Zapomnienie XV. - „Daleko" - Lipiec 5562r.
Nawet głośne trzaśnięcie ciężkich wrót do biblioteki półtora metra za plecami Adama nie wytrąciło go z głębokiej fascynacji tym, co widział, zadzierając wzrok. Czuł się niezmiernie szczęśliwy, że trafił do tego miejsca. Wydawało mu się, że to co widzi to najlepszy sen w jego życiu. Wrażenie to wywołało gęsią skórkę na jego ciele- chwila namysłu nad tym, że coś śmiałoby oderwać go od, odczuwanego całym sobą, stanu euforii egzystencjalnej. Uspokoiła go nieco i zasmuciła myśl, że mimo, jak sądził, względnej wolności myśli, jaką zachował, żyjąc w Państwie Światowym, jego mózg nie byłby w stanie czegoś takiego wytworzyć, a więc nie mogło się mu to śnić, nie mógł tego stracić w jednej sekundzie. Całej najpiękniejszej w świecie zawierusze jego myśli towarzyszył cichy, łaskoczący gardło żal tego, że dopiero teraz dane mu było zobaczyć, czym jest Syberia, że nie była pierwszym, co zobaczył w swoim życiu- bardzo chciałby, żeby tak było, żeby miejsce to było jeszcze bardziej jego, niż czuł, że jest. Nie czuł takiej przynależności nigdy wcześniej, nawet kiedy babcia Saga jeszcze żyła i siedział obok niej, nawet kiedy był jeszcze dorastającym dzieckiem i miał rodzinę. Czuł może opiekę, a nawet miłość, ale nie głębokie, niewymuszone przeświadczenie o przynależności każdą cząstką swojego ciała i serca do przestrzeni swojego bytu. Zdawało mu się, że to miejsce jest jak zdjęcie kajdan, zatkanie uszu, otworzenie oczu, wstanie z kolan, oddech, uśmiech- jak jego przeznaczenie, jak jego miejsce na ziemi.
Wciągnął powietrze nozdrzami, biorąc głęboki wdech. Poczuł po raz pierwszy w życiu zapach starego papieru niezliczonej ilości ksiąg. Półki były wysokie na kilka metrów i poustawiane wzdłuż podłużnej komnaty, tak że można było patrzeć na przestrzał, aż na jej koniec. Między drewnianymi, wysłużonymi regałami stały liczne drabinki i drabiny różnych wielkości, jeżdżące na małych kółeczkach, by dało się- przy mniejszych bądź większych akrobacjach- dosięgnąć do każdej pozycji. Wokół rozchodził się co jakiś czas odgłos ich przesuwania. Wyżej natomiast rozciągała się jeszcze spora przestrzeń, lewitująca i emanująca zwiewną wszechstronnością, aż do wysoko zawieszonego, zaokrąglonego sufitu, okraszonego szklanymi dziełami sztuki, zlewającymi się w półprzezroczysty jasny witraż, wylewający na ogromne pomieszczenie światło w swojej najprzytulniejszej, ale i rześkiej, słonecznej formie. Z wysokich ścian pomieszczenia wystawały dwa piętra balustrad z przepięknie rzeźbionymi poręczami, schodami oraz kładkami do przemieszczania się między nimi. Na każdej z nich przy ścianach również stały wysokie półki z tonami papieru.
Niebieskooki nieświadomie stawiał powolne kroki po ciemnoczerwonym dywanie, którego postrzegł na razie tylko miękkością pod butami. Gdyby nie jego babcia nie wiedziałby nawet, co znaczy słowo „książka", a tym bardziej „biblioteka". Zadał sobie pytanie, czy ona sama nie była kiedyś w tej bibliotece, może nawet gdy była jeszcze młoda. Wiedział już przecież praktycznie na pewno, że pochodziła właśnie stąd. Być może przepadłe kroniki jej pamięci skrywały to, co teraz sam widzi. Miał przeświadczenie, że Salgji byłaby z niego dumna. Zawsze znajdowała ogrom w każdej jego chęci, potrzebie, marzeniu, wierze, myśli- nigdy nie usłyszał od niej oceny, nie od niej. Do Adama dotarło chyba dopiero teraz, że z tego o czym myśli wynika w prost, że jest w co najmniej jednej czwartej Syberyjczykiem. Wydawało mu się jednak, że to nie zmieniało zbyt wiele w tym jak patrzy na tę krainę- byłaby taka dla każdego, kto ośmieliłby się do niej zawitać.
