3 • jak alfie kobiecie tak kobieta harry'emu
Dziewczęta wszelakiej maści przebierały się żwawo w szatni po skończonym treningu. Powietrze było gęste i można było zobaczyć tylko to, co znajdowało się centralnie przed nimi, bowiem para z pryszniców opiewała wszystko wokół, zamykając je w sidłach chmury.
Jemima szybko wciągnęła na siebie swój strój i rozwiązała kucyka. Wpakowała rzeczy do torby i wsunęła na nogi trampki, żeby jak najszybciej wydostać się na świeże powietrze. Tutaj zdecydowanie zbyt wiele perfum mieszało się w jeden wielki kłębek smrodu. Chciało jej się wymiotować.
Ruszyła z prędkością błyskawicy do drzwi, kiedy nagle poczuła dość ostre szarpnięcie do tylu.
— Josephine? — Dziewczyna ściskała jej dłoń. Mocno. Jemima skrzywiła się na ten gest. — Coś nie tak?
— Wiesz, chodzi mi po głowie... — Spojrzała na Hiszpankę z rozmarzonym wyrazem twarzy. Ta jedynie wpatrywała się w paznokcie blondynki wbite w jej karmelową skórę. — Och! — wykrzyknęła, orientując się, co robi. Natychmiast puściła Rosales. — Wybacz, to z przyzwyczajenia... — Odkaszlnęła niepewnie. — Mój młodszy brat jest chory i słabo reaguje na bodźce, więc cały czas musimy go stymulować. Czasami wiążemy go liną. — Machnęła ręką, chcąc zmienić temat. — Mam nadzieję, że nie zrobiłam ci krzywdy.
— Jest okej — odpowiedziała Jemima, rozmasowując zdrętwiały nadgarstek. — Nic się nie stało. — Posłała jej słaby uśmiech.
— Dobrze więc, wracając... Dziś po południu spotykamy się paczką na Placu Masséna. Potem pewnie pójdziemy trochę poimprezować i takie tam. — Znów machnęła ręką. Jemima zaobserwowała, że Josephine silnie gestykuluje, gdy stara się przekazać zbyt dużo informacji na raz. — Ach, wybierz się z nami, proszę! — Uśmiechnęła się powalająco.
— Bardzo chętnie — powiedziała szczerze. Od przyjazdu tutaj chciała wybrać się w to miejsce, dlatego uznała to za idealną okazję. — Mogę przyjść z Camille?
— Umm... No pewnie! — Klasnęła z radością w dłonie. — Bądźcie o siedemnastej!
Tak jak niespodziewanie się pojawiła, tak też niespodziewanie zniknęła, ulatniając się wśród pary spod pryszniców niczym zamaskowany złoczyńca z filmów akcji.
Jemima więc chwyciła za pas torby i wreszcie wydostała się z szatni, mogąc ostatecznie wrócić do domu. Drzwi, jak zwykle, nie były zamknięte na klucz, dlatego dziś nawet nie fatygowała się, by szukać go w torbie. Nie chciała zresztą znów wpaść do środka bez jakiejkolwiek gracji.
— Cześć, mała! — powiedziała wesoło do Camille, która siedziała na łóżku i bazgrała coś ołówkiem w notatniku. Okno nad nią znów było szeroko otwarte. Jemima zauważyła, że za ucho Francuzki wsunięty był papieros. Jej usta znów były krwistoczerwone, a oczy podkreśliła grubą kreską. — Wybierzesz się dziś ze mną na miasto?
Blondynka w odpowiedzi skrzywiła usta i spojrzała uważnie na Jemimę.
— Wyglądam jak Party Monster?
— No proszę! — Hiszpanka uśmiechnęła się słodko i przyłożyła dłonie do twarzy, próbując patrzeć na Camille jak aniołek z fresków Michała Anioła. — Tylko ten jeden raz...
— Boże, jakaś ty męcząca. — Bez ostrzeżenia rzuciła w dziewczynę ołówkiem, przez moment nawet się uśmiechając.
— No cholera jasna, dlaczego wszyscy we mnie czymś dziś rzucają?! O co wam chodzi?! — Jemima wbiegła na łóżko Francuzki i szybko usiadła na kolanach tuż przed nią. — Dalej, idziemy! — Chwyciła dłoń Camille i zaczęła ją ciągnąc w bliżej nieokreślonym kierunku, podskakując przy tym na łóżku.
— Och, niech ci będzie... — Zrezygnowana blondynka jedynie przewróciła oczami. — Tylko nie każ mi rozmawiać z Leą.
