Zapomnienie XIV. - „Odyseja" - Grudzień 4320r.
Iolgi wzięła Gniewka na swojego konia, siedział przed nią okrakiem. Trójca Ludzka jechała już jakieś dwadzieścia minut przez gęste, syberyjskie lasy, apatycznie identyczne w każdym miejscu. Zdawało się jakby ciągnęły się w nieskończoność swoimi wąskimi wydeptanymi ścieżkami, otoczonymi przez ośnieżoną, przygaszoną zieleń iglastych roślin. Słońce już praktycznie zaszło. Dawało tylko lekką poświatę, prawie nieprzebijającą się przez drzewa. Wielkie oczy wojowniczki zaczynały jej przypominać, że nie są po nic, choć Dezyderiusz i gnom cały czas jeszcze sporo widzieli.
Kobieta wyciągała co jakiś czas nrolfioc i otwierała go szybko, by zerknąć na wskazówkę. Teraz postąpiła tak samo, lecz przez nieco dłuższą chwilę niż wcześniej, nie odrywała wzroku od jego tarczy.
- Myślałam, że jest bliżej- powiedziała Iolgi, przedzierając ciszę podszytą odgłosami ubijanego pod kopytami śniegu- ale raczej nie powinno się zawracać w tym fachu.
- Dlaczego?- zapytał Gniewko.
- Zmory to przerażające stwory, ale to oddalanie się od nich może osłabiać zmysły.- Oznajmił Dezyderiusz.
- Czyli znamy tylko kierunek?- dopytywał.
- Nie zupełnie- odpowiedziała.- Znamy tylko moc sygnału i kierunek, z jakiego dochodzi... czyli coś dużego daleko i małego blisko na wskaźniku wygląda tak samo.
- Czyli- zaczął znów ich mały kompan- czyli jedziemy tak strasznie długo, bo jedziemy do czegoś przeokropniastyego?- Sposób, w jaki ich mały towarzysz się wypowiadał, był dokładnym przeciwieństwem nad wyraz oczytanego maga.
- Ppp...- aż parsknął ten właśnie uczony.
- Wiem, zajebiście, nie?- uśmiechnęła się wojowniczka.
- A co się tak teraz gapisz?- pytał cały czas swoim wysokim głosikiem, ale w jakiś sposób wcale jej on nie irytował.
Nagle Iolgariia zatrzymała wierzchowca, a Dezyderiusz postąpił od razu tak samo. Już nie denerwował się tak jak za pierwszym razem, jakby to niedoszłe spotkanie z wysłannikiem którejś ze sfer zdążyło już go nieco zahartować.
Kobieta zsiadła energicznie z konia, łapiąc Gniewka i odstawiając go jednocześnie szybko na ziemię, tak że ten zorientował się o tym po fakcie. Jej zbroja aż cała zabrzęczała. Przez ten manewr jakimś cudem ani przez chwilę nie przestała patrzeć na czerwoną wskazówkę zmórmetru. Zdawała się być nie tyle spięta czy zestresowana, co gotowa, naprężona i czujna, jak nigdy wcześniej. Uczony również zsiadł na ziemię, co wyglądało w porównaniu do Iolgi jak powolne się nań zsuwanie.
- Nie chcę, rozpraszać- zaczął mężczyzna- ale skąd, biorąc pod uwagę wszystko co powiedziałaś, wiesz, że trzeba już zsiadać.- Jakkolwiek śmieszne się to nie wydaje, mag ten budował chyba tym oficjalniejsze zdania, im szybciej biło jego serce.
- Geometria, panie mózgu- odparła, nie podnosząc wzroku znad instrumentu.- Im są bliżej tym szybciej będzie się za nimi obracała wskazówka, wraz z każdym naszym ruchem.- Zamknęła nrolfioc i spojrzała na mędrca. Chyba wydawał się nieco zawstydzony.- A poza tym- mówiła- nigdy nie widziałam nic większego, więc gdyby było dalej, nie wiem jakie by to musiało być wielkie ścierwo.
