Rozdział 39: Ostatnia szansa ratunku
Heather nie umiała powstrzymać lekkiego grymasu, kiedy mocno sznurowała długie buty z grubej skóry. Wieczorne walki pochłonęły dużo jej siły oraz sprawiły wiele nowych zadrapań na skórze, ale w końcu się to opłaciło. Airzel uznał, że może polecieć na Neathię przy następnej misji. Pewnie bardziej widział ją tam w charakterze mięsa armatniego, by nie stracić zdolnych żołnierzy, lecz było to bez znaczenia. Ważne, że leci.
Przejechała językiem po górnej wardze, czując, jak elektryzujące ciepło podniecenie rozlewa się od dołu jej żołądka. Miała gdzieś jakiekolwiek powody tej wojny oraz kto miał rację. Jednak im bardziej myślała o ujrzeniu zmartwiałych w rozpaczy twarzach Fabii i Sereny, tym bardziej chciała do tego doprowadzić. Czy było to już szaleństwo czy też nie, nie obchodziło ją to w najmniejszym stopniu. Tak samo jak Crueltiona, który pomimo wczorajszych wyczerpujących walk, teraz niecierpliwie wiercił się na jej ramieniu. Też pragnął już wbić kły w karki tych wszystkich bakugany i owinąć się wokół nich, aż usłyszy gruchot ich kości.
– Coś mi tu nie pasuje – szepnął nagle bakugan.
Zerknęła na niego znacząco, by kontynuował. Co prawda stali kawałek dalej od pozostałych żołnierzy, którzy powoli już formowali się w szyki, jednak Heather nie była głupia i wiedziała, że tutaj wszystko miało uszy. Uroki życia pod władzą tyrana, doprawdy.
– Ten Ren, który leci z nami, posiada bakugana Darkusa. I on ma taką intensywną aurę. A teraz w ogóle jej nie czuć – opowiedział krótko Crueltion. – A ich mijaliśmy.
Heather zmarszczyła lekko brew. Faktycznie wbiegając na statek jednego z dowódców – Gilla, mignął jej w kąciku oczu, ale czy było się czym przejmować? Jednak po chwili jej myśli powędrowały do Zenet i faktu, że wyjątkowo nie dyszała nad nią.
„Więc ja mam swojego rodzaju ochronę."
„Chcę żyć, co w tym dziwnego"
Co jeśli ta Gundalianka przebrała się za Rena i naprawdę tu wślizgnęła? Nie, to bez sensu, tak tylko bardziej wkurzyłaby tych ze Zgromadzenia, a przecież tak desperacko chciała zachować życie. Ale znów to zmęczenie w oczach. Poczuła, jak kąciki warg lekko się unoszą. Co to była za cholerna idiotka.
Nagle na jednej ze ścian wyświetliło się surowe oblicze Gilla, który zimnymi żółtymi oczami obiegł wszystkich dookoła.
– Pamiętajcie, że waszym zadaniem jest odciąganie neathiańskich wojsk i Wojowników jak najdalej od drugiej osłony, ja zajmę się generatorem – rzekł.
– Oczywiście mistrzu – odkrzyknęli zgodnym chórem żołnierze, uderzając włóczniami o podłogę. Hologram znikł.
Heather uniosła wzrok. W niewielkim oknie ujrzała błękitne kryształowe bloki i kawałek jakby tęczowej bańki. Zbliżali się do osłony.
****
Ręce Zenet drżały jak szalone, mimo że próbowała z całych sił się uspokoić. Przecież wiedziała, na co się pisze, w chwili gdy zmieniła się w Rena. Więc dlaczego teraz czuła, jakby miała zemdleć?
Wdech i wydech. Dzięki temu pokaże cesarzowi, że ciągle była warta zostania w pałacu i przestanie mieć koszmary. Ona i Contestir dobrze sprawdzali się w walce, musiała się tylko uspokoić i wszystko pójdzie jak po maśle!
– Ren, dziwnie się zachowujesz – chłodny i ostry Gilla sprawił, że w żołądku zacisnął jej się supeł.
– Ach, ze mną wszystko dobrze mistrzu! – odpowiedziała z lekkim piskiem, po czym odkaszlnęła, w myślach klnąc na samą siebie.