Tuż przed nim znajdowało się kilka sporych stolików z lampkami i gdzieniegdzie paru ludzi siedzących, czytających, szepczących do siebie. Nie zdawali się zwracać na niego zbyt wielkiej uwagi poza dyskretnie podnoszonym od czasu do czasu wzrokiem. Nigdzie nie było śladu komputera, a jedynie niektórzy grzebali coś w telefonach, lub robili zdjęcia stronom jakichś opasłych książek. Na środku pięło się w górę spore drzewo- porozgałęziany, rozłożysty, dający cień, Dąb, którego pnia nie objęłoby troje ludzi, trzymających się za ręce.
Mimo tchu zapartego w piersiach, czarnowłosy obrócił się za siebie, nie przestając zadzierać wzroku. Zobaczył już nieco zwyczajniejsze, podłużne okna wysoko nad nim, które widział zresztą już z zewnątrz na górnej fasadzie. Między nimi na murze z widocznymi kremowymi cegłami pięło się jakieś pnącze puszczające gdzieniegdzie malutkie, zielone listki. Zsuwał się po nich w dół swoim przesyconym emocją wzrokiem. Jego szeroko otwarte oczy przepięknie obrazowały wrażenie cudu. Zdawało się, że żal im było mrugać by nie przegapić ani chwili obcowania z widokiem przestrzeni biblioteki. Nie wiedział do tej pory, że widok może być równie harmonijny i wyrafinowany, co najpiękniejsze utwory muzyczne, tak samo emocjonalny, energetyczny, zdający się być ostatecznym w każdej sekundzie swojej egzystencji. Naszła go przez chwilę myśl, że przecież to co widzi w okół siebie jest nieludzko piękne, że to jest niewiarygodne, ale potem doszło do niego, że właśnie to jest ludzkie, i że to świat, z którego pochodzi, taki nie jest, że to przecież ze Światem jest coś nie tak, a nie z Syberią.
Dobrnął płynnie swoim spojrzeniem z powrotem do wrót, przez które wszedł. Ciągnęły się swoją smukłą, drewnianą posturą do połowy wysokości ściany frontowej. Po ich obydwu stronach stały małe kamienne fontanny, pluskające cichutko, błyszczącą w słonecznym słońcu, wodą. Jego oddech zdawał się wypełniać całe ciało chłodnym powietrzem- energią, o której bycie od zawsze jego podświadomość snuła legendy- Wolnością. Yolgi stała w progu, patrząc na Adama, świadomie nie mówiąc swoim wzrokiem nic, bo przecież nie zawsze trzeba mówić, by powiedzieć.
- Nie zapytałeś, czym jest biblioteka- powiedziała po dłuższej chwili niezbyt głośno, a jej słowa i tak rozlały się echem delikatnego głosu w kolosalnej przestrzeni.- Nie jesteś całkowicie nie-stąd, prawda?
- Moja babcia...- z najgłębszym szczęściem na świecie podziwiał monument pogłosu swojej mowy, jakby podkreślającej znaczenie jego słów; tego że ma do nich prawo, że może mówić i być słuchanym. Nie czuł tego od bardzo dawna, a może po prostu nigdy?- Moja babcia kiedyś wspominała mi o książkach... i tak właściwie tylko dzięki niej tutaj jestem.
- Naprawdę? Chyba musiała kiedyś tu być... Może nie koniecznie konkretnie tu, ale gdzieś na Syberii.
