Zapomnienie II. - „Uniwersytet"
Starszy profesor siedział za swoim drewnianym biurkiem, jakich nie można już było uświadczyć w państwie światowym. Jego długa, siwa broda opadała na kilka stronic papieru lekko kremowego, przyjemnego dla oka koloru. Tuż przed nim, za oknem rozlewała się już od dłuższego czasu ciemność nocy. Pisał niewyraźnym szybkim pismem przemowę, maczając co chwilę tradycyjne pióro w kałamarzu. Słyszał w głowie zapisywane przez siebie słowa powoli rozchodzące się w myślach echem.
Rozpocząć nauczanie historii pragnę od nakreślenia podstawowych informacji i terminologii, związanych z dziejami świata, w którym przyszło nam żyć oraz od przedstawienia naszej subtelnej, lecz istotnej roli w całym ich przebiegu. Nie da się bowiem zrozumieć dobrze historii nas samych, nie wiedząc, kim byliśmy i jesteśmy dla innych. Trzeba jednak powiedzieć, że najczęściej dla wszystkich tych „innych" my akurat nie jesteśmy nikim, gdyż dla nich nas po prostu zazwyczaj nie było i nie ma.
U zarania dziejów Va Far leży niewiedza innych na nasz temat, bądź przeświadczenie o omylności wszelkich źródeł, mówiących o istnieniu kogoś takiego, jak my i czegoś takiego, jak miejsce, w którym żyjemy. Tajemnica i brak formalizacji naszej egzystencji stały się główną częścią tego, czym jako całość jesteśmy. Nikt z nas nie chcę bynajmniej, by ta kwestia się zmieniała, byśmy stali się „oficjalnie", rzeczywiście będącymi. Jesteśmy już bowiem na to za odrębni, za samowystarczalni, „za inni", a masowy szok kulturowy mógłby się okazać zgubny dla obydwu stron. Nawet gdybyśmy chcieli specjalnie wywołać formalizację naszego bytu, napotkalibyśmy niesłychane trudności ze strony mieszkańców Państwa Światowego, zostali oni bowiem od dziecka uczeni, że nie jest możliwe spełnienie ich wszystkich założeń, pragnień, marzeń. Ludzie ci nie mogliby zaakceptować naszej obecności, ponieważ to, w co nikt nie może uwierzyć, staje się nieakceptowalne przez wieki; stało się to naszą idealną „przykrywką" i za razem klątwą, przez którą stajemy się niewidoczni, stojąc „na widoku". Mieszkańcy Państwa Światowego wiedzą, że nie mają prawa widzieć, czegoś co jest niemożliwe, więc Va Far przemyka im zawsze między wersami, niejako w cieniach ich własnych postur.
Nasza mentalność i unikalna, nazywana przez wielu zacofaniem, tradycyjność, a więc i my sami, jesteśmy dziećmi najbardziej twórczej pomyłki ludzkości w dziejach, o której świadomość społeczna w Państwie Światowym oczywiście nie istnieje. Aby w ogóle mogło do niej dojść, najpierw musiała stać się rzecz straszna, która ukształtowała jednak praktycznie wszystko, co znamy. W 3124r.n.e. doszło do czegoś, co jak wiecie, w Va Far nazywamy „Va Jolgis Gamqorg" [wa żolgis gamdzo(r)g (Syb. Wielkie Zniszczenie)]. Wydarzenie to było eskalacją potencjałów ludzkiej techniki bojowej, będącej wówczas na o wiele wyższym poziomie niż obecnie.
Ludzkość dysponowała już wtedy od ponad 1000 lat technologią, zdolną zniszczyć całą naszą cywilizację i uniemożliwić życie na naszej planecie na długie stulecia. Mówimy tu o broni, którą (na szczęście) trudno jest nam sobie nawet wyobrazić, mimo że nasz ogólny postęp technologiczny jest już znacznie wyższy. W tamtych czasach niestety większość postępu, polegało na wynajdywaniu sposobów coraz skuteczniejszego i boleśniejszego zranienia lub unicestwienia wroga. Wiemy, że broń, użyta w Va Jolgis Gamqorg, opierała swoje działanie w dużej mierze na konstrukcji materii jako takiej, dlatego też synonimiczną nazwą tego wielkiego zniszczenia może być nazwa bardziej ówczesna: „wojna nuklearna" lub „wojna atomowa".
