze, ale i pełne współczucia.
– Powodzenia. – wyszeptała.
Gorąco. Za gorąco.
– Myślicie, że można ją obudzić? – to chyba był Dan. – Jess, twój żółw się topi! – wrzasnął mi prosto do ucha.
Mimo że się tego spodziewałam, pisnęłam. Otworzyłam oczy. Kuso wielce z siebie zadowolony kucał koło mnie.
– Znów zemdlałam? – jęknęłam.
– Widać tak.
– Super. – usiadłam. – Tego mi właśnie do pełni szczęścia brakowało.
– Za ciężko trenujesz. – uznała Runo.
Już chciałam jej odpowiedzieć, że bez przesady gdy zniknęła. Reszta też. WTF?! Rozejrzałam się. Byłam w pałacu Vexosów...
****
Dan wpatrywał się w miejsce, gdzie przed chwilą siedziała dziewczyna.
– Jessie! – krzyknęła Julie. (ten zapłon dop. Fludima)
– To Vexosi. – stwierdził Shun i podniósł z ziemi małe, metalowe kółeczko.
– Co to jest? – spytała zdumiona Runo.
– Nie wiem. Ale przez to Jessica została przeniesiona. – Kazami razem z Marucho wyszli zbadać tajemniczy sprzęt.
Zapadła ponura cisza.
****
To były chyba jakieś jaja. Ledwo się stąd wydostałam, a już byłam z powrotem. To jest jakaś popaprana wersja ,,Dzień świstaka'' czy co?! Jeszcze niech jakiś Vexos zapoda idiotyczny tekst, a przysięgam, jak matkę kocham, usmażę na patelni, przejadę tirem, a na koniec wysypie szczurom! Wdech, wydech...chociaż nie! Moc się ujawni, powybijam kilka ścian i odejdę w blasku chwały! O i to jest plan! Chciałam wstać, a tu kolejne zaskoczenie. Nie mogłam!
– Czy was do reszty powaliło!? – warknęłam w pustą przestrzeń.
Poraziło mnie mocne światło reflektorów. Jasne, jeszcze tylko confetti i możemy urządzać imprezę...
Na podwyższeniu na tronie siedział głupi król z jeszcze głupszymi sługusami zgromadzonymi wokół niego.
– Znowu się spotykamy! – pomachał mi Shadow i wystawił jęzor.
– Nie tęskniłam!
– Ranisz mnie!
– Ojej jak mi przykro!
– Dość! – przerwał nam Zenoheld. – Uciekłaś. – zwrócił się do mnie.
– Ale ty jesteś spostrzegawczy. – powiedziałam z drwiną.
– Nie toleruje chamstwa! Miej trochę szacunku! – trzasnął pięścią w podłokietnik.
– To twój problem.
Król wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Uśmiechnęłam się triumfalnie. Z takimi wrzaskami to nie do mnie.
– W każdym razie. – powiedział, gdy trochę ochłonął. – Tym razem nie ma tu tego zdrajcy, więc nikt ci nie pomoże.
– Wtedy też nie potrzebowałam pomocy!
Zignorował mnie, staruch jeden! Mruknął coś do syna i reflektory zgasły, a ja mogłam się poruszać. Wstałam i zaczęłam szukać Fludima. Spał bezpiecznie w mojej kieszeni. Co mam teraz robić? Bawić się w poszukiwacza skarbów?
– Znów się spotykamy. – Hydron czyli menda, idiota, tchórz i dupek w jednym powtórzył tekst Shadowa, pojawiając się w pomieszczeniu.
– Zdążyłam zauważyć.
– Chyba się nie cieszysz na mój widok?
– Najchętniej bym ci teraz przywaliła.
– Spróbuj. – uśmiechnął się zaczepnie.
– Żeby dostać batem Mylene? Podziękuje.
– Wiesz, Jessica, nie masz już tak komfortowej sytuacji. – zacisnął rękę na moim przegubie. – Tym razem nie będziemy tacy łagodni.
– Wreszcie gramy w otwarte karty? – ucieszyłam się.
– Twoja moc może uruchomić System Zniszczenia Bakuganów.
– A do tego nie jest potrzebna moc domen?
– Owszem, ale twoja może je zastąpić – uśmiechnął się złośliwie. – Jak myślisz, co z tobą zrobimy, gdy dostaniemy domeny przed twoją mocą?
– Zabijecie. – odpowiedziałam bezwiednie.
– Bardzo dobrze. – wzmocnił uścisk. – Więc przestań się z nami bawić i oddaj moc.
– Nie. – spojrzałam mu prosto w oczy. – Jak to zrobię, też zginę.
– Niekoniecznie. Wymusiłem na ojcu obietnicę, że jeśli to zrobisz, możesz zostać moją narzeczoną.
