1.
Mężczyzna wypuścił z ust głośne westchnienie ulgi, siadając na jednym z większych kamieni. Dawno temu musiał stanowić część filaru bądź ściany, lecz teraz to zaledwie głaz zawłaszczony przez naturę.
- Może rozbijemy obóz? Odpoczniesz... - Changsheng spełzła na jego kolano chcąc w ten sposob zatrzymać mężczyznę przed dalszą wędrówką. Z powodu choroby, nigdy nie miał dobrej kondycji przez co mógł tylko bardziej sobie zaszkodzić.
- Dziękuję że się martwisz ale nie trzeba. - Wyciągnął z podróżnej torby mapę Sumeru, gdzie wcześniej zaznaczył kilka miejsc które wskazał mu były wspólnik. Akurat gdy najbardziej potrzebował tutejszych ziół, tamten musiał zerwać kontrakt nie podając konkretnego powodu. Oczywiście szukał kogoś na jego miejsce lecz jak na złość żaden kupiec z Sumeru nie chciał się tego podjąć. - Jesteśmy już niedaleko, chwilę odpocznę i ... Ehe Ehe! - Urwał w pół zdania zanosząc się kaszlem.
- Baizhu!? - biały wąż uniósł się nieco oceniając stan przyjaciela.
- Ehe! .. To ... Nic ... Ehe! - Mężczyzna starał się stłumić kaszel dłonią, z marnym skutkiem. Przestał kaszleć dopiero po dłuższej chwili. Biorąc głębokie oddechy schował mapę. - Wszystko w porządku ... Zioła znajdują się niedaleko. Zbierzemy je a później rozbijemy obóz i odpoczniemy.
Changsheng dość sceptycznie nastawiona na ten plan, owinęła się wokół szyi przyjaciela by ten mógł ruszyć w dalszą drogę. Mijali coraz więcej pozostałości po filarach, rzeźbach czy nawet budynkach aż w końcu dotarli do czegoś na kształt świątyni, zniszczonej przez nieunikniony upływ czasu oraz naturę. Zielonowłosy gotowy był pokonać kamienny mur który oddzielał go od reszty kompleksu lecz zamarł trzymając dłonie na zimnym kamieniu.
- Słyszysz? - Szepnął jakby chcąc się upewnić czy aby napewno mu się nie przesłyszało.
Nim doczekał odpowiedzi do jego uszu dotarł ten sam dźwięk co wcześniej, rozmowy ... Nie byli sami. Ostrożnie wychylił się zza kamieni a jego oczom ukazał się niewielki obóz po którym krążyło kilka postaci w charakterystycznych strojach.
- Fatui ... - Szepnął wodząc wzrokiem za postaciami. Nie patrolowali terenu, bardziej sprawiali wrażenie jakby na kogoś czekali.
Biazhu nie potrzebował wielu informacji, odrazu połączył wszystkie kropki. Jego dawny wspólnik musiał zrezygnować właśnie przez wzgląd na Fatui, prawdopodobnie nie chcąc wpaść w kłopoty. Natomiast inni kupcy bądź handlarze, mogli usłyszeć pogłoski i z tego powodu nie chcieli podjąć zlecenia. Był to bardzo prawdopodobny scenariusz, szczególnie biorąc pod uwagę fakt że takie informacje bardzo szybko rozchodzą się w konkretnej grupie osób.
- Co teraz? - Rozmyślania mężczyzny przerwał cichy syk przyjaciółki. Mógł zrezygnować i udać się w inne miejsce zaznaczone na mapie, jednak stracił by dużo czasu, pozatym nie miał pewności czy w innych miejscach również nie stacjonują...
- Zabierzemy zioła i niepostrzeżenie się wycofamy ...
- Ale Baizhu... !? - Changsheng podniosła nieznacznie głos. Nie takiej reakcji się spodziewała. - Jeśli wpadniemy w pułapkę ... !