W większości, bardzo mnogich wtedy, krajów znajdowały się różnego rodzaju podziemne schrony, będące jedynym sposobem na ucieczkę przed miażdżącą siłą przeciwników. Na wyposażeniu takich podziemnych kompleksów znajdowały się bardzo często kapsuły hibernacyjne, w których w razie eskalacji agresji na skalę światową, wybrańcy, zazwyczaj z góry określeni przez poszczególne rządy, mieli zostać umieszczeni i odmrożeni automatycznie dopiero w czasach, gdy radioaktywne pozostałości czegoś, co nawet trudno nazwać wojną, przestaną być szkodliwe. Nastąpiło to dopiero około lat 3700-3800, w zależności od regionów i tego, co systemy uznawały za akceptowalne.
Kapsuły hibernacyjne, w którym przyszło zasnąć na wiele wieków naszym przodkom, znajdowały się na Syberii. Różniły się one jednak od innych tym, że były od samego początku nieoficjalne, a wręcz tajne i nieupolitycznione. Osoba bądź organizacja, której mienia nikomu z nas nie jest i raczej nie będzie dane znać, na własną rękę zaczęła organizować schrony w głębi niezbyt gęsto zaludnionego terenu, przeznaczone dla wybieranych losowo ludzi z całego świata. Zapewne liczono, że skażenie będzie tu mniejsze i że da możliwość przetrwania ludziom, którzy nie byli żadnymi rządowymi „Wybrańcami", a zwykłymi ludźmi, zasługującymi na życie niemniej, niż inni. Działania tego bliżej nieokreślonego bytu były buntem przeciwko faktowi, że przyszłym światem mieliby nie tylko rządzić sami potomkowie śmietanki politycznej, naukowej i kulturowej, ale też że mieliby oni tworzyć sobą rasę ludzką jako taką. Dla człowieka i ogromnej większości zwierząt nie było bowiem możliwe przeżyć Va Jolgi Gamqorg bez właśnie hibernacji.
Przyjmuje się, że podmiot miał na celu niedopuszczenie do sytuacji, w której na najbardziej niewinnych ludzi spada kara i w której najbardziej winni dosłownie spokojnie prześpią całą burzę, będącą praktycznie ich dziełem.
Ta tajna organizacja bywała często w wielu podaniach ukazywana jako jedna konkretna postać, zwana często po prostu Va Krial [Syb. Stwórca, Autor].
Po przebudzeniu wszystkich światowych wybrańców, z uwagi na znacznie inną konstrukcję syberyjskich kapsuł, pozostały one jeszcze zamknięte przez około 100 lat. Kiedy wybudzeni zostali nasi pradziadowie i prababki, musieli zacząć wszystko od nowa. Nie byli wyszkoleni do niczego, byli zwyczajnymi ludźmi- szczęściarzami, a może pechowcami?
Wszystkie ludy świata zdążyły już za to zawiązać pakt. Jak mogłoby się wydawać, najwyraźniej wieki snu wyszły tęgim głowom na dobre. Odbył się Va Gamfaris Qirg [wa gamfa(r)is dzi(r)g(h) (Syb. Ceremonia Światowa)], w którym przedstawiciele pozostałości wszystkich narodów ustanowili między innymi: nieagresję (jak sądzili) wszystkich narodów względem siebie, ogólnoświatowe przyjęcie ateizmu (z zachowaniem liczenia roku od narodzin Chrystusa, wyłącznie z przyczyn praktycznych), podzielenie świata na administracyjne dystrykty, oddanie powierzchownej władzy „Zgromadzeniom lokalnym", złączenie wszystkich ziemskich armii w jedną, uznanie zwierzchnictwa jednego rządu nad Światem (rządu zwanego odtąd „Zgromadzeniem Ludzkim") oraz przyjęcie przez wszystkie narody jednego języka wygenerowanego komputerowo z połączenia wszystkich dotychczas naturalnie istniejących w celu całkowitego usunięcia koncepcji narodowości- rzekomo głównej przyczyny wszelkich konfliktów. Tak narodziło się coś, co dziś zwiemy Państwem Światowym.