Na wspomnienie imienia brunetki, Jemima zaprzestała wariować na materacu i spojrzała z uwagą na rozmówczynię.
— Coś nie tak z Leą?
— Lepiej powiedz mi, czy coś w ogóle jest z nią tak — odparła bez wyrazu.
— A masz na myśli to, że... ?
— Jem, zrozum, Lea to pojebus, nie każ mi tego wyjaśniać. — Wzruszyła ramionami w teatralnym geście. — Nigdy do nikogo się nie odzywa i patrzy się na każdego jak seryjny morderca. Kiedyś chciałam się jej o coś zapytać i nie odpowiedziała.
— No naprawdę, jak ona mogła... — Jemima cicho zachichotała, próbując rozładować atmosferę.
Sama zauważyła, że Lea dość dziwnie się zachowywała, ale nie chciała tak szybko jej szufladkować. Za każdym zachowaniem stał przecież jakiś powód. Hiszpanka postanowiła, że odszuka powodów czarnowłosej.
— Właśnie, jak mogła! A teraz proszę, zmień ten koszmarny strój. Nie pokażę się obok ciebie, gdy wyglądasz tak. — Wskazała na Jemimę z odrazą. Dziewczyna odpowiedziała jej kuksańcem w bok i szybko zwiała z łóżka, aby dłoń zemsty nie doścignęła jej z miejsca Camille.
✿
Plac Masséna był centralnym punktem Nicei, najpopularniejszym miejscem turystycznym, a przede wszystkim sercem miasta.
Jemima stała teraz w samym środku tego miejsca, obserwując z podziwem najdrobniejszy szczegół w każdym budynku obok niej. Dzieła sztuki, jak pozwoliła sobie nazwać te niesamowite budowle, były otynkowane czerwoną farbą. Każde okienko było rownolegle do siebie ułożone, wszystko stanowiło perfekcyjną symetrię.
Cały plac był wyjątkowy chociażby z tego powodu, iż pokryty był płytkami — czarnymi i białymi, tworząc szachownicę. Na samym jego środku znajdowała się ogromna fontanna z licznymi rzeźbami.
Jemima wstrzymała oddech z zachwytu.
— Jak pięknie — wyszeptała do Camille, która stała obok. Ta jedynie zaciągała się papierosem w swoim czarnym kombinezonie od YSL. Francuzka, jak się okazało, była ogromną fanką mody i w jej szafie wisiała każda perła projektantów z całego globu. To dzięki niej Jemima miała teraz na sobie czerwone klapki od Gucciego i turkusową torebkę od tego domu mody, na które w życiu nie byłoby jej stać. Camille sama zaproponowała, że pożyczy jej rzeczy twierdząc, że Hiszpanka nie może pokazać się tak ubogo u jej boku. Jem nie sądziła, żeby urocza biała sukienka i czerwony beret były ubogie, ale nie narzekała na dodatkowe ozdoby, szczególnie z dwiema literami G na przodzie.
— Chodźmy na ławki przy tamtej fontannie. — Wskazała palcem na pustą przestrzeń przed nimi. — Nie chce mi się stać i czekać.
— Ale tam nic nie ma — odparła Jemima. Camille jedynie się uśmiechnęła pod nosem i ruszyła do przodu. Dziewczyna więc pognała za nią, wydostając się z szachownicy i stawając na świecących dużych płytach. Francuzka natomiast usiadła na ławce.
— Radzę ci tu przyjść — powiedziała rozbawiona, ale Rocío słabo ją słyszała, bowiem obserwowała z zainteresowaniem widok wzgórz rozciągający się w oddali. — Trzy, dwa... — Nim Camille wypowiedziała jeden, mocny strumień wody uderzył w ciało Jemimy. Dziewczyna w szoku spojrzała w dół i zorientowała się, że cała powierzchnia czarnych płyt była ziemną fontanną, z której podskakiwała teraz woda, moczą jej ciało. Jem zachichotała jak dziecko i dłonią przecięła strumień, który był wyższy od niej. — Lepiej wyjdź z tej wody, chyba że chcesz odkupić mi te buty, pokrako. — Camille wypuściła z siebie ostatni dym i wyrzuciła niedopałek do kosza stojącego obok jej ławki. Jem podbiegła do niej, cała mokra, i uśmiechnęła się promiennie, eksponując pulchne policzki jak u chomika.