Dezyderiusz przełknął ślinę.
- Robisz to specjalnie, prawda?- zapytał retorycznie.
- Ja i tak idę!- wykrzyczał gnom, pełen nie tyle odwagi, co nieświadomości, i uniósł swoją małą tarczę.
- Świetnie- powiedziała powoli głosem cichym, zimnym i druzgocącym, zupełnie jak syberyjski wiatr, spuszczając na niego wzrok z lekkim uśmiechem. W jej sowich oczach jak Żmija wiło się onieśmielająco spokojne połączenie zaspokajanej żądzy i głębokiego delirium. Cała materia jej ciała zdawała się teraz istnieć dla takich momentów.- A ty?- Słowa te przeszyły na wylot serce i duszę uczonego. Patrzyła na niego. Przez jej lekko otwarte usta wydobywał się spokojny oddech, przyozdabiany parą wodną. Przechyliła powoli głowę w prawo, aż coś skrzyknęło jej w szyi. Była przerażająca. Dezyderiusz miał ochotę wskoczyć na konia i odjechać od niej jak najdalej.
Nagle Wielkie powieki Iolgi zaczęły drgać. Chwilę później ruch ten przeszedł w energiczne mruganie. Zaczęła, mniej lub bardziej świadomie, wprowadzać swoją głowę w drgania. Niesłychanie szybkim ruchem uderzyła się z całej siły w twarz, a odgłos, przy tym powstały, był sam w sobie bolesny. Kobieta aż zgięła się wpół, łapiąc się za twarz. Wydała z siebie odgłos tłumionego z całych sił krzyku. Trwała pochylona przez dłuższy czas, aż w końcu wyprostowała się, pociągając nosem, gdy po jednej z blizn jej twarzy spływała łza.
- Przepraszam was- powiedziała już całkowicie normalnym głosem; o wiele nawet normalniejszym i cieplejszym od tego, którym zazwyczaj się wypowiadała.- Kontakt z wysłannikami sfer siada na psychikę... a ja pierwszą zaszlachtowałam w wieku dziewięciu lat. Nieważne, na opowieści będzie może czas kiedy indziej, ale nie żebym to lubiła. Idziemy?- Zapytała ogólnikowo, lecz zwracając się bardziej do maga. Mówiła szybko, jakby chciała pogrzebać w słowach żywcem pamięć o tym, co przed chwilą się wydarzyło.
- Idziemy- odpowiedział spięty i poważny, lecz bardziej opanowany, na jakiego też już z resztą wyglądał.
^^^
- Poznajesz?- wyszeptała Iolgi, leżąc na ziemi, patrząc na coś za krzakami z kapturem założonym na głowę. Dezyderiusz również się za nimi krył, a Gniewko kucał między nimi. Światła słonecznego już praktycznie nie było.
- Co?- Zapytał równie cicho mag.
- A no tak, zapomniałam, wy przecież jesteście w nocy ślepi- odparła złośliwie, choć tym razem chyba naprawdę tego nie planowała. W istocie ledwo widział nawet jej ciemną sylwetkę metr od niego.- Jakie to jest wielkie...
- Co to?- zapytał trochę głośniej.
- Va Nrolveh, materializacja żądzy.
- Co?!
- Ćśś!- uciszyła go, a do uszu kompanów wojowniczki dotarł bliżej nieokreślony odgłos chrząknięcia, czy też charczenia pomieszanego z warknięciem. Ciało uczonego od stóp do głów omiotła gęsia skórka. Dotarło do niego, jak zmora jest blisko.- Chyba umiesz zaklinać światło w przedmiotach, prawda?- Mężczyzna, usłyszawszy to pytanie, otworzył usta.
- Przecież... ale... to nas rozniesie.
- C h y b a w a s- wyszeptała powoli i zdecydowanie.- Chciałeś zobaczyć zmorę. Mogę iść po ciemku, jak się boisz, że ci się będzie po nocach śniło.- Iolgi usłyszała cichy chichot gnoma, kucającego przed nią. Zdawał się w ogólnie nie być poruszony całą sytuacją.- Widzisz? On się nie boi.