Gill nie wyglądał na przekonanego i zaczął świdrować ją wzrokiem. Zaciskając prawą dłoń w pięść, aż wpiła sobie paznokcie w skórę, przetrzymała to. Przeniósł spojrzenie przed siebie, więc dyskretnie odetchnęła. Zaraz po Barodiusie Gill z Kazariną walczyli o stołek drugiego najbardziej przerażającego członka Zgromadzenia Dwunastu. Wojownik Pyrusa był niezwykle brutalny, ale jednocześnie podstępny i wystarczyło jedno spojrzenie, by poczuć się niczym zwykły paproch. Naprawdę ostatnie, o czym marzyła, to go teraz rozsierdzić.
– Musimy pozbyć się drugiej osłony – odezwał się znów Gill, opierając głowę o rękę. – Ja zajmę się generatorem, a moje oddziały i Kazariny będą odciągały jak najbardziej neathiańskie wojska i Wojowników. Ale ty Ren masz dopilnować, by nikt mi nie przeszkodził, zrozumiano?
– Oczywiście! – wykrzyknęła, wyrzucając ręce do góry. – Yyy... Znaczy, wszystko jasne, mistrzu – poprawiła się rozpaczliwie, dostrzegając pogłębiającą zmarszczkę między brwiami Gilla.
Serce załomotało jej w piersi. Cholera! Cholera! Tylko nie teraz, byli już prawie koło osłony!
Nagle coś pojawiło się tuż przed jej twarzą. Bakugan Gilla.
– Krakix, co ty...Auu! – jęknęła, kiedy ten bezceremonialnie uderzył ją swoim ciężarem w środek czoła. No co za bezczelna kulka! Zaraz...
Miała wrażenie, że cała krew odpłynęła jej z twarzy, kiedy zamiast w ręce Rena wpatrywała się znów w swoje. Krakix cofnął przemianę...
– Co to ma znaczyć? – syknął Gill, zrywając się z fotela. – Co ty tu robisz, Zenet?! – Jego oczy zwęziły się do małych szparek.
Gundalianka co prawda w chwili obecnej to była już na ostatniej prostej do zawału i już nawet zdawało jej się, że dostrzega gdzieś błyski światełka, ale nie mając dużych aspiracji na skończenie jak Jesse czy Lena, desperacko rzuciła się do jedynej deski ratunku – mielenia językiem.
– Bo mistrzuuu – zawyła słodkim głosem. – Ren wiecznie dostaje same najważniejsze zadania i walczy, a ja również chciałabym się wykazać! Przecież w pałacu można się zanudzić! Proooszę, daj mi się wykazać! – Złożyła razem dłonie w błagalnym geście. – Obiecuję, że tego nie pożałujesz.
Przez chwilę panowało milczenie, przez co czuła, jak narasta w niej panika. W końcu Gill wolno wypuścił powietrze.
– Dam ci szansę, Zenet – odparł i zmrużył powieki. – Lepiej mnie nie zawiedź.
– Nie mam takiego zamiaru – wydusiła.
Statkiem lekko szarpnęło, gdy zatrzymał się w pobliżu gęstych koron drzew. Gill ruszył do otwierającej się kładki.
– Idziemy.
Zenet przełknęła głośno ślinę i pobiegła za nim.
****
– To statki Gilla i Kazariny – poinformował nas Elright, którego złapaliśmy w drodze do pokoju obrad. – Pojawili się w pobliżu drugiej osłony.
Oblizałam wargi. Gill to był ten, który umiał wytwarzać te mini pioruny. Od razu mogłam sprawdzić czy moja moc może coś na nie poradzić.
– Co robimy? – spytała Fabia.
– Shun już poleciał, by wspomóc nasze straże – powiedział Marucho.
– Pomogę mu! Lecimy, Drago! – po tych słowach Dan pobiegł do wylotu korytarza, nawet nie oglądając się dwa razy.
– Myślę, że też powinniśmy iść – zwrócił się Marukura do mnie i Fabii. – Widzieliśmy wraz z kapitanem, że Kazarina i Gill skierowali swoje siły też na dwie strony osłony.
– Pewnie planują atak na nią, by ją osłabić – uznała Fabia.