- Raczej... ona po prostu była stąd...- powiedział po chwili.
- Była?- zapytała tonem oznajmującym i wyrażającym współczucie.
- Tak... na łożu śmierci dała mi...- Zdjął szybko plecak i rozpiął najmniejszą kieszeń. Wyciągnął zeń niebieski notes.- dała mi to- powiedział, otwierając książeczkę na rozkładanej mapie Va Far. Postawił kilka kroków w kierunku zielonookiej, pokazując jej zawartość strony i ponownie zarzucając plecak an plecy.
- Mapa Syberii...- oznajmiła niezbyt zaaferowana.
- Bez tego by mnie tu nie było- powiedział.
- Przyjechałeś tu, bo dostałeś ten notes?- spytała.
- Tak.
- I nigdy wcześniej tu nie byłeś?
- Nie wiedziałem nawet, że tu cokolwiek jest.
- CO?!- otworzyła szeroko swoje świecące zielenią oczy i chwilę później zatkała rękami usta, słysząc pogłos tego okrzyku zdumienia.- Ja myślałam, że ktoś cię tu zaprosił, że może masz jakąś rodzinę w tych stronach, że...- zacięła się na chwilę, bo chyba sama nie wiedziała, co myślała.- Przyjechałeś z Toronto aż do Vol Vortu, tylko z powodu tego czegoś?!... i to jeszcze tą dwa razy dłuższą drogą na wschód?!
- Takkk...- przyznał z wręcz teatralną konsternacją nad swoim własnym postępowaniem.
- Ty jesteś jakiś... niemożliwy!
- Hm...- zaśmiał się przez nos, a na jego ustach pojawił się uśmiech.- Fajnie to usłyszeć od Syberyjki.- Ta uśmiechnęła się nieco.
- Fakt- przyznała.- Pójdziesz ze mną odebrać jedną książkę?- zapytała od razu.
- Pewnie- odparł.
- To chodź.- Ruszyła w swoją lewą, mijając mężczyznę, gdy ten schował zeszyt do kieszeni spodni.
Stawiała kroki na nad wyraz czystym i miękkim dywanie, którego ścieżki wiły się między regałami, jedynie gdzieniegdzie odsłaniając gładką, kamienną posadzkę. Gdy Adam zdecydowanie kroczył za złotowłosą, czuł powietrze, powoli omiatające jego twarz i ciało. Zdawało się ono być niewytłumaczalnie dojrzałe- jakby przechodząc przez nie i rozcinając je swoją posturą, przesuwało się od lat nieruchome cząsteczki tlenu, zaburzając ich delikatny i unikalny układ- niczym kamyk wrzucony w idealnie płaską taflę wody.
Zmierzali do czegoś, co można by nazwać nawą boczną, lecz nieciągnącą się przez całą długość pomieszczenia, a jedynie na tyle, by stworzyć wnękę na stosunkowo małą recepcję. Osoby, których mijali zdawali się być bardzo pochłonięci podejmowanymi lekturami w mniej lub bardziej wysłużonych i opasłych tomiskach. Dorośli, dzieci; kobiety, mężczyźni siedzieli przy sporych stolikach, stojących praktycznie wszędzie przed gąszczem półek, albo na fotelach, kanapach czy pufach poustawianych pod ścianami. Wiele miejsc pozostawało wolnych, emanując oczekiwaniem, otwartością czy gościnnością i zwyczajną przytulnością.
Zbliżali się. Stał tam wysoki mężczyzna z kasztanowymi włosami i piegowatą twarzą. Na jego nosie spoczywały okulary z cienkimi oprawkami i szkiełkami w kształcie idealnie okrągłych, małych kółeczek. Za nim wisiały kolorowe fotografie, przedstawiające gmach biblioteki jako plac budowy- kolosalną konstrukcję, obładowaną rusztowaniami. Zdjęcia zdawały się być wyblakłe od smagającego je światła, mimo że panował tu lekki półmrok. Zdawać by się przez to mogło, że wiszą tu naprawdę z kilkaset lat. Niestety nie dało się na nich dostrzec zbyt wielu szczegółów, gdyż ich format był dla odmiany dosyć skromny. Yolgi podeszła do lady, a okularnik od razu do niej powiedział:
- Hoi.