- Będzie dobrze... - powoli zszedł z muru, uważając by nie narobić zbyt wiele hałasu. Ostatnią rzeczą o jakiej marzył było zwrócenie uwagi Fatui. - Zioła rosną na placu świątyni. Obóz jest mały więc nie powinno być ich zbyt dużo. Zbiorę zioła i odejdziemy jak najdalej się da.
- Mam złe porzeczucia ... A co jeśli nas złapią? To nie Liyue...
- Wiem, spokojnie. - Usta mężczyzny rozciągły się w delikatnym, uspokajającym uśmiechu który zawsze działał na niespokojnych pacjentów oraz na martwiącą się Changsheng. Efekt był natychmiastowy, wąż ułożył się wygodnie i nic więcej nie mówił.
Kompleks budynków należący do świątyni z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz bardziej zniszczony. Roślinność w całości pokryła kamienie oraz fragmenty kolumn tworząc swoiste zielone instalacje. Mężczyzna stracił o wiele więcej czasu niż początkowo zakładał, na szukaniu wyrwy w murze. Przedostał się na tył świątyni po czym udał się wzdłuż muru cały czas nasłuchując niepokojących odgłosów rozmów czy też kroków. Gdy dotarł na miejsce odrazu w oczy rzuciły mu się charakterystyczne zioła rosnące pod jednym z filarów. Właśnie tego szukał. Ostatni raz upewnił się czy aby napewno nie ma w pobliżu nikogo z Fatui, po czym przystąpił do zbierania ziół. Robił to bardzo precyzyjnie, ucinając łodygi kilka centymetrów nad ziemią aby pozostawione korzenie mogły wypuścić nową roślinę. Zebrane zioła starannie owinął tkaniną i schował do torby, miał w planach wysuszenie ich gdy tylko wróci do swojego tymczasowego miejsca zamieszkania.
Zielonowłosy podniósł się, gotowy odejść ... Zdąrzył się jedynie odwrócić, wszystko wydarzyło się tak szybko że nawet nie miał czasu zareagować. Jego plecy mocno uderzyły w filar a klatka piersiowa została przygnieciona z taką siłą i drastycznością że zabrakło mu tchu. Ból przeszył całe ciało a płuca boleśnie wołały o zaczerpnięcie powietrza. Przez moment stracił ostrość widzenia choć okulary dalej znajdowały się na miejscu. Nie był pewien czy trwało to sekundę, minutę a może dłużej, lecz dopiero teraz zaczął rozumieć co się wydarzyło. Jego klatka piersiowa została przygnieciona przedramieniem a on sam dociśnięty do kamiennej powierzchni filara. Changsheng wydawała z siebie ostrzegawcze syczenie wbijając kły w odzianą w rękawiczkę dłoń napastnika.
- Kogo my tu mamy ? - Dobiegł go spokojny i wyprany z emocji głos mężczyzny.
Walcząc z spazmami kaszlu podniósł wzrok napotykając specyficzną maskę która odkrywała jedynie usta. Nie musiał się przyglądać by wiedzieć kto przed nim stoi...
Wiele osób przewijało się przez jego aptekę, byli nimi również fatui czy też Childe, jeden z Harbingerów. Właśnie od nich słyszał mnóstwo plotek czy też opowieści na temat owego mężczyzny. Żadna nie była pochlebna. Większość skupiała się na jego nie etycznych eksperymentach czy też brutalności i braku litości wobec podwładnych. Były też nieliczne opowiadające o jego naukowym podejściu do różnych spraw. W każdym razie nie zachęcały do poznania bliżej drugiego Harbingera.
- Odebrało mowę czy złożenie kilku słów to zbyt duży problem? - Dottore rzucił dość lekceważąco. Jego przedramię mocniej docisnęło klatkę piersiową aptekarza, uniemożliwiając oddychanie. Zaś wolna dłoń w dość lekki sposób odczepiła węża od rękawiczki, jakby nie stanowiła żadnego zagrożenia.
