Zapomnienie X. - „Daleko" - Lipiec 5562r.

Yolgi szła szybkim krokiem przed Adamem. Ciągle czuł się trochę zmęczony. Najchętniej powiedziałby jej, by trochę zwolniła, ale w jakiś sposób czuł przed tym opór.

Szli zdecydowanym krokiem ścieżkami między drzewami. Światowiec zaczął się poważnie zastanawiać, czy miasto nie oznacza czegoś zupełnie innego w obliczu Syberii, co tak naprawdę przyjdzie mu zobaczyć, szczególnie biorąc pod uwagę, że cięgle nie spytał, dokąd jest tak naprawdę prowadzony.

Ścieżka kończyła się nagle, wpadając na spory placyk z wydeptanej ziemi, posypanej jeszcze drobnymi kamykami. Stał tam drewniany budynek wysoki na jakieś dziesięć metrów z wielkimi drzwiami wejściowymi, ciągnącymi się przez prawie całą jego wysokość. Zdobione były piękną ryciną, przedstawiającą drzewo z rozłożystymi gałęziami i korzeniami w kole z wymyślnymi, skomplikowanymi wzorami.

Zielonooka zwolniła nieco przechadzając się po otwartej przestrzeni wśród zieleni drzew. Teraz dopiero Adam dorównał jej kroku. Oprócz nich stała tam jeszcze mała gromadka dzieci przy wejściu do budynku, część siedziała na kilku stopniach, prowadzących do wrót. Były ubrane w absolutnie normalny, na tutejsze standardy strój, choć cały czas zupełnie różnie od siebie. Pokrzykiwały coś co jakiś czas, oczywiście po syberyjsku. Chyba w coś grały, wystawiali co chwila przed siebie dłonie ułożone w różne symbole. Wyglądało to jak bardziej zaawansowana wersja światowej gry w papier-kamień-nożyce, z tą różnicą że używało się do niej obydwu rąk. Zatrzymali się na środku, a Adam zapatrzył się na bawiących się młodych ludzi.

- Co oni robią?- zapytał, a Yolgi się na niego dziwnie spojrzała.

- Stoimy przed sporym budynkiem, o którym pewnie nie masz pojęcia, ale ciebie interesuję, w co bawią się dzieci.

- No co?- zapytał.

- Nic, ciekawie jest obserwować, jak szybko zmieniają się priorytety ludzi przyjeżdżających w to miejsce, jak nagle drobnostki stają się dla nich źródłem najjaskrawszych barw życia.

- Jesteś poetką?- Zapytał.

- Nie, po prostu lubię gadać- odparła.- Te dzieci grają w Firjakkę, taką grę, do której potrzebujesz tylko dłoni, ale w przeciwieństwie do tej uproszczonej, światowej, ma sens.

Błękitnooki parsknął śmiechem.

- No tak...- powiedział.

- Nie chciałam cię obrazić!- oświadczyła.

- Obraziłaś grę, a nie mnie.- Znowu się na siebie patrzyli.

- Jak szybko to się dzieje...- powtórzyła.- Zaspokajając twoją wielką ciekawość na temat tego budynku- mówiła z przekąsem- to jest kościół, a dokładniej Kościół Dębu. Pewnie to dla ciebie coś całkiem nowego, bo nie ma już żadnych kościołów na Świecie.

- Łups...- powiedział wymownie Adam.

- A jednak nie tak szybko- powiedziała troszkę złośliwie i ruszyła żywo do drzwi wejściowych.

^^^

Yolgi przemknęła zwinnie przez, lekko uchylone przez siebie, wrota. Tuż za nią do wielkiej metalowej klamki, będącej jednocześnie kołatką niebotycznych rozmiarów, dopadł światowiec, zaglądając do środka niepewnie.

- No co?- zapytała go kobieta, stojąc w głębi przyjemnie chłodnego wnętrza kościoła i patrząc na niego swoimi, prawie świecącymi zielenią, oczami.

- No bo u nas na świecie...- zaczął, a złotowłosa podeszła do niego powoli. Ciągle nie miała świadomości, jaki wpływ ma na Adama.- u nas... zawsze nas uczyli, że religia jest czymś, czego trzeba się wystrzegać, omijać szerokim łukiem.