- Hoi- odparła.- Iam gamtias gessiar nok ioh qo qar Ra enisen kioogen nok iam.
- Iam nargesgamopfiar!- odpowiedział od razu z uśmiechem.- Amk vial ioh avoiar iamen?!- Schyliwszy się wyciągnął an blat dosyć małą książkę. Na jej okładce nie widniało nic, prócz małej karteczki, doklejonej taśmą klejącą i ukazującą napis „Yolgi", a ona od razu wzięła ją w swoje ręce, uśmiechając się do osoby, najwyraźniej będącej jej znajomym.
- Hm...- niebieskooki półświadomie, wydał odgłos lekkiej konsternacji.
- No co?- zapytała chwilę później po światowemu.
- Jak się pisze twoje imię?- Zmarszczył brwi.
- O...- wtrącił mężczyzna za ladą- Pan nie stąd?
- No jak słychać, nie za bardzo- odparł.
- Ioh vimar s'paperen noi s'giocen?- zapytała go, a Syberyjczyk błyskawicznie położył przed nią kartkę, którą wyciągnął z ryzy leżącej obok i podał jej długopis.
- Moje imię...- zaczęła Yolgi, troszkę złośliwie imitując dziecinny głosik, jakim tłumaczy się podstawowe rzeczy dzieciom w przedszkolu- Moje imię piszę się „I o l g a r i i a", w skrócie: „I o l g i"- wypowiedziała je powoli, pisząc jednocześnie i odłożywszy na chwilę książkę na blat obok siebie- ale je lubię, jak się mnie zapisuje przez igrek... czyli „Y o l g i"- powiedziała, ponownie zapisując wyraz niżej i wielkimi literami.- Już ci to zresztą mówiłam, jak się tylko poznaliśmy.
- No wiem, pamiętam, ale jakoś tak- czarnowłosy przypomniał sobie w tym momencie, co wtedy czuł- nie wiedziałem w ogóle, o czym mówisz, więc nie pytałem... No i w ogóle... Igrek...- powtórzył nazwę litery tonem oznajmującym, choć oczywiste było, że to w istocie pytanie.
- Litera, której nie używa już żaden żywy język na świecie- mówiła- ale została na klawiaturach z tradycji... no... przynajmniej na syberyjskich klawiaturach. Mały igrek wygląda tak- To mówiąc, napisała na kartce „y"- a duży tak.- Napisała „Y".
- Mały... duży...- znów powtórzył Adam pytająco, nieco zażenowawszy się poziomem swojej niewiedzy.
- Taaa... W języku światowym zanikł podział na litery małe i duże...
- Zanikł?- zdziwił się mężczyzna za ladą.- Raczej go znieśli z dnia na dzień bez powodu, jak to oni.
- Racja- przyznała zielonooka.- Nie pytaj mnie po jaką cholerę to zrobili- zwróciła się do swojego towarzysza.- Po prostu chodzi o to, że każda litera ma dwie wersje zapisu: małą i dużą. To której użyć, zależy od okoliczności, z czego duże występują tylko na początku słów. Po syberyjsku nie ma co do tego jakichś złożonych zasad. Z dużej litery pisze się pierwsze słowo w zdaniu, wszystkie rodzajniki, imiona, a oprócz tego każde słowo, które jest dla ciebie w jakiś sposób ważne i chcesz to zaznaczyć. Na przykład przyjęło się, że słowo „Va Loog"- wypowiadając, jak wcześniej, zapisała je na papierze- czyli „Wolność", zawsze pisze się wielką literą... Tak naprawdę, to nie wiadomo dlaczego, ale Kościół Dębu tłumaczy to tak, że „Va Loog", to imię nadane uczuciu, więc pisze się je wielką literą, jak wszystkie imiona.
