Rozdział 50

Wspólnie zjechali windą by po chwili dotrzeć po raz kolejny do auta stojącego niemal na samym końcu parkingu. Wsadzili to co mieli w rękach do bagażnika, na koniec patrząc na niego krytycznym wzrokiem.

– To były ostatnie torby? – Spytał Ryan, dla pewności.

– Tak.

– Masz więcej rzeczy niż się spodziewałem.

– Cofasz zdanie? – Prychnął rozbawiony blondyn.

– Nie. – Odparł Ryan zamykając bagażnik samochodu.

Oboje zaraz zajęli miejsca z przodu. Za nimi na tylnych kanapach rozpościerały się i zajmowały całą wolną przestrzeń torby i kartony z rzeczami należącymi do Alana

Samochód ruszył z parkingu zaraz włączając się do ruchu. Kilkanaście minut drogi i już byli pod ich nowym, wspólnym miejscem zamieszkania.

Wspólnie ponownie zaczęli przenosić torby z samochodu do domu. W duchu byli wdzięczni za fakt istnienia windy w bloku.

Pod wieczór wszystko było już na swoim miejscu. A Konkretniej kartony i torby znajdowały się już w mieszkaniu. Rozpakowanie tego Alan szacował na dwa do trzech dni roboczych.

Dzisiaj wziął się jedynie za wyciąganie najważniejszych i najpotrzebniejszych rzeczy. Resztę zostawił na później. Zapowiadało się dla niego kilka intensywnych dni.

– Skończ już i coś zjedz. – Powiedział starszy przynosząc jedzenie do salonu.

– Jak w ogóle z zaopatrzeniem? – Spytał zostawiając już chowanie rzeczy i siadając do stołu.

– Kupiłem trochę jedzenia pod ciebie, więc z głodu nie umrzesz przez następne kilka dni. Przez ten czas zorientujesz się co jest i co jeszcze potrzebujesz i w tygodniu pojedziemy na jakieś większe zakupy.

Alan z uśmiechem skinął głową. Mężczyźni wspólnie zjedli kolację, delektując się swoją obecnością i faktem, że właśnie jedzą pierwszy wspólny posiłek i ich wspólnym mieszkaniu.

Po kolacji każdy z nich udał się do łazienki, a następnie spoczął w szerokim, dwuosobowym łóżku w ich sypialni. Pomieszczenie było niewielkie, lecz w zupełności wystarczało jak na ich potrzeby.

– I jak wrażenia? Nie rozmyśliłeś się? – Zapytał brunet, chociaż nie brał nawet takiej możliwości pod uwagę.

– Dziwnie. Tak obco, a zarazem bardzo znajomo. Trochę jak gdy mieszkaliśmy razem w domu, trochę jak zajmowałeś kanapę u mnie i Aurory. A zarazem całkiem inaczej.

Alan miał problem z określeniem tego co czuje. Ta sytuacja wywoływała w nim skrajne odczucia.

– Ale tym razem, w porównaniu do każdej z tych sytuacji, mamy wspólną sypialnię i żadnych dodatkowych, nieproszonych gości. – Uśmiechnął się łobuzersko, pochylając w stronę młodszego.

– Tak. – Odparł w pełni zadowolony z konsekwencji jakie to za sobą niosło.

Zaraz usta starszego znalazły się na tych należących do młodszego. Połączyły się w powolnym pocałunku. Ran przekręcił się i podpierając się na wyprostowanych rękach zawisnął częściowo nad nim.

Blondyn powoli się zniżał, pozwalając starszemu zacząć górować nad nim. Dłonie obojga zaczęły wodzić po ciele drugiego.

Rozpoczęła się ich na swój sposób pierwsza wspólna noc. We wspólnym mieszkaniu. Bez nikogo za ścianą. Z nowymi nadziejami.

Wraz z zmianą mieszkania i lokatora, rozpoczął się nowy etap w życiu Alana. Wraz z nim wiązał się również powrót na uczelnie. Bo przecież chciał skończyć rok, a coraz dłuższa nieobecność stawiała go w coraz gorszej sytuacji.

– Jesteś pewien, że jesteś gotowy? – Spytał ostrożnie Ryan. – Nie chcesz poczekać jeszcze tydzień?

Alan wziął głęboki wdech. Nie był gotów, ale chyba bardziej już nie będzie. Przecież w końcu i tak musi stawić temu czoła.

– Dam radę. Przecież nie wygląda to aż tak źle, prawda? – Przełknął ciężko ślinę.

– Oczywiście! – Odparł szybko brunet. Trochę za szybko.

– Zdaje sobie sprawę, że będą się patrzeć. – W głosie Alana słychać było spięcie i niepewność. – Ale w końcu muszę iść na zajęcia. Już i tak mam ponad miesięczne braki.

– Dasz sobie radę. – Ryan podszedł do młodszego, objął go i złożył na jego policzku krótkiego całusa.

– Do zobaczenia później.

Blondyn opuścił ich mieszkanie i udał się na uczelnię. Miał do niej kilkanaście minut drogi. Robiło się coraz cieple i do gry tak naprawdę mógłby wrócić rower, jeśli chodzi o środek transportu.

Jednak Alan obawiał się czy w ogóle będzie mógł bezpiecznie na niego powrócić. Na razie jeszcze przyłapywał się na tym, że w domu potrafi potrafił zahaczyć o coś lewą stroną ciała. Nie nauczył się jeszcze zwracać większej uwagi na przestrzeń, która znikła z jego pola widzenia.