- Iolgariio, do stu zim!- jakkolwiek to możliwe, krzyczał szepcząc, a kobieta zorientowała się, że to chyba pierwsze niezbyt uprzejme sformułowanie, jakie usłyszała z jego ust. Położyła w tej chwili palec na ustach, bo znów dało się słyszeć niskie odgłosy, wpływające na wyobraźnie, szczególnie jeżeli ktoś nie miał sowich oczu. Po fakcie zastanowiła się, że przecież Dezyderiusz wcale nie musiał tego gestu dojrzeć.- Przecież podwzgórze gnomów nie produkuje adrenaliny w sytuacjach stresowych jak u ludzi- powiedział.
- Idę za pięć sekund- oznajmiła.- Pięć, cztery- zaczęła liczyć- trzy, dwa...
- Dobra- wykrztusił przez zaciśnięte zęby.- Co mam zakląć? Potrzebuję coś metalowego.
- Choćby moją zbroję- odparła.
- Za duża. Potrzebuję jakiś stosunkowo mały metalowy przedmiot.- To usłyszawszy, Iolgi zastygła na chwilę bez ruchu. Przełknęła ślinę, a po chwili, jakby z trudem godząc się z czymś w głowie, wsadziła sobie rękę pod zbroję od strony kołnierza i wyciągnęła zeń spory błyszczący wisior na rzemyku. Przedstawiał swoją, okazałej wielkości, masywną formą dość szczegółowo oddany kształt płatka śniegu z licznymi rozgałęzieniami, utrzymującymi swoje ścieżki w obrębie względnego okręgu. Wydawać się mogło, że to trochę głupie; w miejscu, gdzie na co dzień ludzie zmagają się zimnem, ona jeszcze nosi niejako jego emblemat. Jakimś jednak cudem, zimno na Syberii wciąż nie kojarzyło się szczególnie źle. Zdawało się być czymś wszechobecnym, oczywistym i może niezbyt przyjemnym, ale i łączącym. Każdy trząsł się z zimna tak samo, nieważne skąd był, jak wyglądał, co mówił. Każdy był inny, ale w tym jednym aspekcie, zawsze taki sam: marzł. Nie zdejmując z szyi owego symbolu, sowiooka zbliżyła go nieco do maga, trzymając za zawieszkę. Dopiero po chwili, absolutnego braku reakcji z jego strony, chwyciła drugą ręką jego dłoń i przyciągnęła do naszyjnika.
- Ślepy- wyszeptała znów.
Czarodziej bez większego zdziwienia złapał za metal również drugą dłonią, lekko się podnosząc i siadając. Iolgariia widziała, jak zamyka oczy i bierze głęboki wdech. Jego usta zaczęły podskakiwać w zawrotnym tempie wypuszczając z siebie ledwo słyszalny szept w języku natury: „ilhëýleetteres gewiźiĩsen vliújeraag..."- Mowa ta była nieporównywalnie bardziej złożona niż jakikolwiek ludzki język. Można ją traktować jako kod, w którym zaprogramowana została rzeczywistość wokół nas- język stwórcy za cokolwiek czy kogokolwiek byśmy go nie uważali. Przez wypowiadanie odpowiednich formuł można było niejako miejscowo nadpisać kod źródłowy świata, podając do bólu precyzyjne informacje na temat zmian. Nadpisanie takie działało zawsze bardzo ściśle i wręcz maszynowo- bez żadnych niedopowiedzeń czy dwuznaczności. Nie można było pozwolić sobie na żadne błędy gramatyczne czy przejęzyczenia, jeżeli nie chciało się ryzykować uzyskaniem niepożądanych efektów- „...farwiizúęl firgiumt lea zim".
