Rozdział 30: Syk węża
Drzemki dla Keitha były czymś obcym. Nigdy, ale to przenigdy nie uciął sobie żadnej, nieważne jak był zmęczony. Nie widział w nich sensu i uważał za marnowanie czasu, więc w sytuacjach kiedy jego powieki same się już kleiły, ratował się mocną kawą z dodatkiem energetyk. Ewentualnie sięgał też po nikotynowego truciciela znanego szerzej jako papieros. Zaczął palić po utworzeniu Vexosów, gdy zdał sobie sprawę, że z tą bandą popaprańców czeka go wyjątkowo stresujący żywot.
Tym razem było jednak inaczej. Deszcz siąpił o szyby, Mira spała znużona ciągłym katarem, nawet Helios drzemał na podłokietniku sofy. Keith przetarł oczy i oparł podbródek o nadgarstek. Nie miał siły ani ochoty przeglądać projekty udoskonaleń podesłanych przez Gusa, kombinować nad nowym ekwipunkiem dla swojego bakugana, spotkać się z Jess, czytać czy choćby obejrzeć jakiś serial. Czuł tylko niewiarygodną senność i wizja położenia się pod miękkim kocykiem zaczęła go coraz bardziej pociągać.
W końcu się poddał, zawinął niczym naleśnik i zamknął oczy. Nie wiedział, ile czasu upłynęło, nim do jego świadomości zaczęły docierać pojedyncze dźwięki, słowa, kroki, aż w końcu poczuł, jak coś miękkiego gilgocze go po nosie. Uchylił powiekę i zobaczył, że pochyla się nad nim Jess.
– Jessie? Co ty tu robisz? – spytał, podnosząc się. Zauważył, że miała zaniepokojony wyraz twarzy. – Coś się stało?
– Przepraszam, że cię budzę, ale musisz mi pomóc – odparła szatynka. – A zasadniczo to nie mi, a Danowi i reszcie. – Uniosła swój komunikator. – Będziesz w stanie sprawić, by mógł połączyć się z Neathią?
Mimo zaspania i uczucia, jakby jego głowę wypełniała wata, Keith zdołał szybko przeanalizować dostępne materiały, po czym skinął głową.
****
Wbrew pozorom przygotowania do misji na Neathii nie przebiegały w atmosferze stresu i pośpiechu. Owszem nad ich głowami wisiała wizja zagłady, gundaliańskie statki mogły się pojawić w każdej chwili, lecz kapitan Elright oraz królowa Serena i tak nakazywali żołnierzom zachowanie zimnej krwi. Pośpiech jedynie podnosił ryzyko popełnienia błędów, a tego chcieli za wszelką cenę uniknąć. W końcu tym razem chodziło o ponowne uruchomienie drugiej osłony, co było prawdziwym być albo nie być dla Neathian.
Kapitan Elright krążył po sztabie dowództwa, oczekując, aż zbiorą się Wojownicy. Miał im dziś dokładnie przedstawić członków Zgromadzenia Dwunastu, gdyż królowa uznała, że jedynie oni będą w stanie pokonać najbliższą świtę Barodiusa. I choć na początku kapitan nie był tego pewny, to po ujrzeniu siły, jaką władali Wojownicy, wszelkie wątpliwości go opuściły. Dostali jedno z najlepszych możliwych wsparć i to dzięki nieustępliwości ich księżniczki.
Jak na zawołanie białe drzwi rozsunęły się i do środka wkroczyli ich przyszli wybawcy z ubrani w stroje Rycerzy Zamkowych. Dan rozejrzał się z rozchylonymi z podziwu ustami, po czym spojrzał wyczekująco na Elrighta.
– O co chodzi, kapitanie? – spytał.
Wtedy na owalnym ekranie wyświetliła się twarz królowej Sereny.
– Dan, wraz z kapitanem chcieliśmy wam przedstawić Zgromadzenie Dwunastu, którym dowodzi Barodius.
Fabia poczuła, jak na słowa siostry po plecach przebiegł jej dreszcz, a w gardle powstała mała gula. Kazarina...Zacisnęła pięść.
– Jest to szóstka najsilniejszych gundaliańskich wojowników – zaczął tłumaczyć Elright i kliknął w przycisk na pilociku. Przed Ziemianami pojawiła się holograficzna wersja Gundalianina o krótkich czerwonych włosach. – Przed wami Gil, wojownik Pyrusa. Okrutny, bezwzględny, słucha tylko swojego cesarza.