Jadąc komunikacją miejską starał się nie zwracać uwagi na ludzi, którzy z ciekawością zerkali w stronę jego gojącej się rany, zapewne w głowie zastanawiając się nad okolicznościami jej powstania.

Gdy wyszedł na przystanek, a do uczelni zostało mu mniej niż dwieście metrów jego serce zaczęło szybciej bić. Przełknął ciężko ślinę i starając się za wiele nie myśleć ruszył przed siebie.

Przekraczając teren szkoły i mijając studentów różnych kierunków, czuł się gorzej niż w autobusie. Tym razem wzrok był momentami mniej dyskretny, a na pewno patrzało na niego więcej osób.

Szybkim krokiem starał się dojść pod odpowiedni gabinet. Zajęcia powinny się niedługo zacząć, więc liczył na pojawienie się niewiele przed wykładowcą.

Będąc na miejscu usiadł na wolnym miejscu z przodu sali, by nie widzieć jak inni na niego patrzą, chociaż doskonale czuł na sobie wzrok pozostałych.

Pierwsze zajęcia minęły dosyć szybko. Jednak w przerwie ciężko było mu uniknąć poruszania tematu jego wypadku. Nie miał znajomym za złe, po prostu chcieli wiedzieć co się stało. Na szczęście zdawkowe i ogólnikowe opisanie sytuacji im wystarczyło. Każdy starał się więcej nie poruszać tego tematu i zachowywać normalnie, lecz u wszystkich dało się wyczuć pewne spięcie. Nikt nie mówił, że początki będą łatwe.

Pod koniec dnia na uczelni Alan był z siebie dumny. Mimo wszystkich stresów, przetrwał cały dzień.

Było już późno. Na dworze było czuć letni wiatr, lecz słońce chyliło się już ku zachodowi, dając znać, że dzień nieuchronnie dobiega ku końcowi.

Alan postanowił nie iść do domu, a swoje kroki skierować do klubu, gdzie pierwszą zmianę miał mieć dzisiaj Ryan i Aurora.

Będąc niemal na miejscu, przechodząc przez zaułek, nadal czuł pewnego rodzaju zimny dreszcz. Przemierzał ten odcinek szybko, chcąc jak najszybciej znaleźć się już w czterech ścianach lokalu.

W środku zajął graniczne miejsce z lewej, by mniej fotogeniczna część jego twarzy była mniej widoczna dla pozostałych. Młodszy uśmiechnął się, z wzajemnością, gdy jego oczom ukazał się brunet.

Ryan w pierwszej kolejności skończył obsługiwać dotychczasowych klientów, by zaraz podejść do blondyna, witając się z nim krótkim całusem.

– Jak na uczelni?

– Nie najgorzej. – Powiedział po głębokim wdechu. – Na początku starali się udawać, że nie patrzą. A pod koniec zajęć chyba większość o tym zapomniała, mówiąc między sobą to co miała do powiedzenia.

– Zuch chłopak. – Ryan zmierzwił blondynowi włosy. – Posiedzisz dłużej czy niedługo zmykasz?

– Chwilę posiedzę i idę. Jestem wykończony.

– Jasne. Chcesz coś do picia?

– Coś naprawdę słabego. – Przyznał.

Starszy zaraz wziął się za przyrządzanie drinka dla Alana. Czuł się coraz lepszy w tym. Po podstawieniu mu szklanki z kolorowym napojem, wrócił do pracy.

Ryan co jakiś czas kierował swoje spojrzenie na siedzącego w rogu sali Alana. Widział ten nieco tęskny wzrok i przypuszczał, że nie był on spowodowany nim.

Brunet po powrocie do domu w ciągu najbliższych kilku dni zaplanował porozmawianie z młodszym o jego powrocie do pracy. Skoro wrócił już na uczelnię, to w następnej kolejności pora na pracę. Wiedział, że po części za tym tęsknił. Zdawał sobie sprawę, że Alan naprawdę lubił tę pracę, a on nie zamierzał mu jej zabierać.

Widząc jak szklanka młodszego opustoszała, Ryan podszedł do niego, chcąc się dowiedzieć, czy może nie chce dolewki, czy jednak będzie się już zbierał.

– Powinienem być zazdrosny? – Spytał młodszy, opierając się o kontuar baru.

– O co?

– O ten wzrok klientów kierowany w twoją stronę. – Odparł natychmiast.

Ryan zawsze znajdował się wysoko na liście pożądanych mężczyzn. Wcześniej były to głównie kobiety zabiegające o względy ukrytego homoseksualisty. Tym razem środowisko było całkiem inne, a i sam Ryan również pogodzony ze swoją seksualnością.

– Możesz zobaczyć jak ja się czułem przychodząc do ciebie, gdy ty pracowałeś. – Odparł gładko. – Myślisz, że na ciebie tak nie patrzą?

Teraz na pewno nie.

– Masz. – Powiedział starszy stawiając przed nim kolejnego drinka.

– Po tym już naprawdę idę. – Oznajmił.

Alan upił łyka i patrzał jak Ryan obsługuje kolejnych klientów. I ponownie, co często mu się zdarzało w ciągu ostatniej doby, miał mieszane uczucia.

