Zapomnienie XIII. - „Daleko" - Lipiec 5562r.
Yolgi znowu gdzieś go prowadziła. Szła szybkim krokiem po, wydeptanym w zieleni, szlaku, bliźniaczo podobnym do tych, po których ciągała go wcześniej.
Tym razem niebieskooki dotrzymywał jednak kroku swojej przewodniczce. Szli obok siebie, a złotowłosa opowiadała po drodze o wszystkim, co tylko wpadało jej do głowy i czego jej towarzysz mógł nie wiedzieć, jak wcześniej pomijając beztrosko tak przecież nieistotną informację jak to, dokąd tak naprawdę zmierzają.
- Wy nazywacie tę krainę „Syberią", chociaż pewnie i to każą wam zastępować „dystryktem trzynastym"- kobieta zaczęła któryś już z kolei wątek rozmowy, kończący się najczęściej jej monologiem. Adama to jednak nie nużyło, a wręcz przeciwnie. Informacje rzeczywiste, lecz za razem bajkowe, rozpływały się po jego głowie składnym językiem i jasnym głosem zielonookiej.- My nazywamy to miejsce „Va Far"- mówiła dalej- co znaczy po prostu „Kraj", tylko że jak słyszysz z rodzajnikiem definitywnym ostatecznym, czyli tym od jedyności, ostateczności i wspólności... Nie potrzebujemy innych nazw, bo przecież nie ma innych krajów na naszej planecie. Jeżeli chcemy powiedzieć, że coś jest poza Syberią, czyli po prostu w Państwie Światowym, to mówimy, że jest w „Va Gamfar". „Gam" to taki rdzeń znaczeniowy (jakich w syberyjskim pełno) który można dodać z przodu dowolnego słowa, żeby stworzyć jego przeciwieństwo... Czyli po syberyjsku świat poza Syberią to dosłownie po prostu „Niekraj".- Wyglądało na to, że skończyła kolejną salwę oświeceń, wymierzonych w czarnowłosego mężczyznę.- A ty to tak w ogóle chcesz dostać się do Vol Vortu, prawda?- powiedziała niespodziewanie coś, na co oczekiwała odpowiedzi.
- Yyy...- zmieszał się na początku słuchający, jakby budząc się z zamyślenia, choć wcale nie oznaczało to, że nie słuchał- Tak...- powiedział- a to jeszcze w nim nie jesteśmy?
- Jesteśmy, ale... jeszcze nie widziałeś, czym jest Vol Vort.
- Jest ładny?- spytał.
- O taaaak...- odpowiedziała, skręcając w jedną z odnóg dróżki po swojej stronie, a on oczywiście nie odstępował jej na krok.- Jest przepiękny... Sama nazwa mówi za siebie... „Vol Vort", czyli „dom"... Samo „Vort" znaczy, budynek, konstrukcję, aglomerację, ale tutaj ma rodzajnik „Vol", czyli ten od istotności emocjonalnej, personalnej... jest to więc dosłownie „budynek emocjonalnie istotny i/lub jedyny dla mówcy", czyli właśnie „dom".- Skończyła mówić, a przez dłuższą chwilę w ich otoczeniu roznosił się tylko odgłos szybko stawianych na ściółce kroków, mieszający się idealnie z lekkim szumem liści wysokich drzew. Zdawało się jakby sam ten odgłos był w nieopisywany sposób zielony. Obydwoje, nie zwalniając kroku, wsłuchiwali się przez parę sekund w ten dźwięk. Adam postanowił, że tym razem nie będzie czekał an kolejny monolog Yolgi i tym samym sam zaczął:
- Nazywacie miasta światowe nazwami sprzed tego całego kataklizmu, tak?- zapytał retorycznie.
- Tak.
- A na przykład na Miejscu Vol Vortu coś kiedyś stało?
- Tak- odparła z prostotą- Vol Vort to inaczej Nowy Anadyr, tylko że takie nazewnictwo nie pasowałoby kompletnie do tego, czym to miejsce dzisiaj jest... W Vol Vorcie mieszka teraz półtora tysiąca razy więcej ludzi niż w Anadyrze w szczycie swojego rozkwitu.
- Eeh...- Spojrzał na nią, się uśmiechnąwszy, trochę nie dowierzając.- Anadyr był taki malutki, czy Vol Vort jest taki wielki?- zapytał.
