Zapomnienie VIII. - „Daleko" - Lipiec 5562r.

Yolgi i Adam siedzieli na kamiennym murku w miejscu, które można by nazwać parkiem. Prócz ich i rechoczących żab w małym stawie, nie było tam nikogo. Przyjezdny dostał rzeczywiście nowe ubrania, choć było widać, że nie tyle na nim oszczędzają, co zapewnili mu ubrania, do których bardziej zdążył się przyzwyczaić. Koszula była jasnego kremowego koloru i nieco luźniejsza, lecz krojem przypominała raczej światowe wzory. W dotyku materiał wręcz rozpływał się przyjemnie po ludzkiej skórze jak coś jeszcze bardziej miękkiego od aksamitu. Zamiast swoich zimowych spodni dostał zupełnie światowe dżinsy, a zamiast grubych buciorów otrzymał lekkie materiałowe obuwie. Na początku przeszkadzało mu, że czuje praktycznie każdy kamyczek, na którym stąpa, ale potem zaczęło mu się to nawet podobać. Cały czas miał ze sobą swój plecak, choć był prawie pusty, gdyż większość ubrań zostawił w miejscu, które najwyraźniej odpowiadało światowym pralniom. Został w nim tylko termos z kawą, rozładowany telefon i notes, który go tutaj zaprowadził.

Złotowłosa zdała mu ogromny referat z rzeczy, których przenigdy by się o świecie nie dowiedział, jak na ironię, gdyby ze Świata nie wyjechał. Wytłumaczyła kolejno najważniejsze wydarzenia jeszcze sprzed ukształtowania się rzeczywistości, jaką zna od dziecka, oszczędzając mu szczegółowych dat i nazwisk, ale również uświadomiła mu, że ziemia jest okrągła- że miałby dwa razy bliżej, ruszając w przeciwną stronę, aż do Alaski, a potem przez morze. On, jako osoba ze Świata, nie została nigdy niczego takiego nauczona. Ciężko byłoby powiedzieć, że publiczna szkoła światowa skutecznie nauczyła go czegokolwiek.

Zaskakująco szybko wierzył jej we wszystko. Być może to dlatego że przed chwilą cały jego świat wywrócił się do góry nogami i kolejne informacje nie robiły na nim już takiego wrażenia, albo dlatego że aż tak bardzo ta osoba go oczarowała.

- Czyli podsumowując- zaczął niepewnie Adam, usiłując przedstawić swojej wykładowczyni skompresowaną wersję tego, co przyswoił w, którymś już z kolei, poruszonym temacie. Płynnie i pobieżnie przeleciał swoimi słowami po ważniejszych wydarzeniach, o których przed chwilą się dowiedział i zabierał się za ich podsumowanie.- Więc ogólnie przed wszystkim, co znam istniała prężna, ale skomplikowana politycznie, cywilizacja ludzka, o której nie wiele wiemy, ale z której pochodzi większość naszej technologii. Przez cały ten nasz świat przeszła wojna, jakiej świat nie widział i... zaraz co?- Zielonooka zaśmiała się pod nosem.

- Chyba coś ci nie wyszło w tej wypowiedzi.

- Taa... wiem, czasami wolno myślę.

- Ale dobrze jest!- powiedziała.- Brakowało tylko, żebyś zapamiętał nazwę „Va Jolgis Gamqorg" i bym serio była w szoku.

- Dzięki- odparł- a kontynuując, dlatego macie nazwy na każde miasto... bo to po prostu nazwy miast, które stały kiedyś mniej więcej na miejscu tych dzisiejszych, tak?

- Dokładnie- mówiła- a ty mieszkałeś w Nowym Toronto.

- Mieszkałem?- po twarzy Yolgi było widać, jakby zrobiło się jej trochę głupio.

- Przepraszam- powiedziała- mieszkasz nadal. Nikt ci nie zabrania tam wrócić.- Jej ton był nieco bardziej smętny.

- Aż tak cię to smuci?- zapytał, podnosząc na nią wzrok.- Chcesz, żebym tu został?