Dzięki doświadczeniu i wiedzy, Dezyderiuszowi nie zajęło długo sprawienie, by śnieżynka zaczęła jaśnieć ostrym, acz przyjemnym i białozielonym światłem z nutką trupiego błękitu. Puścił ją dopiero, gdy blask zdołał już na chwilę oślepić wojowniczkę. Jarzący się naszyjnik opadł wówczas z brzękiem na wierzch zbroi, a wokół zrobiło się jasno prawie jak w dzień.
Czarnowłosa wstała momentalnie, dobywszy topora, odpiętego od biodra. Trzymała go w napiętej prawej ręce w pozie wyrażającej gotowość, ale i pewność siebie. Wisior zabrzęczał mocno i oświetlił masywne monstrum paręnaście metrów przed nimi. Dotąd tylko Iolgi była świadoma, że znajduje się przed nimi spora polana. To coś stało do nich tyłem. Było widać tylko czarną, nieforemną masę, stojącą na sześciu, kościstych odnóżach, przypominających pajęcze nogi niebotycznych rozmiarów. Całość miała z osiem metrów wysokości i zdawała się pulsować swoją obślizgłą czernią, poprzecinaną licznymi, uwypuklonymi żyłami.
Iolgi bez zastanowienia sięgnęła lewą ręką za swoje plecy, przez ramię. Nieludzko szybkim ruchem, chwyciła kuszę, wyciągnęła ją przed siebie, a w międzyczasie prawą ręką, nie puszczając nią topora, położyła strzałę przed cięciwą. Na próżno zastanawiać się, kiedy zdążyła ją napiąć. Wystrzeliła po niecałej sekundzie. Strzała przecięła powietrze ze świstem i wbiła się po same piórka w mroczne cielsko poczwary. Chyba tylko sowiooka zobaczyła tryśnięcie czarnej krwi. To uderzyło w jej zmysły. Była od tego uzależniona. Jej serce w swoim wysublimowaniu, wyrachowaniu, czy może szaleństwie, spowolniło, lecz biło mocniej. Organizm kobiety zdawał się być pochłonięty przez pragnienie ubrudzenia się w krwi- czarnej krwi tego czegoś. Jednocześnie zdawało się jakby dla tej zmory było to tylko draśnięcie, drobne ukłucie. Wyszła szybko przed zarośla, w których się kryli. Oni ani myśleli wychodzić. Dezyderiusz, ku jego dezaprobacie, wziął Gniewka na ręce i począł uciekać co sił w ciemny las.
Potwór odwrócił się powoli, gdy jego długie odnóża chaotycznie plątały się ze sobą, rozrzucając na wszystkie strony kawałki warstwy śniegu, zalegającej na ziemi. Iolgi zaczepiła zwinnym ruchem kuszę z powrotem na plecach. Oblicze Va Nrolveh wyglądało gorzej niż można się było tego spodziewać. Miał z przodu parę grubych kończyn, przypominających łapy. Z obydwu wyrastały po cztery, sporej długości, palce, zakończone ostrymi, brudnymi pazurami, długości ludzkiego przedramienia. Jego tułów zdawał się stanowić zbitą, niezorganizowaną masę organów wewnętrznych, upchaną byle jak pod smolistą skórą oraz warstwą nieforemnie rozrośniętych mięśni. Wyżej było widać głowę, a raczej coś na jej kształt, wiszącą na koszmarnie wygiętym karku, tworzącym wielki garb z widocznymi kręgami. Nad czymś co można by nazwać czołem, z czaszki wyrastawały cztery zakręcone w spirale rogi, po dwa z każdej strony. Niżej patrzyło tępym wzrokiem dziewięć gałek ocznych różnej wielkości, upchanych obok siebie, mrugających niesynchronicznie. Wreszcie jeszcze niżej, ziajała paszcza- lekko otwarta, przez ciężką, opadającą szczękę. Wydobywała się z niej para wodna i spieniona ślina, wyciekająca bokami.
