Zapomnienie XXI. - „Prolog Księgi Dębu- Ludzki Wielki Wybuch"

Dawno temu, gdy ziarna prawdy z każdej z ludzkich legend nie miały żadnych godnych oczu, dla których mogłyby powstać, a pod młodym niebem, człowieczych dusz było po stokroć mniej i one same były po tylekroć mniejsze, wtedy narodził się pierwszy kowal- kowal początku: pierwszy człowiek, wolnej myśli, wolnej duszy, wolnego serca i ostatni zniewolonego czynu.

Przyszło mu być zrodzonym w dziewiczej ciemności. Kiedy doszedł do niego fenomen jego bytu, rozejrzał się po raz pierwszy. Nie widział niczego prócz ciemnej otchłani i nijakiej posadzki ciągnącej się najwyraźniej we wszystkie strony zalążka naszego świata. Postrzegał go jako wszystko, co jest- nie widział w swoim życiu koloru innego niż czerń. Przestrzeń zdawała mu się bezużyteczna i niepotrzebna, nigdy nikomu do niczego nie posłużyła- była odwrotnością płótna, na nic niepodatna. W pewnym okruchu czasu, pozbawionego jeszcze wszelkich miar, dostrzegł obok siebie coś, czego wcześniej nie widział. Po jego lewej stronie znajdowała się nieskończona studnia, a po prawej wiecznie gorejący piec i niezniszczalne kowadło oraz młot i inne narzędzia.

Człowiek wstał i zaczerpnąwszy ze studni przekonał się, że jest pełna malutkich drobinek błyszczącego i półprzezroczystego materiału. Wziął zeń parę wiader kruszcu i potraktował je wiecznym ogniem pieca, obserwując, przy pierwszym w życiu spostrzeżonym, świetle, jak pył zamienia się w masę, gotową do kształtowania. Uniósł obcęgami bezkształtną bryłę. Mieniła się w świetle ognia, jak nieskończenie czyste szkło. Pod względem wzbudzanych emocji, była przeciwieństwem całej wszechczerni- przypominała płótno swoją czystością, jasnością, gotowością i wręcz zniecierpliwieniem.

Powstały właśnie kowal położył materiał na kowadle. Szklista masa była zbyt gorąca i za rzadka; spływała z metalowej podstawy z każdej strony. Kolejnym razem była zbyt zimna i każde kolejne uderzenia młota powodowały zbyt małe zmiany w kształcie kryształu, lub też zwyczajnie go uszkadzały.

W końcu udało mu się dobrać odpowiednią temperaturę, a jego ręce, jak w transie formowały podłużny, smukły kształt. Kowal nie wiedział, co próbuje stworzyć, ale czuł w sobie nieokiełznany i niezbywalny obowiązek uformowania jakiejś konkretnej rzeczy, której nazwy ani kształtu jeszcze nie znał. Ten oto człowiek jest pierwszym z ludzi, który doświadczył chęci tworzenia- ten oto człowiek jest pierwszym, którego możemy tak nazwać bez wahania.

W opozycji do jego zapału, pojawiło się jednak kolejne utrudnienie. Z pustki zaczęły dochodzić do niego głosy nieludzkie. Zaczynały stosunkowo niewinnie- szeptały, jak bardzo czyny człowieka z młotem są bezpodstawne i głupie, jak nie powinien odrywać się od swojego bytu w nieskończonej czerni, jak bardzo nie powinien robić tego, co robi- czyli rzeczy bezużytecznej, niezwiązanej z przetrwaniem w czymś, co żal jest nazwać światem. Choć głosy „ludzkie" przeszkadzały mu nieco, nie zdołały go zatrzymać. Zrobiły to dopiero zmory- ich sfery były bowiem w tedy absolutnie dziewicze i nienaruszone jeszcze niczyją odwagą, ani poświęceniem, bo żadnej z tych rzeczy ówcześni ludzie nie posiadali.

Widziadła kłębiły się w okół jego kowadła, aż w końcu jedna nieforemna, koścista ręka uderzyła w, wystającą za podstawę z niezniszczalnego metalu, część jego dzieła, wyginając ją w sposób nienadający się do naprawienia. Kowal jako pierwszy człowiek na ziemi zobaczył wówczas wyraźną materializację sfery. Pomimo początkowej rozpaczy, człowiek, wyrzuciwszy niedokończone dzieło w otchłań, nabrał znów materiału z nieskończonego źródła i zaczął cały proces od początku. Wszystko przebiegało dokładnie tak samo- tak samo po czasie wystąpiły bezlitosne głosy i tak samo zaczął widzieć materializacje, ale tym razem zachowawszy czujność, odganiał je od swojego szlachetniejącego arcydzieła.

W pewnym momencie kształt jego tworu zdawał się być zbyt długi. Część wystająca za krawędź kowadła wyginała się pod własnym ciężarem. Człowiek obracał go więc wokół własnej osi, lecz w końcu ze zmęczenia dawał za wygraną pod naporem ciemności. Po wielu próbach i wielu porażkach, kowal opanował do perfekcji obracanie masy i odganianie, coraz liczniejszych, poczwar, co stanowiło większą część całego procesu tworzenia.

Krystalicznie czysty szpic nie był jednak w rzeczywistości cały czas prosty- pod wpływem swoich obrotów nie przestawał się wyginać pod własnym ciężarem, a jedynie wyginał się co chwila równomiernie w różne strony, toteż po dłuższym czasie pękał.