- Pewnie masz tam przyjaciół.- Ignorowała pytanie.- Na pewno za nimi tęsknisz.- Ona ciągle się na niego nie patrzyła.

- Pytam się tylko, czy chcesz, żebym został.- Teraz ona spojrzała się na niego. Ich spojrzenia znów zaczęły się splatać. Yolgi przechyliła lekko głowę, jakby chciała zajrzeć głębiej za oczy Adama.

- Jeżeli chciałeś stworzyć romantyczną atmosferę, to informuję, że ci nie wyszło- powiedziała. Mężczyzna się roześmiał.

- Yolgi, tak właściwie... co ty studiujesz?- spytał.

- Ciężko powiedzieć. Uczę się tego, co wpadnie mi w ręce, tego co zauważę, usłyszę, w co się akurat zagłębię.

- Skończyłaś jakąś szkołę?

- Skończyć szkołę?... W jaki sposób? Nigdy żadnej nie budowałam, więc chyba nie.

- Co?- zaśmiał się trochę- o czym ty mówisz?

- Co masz na myśli, mówiąc „kończyć szkołę"?- tym razem ona zapytała.

- Kończyć w niej naukę- odparł.

- A! No to codziennie kończę szkołę, bo kończę się w niej uczyć i wracam do domu.

- Chyba się nie dogadamy- powiedział, wzdychając.- Ale...- nie dawał jednak całkowicie za wygraną- Czego się na przykład teraz musisz uczyć.

- Niczego... kto miałby mi kazać i po co? Po co zmuszać do czegoś, co ludzie robią sami?... no i... po co zmuszać w ogóle?

- Chyba się nie dogadamy- powtórzył z uśmiechem, jakby najbardziej na świecie pragnął właśnie takiej odpowiedzi, bo jemu samemu podobne rzeczy zdołali wybić z głowy. Zdołali wybić mu z głowy nawet podstawę nauki jako takiej: że to ona jest dla nas, a nie my dla niej.

- No chyba nie... No bo ja serio nie wiem, o co ci chodzi. Przecież wszyscy ludzie naturalnie uczą się po prostu tego, co ich w danym momencie interesuje. Nie trzeba im niczego kazać, bo każdy normalny człowiek rodzi się z pasją i miłością do wszystkiego i wszystkich. Wszyscy czują zainteresowanie, dopóki ktoś nie zacznie mieszać im w głowie i dopóki pozostaną sobą w patrzeniu na daną kwestię... i tyle... Ja wiem, że światowcy zawsze woleli i wolą robić wszystko na siłę... ale uczyć się? Serio? Wolą wszystko niedokładnie i boleśnie wkuć, a potem zapomnieć po krótkim czasie? Prawda jest przecież taka, że nauka i jej obowiązek gryzą się jak ogień i woda. Wykluczają się, jak możliwość i obowiązek, jak rozkaz i chęć, jak niewolnictwo i inicjatywa.

- Hmm...- Zamyślił się Adam, trzymając w swoim sercu wielkie szczęście i satysfakcję z otrzymanej odpowiedzi- No ale na przykład ten wykładowca- mówił dalej.- Kim on był?

- On?- zaczęła odpowiedź- No... to po prostu człowiek, który się na czymś zna i o tym mówi.

- Nie ma jakiegoś tytułu?

- Tytułu?- zdziwiła się.- Myślałam, że książki mają tytuły, a ludzie imiona... Muszę się trochę douczyć światowego.

- To nie kwestia języka- powiedział od razu.- Po prostu bardzo się od nas różnicie... Zdążyłem już trochę was poznać...

- Nie widziałeś jeszcze tak naprawdę Vol Vortu...- oświadczyła.- To są takie totalne przedmieścia. Właśnie! Ja cię miałam oprowadzać, a nie zanudzać. Chodź!- To mówiąc, wstała. I zaczęła iść przed siebie szybkim krokiem. Przybysz zerwał się za nią, zarzucając na siebie plecak.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top