- Dlaczego?- zapytała z prostotą, a niebieskookiemu zrobiło się w jakiś dziwny sposób żal, zrobiło mu się żal, że mówi to, co mówi. Całe jego ciało i on sam czuł, że nie chce mówić o tym Yolgi, że nie chce się z nią nie zgadzać i że wcale tego w swojej głowie, a raczej sercu, nie robi. Wiedział jednak, że mimo wszystko jej to powie. Wydawało mu się, jakby ktoś mówił przez niego i jakby miał ochotę tego kogoś własnoręcznie udusić. Jakiś podły król władał jego słowami.

- Mówili nam od zawsze, że religie są złe...- Przełknął ślinę.

- Dlaczego?- powtórzyła.

- Yolgi, religie ograniczają mózg.- W tej chwili dał chyba tej wyimaginowanej, przemawiającej przez niego, osobie z całej siły w mordę. Nie miał pojęcia kim była ta zmasakrowana część niego samego, choć teraz, jak nigdy wcześniej, wierzył, że niedługo postać ta może wreszcie zniknąć raz na zawsze.

- Ograniczają mózg?- zadanie przez Yolgi tego pytania zabolało Światowca prosto w serce.

- Tak, ograniczają ludzi- powiedział, a do jego powiek chyba zaczęła chyba napływać ciecz.

- Człowiek, to nie tylko mózg- mówiła.- Myślisz, że naprawdę tylko niego używamy do analizowania rzeczywistości? To tak samo, jakby powiedzieć, że patrzymy tylko oczami.

- A czym jeszcze?- zapytał.

- Nie wiem... ale działa.

- Przestań, nie ma niczego takiego.

- Myślisz, że nie widzę za twoimi oczami tego dziwnego pseudoczłowieka, tej zmory, która cię męczy?- To mówiąc, Yolgi przechyliła lekko głowę, wpatrując się coraz głębiej i głębiej. Adam myślał, że za chwilę zemdleje.

- Skąd ty to wiesz?- zapytał, otworzywszy usta ze zdziwienia.

- Syberyjczycy widzą więcej niż widać.- Uśmiechnęła się.- ... i powiem ci jeszcze, że ty też kiedyś widziałeś... dopóki nie uwierzyłeś, że inni lepiej od ciebie wiedzą, na co sam patrzysz... Religie ograniczają? Na razie to ty nie możesz tu wejść, a nie ja.

Adam patrzył na nią. Chyba teraz sam zaczął to robić bardziej niż oczami, a ona chyba to poczuła. Minęła krótka chwila, a złapała go za rękę, wciągając do środka i mówiąc sztucznie zirytowanym głosem:

- No chooooć...

Yolgi zamknęła za nim drzwi. Wraz z hukiem otoczyła ich cisza. Pomieszczenie było duże. Mimo drewnianej konstrukcji, rozchodziło się w nim echo. Panował lekki półmrok, mimo iż od połowy wysokości ścian zaczynały ciągnąć się długie, przejrzyste okna. Całkowicie puste ławki porozstawiane były przy ścianach. Byli tam sami. Podłoga na środku schodziła niżej, opatrzona małymi schodkami z każdej z czterech stron. Na środku tej, można by rzec, odwrotności estrady, obok drewnianej podpory, ciągnącej się aż od wysoko zawieszonego sklepienia, stał piedestał z zamkniętą, opasłą księgą.

- No i co? Takie straszne?- powiedziała.

- ... Wygląda trochę inaczej niż mnie uczono.

- Według tego, czego cię uczono, ja nie istnieję. Chodź.

Ruszyła do księgi na środku, zbiegając po schodkach, a on za nią. Podeszli do księgi. Okładka miała na sobie ilustrację bliźniaczo podobną do wielkiej ryciny na drzwiach. Rozłożyste drzewo w zdobionym kole. Otworzyła pierwszą stronę energicznie, a ich oczom ukazały się pożółkłe kartki, zapełnione od góry do dołu wierszowanym tekstem po syberyjsku, podzielonym na strofy po cztery wersy, zapisanym piękną, wykwintną kaligrafią.

- O czym to?- zapytał.