– Kim?! – wyrwałam mu się i zrobiłam kilka kroków w tył.
– Narzeczoną. – powtórzył. – Lepsze to niż bycie martwym, prawda?
– Niekoniecznie. – oparłam się o drzwi i wymacałam klamkę.
– Nie jesteś zbyt miła. – był wściekły. – Chodź tu!
– Bujaj się! – uciekłam z pokoju.
,,Oni nie ochronią cię przed Hydronem!" Czemu akurat teraz musiały mi się przypomnieć jego słowa?! Skręciłam w boczny korytarz i wpadłam do przypadkowego pokoju. Był pusty. Siadłam na podłodze.
– Jak on śmiał ci grozić – warknął wściekły Fludim.
– Fludim my nie mamy dokąd pójść. – jęknęłam.
– O czym ty mówisz? A Wojownicy?!
– Vexosi nawet stamtąd mnie wyszarpali! – ukryłam twarz w dłoniach.
–Jessie, proszę, nie płacz. Przecież ty zawsze wierzysz, że nadejdzie lepszy czas. Proszę, nie załamuj się. – bakugan starał się mnie pocieszyć.
– Masz rację. – zabrałam ręce. – Ale teraz mogę liczyć tylko na siebie.
Nie miałam gantletu. Będę go musiała jakoś ukraść i jeszcze dziś teleportować się na Ziemię. Nie do Wojowników. Muszę się gdzieś ukryć i opanować ukrytą umiejętność. Dlatego czułam ten niepokój? Wiedziałam, że moc jest przekleństwem i błogosławieństwem w jednym? W każdym razie poczułam się lepiej.
Wstałam i zdecydowanym krokiem ruszyłam w stronę, gdzie powinno być laboratorium. Było! Zajrzałam do środka. Naukowcy byli skupieni na jakiś bakuganach. Gablota z gantletami wisiała na prawo od wejścia. Cichutko otworzyłam przezroczyste drzwiczki i miałam życiową decyzję. Wziąć fioletowy czy biały? Bo posługiwałam się zarówno Darkusem jak Haosem. Mój gantlet u Ruchu Oporu był fioletowy z białymi elementami i wszyscy byli zadowoleni, a tutaj idealnie w kolorach domen. Zero wyobraźni!
– Co ty tu robisz? – krzyknął jeden z naukowców.
Porwałam koniec końców fioletowy gantlet i zaczęłam zwiewać ile sił w nogach.
Bam!
Odbiłam się od kogoś i przejechałam na brzuchu na drugi koniec korytarza.
– Ja też tak chcę! – Shadow też na brzuchu podążył w pogoń za mną.
Założyłam gantlet, odepchnęłam się ręką od ściany, tym samym skręcając. Nie wiedziałam jak to możliwe, że cały czas ślizgałam się po podłodze, ale podobało mi się to. Shadow rozpłaszczył się na ścianie.
– Stop! Jestem ranny! – krzyknął.
– Przepraszam, śpieszę się! – stanęłam na nogi i niczym rącza gazela pomknęłam przed siebie.
– Kondycja ci się poprawiła. – mruknął Fludim.
Poczułam, że się unoszę. Mylene owinęła swój kochany bat wokół mojego nadgarstka.
– Nieładnie. – powiedziała, mrużąc oczy.
– Jakbym ja ci powiedziała, co ty masz nieładne, to byśmy tu do wieczora stały! – krzyknęłam. – Puszczaj! – próbowałam wyswobodzić rękę.
– Jesteś na naszej łasce i jeszcze się stawiasz? – wysyczała.
– No czytasz ze mnie jak z otwartej księgi. – mruknęłam i łupnęłam o ścianę. – Oszalałaś?! – wrzasnęłam.
– Nie. – odparła spokojnie. – Oddasz ładnie gantlet i mnie przeprosisz.
– Utop się. – burknęłam i przypomniałam sobie o kunaiu, który dostałam od Shuna. Szybko wyciągnęłam go z wewnętrznej kieszeni i przecięłam bat.
Lądowanie miękkie nie było, ale grunt, że żyłam. Zostawiłam osłupiałą Vexoskę i pobiegłam na poszukiwania teleportów. Nadgarstek piekł mnie niemiłosiernie, a w biodrze coś nieprzyjemnie chrupnęło. Wyśle jej pozew o pobicie! Kto widział, żeby ludźmi rzucać w ścianę! Teleportów jak nie było, tak nie ma.
– Jessica! – Hydron zmierzał w moim kierunku.
– O co to, to nie! Żywcem mnie nie weźmiesz! – popchnęłam go na ścianę.
Zatrzymałam się przed pamiętnym wejściem do kazamatów.