- Aha...- odparł Adam, nawet chyba zrozumiawszy.- Jak to się stało, że syberyjski tak bardzo różni się od światowego, a mimo to zapisuje się go tym samym alfabetem?
- Ten alfabet był najbardziej rozpowszechnionym zapisem języków jeszcze przed Va Jolgis Gamqorg- odpowiedziała.
- Hm...- zamyślił się nieco niebieskooki. W jego myślach kłębiły się teraz wielkie sprzeczności, a raczej rzeczy, w których zgodność ciężko było uwierzyć, a jeszcze trudniej ją pojąć. Syberia zdawała się być oderwana od rzeczywistości całym swoim sposobem bycia, a jednocześnie dobitnie podkreślać na każdym kroku, że jest rzeczywistości częścią. Tak pięknie brzmiące, egzotyczne słowa z ginącym w gardle „r", jak w jakimś języku anielskim, złożone z tych samych liter, co w pragmatycznym i sztywnym języku światowym; tak piękny gmach Biblioteki Syberii, zbudowany z takich samych zwykłych, kanciastych cegieł i bloków, co obdrapane, sypiące się blokowiska dystryktu sześćset dwunastego; tak dobre dusze, wspaniałe umysły i jaskrawe uśmiechy wśród ludzi niczym się przecież nie różniących od wciskającego się wszędzie beznamiętnego tłumu w obskurnej stołówce, do której wszyscy zbiegają się na ohydne jedzenie, jak muchy do świeżego łajna. Nad tymi ludzkimi głowami wstawało wszak codziennie to samo słońce, migotały nocą te same gwiazdy; nogi tych ludzi stąpały po tej samej ziemi, a płuca napełniały się tym samym powietrzem. Wszystkie wspaniałości, które go otaczały, były w istocie tym samym, co widywał od zawsze. Różnica polegała na tym, że na Świecie realia układała dziecinna w swej powadze twarda ręka pragmatyzmu i władzy, a na Syberii byt był malowany przez prawdziwie dojrzałą, delikatną rękę gatunku ludzkiego, dzierżącą cieniutki pędzel, nasączony tylko człowieczą Wolnością i czasem. Jego niebieski wzrok trwał zamarły już przez dłuższą chwilę. Czarnowłosy całkowicie stracił kontakt z otoczeniem.
- HeEej...- Powiedziała cicho Yolgi, machając mu ręką przez twarzą, aż ten się ocknął.- Ktoś nam chyba odpłynął.
- Przepraszam- odparł.
- Nie masz za co- mówiła.- A ty chcesz sobie coś wypożyczyć?- spytała.
- Eeem...- zastanowił się chwilę.- Wiesz, chciałbym...
- Tak?- pociągnęła go nieco za język.
- Chciałbym się kiedyś nauczyć Syberyjskiego, ale to chyba trochę na mnie za ambitne.
- Nie ma czegoś takiego jak za duża ambicja, może być tylko za mało czasu- odpowiedziała, a w między czasie mężczyzna za ladą minął ją i odszedł gdzieś za nich, znikając za jednym z wielkich regałów.
- Nie no dobra... bez przesady... może kiedy indziej- Adam sam nie wiedział, czemu broni się przed własną chęcią. Najchętniej by się chyba tylko nauczył i wcale nie uczył.
- Spróbuj- powiedziała.- Nie musisz od razu kuć całego słownictwa.
- Ale to będzie trwało wieki- marudził.
- Wcale nie wieki... ale fakt, że z nauką to jest tak, że możesz się, lekko mówiąc, nie przemęczać, tylko zaczekać odpowiednio długo robiąc cokolwiek i wyjdzie na to samo, a nawet lepiej...
- Ale ja mam inne rzeczy do roboty- nie ustępował.