- O różnych rzeczach... mnóstwo opowieści, historii, bajek.

- Aha...- mówił. Domyślał się, że to trochę niegrzeczne, lecz musiał spytać... z takiego samego powodu, z jakiego pytał o takie rzeczy wcześniej- Po co to tak naprawdę?

- Mówiłam ci coś o patrzeniu?- Powiedziała.- Wiesz... to nawet nie chodzi o to, że to wszystko musi być prawdą... chodzi o to, że to widzisz, że przez chwilę zobaczysz, zwizualizujesz sobie i zrozumiesz, patrząc w odpowiedni sposób, bo przecież i tak rzeczy istnieją, tylko dlatego że o nich myślimy, a nie na odwrót. Jest mnóstwo ksiąg, religii, myśli. W każdej coś jest, o ile ktoś się nad nią postarał. Tworzenie rzeczywistości na nowo to powszechne zjawisko... przynajmniej tutaj.- Zdawało się jakby czytała z kartki, gdy kolejne słowa wypływały bez zająknienia z jej ust.

- Jest wiele religii?- spytał tylko.

- Oczywiście- odparła.

- Niby gdzie?

- Tu, na Syberii.

- Na Syberii jest wiele religii?

- Pewnie, całe setki, no bo przecież nie na Świecie.

- Nie macie wojen religijnych?

- Nie!...- Powiedziała z głosem pełnym czegoś pomiędzy zdziwieniem, a niedowierzaniem w to, co usłyszała.- Uwierz mi... to całe światowe trzymanie wszystkich jak na smyczy, żeby tylko byli tacy sami, nie jest dobrym sposobem na pokój. Podziały są bardzo twórcze, dopóki nikogo nie degradują, bo przecież wolność zaczyna się od odrębności. Dla nas, Syberyjczyków, bardzo ważne jest prawo do odległości od innych, dystansu, braku podporządkowania się, do pozostania poza światem... ale akurat to już pewnie zauważyłeś.

- Hmmm...- Światowiec zapatrzył się na piękne litery, otwartej strony, z których oczywiście nic nie rozumiał. Po jego oczach było widać, jakby w jego głowie padały właśnie ogromne, chyba największe ze wszystkich, spiżowe mury przeświadczeń wpojonych mu za młodu, które zaczęły się chwiać, gdy tylko tu dotarł i które ograniczały jego patrzenie na „zjednoczony" Świat, ale co gorsza też na cały świat wraz z tym, o czym nie miał pojęcia. Powoli, zaczynał widzieć w swoim umyśle krajobraz, powoli przestawał być on zasłaniany przez ściany definicji tego, co możliwe, a co nie.- Mnie uczyli- zaczął, po długiej ciszy, jakby ogłuszony gromkim hałasem murów, obróconych właśnie w pył- że religie już nie istnieją, że były rzeczą, która bardziej zniewalała, niż wyzwalała, że nakładały na ludzi bezpodstawne zasady i kazały przyjąć za pewnik rzeczy, które znikąd nie wynikają, że były głupim marnowaniem czasu, że zwalczały się nawzajem, walcząc za nic.

Po jego wypowiedzi nastąpiła wręcz uderzająca cisza. Mężczyzna zdążył podnieść swój niebiańsko błękitny wzrok na spoglądające czystą zielenią oczy Yolgi, po czym nastąpiła lakoniczna odpowiedź złotowłosej, zwieńczona przyjaźnie złośliwym uśmiechem dumy z samej siebie:

- Chyba wasze.

Adam był zapatrzony w swoją piękną przewodniczkę. Za każdym razem, kiedy dopuszczał, na początku niechętnie, do głosu tego okropnego kogoś z odmętów swojej głowy, tego władcę spiżowych ścian, zdawało mu się, że ten podły tyran skrzywdzi bezlitośnie delikatną Yolgi, podczas gdy to ona miażdżyła go z wdziękiem, jak najlżejsza na świecie wróżka, twardsza od stali, jak niezniszczalny, diamentowy motyl. Światowiec postanowił, że da temu swojemu brudnemu zbereźnikowi przeprowadzić jego ostatni atak.