Kiedy Wojownicy zapoznali się z pozostałą piątką, mogli wreszcie przejść do najważniejszej kwestii czyli drugiej osłony. Kapitan uruchomił przestrzenną mapę, a na ekranie po prawej stronie wyświetlił się model przedstawiający działanie barier.
– Gundalianie zdążyli już przełamać drugą osłonę – mruknął Aranaut.
– Jeśli uda im się to samo z pierwszą, Neathia będzie skończona – dodała Fabia smętnym głosem.
– W takim razie chyba powinniśmy się skupić na jej ochronie, prawda? – zauważył Marucho.
– Teoretycznie tak – przytaknął Elright. – Jednak jeśli przedostalibyśmy się przed sektor D i odnaleźli generator, może udałoby się uruchomić z powrotem drugą osłonę. Jednak potrzeba do tego dużej ilości energii. – Zasępił się.
– Energia Żywiołu dałaby radę? – spytał Drago.
– Myślę, że tak.
– No i super! – ucieszył się Dan, uderzając pięścią w otwartą dłoń. – Lećmy uruchomić osłonę, nim będzie za późno!
– Problemem jest to, że musielibyśmy przejść przez linię frontu. Jeśli wróg zorientuje się, co chcemy zrobić, natychmiast nas powstrzyma.
Rozległ się alarm. Oczy wszystkich natychmiast pokierowały się na ekran, gdzie pojawił się ekran trzech czarnych statków lecących nad dżunglą.
– To przecież Kazarina, Stoica i Airzel – wyszeptała pobladła Fabia. – Co oni tu robią?
Heather patrzyła ze znudzeniem, jak pozostali próbowali ułożyć jakiś plan. W końcu Marucho wyszedł z ideą założenia pułapki, co spotkało się z aprobatą królowej.
– W takim razie Fabia, Dan i Shun ruszają przez dżunglę, by uruchomić generator, a ja wraz z głównymi siłami neathiańskiej gwardii, Heather i Jakiem idziemy zatrzymać statki. Dobrze?
Heather skinęła głową, uśmiechając się. Nic nie zrobiła, a już udało jej się dostać do składu bez Shuna. Szczęście naprawdę jej dziś sprzyjało.
****
Siedzieliśmy w niewielkiej pracowni Keitha, gdzie mój dzielny naukowiec bawił się jakimiś kabelkami, lutownicą, płytkami i innymi podobnymi rzeczami, a ja tłumaczyłam mu cały cyrk. No i starałam się nie zerkać na jego tors, która kusząco wystawał spod rozpiętych guzików białej koszuli.
Dobra, hamuj konie, Jess, to nie był czas na fantazje.
– Jesteś pewna, że Wojownicy nie zorientowali się wcześniej w intrygach Heather i jej nie zostawili?
– Na sto procent – powiedziałam, opierając brodę o nadgarstek. – Dan nawet do mnie dzwonił i mówił, że wyruszają w sobotę.
– Czyli żaden nie zauważył nic dziwnego? Shun? Dan?
Spojrzałam na niego sceptycznie, unosząc brew. Kto jak kto, ale Keith powinien doskonale znać dobroduszność Kuso, która czasami ocierała się o wybitną naiwność. No i trzeba dodać do tego fakt, że Heaher była wyśmienitą manipulatorką i kłamcą.
– Nawet jeśli ktoś ma jakieś podejrzenia, to wątpię, żeby to interesowało Heather, tak długo, jak osiąga swój cel.
Keith schylił się pod stół i wyciągnął z białej skrzynki plątaninę różnokolorowych drucików. Widząc jego zniechęconą minę, zabrałam je od niego i zaczęłam rozplątywać. Po moich wszystkich doświadczeniach ze słuchawkami, które potrafiły się jakimś cudem splątać w najdziwniejsze supły, byłam w takich kwestiach ekspertem.
– A jaki jest właściwie jej cel? – spytał.
Pokręciłam głową i podałam mu dwa druciki.
– Nie mam pojęcia. Jednak biorąc pod uwagę jej charakter, to nie może być nic dobrego.
Na chwilę zamilkliśmy, by Keith mógł w spokoju zlutować kable. Patrzyłam na to z napięciem, wiedząc, że od tego zależał los Dana i reszty. Gdybyśmy tylko zorientowały się wcześniej...