- Przekonasz się- odpowiedziała z satysfakcją w głosie, doskonale wiedząc jakie emocje w ten sposób wywołała u swojego wiernego słuchacza.- O... I wiem, co ci jeszcze powiem- oznajmiła od razu, jakby z uradowaniem znalazła kolejną typowo syberyjską rzecz, o której na pewno Adam nie miał pojęcia.- Wiesz czym się różny rycerz od wojownika?- zapytała.
- Yyy...- zaczął myśleć- To jakiś suchar?
- Nie!- parsknęła śmiechem.- Pytam się, bo dla Światowców to zazwyczaj jedno i to samo... a połączenie tych dwóch rzeczy w sensowny sposób to dosyć delikatna sprawa.
- Eee... że rycerz ma zbroję?- zapytał, podnosząc brew, trochę żenując się swoją odpowiedzią.
- Wojownik toporem gładzi ludzkie zmory, a rycerz broni istoty wszelkie, wśród nich i z nimi działając, toteż może dzierżyć co najwyżej tarczę, nie miecz- powiedziała, znów jakby coś cytowała.- To z legend syberyjskich... Chodzi o to, że walczyć powinno się tylko ze swoimi słabościami i innymi naturalnymi przeciwnościami losu, albo innym w tym pomagać... tylko wtedy możesz trzymać broń w ręku i mieć z niej pożytek. Rycerz na Syberii oznacza kogoś o wielkim sercu, wiernego ludziom, przysięgającego im pomagać, a wojownik kogoś, kto męczy się dla siebie i innych o lepsze jutro; kogoś kto walczy. Chodzi o to, że rycerz broni ludzi przed złem i przed tym, by go nie stworzyli, a wojownik próbuje niszczyć te, które już istnieją. Osoba, łącząca te dwie cechy, czyli osoba która mimo swej wytrzymałości, jest jeszcze miła i serdeczna, to według naszej terminologii zwykły anioł... To zdanie siedzi głęboko zakorzenione w naszej kulturze i naszych sercach.
- Jesteś aniołem?- Zapytał szybko Adam, samemu dziwiąc się swojej śmiałości.
- Eee...- Yolgi chyba próbowała zacząć coś mówić, ale zamiast tego na wstępie dała krótki koncert załamującego się głosu.- Skłaniałabym się raczej ku temu, że anioły są względne... że zależy kto i jak na nie patrzy.
- Sugerujesz, że źle na ciebie patrzę?- spytał.
W jednej chwili przestali iść, co znaczyło dużo w obliczu zdecydowania ich wcześniejszego kroku, i spojrzeli na siebie. Znowuż on swoim głębokim błękitem, a ona swoją żywą zielenią. Po dłuższej chwili Syberyjka odezwała się szeptem:
- Uczyli mnie, że nie ma czegoś takiego... że nie da się źle patrzeć.
- Chciałbym, żeby mnie takich rzeczy uczyli- odparł.
- Wiem... dlatego idziemy tam gdzie idziemy- mówiąc tu znów ruszyła szybko przed siebie.
- Zamierzasz mnie uczyć?- zapytał z najprawdziwszą trwogą w głosie, ją doganiając.
- Nie, ja ci tylko pozwolę- powiedziała.
- To chyba nie zadziała.- Zaśmiał się lekko.
- Zdrowy ludzki mózg nie wytrzyma tygodnia bez rozwoju, bo wie, że to najpiękniejsze, co można z nim zrobić...- znów jakby wyrecytowała wypowiedź z powietrza.
- Ehhh...- westchnął Adam, jakby wszystkie spędzone w życiu lekcje przeleciały mu przed oczami, jednocześnie zastanawiając się, czy złotowłosa naprawdę nie czyta znikąd tych wszystkich zmyślnych odpowiedzi.- Mój mózg chyba jest trochę inny.
- Nieprawda- nie było w jej głosie żadnego zawahania, a jej na powrót zwinny, luźny chód stanowił tego doskonałą metaforę. Chyba znowu zbierało jej się na dłuższą wypowiedź- każda osoba ze świata, jaką znałam, wzdrygała się na samą myśl o nauce... To Świat jest trochę inny od Syberii. „Trochę inni" są tylko Światowcy, nie ty. Proszę nie myśl, że to z tobą jest coś nie tak. Nie można się bać powiedzieć, że to świat jest dziwny, a nie ty. Tym się różnimy od zwierząt, że dostosowujemy go do siebie, a nie na odwrót. Gdyby nie było na tej ziemi ludzi normalniejszych od świata, nigdy nie moglibyśmy dostrzec w naszej przeszłości oczywistych mankamentów... bo byłyby aktualne... wieczne.