- Skoro jest tyle religii- zaczął mówić- to jak można być pewnym, w którą wierzyć? Jaki jest w nich sens, jeżeli jedna przeczy drugiej? Dlaczego zaprowadziłaś mnie akurat do kościoła tego całego „Dębu"?

- Szczerze?- zaczęła odpowiedź- Bo był najbliżej.- To usłyszawszy, Adam parsknął.

- Serio?- zapytał nieco rozśmieszony

- Tak- powiedziała uśmiechnięta, choć niezbyt się śmiejąc- bo był najbliżej, bo jest tym, co było mi zawsze bliskie, bo go znam dobrze i dlatego jest częścią mnie, bo jest najbliżej i zawsze był. Nie wszystko musi z czegoś wynikać, a już na pewno nie po to by mogło być piękne. Trochę jak w języku syberyjskim: jest logiczny, nawet bardzo, ale nie brakuje słów stworzonych przez kogoś „tak po prostu". Na przykład, słowo „ziruit" to nazwa takiego instrumentu muzycznego, używanego w naszych stronach. To coś pomiędzy lutnią, a gitarą, tylko że jego siedem strun jest pod lekkim kątem względem siebie i rozbiega się na pudle rezonansowym, żeby łatwiej było szarpać każdą oddzielnie. Każda struna jest metalowa i ma takie specjalne ząbki na sobie, żeby oprócz szarpania można było też jeździć wzdłuż nich palcami. Przydają się takie specjalne nakładki na palce. Ziruit trzyma się trochę jak kontrabas, tylko że jest ze cztery razy mniejszy, więc dobrze jest sobie usiąść na ziemi. Akordu na tym raczej nie zrobisz... Tak czy siak, spróbuj to teraz jakoś logicznie nazwać... Nie za bardzo się da... No właśnie... zastanów się... Czy to coś właściwie zmienia? Czy jego nazwa musi od czegoś pochodzić, żeby móc na nim grać? Nie wydaje mi się. Albo na przykład, słowo „Firjakka", tak ta gra, w którą grały dzieci przed wejściem. To słowo też nie pochodzi od niczego, ale czy to oznacza, że nie możesz w nią spokojnie grać z innymi?

Mroczny władca w głowie Adama wydawał się być teraz taki mały, powodując uśmiech na twarzy swojego żywiciela.

- Adam!- Krzyknęła, łapiąc go mocno za ramiona i znów zaczynając patrzeć się głęboko w jego oczy. Mężczyzna sam nie wiedział jak, ale tym razem zrobiła to dwa razy mocniej niż wcześniej. Jego serce przyspieszyło.- Adam!- powtórzyła, a potem słowa zaczęły lać się z jej ust z wielką mocą i światłem, jak wiosna, przebijająca się przez zimę, jakby czysta zieleń jej oczu przemawiała bezpośrednio do spiżowego władcy, i tak będącego już w odwrocie- Chodzi o to, żeby być gotowym pomalować swój świat na odważne, własne barwy, nawet jeżeli tylko ty będziesz te barwy widział i rozumiał, bo wtedy będziesz skory zakochać się w tym, co na nim namalujesz. Chodzi tylko o to, by nigdy nikomu nie zakazać tego robić, ponieważ wiedza i inteligencja są tylko narzędziami duszy w kształtowaniu wspólnej, ale i własnej, rzeczywistości.

Adam mógłby przysiąc, że właśnie przez jego całą dusze i serce przeleciał na wskroś duch tej złotowłosej istoty, stojącej przed nim. Czuł jakby przeniknęła go całego od stóp do głów, jakby zdmuchnęła jednym rześkim oddechem cały kurz i brud z jego wnętrzności. Teraz dopiero Yolgi powoli go puściła, a on stał z otworzonymi ustami i płytkim spokojnym oddechem, teraz dla odmiany nie mogąc przestać się na nią patrzeć. Z jego ust wyleciały po chwili w jej kierunku ciche, prawie wyszeptane słowa:

- Prawie mnie zabiłaś- powiedziawszy to, uśmiechnął się lekko, a ona odpowiedziała tym samym.- Jesteś wspaniała... i jesteś poetką- powiedział.

- Nie- odparła- jestem Syberyjką.