Serce Iolgi, zwolniło drastycznie, jakby szykowało się do ataku. Jej bębenki słuchowe pękały od, słyszanego w ten sposób, odgłosu, przypominającego spowolniony tętent koni, rozchodzący się po całym ciele. Była głodna. To najlepsze określenie jej stanu. Postawiła kilka zdecydowanych kroków wprzód, bez najmniejszego zawahania. Sama nie wiedziała, czy już jest w zasięgu jego ataków. Zaklęty medalion płatka śniegu oświetlał teraz doskonale całe oblicze zmory. Czarnowłosa uniosła wzrok i bez żadnego wstrętu zmierzyła swoimi rozciągniętymi źrenicami koszmarne oblicze poczwary.
- Znowu się spotykamy...- zawołała niezbyt głośno z lekkim uśmiechem- Wypiękniałeś. Teraz tyś prawie tak piękny jak moja morda- mówiła- i to nie jest komplement... NIE DZISIAJ.- Rzuciła się w stronę potwora i jednym ruchem ucięła mu purpurowym ostrzem topora lewą z dwóch przednich kończyn, tym samym rozbryzgując zeń ohydną czerń.
Do uszu czarodzieja i gnoma dotarł przeraźliwy krzyk, mogący należeć chyba tylko do tej chodzącej abominacji. Obserwowali z daleka, kryjąc się w ciemnościach, spektakl rozświetlany doskonale medalionem. Iolgi, zamieniła się w ich oczach w ciemnofioletową prędkość- migającą, mroczną smugę, którą nie sposób postrzec w jakikolwiek opisywalny sposób. Zamieniła się w walkę samą w sobie. Śmigała wokół zmory jak cień wichru, czysty amok, wirująca baletnica śmierci z dopiętym do niej na rzemyku okruchem światła, rozrzucająca na boki z impetem drobinki śniegu.
Ciało Iolgariii wykonywało ruchy samoistnie. Ona sama nie miała pojęcia, co się dzieje. Wszystko działo się poza jej kontrolą, okraszone szczątkową świadomością. Widziała tylko jak jej ręce wymierzają bestii cios za ciosem. Liczyła odcięte kończyny. Migały jej tylko przed oczami części ciała potwora: kark, głowa, nogi, łapa, tułów, kręgosłup, bark- te i inne w niezliczonej ilości i kombinacji. Nie rozumiała nic. Nie wiedziała, jak to robi. Ten stan nie był normalny nawet dla niej. Nie czuła mijającego czasu. Nie miało dla niej znaczenia, czy walczy od minuty czy godziny. Trwała w umysłowej nieważkości, jakby dopiero co się obudziła i wierciła pod kołdrą, mając zamiar czekać chyba aż do kolejnego zachodu słońca.
Przez jej otępione zmysły przebijało się ciepło czarnej mazi, którą oblepione były jej ramiona i chyba też miejscami twarz. Wszystko zlewało się w jednolitą papkę zdarzeń- bez wyrazu, bez smaku, bez znaczenia. Czekała tylko aż się to skończy. W pewnym momencie do jej świadomości dotarło, że cielsko coraz mniej się porusza. Dała radę- ta myśl pozwoliła jej na chwilę wyjrzeć zza mgły niewidzialnej, lecz zasłaniającej skutecznie rzeczywistość.
Va Nrolveh upadło na ziemię. Leżało, nie ruszało się. Wyglądało chyba jeszcze koszmarniej niż na początku, choć nie przypominało już niczego, co mogło być kiedyś żywe- zwykłe zbite ciało bliżej nieokreślonej, organicznej masy. Iolgi cały czas była napięta. Przeskoczyła jeszcze parę razy wokół truchła szybkimi ruchami. Jej instynkt kazał jej upewnić się, czy zmora na pewno została zgładzona, lecz wraz ze wzmagającą się poczytalnością, narodził się w niej ból. Bolało ją wszystko. Nie czuła jednak nigdzie rozdartej skóry, pieczenia, ani metalicznego posmaku w ustach. Nie czuła obrażeń- bolało ją całe ciało. Każdy mięsień, ścięgno, staw. Nie miała pojęcia, ile trwała walka.