– To jak się dzielimy? – spytała Jane, która doszła wraz z resztą dziewczyn i Jakiem.
– Większy oddział ruszył na zachód, więc może niech tam polecą Jake, Fabia, Akane i Shiena? – zaproponował Marucho. – Ja, Jane i Jessie zajmiemy się wschodnią częścią.
Kapitan Elright wyglądał, jakby chciał już zaprotestować, ale podniosłam rękę.
– Może uda mi się sprawdzić, czy mogę jakoś unieszkodliwić te umiejętności Gundalian – powiedziałam szybko. – Proszę – dodałam z lekki naciskiem.
Przez chwilę Neathianin się wahał, lecz zaraz skinął głową. Uśmiechnęłam się, wszyscy wymienili się wzrokiem i odbiegliśmy w przeciwne kierunki.
Tak oto skończyłam, tuląc się do szyi Fludima, kiedy zmierzaliśmy w kierunku osłony. Pomimo słonecznego nieba, wiał zimny wiatr, który teraz smagał nas po twarzach. Gdy dostrzegłam tęczowy błysk bariery, zaczęłam wypatrywać jakiś kształtów przed nią, ale póki co było pusto. Jedynie niewielki oddział neathiańskich żołnierzy stał w bojowych pozycjach, wpatrując się w dżungle.
Kiedy bakugany się zatrzymały, zeskoczyliśmy na kryształowe bloki. Wokół krzyczały ptaki, jednak nie było słychać żadnych kroków.
– Może poszli jeszcze dalej? – spytała niepewnie Jane.
– Kapitan mówił, że właśnie tutaj wkroczyli do dżungli – odparł Marucho. – Bądźcie czujni.
– Ale nie spinajmy się aż tak. Luzik to podstawa – Akwimos rzucił swój zwyczajowy tekst i trącił łokciami Ulvidę i Fludima. – Co nie?
Mój bakugan skinął nieco niepewnie głową, ale Ulvida spojrzała tak, że biedny Aqous delikatnie się stropił. Oj stanowczo niektóre bakugany pasowały idealnie do swoich wojowników.
– Zastanawiam się, czy trafimy na Heather – powiedziałam na głos myśl, która chodziła mi po głowie, od kiedy wyruszyliśmy z pałacu.
Teoretycznie mogła teraz też spoczywać w jakimś lochu na tej Gundalii i dobrze by jej tak było, ale było to mało prawdopodobne. Skoro umiała dobrze uformować swoją osobowość, by się komuś przypodobać, to raczej przetrwała. Wiecie, insekty tak łatwo nie giną – pozdrowienia serdeczne dla Tytana, zgnij w końcu – więc była duża szansa na spotkanie z nią.
– Dobrze by było, od razu zniknąłby nasz główny problem – mruknęła Jane.
Zerknęłam na nią. Cholera, potem będę musiała powiedzieć dziewczynom, że nawet pomimo dorwania Heather, wolałam tu pozostać. Oczywiście one nie muszą i nawet nie powinny, ja już w końcu byłam ekspertem w porządkowaniu swoje życia po kulminacji kretyńskich zdarzeń.
Nagle ziemią lekko zatrzęsło i tuż przed osłoną rozprysnęła się gleba. Bakugan Subterry o wyglądzie ryjówki o wyjątkowo długich pazurach wyskoczył z dziury, zapiszczał głośno, po czym całym ciężarem ciała naparł na barierę. Zaczęły po nim skakać kolorowe iskry, co skwitował jedynie głośniejszym piskiem, co na dłuższą metę mogłoby kogoś ogłuszyć.
– Akwimos, Błękit Żywiołu - Marucho wyciągnął kartę.
– Już się robi – bakugan wyszczerzył zęby, po czym całe jego ciało objął błękit. Machnął dłońmi.
Gęsta mgła pomknęła w stronę wrogiego bakugana i ruszyła ku niebu. Pisk urwał się jak nożem uciął, gdy jego właściciel został zamrożony w lodowej kolumnie.
Jednak z mgły zaczęły wychodzić kolejne bakugany, a pomiędzy nimi szli gundaliańscy żołnierze. Łącznie jakieś dziesięć bakuganów i spora garstka raczej mało przyjaźnie nastawionych wojowników. Rozkosznie, niemal jak za starych dobrych czasów u Zenka.