- Wy tu tak wszyscy?- zażartował, nieco oprzytomniawszy.

- Eee... No może nie do końca.

- Czyli jesteś poetką- ciągnął.

- Yghh...- Kobieta, wywróciła oczami.- Nazywaj mnie sobie jak chcesz.

To była najpiękniejsza chwila ciszy, jaką Światowiec przeżył w swoim życiu.

- No to...- zaczął mężczyzna, nie pamiętając, czy kiedykolwiek czuł się w swoim życiu taki lekki, wyzwolony- o co chodzi w Kościele Dębu?

Yolgi przewróciła uśmiechnięta, w odpowiedzi, kartki na pierwszą stronę z czymś w rodzaju dedykacji czy wstępu i zaczęła czytać na głos:

- Kościół dębu porównuje przeznaczenie każdego z osobna i nasze istnienie jako ogół do powoli rosnącego przez wieki dębu, którego korzenie i korona są w pełni znane dopiero na starość i wcale nie muszą być oczywiste, ani jednostronne, a raczej wyrafinowane, formowane przez czas w jakim rosły.

- Po światowemu?- zdziwił się, gdy skończyła.

- Tak, wstęp przetłumaczyli pod spodem. Resztę też można gdzieś sprawdzić.- To powiedziawszy, wyciągnęła telefon z kieszeni i zaczęła coś w nim klikać. Był prawie całkowicie przezroczysty i chyba z trzy razy cieńszy od światowego.

- Macie tu takie rzeczy?!- Zdziwił się, wytrzeszczając oczy.

Zielonooka otworzyła szeroko usta i wypuszczając powietrze z, raczej udawanym, oburzeniem, powiedziała:

- Przypominam ci, że nie jesteś w dziurze na końcu świata, tylko daleko poza nim- powiedziała.- To jest różnica.

- Przepraszam- zreflektował się.

- Nic się nie stało...

- Mógłbym naładować swój telefon?- zapytał, jakby prosił o zbawienie.

- Eee... możesz, ale nasze gniazdka wyglądają trochę inaczej... wtyczka musi mieć trzy bolce, a żadna syberyjska ładowarka nie będzie pasować do twojego telefonu- mówiła, cały czas grzebiąc coś na swoim urządzeniu.

- Nikt nie wymyślił przejściówek?

- Przeżyjesz bez łączności ze Światem, dobrze ci to zrobi.- Adam nie zdążył się nawet rozczarować, zanim Yolgi powiedziała- o jest!... i to nawet komuś się chciało to zrobić tak, żeby ciągle się rymowało... Patrz, na przykład jakaś losowa strofa w oryginale w oryginale to...- Zaczęła recytować po syberyjsku w zawrotnym tempie:

Ziimcloqist, iakt gamjomes nargampaviar kma vehalmar qo pajolar del Va Qoom,

Axerart 'cen amk gamter, vel pefgamjomes fcigart kma del Ra tcor zam Ra gamlootom.

Terist moltt fiucar kon Va kan nok Va fatarm,

Noi zam Va pefteris fatarm natar iis atkiac scijaris noi Va Kaarm.

- Łaaał- powiedział Adam, uśmiechając się, gdy skończyła czytać przydługi fragment.- Niesamowite! Ale mądre!

- Ppp...- parsknęła.- Sorki musiałam... według tej strony na światowy to będzie...- Zaczęła czytać równie szybko, co wcześniej, lecz już po światowemu:

Najokrutniejsi, którzy jednak o pokłon dębu prosić się nie ważą,

Uznają go za nic i i tak przed jego zniszczeniem się wpierw przerażą.

Takich aż od korzeni po koronę się wije,

A na tejże koronie widać syczący z bólu sam płacz i Żmiję.

- Hmmm... ciekawe- powiedział Adam.

- No tak... ta Żmija Gniewna... często pojawia się, w różnych dramatycznych sytuacjach- powiedziała Yolgi.- Zawsze zastanawiałam się, czy jej przydomek ma związek z Gniewkiem z legend syberyjskich. Przepraszam, zanudzam cię...

- Nie, no co ty!- odparł bez krzty sarkazmu.- Słucham tego syberyjskiego i nic z niego nie rozumiem... brzmi tak... inaczej. Jak on działa?