Rozejrzała się wokół, na tyle na ile pozwalało jej cierpienie. Dyszała ciężko, wypuszczając z ust parę wodną w wielkich ilościach. Wokół niej odsłonięty był spory obszar gołej, uschłej trawy, pozalewanej gdzieniegdzie czernią, a gdzie indziej zdartej aż do jałowej ziemi. Najbliższe drzewa były poharatane. Sama nie wiedziała, czy przez zmorę, czy przez nią. Rozluźniła mięśnie na dobre, co spotęgowało uczucie wycieńczenia. Miała definitywnie dosyć, ale jedyne jej myśli oscylowały wokół tego, gdzie i kiedy spotka następnego potwora do pokonania. To doskonale ukazuje, jak dominowało w niej chore uczucie obowiązku- pracoholizm w połączeniu z wieloma innymi schorzeniami.
Metalowy płatek śniegu na jej szyi przygasał. Dla niej nie robiło to różnicy, ale Gniewko i Dezyderiusz mogli się z łatwością zgubić nocą w lesie. Iolgi postawiła parę kroków, ale jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa, były zesztywniałe. Zaczęło robić się jej ciemno przed oczami, a przeraziło ją to tym bardziej, że nie często jej oczy były zdolne postrzec coś podobnego.
- D... Dez...- próbowała krzyknąć, ale bezskutecznie. Traciła równowagę. Wykorzystała swoje ostatnie siły witalne, by zgarbiona dotrzeć wymuszonym krokiem do miejsca, gdzie nietknięty walką śnieg zdawał się być przyjaźniejszy.- Gń... ewko!- Spróbowawszy zawołać, ledwo wypuściła z ust imię gnoma, wręcz wyplute piskliwym głosikiem.
Jej wielkie, ciężkie powieki mimowolnie opadły. Upadła twarzą w śnieg.
^^^
- Jak się nie obudzi, to po nas- słyszała znajomy wysoki głos jak ze stu kilometrów, jakby sama znajdowała się duchem daleko od względnie zaprzyjaźnionego gnoma i czarodzieja. Czuła ich, byli obok. Była tego pewna. Zasłyszane słowa spowodowały, że lekko się uśmiechnęła, lecz kąciki jej materialnych ust ani drgnęły. Zmęczenie jej ciała dało jej możliwość oderwania się od niego. Daleko od niej samej otaczała ją czerń. Coś krzyczało na nią, by wróciła. W niewyjaśniony sposób widziała i czuła, że jest w innej pozycji. Siedziała na śniegu, oparta o drzewo, a jej kompani ślęczeli przed nią. Dezyderiusz najwyraźniej na nowo zaklął światło w medalionie kobiety, bo wciąż oczywiście trwała noc. Nie miała pojęcia, skąd to wszystko wiedziała, będąc wciąż skrytą w marze za swoimi zamkniętymi oczami.
- Iolgi... Iolgariio- Jej imię wypowiadane przez maga zdawało się wybrzmiewać z najgłębszym utęsknieniem, mimo że nie wnioskowała tego po ich brzmieniu, a po wewnętrznym dreszczu. Zdawało jej się, że niematerialny układ kostny jej duszy dostawał gęsiej skórki, przez dźwięk słów z oddali.
Uniosła lekko powieki, a jej płytki, zanikający oddech pogłębił się nieco.
- Iolgi!- znów usłyszała piskliwy głos dzielnego rycerza.
Przez wąziutką szparę widziała niewiele, jakby wcześniej wszystko pojmowała wyraźniej- wcześniej, gdy nie wyglądała wcale zza swoich powiek.
- A co?- Powiedziała zmęczonym głosem z głębi swoich trzewi.- Myśleliście, że tak łatwo się ode mnie uwolnicie?- Sama nie wiedziała, skąd miała siłę na żarty.
- Trzeba ją zawieść do jakiegoś medyka- oznajmił Dezyderiusz.
- Niee...- wręcz wyrzygała z ust to słowo dezaprobaty i uniosła z trudem rękę, by przetrzeć oczy.- Nic mi przecież nie jest- wymamrotała.