– Ściana Fali plus Błękitne Cięcie – Jane użyła dwóch kart.
Ulvida wystrzeliła w przód, odchylając w tył dłoń z kosą, aż wzięła porządny zamach i cięciem odrzuciła w tył dwa bakugany Darkusa, po czym zablokowała szarże dwóch innych na osłonę. Jane zerknęła na mnie porozumiewawczo.
– Fludim, Włócznia Mroku.
Fludi natarł na zablokowaną dwójkę, nim zdążyła rozbić ścianę Ulvidy i zwarł się z nimi w uścisku. W górę buchnęła chmura pyłu i piasku. Wokół były widoczne jedynie błyski supermocy i iskry włóczni obu nacji, bo oprócz bakuganów, ci również toczyli bitwy.
Po około kwadransie bitwa toczyła się już kawałek od osłony, jednak agresorzy wcale nie chcieli się dalej cofać. Pozostała szóstka bakuganów stawała cię coraz bardziej zacięta i używała komplikacji ataków, mimo wyraźnego zmęczenia. Podobnie jak żołnierze, którzy też wywijali swoimi włóczniami w każdą stronę. Ciskanie w nimi kulami było utrudnione przez piach, który co chwila się podnosił i szczypał w oczy, a wolałam też unikać trafienia naszych.
Jeden wyjątkowo wysoki Gundalianin zamachnął się na mnie dość gwałtownie, więc zamiast odskoczyć szybko przywołałam małą tarczę. Siła zderzenie wbiła moje buty mocniej w ziemię. Zacisnęłam zęby. Po ostrzu zaczęły skakać iskry prądu. Och jak milutko, oni naprawdę nas kochają.
Nie żeby coś, ale przydałoby się jakoś przyśpieszyć zakończenie tego starcia.
– Zestaw bojowy, Gigarth start! – usłyszałam okrzyk Marucho, po czym obok błysnęło na niebiesko.
O! To było to! Co prawda za pierwszym razem to ten zestaw trochę za bardzo pierdolnął, ale Fludim spróbował jeszcze kilka razy w laboratorium Spectry i było git. Pchnęłam tarczą w przód, by zachwiać równowagę Gundalianina, po czym posłałam w niego kulę. Wpadł w swojego kolegę i razem potoczyli się po ziemi.
– Fludim, wdziewaj zestawik! – krzyknęłam, wyciągając to ustrojstwo z kieszeni. – Pamiętaj, patrz w celowniki!
Nie dosłyszałam jego obelgi w pod moim adresem, bo tuż nad moją głową rozległ się głośny, zadowolony syk i okrył mnie ogromny cień. Obróciłam się i ujrzałam ogromnego węża Domeny Darkus, który wygłodniałym wzrokiem lustrował pobliskiego bakugana Haosu.
Crueltion. Bakugan Heather. Szybko spojrzałam po jego bokach, ale dziewczyny nie było. Obejrzałam się przez ramię i pomiędzy ramionami walczących dostrzegłam te zielone kołtuny. Długo nie myśląc, pobiegłam za nią, jakoś unikając dekapitacji głowy czy spalenia się na węgiel przez atak jednego Pyrusa. Gdy ujrzałam, że ta cholera miała włócznię, to przed oczami mi pociemniało. Tego tylko brakowało, by dać psychopatce ostre narze...Zaraz, sekunda, stop, czemu ona brała zapach prosto na Marucho?!
– Marucho za tobą! – wrzasnęłam i czym prędzej za pomocą mocy zablokowałam ostrze, przenosząc przed głowę blondyna kryształowy odłamek leżący w pobliżu.
Marukura od razu odskoczył i spojrzał zaskoczony na Heather, po czym zmarszczył brwi. Dziewczyna westchnęła i odrzuciła włosy do tyłu, obracając włócznię kilka razy w dłoni.
– Dawno się nie widzieliśmy – przywitała się, wyginając usta w uśmiechu. – Miałam nadzieję, że przetestuję, czy wielcy Wojownicy coś umieją poza rzucaniem kartami, ale no cóż – Rozłożyła ręce i wzruszyła ramionami.