Adam szedł tylko obok, nie wiedział, co mógłby dodać do tych słów- tak prostych i oczywistych, ale przez to jakby lekkich i jasnych. Cieszył się, że ktoś je mówi, że nie musi już sam ich z siebie wydobywać, bojąc się, czy czasem nie zostaną przez kogoś odbite, zniszczone. Samemu przestał je z siebie wyrzucać dawno temu. Czuł się od dawna tym zmęczony, lecz nie samymi słowami, a brakiem sensu ich wypowiadania... Tyle słów miał w sobie, nigdy przez nikogo niezasłyszanych, które porzucił, gubiąc swoją normalność... najnormalniejszą niezwykłość- oczywistą jak oddech, ginący pod wodą z każdym srebrzystym bąbelkiem, tonącym ku niebu.
- Ale...- zaczęła znowu Yolgi.- Ale na szczęście, tak jak mówiłam, nie trzeba cały czas siedzieć na Świecie.
Zza gęstych krzaków, wśród których szli, wyłoniła się wreszcie otwarta przestrzeń, podobna do tej sprzed sali wykładowej lub budynku Kościoła Dębu. Była jednak o wiele większa i wyglądająca na powstałą w sposób naturalniejszy, jakby utworzyły ją, przy pomocy czasu, ogromne ilości przechodniów poń stąpających, choć aktualnie nie było na niej po żadnym z nich śladu. Otoczona była przez, o wiele wyższe niż wcześniej, drzewa, kołyszące się leniwie na lekkim wietrze i dające nad wyraz przyjemny cień w każdym zakątku placu. Na jego środku znajdowała się niezbyt duża fontanna, przedstawiająca swoją rzeźbą pnącą się pod kątem w górę kamienną stalówkę pióra o długości parudziesięciu centymetrów, z której tryskał spory strumień wody, wpadający do niemałego zbiornika. Jego, również kamienne, niskie ścianki zdawały się być przegryzione żyłami zieleni, ciągnącymi się samoistnie od gleby.
Zielonooka zwolniła i zaczęła się powoli zatrzymywać, mimo iż przecież na pewno odwiedzała to miejsce wcześniej. Zadarła wzrok, a Adam dołączył do niej nieco później, jakby nie wiedział na co najpierw patrzeć. Proporcjonalnie do roślinności zdawała się bowiem rosnąć skala Syberyjskiej architektury. Stali u podnóża budynku, wykonanego z bliżej nie określonego, szarego materiału. Był szeroki. Stanowił niemalże pasaż, poprzecinany kolumnami, z których dwie na środku były od pozostałych dwa razy wyższe i okalały, powstałym między nimi łukiem, wielkie wrota wejściowe. Na ich szczytach widniały rzeźby skrzydlatych postaci, dmących w długie instrumenty dęte. Wysoko nad nimi wznosiła się główna, strzelista wieża- z tarczą zegara, srebrną iglicą i szarymi, wręcz czarnymi, dachówkami- wyrastająca z dachu wyższej części fasady, osadzonej nieco głębiej z rzędem smukłych okien. Każda para mniejszych kolumn podobnie rodziła z siebie łuk i wskazywały miejsca na nieco niższe wieżyczki, które i tak górowały nad wielkimi drzewami, rosnącymi wszędzie wokół. U szczytu każdej mniejszej podpory, stały posągi zupełnie różnych postaci- jedne trzymały w rękach jakieś pisma i nachylały się nad nimi w kontemplacji, inne miały w ręku pióro i kałamarz, a jeszcze inne unosiły po prostu dłonie w górę, jakby obwieszczały całemu światu swoje olśnienie. Nad okazałymi drzwiami rozciągał się rzeźbiony, wygięty w łuk napis: „Ra Kioogvort Del Va Far".
Zielona cisza lasu otuliła ich w chłodną, lecz przyjemną pierzynę głębokiego, szczerego uśmiechu. Czarnowłosy czuł swoją małość, ale i, w nieopisany sposób, rodzące się z niej uczucie wolności- jedności z tym miejscem, z chłodnym wiatrem północnego wschodu Eurazji.
- Co to znaczy?- zapytał, wskazując palcem na napis nad wejściem. Coś w tych literach nie pasowało, jakby nie były napisane do końca tym alfabetem, którego zna.
- Biblioteka Syberii- odpowiedziała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top