— Tu jest cudo... — Nie zdążyła dokończyć, bowiem duże, włochate ciało uderzyła z mocą w jej kolana, przez co ugięły się one, a Jemima upadła na ławkę stojącą przed nią. Zdezorientowana odwróciła się w stronę oprawcy, dostrzegając ogromną psią bestię, jakim był szary husky. Usiadł teraz tuż przed nią z językiem na wierzchu, głośno sapiąc i spoglądając na Hiszpankę jednym błękitnym okiem. W miejscu drugiego zauważyła tylko zrośniętą sierść, na co jej serce skruszyło się i zaczęło szybciej bić. Ześlizgnęła się z ławki i dopadła dłońmi psiaka, głaszcząc go i lekko tuląc. — Jaki z ciebie słodki misiak. — Usłyszała nad głową prychnięcie Camille, ale absolutnie to zignorowała. — Jak się wabisz? — Ostentacyjne wyszukała dłonią obrożę i przeczytała imię. — Alfie. Słodziak z ciebie.
— Zupełnie jak właściciel. — Męski głos przesiąknięty angielskim akcentem rozbrzmiał na cały plac. Podniosła głowę i zauważyła idącego w jej stronę szatyna łapska–precz–ode–mnie z treningu. Trzymał dłonie w kieszeniach i łajdacko żuł gumę z otwartą buzią — jakiś jego chory zwyczaj? Na sobie miał różową koszulę w białe kropki, a jego włosy królewsko układały się w loki, jak książętom z bajek. Wszystkie mięśnie w ciele Jemimy napięli się na jego widok, a usta zacisnęła w wąską kreskę. Wstała i wyprostowała się, podnosząc podbródek do góry w chwili, gdy Harry stał już tak blisko, że swobodnie mogłaby go uderzyć. — A ty jesteś... Mokra. — Wskazał na nią palcem z rozbawieniem. — Ale spokojnie, mokre dziewczyny na mój widok to żadna nowość.
Jemima usłyszała, jak Camille za jej plecami głośno sapnęła i powiedziała kilka wyrażeń po francusku. Było to tak płynne i szybkie, że nie wyłapała z tego nawet słowa.
— Niedorzeczne — odpowiedział jej Harry i zaśmiał się pod nosem. — Gadasz głupoty.
— Zawsze wychodzi na moje, Styles — warknęła, jednocześnie wydając się znudzoną. — Kwestia czasu.
Chłopak wzruszył ramionami, jakby wcale nie obchodziło go zdanie Camille. Powrócił wzrokiem do Jemimy, która patrzyła na wszystko z boku, będąc zupełnie pominiętą w konwersacji.
— Alfie musi bardzo cię kochać, skoro ucieka od ciebie przy każdej możliwej okazji — powiedziała mu i posłała mu fałszywy uśmiech.
— Nie to zwykły mi mówić dziewczęta przy pierwszym poznaniu. — Skrzywił się i zaczął obserwować swoje paznokcie.
— Co więc ci mówią?
— Zazwyczaj baise–moi, brzoskwinko. — Oblizał zęby językiem i utkwił swoje zielone tęczówki w jej brązowych oczach.
— Co znaczy...?
— Och, pieprz mnie. — Zaśmiał się głośno. Jem poczuła, jak jej ciało przechodzi dreszcz nienawiści w reakcji na wyuzdanie i bezczelność tego chłopca.
— Och, zamknij się — wtrąciła się Camille, wstała z ławki i stanęła między nimi. — Zabieraj tego kundla i spieprzaj stąd, ofiaro mody i komercyjnej sztuki. — Machnęła na niego ręką, przepędzając go.
— Chętnie, ale tak się składa, że Josephine zaprosiła mnie dzisiaj na miasto. — Posłał im oczko. — Spędzimy dziś przyjemną noc, brzoskwinko. — Obleciał ją całą wzrokiem, powodując u niej przypływy mdłości. — Poza tym wiesz, mówi się, że jak Alfie kobiecie, tak kobieta Harry'emu.
Hiszpanka zaśmiała się na te słowa i wbiła pięść prosto w brzuch Stylesa. Chłopak zgiął się wpół, zupełnie niegotowy na cios i otworzył usta w akcie szoku.
— To za klepnięcie mnie w mój idealny tyłek — powiedziała i pochyliła się nad niższym od niej, bo zgarbionym, Harrym. Nogą drasnęła go w kolana tak, że prawie się przewrócił. — A to za bycie dupkiem.
Chwyciła Camille pod ramię i ruszyła w stronę miejsca, w którym miała spotkać się z resztą. Nie pozwalała sobie na gierki. Nie na jej warcie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top