Zapomnienie VII. - „Pamięć" - 5547r.

Yolgi jako sześcioletnia dziewczynka leżała w swoim, nieco już przymałym, łóżku w przytulnym pokoiku na piętrze. Na tych sześciu metrach kwadratowych mieściło się jeszcze małe biurko i uchylne okno na skośnym suficie. Na szafce nocnej stała mała lampka dająca lekką zielonkawą poświatę. Na taborecie obok łóżka siedziała jej mama. Zawsze specjalnie go tutaj przynosiła, kiedy czytała swojej córce na dobranoc. Trwała kolejna opowieść czytana z pięknie ilustrowanej książki.

We wszelkich bajkach, kołysankach i innych rzeczach czytanych na dobranoc, chodzi przecież o to, żeby dziecko w końcu przestało słuchać i zasnęło, uspokojone ściszonym głosem czytającego. Po to, dorośli je stworzyli, nie mniej jednak tworząc bardzo często niemałe arcydzieła.

Na Yolgi to nie działało. W ogóle nie obchodziło jej, o czym były. Teraz nie było inaczej. Jej mózg nie odbierał już opowieści jako słów, a jedynie... jakiś dźwięk w tle. Wcale jednak nie robiła się senna. Nie było o to tak łatwo- spała zazwyczaj chyba naprawdę ze trzy godziny na dobę. Była niezmordowana.

Jej głowa leżała na poduszce, a ona patrzyła przez okno w suficie na mrugające do niej gwiazdy.

- Mamo- powiedziała w końcu, patrząc na jej wzrok podnoszący się znad książki po przerwaniu czytania.

- Tak?

- Możesz mi w końcu opowiedzieć tą opowieść?

- Chciałaś powiedzieć TĘ opowieść? - odparła od razu, ją poprawiając.

- No wszystko jedno!- Zirytowała się.

- Wcale nie...

- Opowiesz?- dopytała żywo, informując jednocześnie, że te dziesięć minut czytania nic nie dało.

- Yolgiii...- Matka, to mówiąc, odłożyła książkę na kolana.

- No co?

- Obiecałam, że ci opowiem jak będziesz starsza.

- Już jestem starsza!- Dziewczynka zmarszczyła brwi.

- To było przedwczoraj- uśmiechnęła się mama.

- No to kiedy będę wystarczająco dorosła?!- Nastała chwila ciszy, w której czytająca odłożyła książkę na biurko za sobą.

- To nie jest do końca bajka dla dzieci... pewnie nie zrozumiesz.

- Proooszę- nie przestawała błagać.

- To nawet nie jest bajka, to jest legenda, zwykła nudna bujda o tym jak powstał Vol Vort.

- Prooooooooszęęęę- patrzyła na swoją mamusię.

- Nie będziesz mogła spać po czymś takim.- Patrzyła na twarz swojej córki. Minęła chwila zamyślenia.- Zresztą... kogo ja oszukuję? I tak zaśniesz nad ranem.- Córeczka nie przestawała robić swoich „maślanych oczek".- No dobrze.

- Taaaak!- wykrzyknęła, chwilę później, zamilkłszy, łapiąc się za buzie i przypominając sobie, że jest już coś koło dwudziestej trzeciej, a tata śpi na dole... Tym razem akurat ona miała „nocną zmianę" z usypianiem ich jedynaczki. Mała Yolgi złapała poduszkę, energicznie się wiercąc, poprawiła ją, tak by stała na sztorc, a potem się o nią oparła. Mamę nieco to rozbawiło.

- Ty jesteś niemożliwa.- Złotowłosa nie wydała się być zbyt zrażona tą opinią.- No dobrze... słowo się rzekło... Ta historia zwana jest najczęściej „Legendą Początku", albo prościej „Odyseją". Zaczyna się ponad tysiąc lat temu w okolicach miejsca, w którym dziś stoi miasto Vol Vort. Opowiada o pewnej kobiecie, noszącej zresztą twoje imię. Tak, nazywała się tak samo jak ty: Iolgariia, czyli Iolgi. Świat był wtedy dużo okrutniejszy niż teraz, ale ona była dzielną, szlachetną wojowniczką, broniącą ludzi przed wszelkimi potworami, poczwarami, maszkarami, czającymi się w gęstwinach zaśnieżonych lasów... Wojownicy nazywali je wszystkie w skrócie: „Zmory".

Matczyny głos zaczynał powoli malować w umyśle małej Yolgi obraz jak na szlachetnie czystym płótnie. Wszystkie kolory były jaskrawe, żywe, najprawdziwsze na świecie, wbrew pozorom właśnie dlatego że stworzone przed chwilą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top