- Puść ją... - Wychrypiał między spazmami kaszlu z trudem łapiąc oddech. Jego spojrzenie błądziło po Harbingerze szukając wizji lub czegokolwiek co pomogło by mu podczas ewentualnej walki. Nic takiego nie znalazł. Nie widział broni, wizję równie dobrze mógł mieć przyczepioną na plecach. - Tylko zbierałem zioła ... Nie potrzebuję kłopotów.
- Mam uwierzyć że wyruszyłeś do serca Sumeru tylko po to by zebrać jakieś mało istotne zielstwo? Wyglądam na naiwnego?
- A ja na kłamcę? - Zielonowłosy odbił piłeczkę. Był to głupi pomysł, można by powiedzieć bardzo lekkomyślny ale w tym momencie nie miał lepszego niż granie w tą samą grę z Fatui. Zauważył jak usta mężczyzny wygięły się w grymasie niezadowolenia. - Potrzebuje tych ziół ... Widziałem wasz obóz a mimo to postanowiłem zaryzykować, nie wyszło ... - Przeniósł wzrok na unieruchomiona głowę Changsheng. Nie wyglądała jakby sprawiał jej ból, jednak widok przyjaciółki w potrzasku napawał go niepokojem. - Ale ... - Przerwał zanosząc się kaszlem.
- Chcesz wzbudzić we mnie litość? Myślisz że puszczę cię wolno? Nie wiesz na kogo trafiłeś ... - Usta Dottore rozciągły się w niepokojącym uśmiechu a w powietrzu zawisła jak widmo niewypowiedziana groźba.
- Wiem ... - Kolejna fala kaszlu minęła gdy ucisk na jego klatce piersiowej zelżał. - I cieszę się z tego ...
- Słucham? - Uśmiech Dottore znikł równie szybko jak się pojawił. Aptekarz mógłby przysiąc że widzi jak brwi mężczyzny unoszą się w nie małym zdziwieniu. Zyskał przewagę.
- Słyszałem o tobie ... Głównie o eksperymentach ... - Zamilkł szukając odpowiednich słów. Nie chciał go zdenerwować, nie o to chodziło. Początkowo miał nadzieję ujść z życiem ale skoro los postanowił postawić na jego drodze tak wysokiego członka Fatui, w dodatku naukowca. Dlaczego miał by nie skorzystać? - Szukałem sposobu na osiągnięcie nieśmiertelności. Próbowałem wszystkiego co mi znane ... z marnym skutkiem. Może komuś takiemu jak ty, uda się znaleźć lek na śmierć?
- Szukasz leku? - Jasnowłosy prychnął rozbawiony. - Zabawne ... Aż tak boisz się śmierci?
- Tak ... - Odpowiedział bez zastanowienia. - Dałem słowo i chce go dotrzymać ... A jeśli ty nie znajdziesz leku, to nikt inny go nie znajdzie.
Między mężczyznami zapadła cisza, podczas której oboje analizowali wszystkie możliwe opcje. Dottore choć początkowo zaskoczony tak śmiałą postawą, widział w tym swoją szansę. Aptekarzowi zależało na konkretnym celu, co czyniło go łatwym obiektem manipulacji. Wystarczyło wszystko dobrze rozegrać by był na każde skinienie i wykonywał każdy rozkaz.
Baizhu nie kłamał mówiąc że jest jego ostatnią nadzieją ... Nie miał nic do stracenia, dlatego chciał skorzystać z jego pomocy. Musiał tylko odpowiednio kontrolować sytuację by ani jemu ani Changsheng, nie stała się krzywda.
- Dobrze ... - Jasnowłosy przerwał niewygodną ciszę. - Znajdę lek a ty będziesz żywym obiektem badań, zgoda?
- Tak ...
Harbinger puścił głowę węża która dalej zaciekle na niego syczała, a także uwolnił zielonowłosego z potrzasku. Nie przejął się gwałtownymi oddechami przerywanymi nagłymi atakami kaszlu ... Tylko obserwował.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top