– Biegniemy w ciemności czy dalej przez korytarze? – zwróciłam się do Fludima.
– Jak dla mnie możesz nawet latać. – odparł.
Zeszłam na dół. I teraz na żywioł. Skręciłam w lewo, prawo, lewo, prawo, a potem całkowicie się zgubiłam. Nie ma to jak zdechnąć w podziemiach. Mruknęłam przekleństwo pod nosem i wpadłam do pomieszczenia, w którym o dziwo był teleport! Wstukałam współrzędne i stanęłam na platformę.
****
– Mistrzu ktoś używa twojego starego teleportu. – powiedział zaskoczony Gus.
– Co? – Spectra poderwał głowę. – Zaraz, zaraz, Gus, czy możesz zmienić miejsce teleportacji na nasz statek?
– Oczywiście. – chłopak zaczął stukać w klawiaturę.
*****
Wylądowałam na beżowej posadzce. Hmm, chyba przeniosłam się do czyjegoś domu. Chociaż nie. Rozejrzałam się i serce podeszło mi do gardła. To było laboratorium. Widziałam śpiącego Heliosa, Vulcana i jakieś dwa bakugany.
– J-jakim cudem? – wykrztusił Fludim.
Szybko wstukałam współrzędne, ale teleport nie zadziałał.
– Kupa złomu. – mruknęłam, gdy do środka wszedł Spectra. – No serio?! – jęknęłam. – Najpierw Hydron teraz ty!
– Chyba czymś cię wkurzył, skoro tak szybko zwiałaś.
– Brawo Sherlocku. A ty czego chcesz?
– Twojej potęgi. – nim zdążyłam mrugnąć, przewiesił mnie przez ramię.
– Ej puszczaj mnie! I możesz się w nos pocałować, niczego ci nie dam! – nie zareagował, więc zaczęłam mu wyrywać pióra z płaszcza.
Postawił mnie dopiero w jednostce dowodzenia. Gus tylko na nas zerknął i zajął się czymś na komputerze.
– I co? Idziemy na kolację czy może wolisz tortury? – oparłam się o ścianę i uśmiechnęłam się słabo.
– Co ci powiedział Hydron? – zapytał zimnym tonem, którego nie znosiłam.
– To chyba nie twój interes.
– Jakbyś nie zauważyła, Wojownicy cię nie ochronią, a ty pewnie myślisz, że sama sobie poradzisz, prawda? – spojrzał na mnie znacząco. – Otóż nie dasz rady. Więc radzę ci ze mną współpracować.
– Na głowę upadłeś? – uniosłam brwi. – Albo wiesz co? Powiedz mi, do czego konkretnie chcesz mojej mocy!
– Niech ci będzie. – westchnął ciężko (ma się ten dar przekonywania!) – Nie mam zamiaru, tak jak Hydron ci jej odebrać. Chcę, byś mi pomogła z jej pomocą obalić Zenohelda.
– Tylko tyle? Żadnych maszyn, broni i innych rzeczy?
– To jak będzie?
Co ja miałam zrobić? Z jednej strony banda psychopatów, a z drugiej on!
– Muszę się zastanowić. – mruknęłam.
– Gus! (do nogi xD dop. Jessie) – krzyknął nagle blondyn.
– Eee – Grav złapał mnie za ręce i jakimś dziwnym ruchem unieruchomił. – Dać wam po mordzie, pajace?! – krzyknęłam, ale Phantom to zlał i założył mi metalową obręcz na przedramię. – Takie obroże to dla Gusa nie dla mnie.
– No dobrze. – Spectra odsunął się ze złośliwym uśmiechem. – Gus puść ją.
Rozmasowałam ręce i rzecz jasna próbowałam pozbyć się tego metalowego czegoś. Tkwiło, jakby ktoś mi je przykleił.
– Mam spać na podłodze czy pokażecie mi pokój? – spytałam z pozoru spokojnie, a w środku obmyślałam najgorsze sposoby śmierci dla tej dwójki.
– Brązowe drzwi. – odparł Spectra i razem z wiernym przydupasem poszli, cholera wie gdzie, zostawiając mnie samej sobie.
– Arogancki. – kopnęłam ścianę. – Irytujący. – kolejny kopniak. – Maszkaron!
– Lepiej zachowaj energię na później. – rzekł Fludim.
Nagle trafiłam na coś w rodzaju ściany. Mimo że dalej był korytarz, ja nie mogłam przejść. Była jeszcze niewidzialna więc super.
– Czyli to robi ta bransoleta. – spojrzałam z nienawiścią na sprzęt.
– Jessie – zaczął bakugan. – To jak my się stąd wydostaniemy?
Zadawałam sobie to samo pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top