- Eeeeeeh...- westchnęła, jakby w jej głowie pojawiły się wielkie ilości informacji, których nie miała szans w całości teraz wyjaśnić.- To skomplikowane...

- No ale tak mniej więcej?- dopytywał.

- Wiesz jak działa światowy?- zapytała retorycznie.

- Wiem- odpowiedział.

- No to syberyjski ma wszystko inaczej.

- Świetnie.- Mężczyzna udawał absolutną satysfakcję z uzyskanej odpowiedzi.

- Tak na serio, to nie wiem od czego zacząć- mówiła.- Z takich głównych cech charakterystycznych mogę powiedzieć, że po światowemu nie ma w ogóle rodzajników, a po syberyjsku jest aż pięć: Ti, Sa, Ra, Vol i Va.- Mówiąc „Ra", wymówiła oczywiście piękne gardłowe „r", aż słuchającemu przed oczami przeleciała twarz jego babci, Salgji. Sam jeszcze nie wiedział, co o niej myśleć, co myśleć o tym wszystkim.

Z twarzy Adama biło „całkowite zrozumienie".

- Faaajnie- powiedział, nie ukazując po sobie znudzenia, a raczej sugerując, by nieco rozwinęła temat.

- Rodzajnik to takie coś- zaczęła, lekko się zaśmiawszy- co stawia się przed rzeczownikiem. Po syberyjsku w żadnej sytuacji, nigdy nie wystąpi rzeczownik bez chociaż jednego rodzajnika... no prawie nigdy.

- Po co to?- zapytał- co one w ogóle znaczą?

- Na pewno chcesz, żebym zaczęła odpowiadać?- zapytała ostrzegająco.

- Dawaj- odparł.

- „Sa" to rodzajnik nieokreślony- Od pierwszych słów, jej wywód brzmiał dla Adama skomplikowanie, a miało być tylko lepiej.- używany, gdy mówisz o czymś nowym, niekonkretnym; „Ra", dokładnie na odwrót, kiedy mówisz o czymś, o czym już wcześniej mówiłeś; „Va", kiedy mówisz o rzeczy definitywnej, ostatecznej, jedynej, wspólnej dla każdego albo o zjawiskach, na przykład: Kula ziemska, przyroda, szczęście, ciepło, zimno, strach i tak dalej; „Vol", kiedy jest to coś definitywnego i jedynego, ale tylko według ciebie, emocjonalnie na przykład: ukochany, dom, pasja. No i jeszcze jest „Ti", czyli rodzajnik marginalny, kiedy chcesz podkreślić przemijalność i małość rzeczy. Rodzajniki można też łączyć. Na przykład „Vol Ti " oznacza coś, co dla ciebie jest mało istotne, ale tylko dla ciebie, dla innych niekoniecznie. No i jeszcze warto wspomnieć, że te same rzeczowniki syberyjskie z różnym rodzajnikiem mogą się różnie tłumaczyć na światowy, na przykład: Va jai znaczy życie, ale Sa albo Ra jai znaczy zwierze, albo jeszcze: Sa albo Ra pokt znaczy kawałek, ale Ti pokt to już okruch albo drzazga... albo mój ulubiony przykład: Va Faaz to nadzieja lub wiara, Ra albo Sa faaz to pogląd, Vol Faaz to religia, Ti faaz to zdawanie się, a Vol Ti faaz to widzimisię... hhh....- Yolgi na końcu wypuściła resztkę powietrza z płuc.

- Ty to tak na bezdechu?!- zaśmiał się Adam.

- No co się śmiejesz?- powiedziała, udając zasmucenie.- Przepraszam...

- Za co?- Zdziwił się.

- Zanudzam.

- Słuchaj, dzisiaj „nieistniejący" człowiek oprowadza mnie po „nieistniejącej" krainie, w której mówi się w języku, który „nie istnieje", a ty mi zarzucasz, że się nudzę.

- No dobra już... okej, dotarło.

- ... Chciałbym się kiedyś tego języka nauczyć.

- Tak?- uradowała się- to już wiem, gdzie teraz pójdziemy.- Cisnęła okładką, zamykając księgę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top