Tu chciałbym wtrącić, że oczywistym jest zatem, iż w języku światowym Państwo Światowe, nazywa się po prostu Światem- gdyż według zastraszającej większości użytkowników tej mowy, nie ma na naszej planecie bytu, którego można by nazwać od niego odrębnym. Ludzie, którzy jednak w jakiś sposób dowiedzieli się o egzystencji miejsca, w którym żyjemy, a jednocześnie nie znają syberyjskiej mowy, muszą w jakiś sposób tego podziału dokonać. Przyjęło się więc, że w języku światowym, „świat" pisany z małej litery oznacza całą naszą planetę, a „Świat" pisany wielką literą oznacza tylko Państwo Światowe, co jest szczególnie ciekawe w obliczu specyficznej ortografii światowej, w której dużych liter nie ma, i nad którą rozwodzenia chyba już sobie i wam oszczędzę.
Kontynuując i kończąc główny wątek, Syberyjczycy odkryli, że Światowcy wybudzili się o wiele lat wcześniej, że zaczęli już odbudowywać, według nich jedyną, ludzką cywilizację. Co prawda, władze Świata szybko zorientowały się, że w naszych stronach rozwija się coś, co nie jest im na rękę, lecz początkowo zbagatelizowano tę informację, skupiając się na wewnętrznych działaniach organizacyjnych, dopiero co uformowanego państwa. Za priorytet prac nad, tak wówczas nazwaną, „sprawą syberyjską", uznano utrzymanie istnienia cywilizacji pozaświatowej w absolutnej tajemnicy, przed każdym kto wiedzieć o niej nie musiał. Nieco później, gdy planowano finalnie rozwiązać „sprawę syberyjską", nasze północne terytoria były już gęsto zaludnione, a nasza cywilizacja odstawała znacznie od światowej. Świat nie dysponował wówczas, i wciąż nie dysponuje, siłami, zdolnymi zagrozić nam na odległość, a jakakolwiek bezpośrednia interwencja zbrojna czy dyplomatyczna oznaczałaby ujawnienie tajemnicy, która to, w połączeniu z od zawsze trudną sytuacją geopolityczną Świata, mogłaby wstrząsnąć społeczeństwem na tyle, by doszło do rewolucji, a przynajmniej ogromnego rozlewu krwi.
Syberyjczycy natomiast, nieco jeszcze inni mentalnie niż dzisiaj, nie chcieli stykać się z żadnym elementem systemu, zaporojektowanego przez ręce ich niedoszłych oprawców. Wszelkie zasady paktu z Va Gamfaris Qirg, nie obowiązywały bowiem relacji Państwa Światowego i Syberii. Żaden przedstawiciel Syberii nie był przecież obecny na owym zgromadzeniu, gdyż każdy potencjalny wtedy jeszcze... spał. To właśnie jest wspomniana wcześniej pomyłka, przeliczenie się- przeoczenie tęgich światowych głów, które stworzyło niezależną i na tysiąclecia po dziś dzień ukrytą dla ogromnej większości światowych oczu, Syberię, zwaną przez nas oczywiście: „Va Far".
Profesor wręcz wrzucił pióro do kałamarza. Oparł się o stare drewniane krzesło, które aż zatrzeszczało. Przeciągnął się, patrząc w dal przez okno i biorąc głęboki wdech. Potem przetarł mocno oczy; było już późno, a on znowu narobił sobie granatowych plam z atramentu na brodzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top