Cieszył się, że Ryan znalazł pracę. Jego pracę. A właściwie, że jest za niego na zastępstwie. On przez długi czas nie czuł się jeszcze gotów by wrócić do pracy, a Ryan w ten sposób zyskał możliwość zarobienia trochę dodatkowej gotówki. Co im się przyda, kiedy Alan na ten moment nie zarabiał, a nikt magicznie nie wstrzymał z tej okazji konieczności płacenia rachunków.

Z drugiej strony obawiał się powrotu oraz tego, czy w ogóle będzie miał gdzie wracać. A przynajmniej jeśli chodzi o klub, bo na zmiany w samej kawiarni może mu jeszcze pozwolą. Obawiał się jak jego wygląd wpłynie na zdanie pracodawcy. Zdawał sobie sprawę, że do pracy klubie zatrudniał tych, którzy chwytają za oko i mogą przy okazji przyciągnąć klientów, chcących popatrzeć na przystojną obsługę. Teraz nie bardzo kwalifikował się w te standardy.

Alan przeciągnął się na kanapie, kończąc czytać notatki z zajęć, na których go nie było. Jednak materiał łatwiej mu wchodził do głowy, jeśli był na wykładzie i słuchał wszystkiego, a nie jedynie uczył się z czyichś notatek.

Po skończeniu przeglądania zaległego materiału, włożył słuchawki do uszu i udał się do kuchni by przygotować sobie obiad.

Lubił dni wolne. Nie musiał się z niczym spieszyć. Dzień zdawał się być dłuższy niż każdy inny. Pozbawiony tego ciągłego wyścigu z czasem.

Gdy do uszu sączyła się delikatna muzyka, on mył i kroił warzywa. Później wszystko przeniósł na patelnię i dusił na wolnym ogniu, w międzyczasie przygotowując sos i ryż.

Podskoczył w miejscu, kiedy poczuł nagle czyjeś dłonie na swoich biodrach. Natychmiast odwrócił się z ciężko bijącym sercem, wyciągając jedną słuchawkę z ucha.

– Nie strasz mnie tak! – Naskoczył do razu na starszego.

–Myślałeś, że kto to? – Zaśmiał się w odpowiedzi.

– Po prostu mnie zaskoczyłeś. Która godzina?

– Odpowiednia. – Wykręcił się od odpowiedzi na pytanie, ponieważ w jego odczuciu miał ważniejsze rzeczy do zrobienia. – Mam coś dla ciebie. – Powiedział Ryan z delikatnym uśmiechem.

Alan szczerze się zainteresował. Nie spodziewał się od starszego żadnego prezentu. Nie miał pojęcia co to mogło być.

Wyłączył palnik pod warzywami, by się nie przypaliły.

– Z jakiej okazji? – Spytał blondyn, patrząc na ręce starszego, trzymające coś za plecami.

– Bez okazji. Po prostu pomyślałem, że... może będzie ci trochę łatwiej. – Mówił, wyciągając ręce przed siebie.

Alan przejął od niego niewielki pudełko. Przyjrzał mu się uważnie. Para soczewek.

– Zmętnienie nie będzie widoczne na tęczówce. Wydaje mi się, że będzie się to mniej rzucało w oczy. – Wzruszył ramionami. – Pomyślałem, że może będziesz chciał wypróbować taki sposób.

W tym momencie lewe oko od prawego bardzo się odróżniało. Dzięki optycznemu zniwelowaniu zmętnienia chociaż na tęczówce, może mniej ludzi będzie się mu przyglądało ciekawskim wzrokiem.

Alan poczuł w sercu delikatny ucisk.

– Dziękuję. – Uśmiechnął się i wtulił w starszego.

Naprawdę doceniał ten gest. Był mu wdzięczny za jego starania.

– Pomożesz mi? Jak myślę, że mam sobie palcem grzebać przy oku jakoś mnie... – Wzdrygnął się. Bo chociaż bardzo chciał sprawdzić jaki da to efekt, to jednak obawiał się, że przynajmniej za pierwszym razem, nie będzie w stanie zrobić tego samemu.

– Wzdrygasz się na to, że sam możesz się smyrać palcem po gałce ocznej, a nie przeszkadza, że ktoś będzie ci tykał twoje własne oko? – Sarknął. – Oczywiście.

Zaraz oboje przeszli do łazienki, umyli ręce i wzięli się za zakładanie soczewki blondynowi. Bo i dla Ryana był to pierwszy raz z tego typu rzeczą. Po kilku stresujących i pełnych napięcia sekundach, soczewka znalazła się na miejscu.

Alan przejrzał się w lustrze z ciekawością.

– Mniej się to rzuca w oczy.

– Nie mogłem wziąć bezbarwnej, bo by nic to nie dało, a ten wydawał się być najbardziej zbliżony do twojego naturalnego koloru oczu. – Wyjaśnił, spoglądając na młodszego z uśmiechem. – Wygląda całkiem dobrze. Przystojniak jak zawsze. – Objął go od tyłu i ucałował w bok głowy.

– Dobra. A jak ja to teraz ściągnę?

– Dam radę. – Szturchnął go. – Kilka prób i się uda.

Jednak to postanowili zostawić na później. Alan chciał pochodzić trochę w soczewce i zobaczyć, czy w rzeczywistości nie będzie ona mu w jakiś sposób przeszkadzać, sprawiać dyskomfortu.

Mężczyźni zjedli razem obiad, a następnie usiedli razem na kanapie przed telewizorem. Alan siedział z głową opartą o ramię starszego. Ramię bruneta obejmowało go i trzymało przy sobie.