- Jakie?- zapytała, choć wiadomo było, że nie oczekuje odpowiedzi.- Zapamiętaj sobie: co masz zrobić dziś, możesz zrobić jutro, ale co chcesz zrobić kiedyś, musisz zrobić teraz.
- Czy wy macie powiedzenie na wszystko?!- zwrócił się do okularnika, gdy ten właśnie wrócił.
- Nieee...- odpowiedział, kładąc książkę o wiadomej tematyce na blacie przed Adamem- tylko Yolgi ma.- To mówiąc uśmiechnął się z przekąsem.
Na ciemnozielonej okładce książki sporego formatu i ze czterystu stronach grubości, widniał złotawy napis po światowemu, który zapewne lśnił jeszcze przed dziesięcioma laty: „Język syberyjski od A do Z".
- Naprawdę mam to przeczytać?- zapytał.
- Ty masz czytać- odpowiedziała.- Przeczyta ci to czas.
- No tak wiem... ale co ja z tą wiedzą zrobię?
- Będziesz ją mieć- powiedziała- będziesz za jej pomocą tworzył i chłonął to, co stworzył ktoś, bo wiedza i inteligencja to tylko narzędzia duszy w kształtowaniu ludzkości.
- Powtarzasz się- wytknął jej Adam z przyjacielskiej złośliwości.
- Ty też!- krzyknęła trochę za głośno.- Pakuj książkę do tego plecaczyska i idziemy do kolejnego punktu wycieczki! Włożysz mi tam też moją? Będzie mi wygodniej- Zapytała podając mu swoją książkę.
- Tak, pewnie- odparł Adam, ściągając plecak z pleców, rozpiął największą kieszeń, a potem włożywszy do niej swój podręcznik, wziął od zielonookiej jej znacznie mniejszą książkę i wsadził obok swojej.
- Dzięki.
- A co to w ogóle jest?- zapytał jeszcze.
- Moja książka? Ehhh...- westchnęła, zwracając swój wzrok do miłego obsługującego, tylko po to, by zobaczyć jego lekki uśmieszek.- Legendy z Bardzo Daleka zbiór starych baśni syberyjskich... Chyba już milionowy raz to wypożyczam. To klasyka klasyków, największe nudziarstwo dla największych nudziarzy. W sumie, to mogę ci ją dać. Sama znam ją na wylot, mama opowiadała mi kiedyś ich fragmenty na dobranoc, a tobie pozwoliłaby dowiedzieć się trochę więcej o mętnie zapisanej historii naszych stron. Tak, to dobry pomysł, zatrzymaj ją. Chodź, jeszcze dużo ci muszę dzisiaj pokazać- mówiła pośpiesznie już ruszając gdzieś pomiędzy wielkie regały.
- Zaraz... ale to jest chyba po syberyjsku, prawda? Jak ja mam to przeczytać?
- Mówiłeś, że chcesz się nauczyć! - usłyszał odpowiedź jej głosem, niesionym przez echo, gdy jej samej nie było już widać.- No chodź! Bo się ściemni, zanim miasto zobaczysz!
- Dam ci na urodziny taką chorągiewkę przewodnika!- wtrącił krzykiem mężczyzna za ladą.
- Wielkie dzięki- odparła Yolgi.- Qaacen!- rzuciła jeszcze.
- Do widzenia!- powiedział czarnowłosy- Miłego dnia!- dodał, a po tych słowach w biegu za Yolgi, idącą szybko na drugą stronę komnaty, zastanowił się po co u licha po światowemu istnieje takie wyrażenie, skoro i tak nikt go nigdy nie używa, wydawało mu się wręcz dziwne, że bez zawahania wypowiedział je do Syberyjczyka, którego nie widział wcześniej na oczy, podczas gdy nawet niektórym znanym światowcom boi się powiedzieć „dzień dobry".
Zarzucił plecak z powrotem na swoje miejsce i szybkim krokiem podążał dalej za złotowłosą, kierującą się- jak się okazało- do tylnego wyjścia z biblioteki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top