Zagryzłam wargę. Tak czy siak trzeba będzie polecieć na Neathię, nawet po to, by zabrać stamtąd tą cholerną Heather, bo co do wojny...Szczerze, to dołączyłabym do Wojowników, pomijając niechęć, jaką darzyłam Fabię, jednak obecnie chciałam obudować relację z bratem. No i moja szkolna kariera też była zagrożona przez ostatni rok, gdzie mnie nie było przez prawie trzy miesiące.
– Skończyłem – poinformował mnie Keith. – Powinno działać.
– Zadziała, nie kracz – powiedziałam, podnosząc głowę. Zamrugałam i poczułam, że policzki mi się zaczerwieniły.
Blondyn wyciągał się po obudowę do komunikatora, którą położył na półce za moją głową. W wyniku tego miałam teraz doskonały widok na jego mięśnie skryte do tej pory pod materiałem koszuli. Odwróciłam wzrok, czekając, aż znów usiądzie.
– Co jest? – Uniósł brew i włożył obudowę.
– Wszystko w jak najlepszym porządku – mruknęłam i wyciągnęłam rękę po sprzęt. – Mogę?
Wręczył mi go bez słowa, ale zauważyłam zarys uśmiechu na jego ustach. Wiedziałam! Cholernik zrobił to specjalnie! Poprzysięgłam mu krwawą zemstę i czym prędzej wbiłam połączenie z Neathią.
Wstrzymałam oddech, słysząc dzwonek i trwałam tak, aż nie usłyszałam bardzo niewyraźny i co chwila się urywający głos Dana.
– T..ak? Kto m...ów...i?
– Dan, to ja Jess – powiedziałam.
– Jess?! Co...
– Dan, posłuchaj mnie. Heather was okłamała, ona wcale nie chce odzyskać przyjaciół, bo żadni nie zostali porwani!
Po drugiej stronie zapadła cisza. Zacisnęłam dłoń na spodniach.
– Niemożliwe... – Dan przełknął ślinę. W tle słyszałam krzyki ptaków oraz szum wody. – Ale ona...
– To manipulantka, Dan. Nie wiem, czego chce, ale musicie się trzymać od niej z dala. Jest niebezpieczna! Potem wam dokładniej wyjaśnię, ale póki co, ostrzeż wszystkich.
– Marucho i Jake z nią polecieli – wykrztusił Kuso. – Rozdzieliliśmy się.
Zrobiło mi się zimno. Spojrzałam na Keitha, który zmarszczył brwi, widząc moją minę.
Spóźniliśmy się.
****
Choć bitwa wokół wciąż się toczyła i nie traciła na zaciekłości, to Heather przestała się tym przejmować, kiedy Jake z Marucho ruszyli do walki przeciwko Masonowi i Airzelowi. Wyrzuciła Crueltiona, który z prawdziwą radością zaczął atakować gundaliańskie oddziały i sama zaczęła zagłębiać się w tłum Neathian, by w końcu dyskretnie wymknąć się poza nich i schować za gęstymi krzakami. Kapitan Elright nawet tego nie spostrzegł, bo właśnie został zaatakowany przez dwa bakugany domeny Ventusa.
Zgodnie z planem Marucho i Jake mieli przeciągnąć bitwę, jak najdłużej się dało, po czym pobiec w kierunku generatora, by ewentualnie wspomóc Shun, Dana i Fabię. Więc pozostało jej tylko czekanie, aż zostawią ją tu samą.
Uśmiechnęła się i usiadła wygodnie, opierając plecami od drzewo. Cru zerknął na nią. Machnęła ręką, pokazując mu, że miał pełną swobodę.
Kiedy przeciwników zaczynało brakować, Heather poczuła wstrząs. Podniosła się i spostrzegła ponad koronami drzew błyszczące sople lodu. To był znak, że mogła zacząć.
****
Airzel aż zazgrzytał zębami ze złości, kiedy jego bakugan – Strikeflier został uwięziony w lodowym krysztale. Jeszcze ta dwójka Wojowników wymknęła się mu z rąk! Cesarz Barodius na pewno nie będzie zachwycony tym faktem.
Przynajmniej mógł na kogoś zrzucić błędy, pomyślał i zerknął na Masona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top