– Uwielbiam to, że w mieszkaniu przez cały czas nie ma nikogo poza nami. – Powiedział Ryan przenosząc wzrok z ekranu telewizora na młodszego.

– Zauważyłem. – Zaśmiał się delikatnie.

Jemu również podobał się ten szczegół ich wspólnego mieszkania. Zaraz mógł poczuć, jak starszy na niego napiera, by zaraz zmusić go do położenia się i zająć pozycję nad nim.

Początkowo miał zamiar stawić lekki opór, lecz przecież byli sami. Nikogo nie było. Nikogo nie oczekiwali. Nigdzie nie musieli już dzisiaj iść. Dlaczego nie mogli sobie pozwolić na chwilę przyjemności w samo południe?

Tak, samotne wynajmowanie mieszkania bardzo im się podobało.

Wszystko zdawało się układać. Od przyszłego tygodnia Alan miał wrócić do pracy w kawiarni. W duchu liczył również na powrót do klubu. Miał nadzieję, że nie spotka się z odmową, lecz sam jeszcze potrzebował nabrać na nowo nieco pewności siebie.

Na studiach znajomi już przyzwyczaili się do tego jak wygląda. I chociaż mijając obcych studentów mógł jeszcze poczuć na sobie ich wzrok, przeszkadzało mu to coraz mniej.

Przede wszystkim Ryan dbał o to, by młodszy czuł się dobrze. Często obsypywał go komplementami i starał się o niego, jakby byli dopiero na początku ich związku. Dizęki temu wszystkiemu blondyn z każdym dniem coraz bardziej zapominał i pomijał fakt, że na części jego twarzy znajdowała się blizna, która w porównaniu do stanu na początku, wyglądała już znacznie lepiej.

Również do ograniczonego pola widzenia zaczynał się przyzwyczajać. Gdy byli w domu zawsze siadał tak, by mieć Ryana po swojej prawej. Natomiast, gdy gdzieś wychodzili, to starszy sam szedł po jego lewej, pilnując by Alan nie wszedł przez przypadek w coś czego nie zauważył, nie widział.

Wspólne popołudnia spędzali na uczeniu się będąc zwróconym do siebie plecami i opierając się o siebie, wczytując się w swoje notatki. Po tym wieczorem decydowali się na oglądanie wspólnie serialu.

Jedynym co niepodległo żadnej rutynie były ich wspólne zbliżenia. W pełni korzystali z braku jakiegokolwiek nadzoru i przeszkadza czy w postaci niechcianych gości czy współlokatorów. Bez znaczenia było dla nich czy był ranek, południe czy wieczór. Mogli mieć siebie kiedy tylko zapragnęli.

Mężczyźni pochłonięci byli pocałunkami, a ich ciała splecione ze sobą. Telefon Alana ponownie rozbrzmiał w sypialni, drażniąc uszy. W głowach obu mężczyzn pojawiła się już irytacja.

– Wycisz albo odbierz, bo mam dosyć. – Powiedział Ryan przerywając ich stosunek, podnosząc się na ramionach.

– To wyciszyć czy odebrać? – Burknął Alan, ponieważ dla niego istniała znacząca różnica między jednym a drugim.

– Kto dzwoni?

Alan odsunął się od rozgrzanego ciała starszego i pochylił się w stronę podłogi, gdzie leżał jego telefon ukryty w kieszeni spodni. Sięgnął po urządzenie, które zdążyło już przestać wydzwaniać.

– Aurora. – Odparł marszcząc brwi. – Pisze mi, żebym odebrał. Może to coś ważnego?

– Oddzwoń, bo nie da nam spokoju. – Ryan podsunął się wyżej na łóżku i usiadł, opierając się o zagłówek, zarzucając na biodra kołdrę i okrywając nią częściowo młodszego.

Blondyn przyłożył telefon do ucha, czekając na odebranie telefonu przez przyjaciółkę.

– W końcu. – Powiedziała zniecierpliwiona. – Gdzie jesteś?

– W domu. Coś się stało? – Spytał lekko zmartwiony.

– Skoro tak usilnie ignorowałeś moje telefony to nawet nie chce wiedzieć co robiłeś, a raczej robiliście. – Mówiła ściszonym do szeptu głosem. – Ale przyjechali tu twoi rodzice w odwiedziny i się nieco zdziwili, że ciebie nie ma.

– Co?! – Alan cały pobladł, co nie umknęło uwadze starszego.

– Co jest? – Spytał zaniepokojony.

Alan odsunął telefon od twarzy i włączył tryb głośnomówiący. Potrzebował wsparcia.

– Ale jak to rodzice?

– No twój tata z mamą. Nie mam pojęcia co robić, ani co im powiedzieć.

Blondyn widział to zaniepokojenie pojawiające się na twarzy Ryana. On również się tego nie spodziewał.

– Oni wiedzą cokolwiek? Kiedy z nimi rozmawiałeś? Mówiłeś im coś? Nie chcę niczego głupiego palnąć przez przypadek.

– Nie rozmawiałem z nimi. Od jakiegoś czasu. Nic nie wiedzą. – Odparł nieco ogólnikowo na pytania, lecz dając do zrozumienia, że jego rodzice nie wiedzą ani o tym co zaszło w walentynkową noc, ani o przeprowadzce do swojego chłopaka, o którym też nie wiedzieli. – Nic im nie mów.