- ... To do tawerny chociaż- powiedział Gniewko.
- Masz ty pomysły- ostro odparł zaaferowany czarodziej.
- Dobrze gada.- Mówiła Iolgi. Przetarłszy oczy, miała je już prawie całkowicie otwarte. Zdawały się być zimne i oschłe, a pod nimi na skórze świeciły ciemne wory, tak jakby nie spała z dwie doby.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Powinien cię ktoś obejrzeć- ciągnął.
- Jak się czujesz?- zapytał gnom, nie zwracając uwagi na pytanie mężczyzny.
- No widzisz, Deziu? Takiego podejścia właśnie powinieneś mu zazdrościć... Czuję się wyśmienicie. Dziękuję, że pytasz.- To mówiąc, patrzyła na uczonego i nie siliła się na uśmiech. Mimo tego że przed chwilą go wręcz pouczyła, nie spoglądała na niego nigdy serdeczniej niż właśnie teraz. Być może przez to „oderwanie", którego przed chwilą doświadczyła, doceniła to że tych dwóch nietypowych jegomościów się z nią zabrało, że ma się do kogo odezwać, że kiedy się obudziła nie słyszała tylko szumiącej zewsząd samotności... że ktoś z dala wołał ją, by wróciła na ten świat.
Poczęła wstawać. Podnosiła się powoli, podpierając się o drzewo. Zakręciło jej się w głowie, ale nie dała tego po sobie poznać, a przynajmniej tak myślała. Po lewej stronie znajdowała się polana, na której stoczyła walkę.
- Va Nrolveh jest po prostu głupie- powiedział mag.- Inne zmory nie są takie prymitywne, ani tak wielkie.
- No cóż, miałeś mocne przedstawienie na wstępie.
- Na wstępie?- zdziwił się.
- No a co?... jedziemy po następną.- To powiedziawszy ruszyła szybkim chodem w prawo. Po kilku krokach przewróciła się, padając na następne drzewo obok, siłą rzeczy mimowolnie praktycznie klękając. Gdy po jakimś czasie podniosła wzrok, Dezyderiusz już patrzył na nią z góry.- NIC NIE MÓW- oznajmiła nad wyraz dosadnie.
- Potrzebujesz snu. Wyglądasz jak żywy trup.- Nie posłuchał.
- Dziękuję ci bardzo.
- Mówię to z troski.
- Nie potrzebuję troski- była bardzo zdecydowana w swoich słowach, co nieco uderzyło mężczyznę.
- ...ale ciepłe łóżeczko na pewno by ci się przydało- usłyszała głosem Gniewka, gdy ten stał już ze swoją tarczą obok nich. Wojowniczka ciężko westchnęła.- Zdążysz jeszcze naciachać potworków.
- Masz rację...- ten gnom działał na nią zaskakująco przekonująco- po tym czymś każda walka będzie tylko małym potworkiem- mówiła, jakby bynajmniej nie miała na razie wewnętrznej potrzeby się podnosić.
- Czy ja wiem...- wtrącił uczony.
- Nikt się ciebie o zdanie nie pytał- odparła.
- Przepraszam, powinienem ci być wdzięczny, bo bez ciebie bylibyśmy martwi... Chociaż nawet bez nas musiałabyś wygrać, bo inaczej sama byś zginęła.
- Nie musiałabym walczyć, gdybym była tu sama... Nie wiem, czy miałabym siłę- odpowiedziała.- Po porostu nie mogłam dopuścić, żebyście zobaczyli, jak przegrywam. To ja jestem wdzięczna wam.
^^^
I tak Trójca Ludzka pokonała Va Nrolveh- zmorę żądzy- tylko dzięki Ciału, Czynowi i Doświadczeniu. Umysł, Myśl i Wiedza, choć tu bezsilne, potrafią ukazywać i ilustrować wysłannika sfer. Na Serce, Emocję i Nadzieję zaś czas jeszcze przyjdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top