Człowiek był zrozpaczony. Ciągle nie wiedział jak wygrać z tą przeszkodą, jak utwardzić, umocnić swoją konstrukcję. Za którymś razem, na granicy szaleństwa i kompletnego wycieńczenia, zamiast odganiać potwory uniósł swój krystalicznie czysty szpic, trzymając go w obcęgach i pchną nim niezbyt dużą kreaturę. Zmora momentalnie osunęła się na ziemię, martwa. Teraz chyba do człowieka dotarło, dlaczego te kreatury tak bardzo nie chcą pozwolić, by kowal ukończył swoje dzieło; dzięki niemu stanie się kimś- dzięki sztuce będzie mógł stawić opór ciemności w sobie samym.

Ciemna krew rozlała się po powierzchni kryształu, zaczęła syczeć, parując mocno i pozostawiając po sobie zgniłą czerwień.

Człowiek na powrót rozgrzał swój powstający oręż, umieszczając go w piecu, a czerwień przelała się w czarny szkarłat. Było mu smutno, że jego dzieło nie lśni już tak jak kiedyś, ale karmił się myślą, że wciąż jaśnieje gdzieś głęboko i że jedynie na powierzchni zdaje się być tak splugawione. Kontynuował pracę i ku swojemu zdziwieniu odkrył, że szpic wygina się znacznie mniej, jakby stwardniał, jakby zahartowała go zimna krew zmór- cierpień, grzechów, krzywd- istot pasożytniczych, które jako jedyne w tym wszechświecie są godne zniszczenia.

Pracował dalej w pocie czoła i wchodząc we wręcz szermierskie potyczki z potworami. Uczył się używać sztuki, jednocześnie ją formując. Potrafił walczyć coraz lepiej, a jego dzieło coraz bardziej przypominało wielki miecz, którego nazwano później niewidzialnym.

Pracując w pocie czoła, czuł jak krople potu spływają po jego ciele, na twarzy mieszając się ze łzami tęsknoty, za dawnym blaskiem tego, co tworzy. Przestawał wierzyć w to, co robi. Zaczęło mu się to zdawać bezsensowne. Przez ilość zgładzonych lęków jego twórczość była w jego oczach brudna. Zastanawiał się, czy zmory kiedyś się skończą, czy jego praca cokolwiek znaczy. Pomimo tych wszystkich myśli skupił wszystkie swoje siły mentalne tylko na tym, by nigdy, przenigdy nie zgodzić się z nieludzkimi głosami z ciemności, by nigdy przenigdy nie przyznać im racji, by trwać w przekonaniu o słuszności swojego buntu, by wciąż pozwalać kwitnąć swojej, bez wątpienia ludzkiej, duszy.

Zmarnowany całkowicie i zmęczony od walki i pracy. Dostrzegł nagle kilka kroków przed sobą wąski jak igła snop światła. Było to dla jego oczu coś całkowicie nowego. Światło było lśniące i niebieskawe; nie bił od niego żar, jak z nieskończonego ognia w piecu, lecz przyjemny chłód i ukojenie. Jakby pokrzepiony tym znakiem, przyspieszył, a wraz z jego entuzjazmem wzdłuż wiązki światła zaczęła ciec woda, wylewająca się delikatnym strumieniem z nieprzebranej przestrzeni nad jego głową. Artysta zaczął się śmiać i pokonywać kolejne potwory, trzymając wielki miecz przez cały czas za pomocą obcęgów. Człowiek ten był pierwszym, który przezwyciężając trudny dla nas niewyobrażalne, dobrnął wreszcie do uczucia, które później dopiero doceniono i nadano imię: „Va Loog"- „Wolność".

W końcu człowiek jednym ciosem powalił kolejną istotę nie godną obcowania z żadną istotą myślącą, a co dopiero czującą. Tym razem jednak rzucił swój idealny i w pełni skończony oręż w roztrzaskane truchło kolejnej części człowieka, która nie powinna istnieć. Rozgrzany kryształ zasyczał, a w powietrze buchnęła para. Kowal po raz pierwszy dotknął własnymi, gołymi rękami tego, co stworzył i od czego jeszcze biło ciepło jego wysiłku. Czuł w tym mieczu nie władzę, nie złość, nie dominację, nie wygraną- czuł w tej rzeczy szczęście, spełnienie i wartość we wszystkich tego słowa znaczeniach.

Kończąc po drodze jeszcze z kilkoma abominacjami, które sam do egzystencji dopuścił, kroczył szybko do strugi światła i wody, sączących się jakby znikąd, z góry. Człowiek bez wahania dopadł do niebiańskiej strugi, zdawało mu się, że jest ona esencją wzroku, nektarem spojrzeń. Wszedł pod nią cały i uniósł w górę wielki miecz, który rozcinał strugę czystej cieczy i jak za sprawą magii zmyty z niego został cały przepalony szkarłat. Kryształ rozbłysnął światłem i rozjaśnił całą ciemną przestrzeń. Egzystencja rozerwała spoczywający na niej mrok nieświadomości, rozbłysła barwą i stała się dla nas formowalna. Powstały pierwsze gwiazdy, bo ktoś na nie spojrzał, bo gwiazdy to nie tylko kule gazu. Człowiek po raz pierwszy uniósł Niewidzialny Miecz; objął swoim rozumem wszystkie poziomy myśli i wszystkie skale, w jakich kiedykolwiek, o czymkolwiek myślał. Od tej pory już na zawsze dla ludzkości cały wszechświat będzie nieskończoną studnią, ludzki umysł i dłonie, piecem i kowadłem, a świat nieskazitelnym płótnem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top