– To wiem. Tylko w takim razie co mam im powiedzieć, co robić?

Sytuacja była naprawdę ciężka. Alan nie czuł się gotowy na konfrontacje z tatą, który zapewne nie będzie ucieszony, że wprowadził się do Ryana. A wszystko utrudniał fakt, że nie wiedzieli o bójce jak i o jej finale, którego nie da się ukryć.

Ryan czując, że cała sytuacja przewyższa młodszego, przejął od niego telefon.

– Ara, długo już u ciebie są? – Odezwał się brunet.

– Jak tylko przyszli to zaczęłam do niego wydzwaniać.

Mężczyzna szybko analizował w głowie różne opcje. Przecież nie każą im wracać do domu bez żadnych odpowiedzi. To zrodzi tylko jeszcze więcej pytań, podejrzeń i zmartwień.

– Podaj im mój adres. Ale nie wspominaj nic, że Alan mieszka tu ze mną. Po prostu im go podaj i że tam wynajmuje mieszkanie. Nie mówi na razie też nic o... – Nie dokończył zdania. – Zachowuj się normalnie, nie wzbudzaj podejrzeń.

– Jasne. – Odparła pewnie i zadaniowo. – Powodzenia. – Dodała na koniec.

Połączenie zostało zakończone. Ryan z zmartwioną miną patrzał na chłopaka, który dawał znać całym sobą, że nie jest gotowy na tę wizytę.

– Wiesz, że nie mogliśmy ich odesłać tak po prostu z powrotem do domu. – Starał się wyjaśnić mu spokojnym tonem.

Alan skinął głową, ponieważ żadne słowa w tym momencie nie były w stanie opuścić jego ust.

– Ubierzmy się i pomyślmy jak to rozegrać.

Ryan wstał i jako pierwszy włożył na siebie ubrania. Blondyn nadal siedział w miejscu, przetwarzając wszystko w głowie. Nie czuł się gotowy na to co miało nastąpić.

Starszy podał mu ubrania, a gdy ten je ubierał, zajął się pościeleniem ich łóżka. Następnie zaczął chodzić i nieco ogarniać mieszkanie. Nie było to ważne, nie było nawet dużo do sprzątnięcia, bo Alan przecież z automatu na bieżąco dbał o to by nie stworzył się zbyt duży bałagan. Jednak potrzebował się czymś zająć.

– Niedługo tu będą. – Oznajmił Ryan.

Od mieszkania Aurory do ich obecnego jechało się kilkanaście minut. Nawet jeśli będą korki na mieście, to mieli coraz mniej czasu.

– Ja nie dam rady. – Oznajmił Alan stojąc w korytarzu.

– Kocie, twój tata raczej nie będzie zbyt otwarcie narzekał na to, że mieszkamy razem. Będzie dobrze.

– Ale mi nie o to chodzi.

Ryan doskonale o tym wiedział, lecz wolał się skupić na innym problemie. Drugi był gorszy do rozwiązania. Żaden z nich nie chciał wracać wspomnieniami do tej nocy. Nie byli gotowi o tym rozmawiać. Szczególnie Alan, który zdaje się, że dopiero zaczynał godzić się z konsekwencjami, które to stworzyło.

Nadal stali w przejściu między salonem a sypialnią, kiedy w mieszkaniu rozbrzmiał dźwięk dzwonka, który był dla nich jak dzwon wzywający kata.

Ryan spojrzał na Alana, lecz on cały pobladły jedynie kręcił głową wycofując się do tyłu. Po chwili zniknął za zatrzaskującymi się drzwiami sypialni.

Starszemu nie pozostało nic innego jak udać się do drzwi. Przecież nie będzie udawać, że ich tu nie ma. Przez kilka sekund trzymał dłoń na wytartej klamce, zbierając w sobie siłę i odwagę by stanąć z mamą i panem Grasse twarzą w twarz.

Drzwi wejściowe otworzyły się. Przed nimi stała dwójka rodziców z uśmiechami na twarzy. Ten na twarzy Williama nieco stracił na sile, gdy ujrzał Ryana. Lucy pozostał taki sam, lecz na twarzy pojawiło się dodatkowo lekkie pozytywne zaskoczenie.

Brunet przesunął się w drzwiach zapraszając ich do środka. Nie chciał rozmawiać na korytarzu.

– Ryan. – Ucieszyła się kobieta, ściągając z siebie kurtkę. – Gdzie Alan?

Oboje powoli rozbierali się z odzieży wierzchniej i butów. Ryan nie do końca wiedział jaki wyraz panował na jego twarzy, ale najwyraźniej niezbyt pocieszny, ponieważ w postawie gości szybko można było dostrzec zmartwienie. Brunet nie umiał w tej sytuacji udawać.

– Coś się stało? – Spytała Lucy patrząc na syna. – Ryan?

– Gdzie Alan? – Spytał William wyraźnie zmartwiony o swoje już dorosłe dziecko.

– W sypialni, ale... dajcie mu jeszcze chwilę. – Odezwał się spiętym głosem.

Ryan przeszedł do salonu i usiadł na kanapie, czując się coraz gorzej. Nawet nie chciał myśleć co w tej chwili przeżywał Alan. Oboje nie byli na to gotowi, chociaż oboje zdawali sobie sprawę, że ten dzień przecież nadejdzie. Jednak dzisiaj nie byli na to gotowi. To było dla nich za szybko.

– Co to ma niby znaczyć? O co chodzi?