Krew we mnie zawrzała, a nad dłonią zaczęła formować fioletowa kula. Jak już się wystawiła, to nie będę marnowała czasu. Heather spojrzała na mnie z błyskiem w oku i wysunęła z rękawa kartę.
– Crueltion, Zdradliwe Opary – szepnęła.
Całe pole ogarnął ciemny, gęsty dym jeszcze bardziej zakłócający widoczność. Odgłosy walki nie ustawały, ale były coraz bardziej odleglejsze. Zaklęłam pod nosem, formując drugą kulę i rozglądając się wkoło. Same niewyraźne kształty, nawet nie dało się powiedzieć czy to Neathianie czy Gundalianie.
– Jane! Marucho! – krzyknęłam, idąc w kierunku, gdzie wcześniej ich widziałam.
Odpowiedziała mi cisza. Przyśpieszyłam kroku, gdy nagle w dymie zaczęły pojawiać się promyczki światła, aż cały się rozrzedził, a ja uświadomiłam sobie, że jestem w szczerym polu. Bitwa toczyła się dobre dwadzieścia metrów za mną. Brew mi zadrgała, a kulki lekko zafalowały. Jeszcze mam przez nią biegać z buta?!
****
– Bakugan bitwa! – krzyknęła Zenet po wyrzuceniu karty otwarcia.
Przegrała pierwszą rundę z Shunem, ale jeszcze nie było nic straconego. Co prawda czuła ostry wzrok Gilla, który palił ją w plecy, ale nie mogła dać pochłonąć się panice. Wystarczy, że odciągnie Shuna na tyle długo, by mistrz spokojnie
Gdy Hawktor stanął naprzeciwko nich, szybko przygotowała supermoc.
– Mega cios!
Poziom mocy Contestira: 1100
Poziom mocy Hawktora: 700
Uśmiechnęła się, słysząc jęk bólu Ventusa i przywołała Spartablastera.
– Zestaw bojowy start!
Shun oczywiście musiał najbezczelniej w świecie ją zmałpować. Zacisnęła mocniej szczęki i wskoczyła na ramię Contestira, po czym wra z z nim wzbiła się w powietrze w ślad za Kazamim.
– Nie sądziłam, że tak szybko stchórzysz! – krzyknęła. – Ale nie ze mną te numery! Karta otwarcia, Blask Gniewu!
Poziom mocy Hawktora: 900 – 200 = 700
Uśmiechnęła się, widząc, jak oślepiony Hawktor zaczął się chwiać i spadać ku twardemu podłożu. Wiedziała, że to będzie łatwe! Jeszcze kilka ciosów i będzie po wielkim wojowniku Kazamim!
– Zenet, nie baw się, tylko bierz do roboty! – syknął głośno Gill.
Z trudem powstrzymała chęć przewrócenia oczami. Przecież wszystko szło gładko, czemu on się tak czepiał?!
– Gwiazda Spartablastera ( Nie mam pojęcia, czy dobra nazwa, tak usłyszałam) – użyła kolejnej super mocy.
Ventus zaczął robić beczki i obroty, unikając salwy żółtych pocisków. Zenet zmrużyła oczy. Wystarczy jeszcze jeden atak i będzie po nich.
Jednak Hawktor zamiast na nich skręcił w stronę Krakixa.
– Co jest?! Wracaj tu! – warknęła i wskazała bakuganowi, że mają ich gonić.
Nagle jasne niebo nad nimi zalała ciemność. Zenet zamrugała kilka razy, rozglądając się dookoła. No nie!
– Zgubiliśmy ich – mruknął jej bakugan.
– Wcale że nie! – krzyknęła i wychyliła się przez jego ramię. – Tam są! Pod nami! Strzelaj!
– Robi się!
Z dział zestawu bojowego wystrzeliły następne wiązki, lecz zamiast trafić w Hawktora i powalić go na dobre, to ten rozpłynął się w powietrze. Wiązki uderzyły zamiast tego w Krakixa. Zenet poczuła, jakby czas zwolnił, kiedy usłyszała wściekły wrzask Gilla. Jednak prawdziwy dreszcz przebiegł ją, gdy rozległ się cichy komunikat ze statku.
„Przerwano transfer, dane utracono."
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top