– Ryan, coś się stało?

Dopytywali, a on naprawdę nie miał pojęcia jak im odpowiedzieć. W końcu pan Grasse nie czekając na żadne wyjaśnienia poszedł na poszukiwania swojego syna. Mieszkanie było małe, trafienie na właściwy pokój było właściwie stuprocentowo skuteczne za pierwszą próbą.

Po chwili zawahania Lucy również udała się za Williamem, chcąc dowidzieć się czegoś, nie przeczuwając zbyt szybkiej odpowiedzi od bruneta.

Ryan podciągnął nogi bliżej siebie i oparł czoło na kolanach. Czuł się okropnie, ponownie cała odpowiedzialność za to co się stało uderzyło w niego z zdwojoną siłą.

To była moja wina. Nie udało mi się go obronić. Nie powinienem był mu pozwolić tam zostać.

W mieszkaniu panowała cisza. W końcu brunet poczuł jak kanapa tuż obok niego lekko się ugina. Spojrzał w bok na swoją mamę. Jej oczy, podobnie jak jego, były na skraju płaczu.

Brunet pochylił się w jej stronę i wtulił w jej ciało, szukając u niej chociaż chwilowego pocieszenia. Kobieta objęła syna, sama szukając siły w tym kontakcie.

– Co się stało? – Wyszeptała przez zaciśnięte gardło.

– Kończył pracę, mieliśmy razem wracać. Jakaś grupa podpaliła śmietniki, wszyscy wyszliśmy, później zaczęli nas zaczepiać, doszło do bójki i... – Był mniej gotowy o tym wszystkim mówić niż się spodziewał. – W butelce, którą dostał była resztka jakiejś chemii.

Ryan wziął głęboki wdech ledwie dając radę powstrzymać szloch.

– Przepraszam. Powinienem był go obronić.

– Nie mów tak skarbie. – Lucy ponownie przytuliła mocno swojego syna. – Na pewno zrobiłeś wszystko co mogłeś.

Ryan pozwolił sobie na uronienie kilka łez, podobnie jak Lucy. Siedzieli tak razem, dopóki nie usłyszeli dwóch par stóp zbliżających się do salonu. Usiedli i wyprostowali się.

Dołączył do nich Alan i Pan Grasse. Blondyn zajął miejsce blisko Ryana, przez cały czas mając zwieszoną głowę. Brunet nie zważając na nic chwycił jego dłoń i lekko ścisnął w pocieszającym geście.

– Napijecie się czegoś? – Spytał Ryan, chcąc przełamać ciszę oraz próbując jakoś odwrócić uwagę od Alana.

– Herbaty. – Odezwał się William.

– Ja również. – Przytaknęła Lucy.

– Pomożesz mi? – Ryan spytał młodszego, chcąc czymś go zająć.

Razem udali się do kuchni. Starszy wstawił wodę i przygotował szklanki. Alan w tym czasie szukał jakiś przekąsek. Po chwili oboje wrócili do salonu, stawiając wszystko na niewielkim stoliku przed kanapą.

Zapadła chwila niezręcznej ciszy.

– Kiedy to się stało? – Dopytał pan Grasse, który w pierwszej kolejności chciał dokończyć tę sprawę.

– W walentynki.

– Dzieci, dlaczego nic mi nie powiedzieliście? – Lucy spojrzała na nich nieco smutnym wzrokiem.

Oboje milczeli.

– Co lekarze mówią?

– Oparzenia ładnie schodzą, zostaną może niewielkie blizny. – Odparł blondyn, po chwili dodając: – A przynamniej na to liczą.

– A oko?

Alan przygryzł dolną wargę, powstrzymując jej drżenie i uciekając wzrokiem na swoje kolana.

– Nie widzi na nie. – Odparł Ryan.

– Skarbie... – Głos Lucy się nieco załamał.

– Już zdążyłem się do tego przyczaić. – Prawie. Nie mam innego wyjścia. – Jest dobrze.

– Najważniejsze, że nic poważniejszego się nie stało. – Pan Grasse chciał nieco pocieszyć obecnych.

I chociaż obrażenia Alana nie były Male, to w tych słowach i tak było dużo prawdy. To mogło skończyć się dużo gorzej.

– Od dawna tu mieszkacie? – Spytał chcąc zakończyć temat stanu zdrowia Alana.

– Niedawna. – Odparł nieco wymijająco Ryan.

– Razem czy...

– Razem. – Blondyn powiedział to z dużą pewnością siebie.

William jedynie skinął głową. W tej chwili nie miał nic przeciwko temu. Wobec tego co się stało, cieszył się, że miał w kimś wsparcie, nawet jeśli był to Ryan.

– Ładne. – Lucy dołączyła do rozmów. – Chyba trochę bliżej uczelni?

– Ryana. Jeśli od nowego roku wrócimy do pierwotnego budynku to ja będę miał nieco dalej. – Zauważył Alan. – Ale stąd jest bliżej do sklepów.

Przez pewien czas rozmowa toczyła się na temat mieszkania i codziennych spraw. Wszyscy starali się uznać temat stanu Alana za zamknięty, chociaż dawało się wyczuć jeszcze pewne spięcie u wszystkich.

– Zostajecie na noc? – Spytał Ryan, gdy zaczynało się robić coraz później.

– Nie chcemy robić problemu. Wrócimy do domu.

– jak wolicie, ale to nie problem jeśli chcecie zostać. – Oznajmił Ryan.

– Tylko musicie podzielić się kanapą, bo niestety nic innego nie mamy do zaoferowania. – Uśmiechnął się nieco przepraszająco Alan.

Lucy spojrzała na Williama, sama nie wiedząc jak odpowiedzieć. Po części chciała zostać, lecz nie chciała również się narzucać i stwarzać innym problemu.

– Ty jutro masz szkołę? – Pan Grasse spojrzał na bruneta.

– Tak. Gdzieś do piętnastej jestem na uczelni.

– No to byśmy spędzili trochę czasu sami. – Uśmiechnął się ojciec do syna. – Zadzwonię tylko do Carlosa.

– Przygotuję wam kanapę. – Alan wstał z miejsca, a Ryan postąpił podobnie zamierzając mu pomóc.

Zaraz poszli po zapasowy komplet pościeli, drugi i ostatni w tym domu. W czasie, gdy wyciągali potrzebne rzeczy mama bruneta zajrzała do nich do sypialni. Dołączył również tata młodszego, który skończył rozmawiać przez telefon.

– Śpicie razem? – Spytała Lucy.

– Tak samo było z Aurorą. – Wzruszył ramionami Alan. – Z nią mnie nic nie łączyło, to czemu teraz miałoby mi to przeszkadzać. – Odparł odważnie Alan, w których niezorientowana w prawdziwej sytuacji Lucy nie dostrzegła drugiego dna.

– Masz pozdrowienia od Carlosa. – Odezwał się mężczyzna do syna.

– Dzięki.

Zaraz wszyscy wspólnie ścielili kanapę. Alan przygotował jeszcze gościom świeże ręczniki. Następnie gospodarze przyrządzili kolację. Przy małym stoliku ciężko było im się pomieścić, ale nikt nie narzekał.

– Przejąłeś dietę Alana? – Zapytała Lucy z lekkim rozbawieniem.

– W żadnym wypadku. – Parsknął. – Mam swoją mięsną półkę.

– Półkę śmierci. – Burknął pod nosem blondyn.

Pan Grasse i Lucy zaśmiali się krótko rozbawieni.

Wieczór mijał im bardzo spokojnie. Pożegnali się z rodzicami i udali się do swojej sypialni. Każdy z nich leżał po swojej stronie, wpatrując się w sufit.

– Nie było tak źle. – Podsumował w końcu.

– Tak. – Przyznał brunet przekręcając się na bok. – To co... Może dokończymy co to nam przerwano. – Uśmiechnął się przysuwając do Alana.

– Ty chyba chory jesteś. – Odparł od razu.

– Dobra, przecież żartowałem. – Zaśmiał się. – Albo i nie. –Dodał cicho pod nosem, co i tak było słyszalne dla drugiego.

– Idźmy już spać. Jestem wykończony. – Westchnął ciężko Alan.

– Dobranoc. – Cmoknął krótko malinowe usta, po czym położył się na swojej stronie.

Oboje ułożyli się wygodnie w łóżku, mając dosyć dzisiejszego dnia. Mieli nadzieję tylko, że jutrzejszy przebiegnie spokojnie i bez żadnych niespodzianek.

Poranek jako pierwszy rozpoczął Ryan szykujący się do pracy. Gdy szykował się do opuszczał mieszkanie widział budzącą się mamę oraz pana Grasse.

Alan wstał równo z zamykającymi się drzwiami wejściowymi. W pierwszej chwili spojrzał na puste miejsce obok niego, które było już zimne. Zaraz jednak przypomniał sobie, że mimo to nie jest w domu sam.

Podniósł się z łóżka i niespiesznym krokiem udał się do łazienki. Przechodząc przez salon cicho przywitał się z tatą i Lucy.

W łazience po szybkiej toalecie, założył soczewkę i był gotów zaczynać dzień. Z nieco szerszym niż rano uśmiechem wyszedł do gości.

– Jak się wam spało? – Spytał z grzeczności.

– Dobrze. – Odparła kobieta.

– Nie musicie kłamać. Wiem, że kanapa to nie szczyt wygody i komfortu.

Chcecie coś do picia? Kawy? Herbaty?

– Kawy. – Odparli jednocześnie.

Udał się do kuchni, by wstawić wodę i przyrządzić dla wszystkich śniadanie.

Wrócił do salonu w pierwszej kolejności z kubkami z kawą dla gości. Następnie przyniósł swoją oraz zaczął przynosić przygotowany posiłek.

Alan zauważył podczas śniadania jak oboje zerkają na niego, zapewne zauważając soczewkę na zamglonym oku, której nie miał na sobie wczoraj. Przeważnie zakładał ją, gdy gdzieś wychodził, jednak dzisiaj postanowił ubrać ją od razu.

– Jakie plany na dziś? – Blondyn postanowił rozpocząć temat. –Przejdziemy się gdzieś?

– Możemy. Nie wiem jak Will, ale ja to chyba drugi raz tu jestem. Jest coś ciekawego do zobaczenia? – Ożywiła się Lucy.

Trójka zaczęła omawiać plany małej wycieczki. Co prawda w mieście nie było zbyt dużo do zwiedzania, ale zawsze to jakaś forma wspólnego spędzania czasu.

Po dziesiątej wyszli z mieszkania i ruszyli w stronę centrum. Alan czuł się dobrze w ich towarzystwie. Już niemal zapomniał o tym, z czym musiał się wczoraj skonfrontować. Oni starali zachowywać się jakby nic się nie stało, a on starał się żyć jakby się z tym pogodził, a do takiego stanu rzeczy brakowało mu coraz mniej.

Trójka spędzała wspólnie czas poza domem aż do południa. Na obiad postanowili wrócić do mieszkania wynajmowanego przez chłopców. Drugi z domowników zjawił się chwilę przed posiłkiem. Wszyscy powitali go radośnie. No może prawie wszyscy, jednak w głosie pana Grasse było więcej obojętności niż złości czy niechęci.

Ryan spojrzał na posiłek nie zawierający ani grama mięsa. Nawet się nie spodziewał go, skoro nie on przygotowywał jedzenie. Jednak wewnętrznie pragnął zjeść coś, co kiedyś żyło. Liczył, że nadrobi to kolacją.

– Jak wam minął dzień? – Spytał brunet podczas posiłku.

– Dobrze. – Odparła kobieta. – Przeszliśmy się po mieście, trochę pozwiedzaliśmy.

– Tu jest coś do zwiedzania? – Zdziwił się.

– Dla chcącego nic trudnego. – Odparł pewnie Alan.

Lucy korzystając z okazji podpytywała jeszcze swojego syna, o to jak idzie mu w szkole. Ryan cieszył się, że nie dopytywała o sprawy sercowe i nie musiał na boku wymyślać jakiś pokracznych odpowiedzi.

– Będziemy już wracać. Jutro oboje musimy wrócić do pracy. – Przypomniał im William.

– Jasne. Cieszę się, że nas odwiedziliście. – Odpowiedział Alan, bo mimo wszystko statecznie cieszył się z ich odwiedzin.

– Ale na drugi raz uprzedzajcie o wizycie. – Dodał nieco ciszej Ryan.

Cała czwórka zeszła na dół by pożegnać się przed samochodem pana Grasse. Wszyscy zostali wyściskani na pożegnanie. No, oczywiście oprócz Ryana przez ojca Alana. To połączenie nie wchodziło w grę. Jednak na koniec podał mu rękę z ostrzegającym spojrzeniem. Będę miał cię na oku – był pewien, że to chciał mu przekazać.

Alan machał odjeżdżającym rodzicom u boku Ryana. Gdy zniknęli między innymi autami na drodze spojrzał na bruneta.

– Co się tak uśmiechasz? – Spytał, patrząc ja czerwona usta wyginają się wesoło ku górze.

– Bo teraz to już naprawdę może być tylko lepiej. – Powiedział cmokając go w czubek głowy.

Pozytywna energia udzieliła się młodszemu, który uśmiechnął się szeroko na ten gest i słowa.

– Co jemy na kolację? – Spytał brunet odwracając ich w stronę bloku.

– Nie wiem. Masz na coś konkretnego ochotę?

– Gdzieś rzucił mi się ser pleśniowy w jakiejś panierce i zaciekawiło mnie jak to smakuje? Jadłeś kiedyś coś takiego? Zjadliwe to?

– Sam zobaczysz. Pyszne. – Uśmiechnął się blondyn, ciesząc się, że oboje będą mieli bezmięsny obiad.

Starszy poczuł przyjemne ciepło w sercu, że taka niewielka rzecz potrafiła uszczęśliwić blondyna. Wspólnie udali się do ich mieszkania, by zaraz przystąpić do przygotowywania posiłku.

Każdy z nich cieszył się chwilą i optymistycznie patrzył w przyszłość. Bo przecież mając u siebie, tego drugiego, wszystko musiało być w jak najlepszym porządku. 

______________________

No to mamy koniec. I to chyba szczęśliwy, co?

Całość trochę trwała, ale mam nadzieję, że się podobało i nie przynudzałam za bardzo. Mi samej miło było po czasie wrócić do tej powieści by ostatni raz ją przejrzeć, poprawić błędy i się z wami ją podzielić. 

Jeśli ktoś tu był od samego początku publikacji, to bardzo mu dziękuję za wytrwałość. Jeśli ktoś zaczął później, to bardzo mi miło, że dotrwał do końca. To chyba oznacza, że jednak nie wyszło to takie złe. Zachęcam do podzielenia się swoją opinią. Wręcz uwielbiam czytać wasze komentarze ❤️

Jednocześnie zapraszam do przejrzenia mojego profilu i zapoznania się z innymi lekturami. Osobiście polecam:

 - Far From You - też lekki tasiemiec, szybkie samochody, niegrzeczni chłopcy i osoba, która całkowicie nie pasuje do tego otoczenia. Nagłe zwroty akcji, dobre wątki poboczne i wpleciony dobry humor. Jest to to fanfik, ale znajomość postaci nie jest konieczna, więc możecie czytać jak każde inne opowiadanie ( jak wszystkie fanfiki na moim profilu)

- 185K- Snake - również motyw złej strony mocy, lecz pomieszany z życiem szkolnym. Niegrzeczni chłopcy. 

- Lest's Talk i Zapach Pomarańczy - możecie na powrót przeczytać o szkolnych miłościach i problemach z tym związanych. W tym pierwszym akacja długo rozwleka się w czasie i głęboko rozbudowuje nam relacje i życie głównych bohaterów.

- Wilcze więzienie i Równonoc polecam fanom wilków/wilkołaków. Pierwsza z nich jest dopiero publikowane, więc możecie na bieżąco śledzić pojawiające się rozdziały. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top