Rozdział 28
Weekend marzeń skończył się szybciej niż oboje by tego chcieli. Czas na powrót do rzeczywistości.
W niedzielę, gdy wrócili do domu Lucy wypytywała Alana o weekend. Ten odpowiadał tyle ile mógł, w myślach pragnąc szybkiej powtórki z wyjazdu.
W domu chłopcy powrócili do neutralno wrogich stosunków przed mamą. Na piętrze, gdzie byli sami, spędzając razem niemal każdą wolną chwilę.
W poniedziałkowy poranek Alan jak zawsze wstał jako pierwszy i wyszykowany ruszył na przystanek autobusowy do szkoły. Zdziwił się, gdy równo z autobusem na chodniku ujrzał Ryana.
Razem weszli do środka razem z tłumem uczniów. Młodszy patrzał na niego ze zdziwieniem.
– Sprawdzian. – Szepnął.
– Nie chce ci się później poprawiać?
– Lepiej. Zamierzam go napisać na sto procent. – Uśmiechnął się zadziornie.
– Co? Czemu?
– Gościu mnie ostatnio wkurzył wyzywając od debili. – Prychnął.
Alan był bardziej ciekaw co zmusiło nauczyciela do takich słów, ale nie dane było mu zapytać, ponieważ starszy odwrócił się do niego bokiem zakańczając rozmowę.
Blondyn nieco tęsknym wzrokiem patrzał na dłoń starszego przytrzymującą się metalowej rurki. Gdy spojrzał na górę i natknął się na wzrok ciemnoniebieskich oczu, odwrócił głowę.
Wysiedli na odpowiednim przystanku w pobliżu szkoły. Osobno dotarli pod budynek. Pod klasą zjawił się jako jeden z pierwszych.
Gdy tylko dostrzegł kroczącego korytarzem przyjaciela, z daleka widział uśmiech na jego twarzy.
– I jak? Opowiadaj!
Alan już wiedział, że dzisiaj cały dzień będzie wypytywany szczegółowo o miniony weekend.
– Było świetnie. – Powiedział ogólnikowo.
– Więcej szczegółów! – Poprosił. – Poszliście o ten znaczący krok dalej? – Dopytał ciszej, sugestywnym tonem.
– Nie. – Odparł z uśmiechem blondyn.
– Wow. Nie naciskał ani nic?
– Obu nam wystarcza to na czym jesteśmy.
Przez kolejne przerwy temat rozmów kręcił się wokół wyjazdu Alana. Paulowi nadal było ciężko wyobrazić sobie znanego mu Ryana Singha takiego, jakiego opisywał go jego przyjaciel.
– Ale w sumie to oficjalnie jesteście razem, czy jak to między wami jest? – Spytał Paul o dręczącą go sprawę.
Oboje wzdrygnęli się słysząc tuż za sobą głośne chrząknięcie. Odwrócili się jednocześnie i nieco pobladli na widok Ryana.
– Śniadanie. – Rzucił krótko, obrzucając ich jednak spojrzeniem, które mówiło, że wszystko słyszał.
Alan wyszukał w plecaku odpowiedni pakunek i podał je starszemu. Ten chwycił go, jednocześnie jednak dotykając dłoni młodszego.
Wziął śniadanie i odszedł do czekających na niego piętro wyżej przyjaciół.
– W sumie... Ciężko stwierdzić. To trochę skomplikowane. – Odparł Alan na wcześniejsze pytanie.
– Zapytaj się go.
Chciałby, jednak nieco obawiał się odpowiedzi. Że zacznie się wykręcać.
– Kiedyś zapytam.
Jednak teraz nie był gotowy na jakikolwiek zawód ewentualną odmowną odpowiedzią. Za dobrze mu było tak jak jest. Nie chciał ryzykować niczym co mogłoby pogorszyć ich relacje.
Dzień w szkole minął im szybko. Przyczyniło się do tego między innymi odwołanie ostatniej lekcji. Przyjaciele pożegnali się i każdy rozszedł się do swojego domu.
Po powrocie Alana przywitał zapach gotowego obiadu.
– Super pachnie. – Powiedział wchodząc do kuchni.
– Doszłam już chyba do wprawy, co? – Powiedziała, wspominając jej początki z gotowaniem odpowiadającym Alanowi.
Dania, które przyrządzała nie były byt smaczne. Obecnie jednak niczego im nie brakowało.
– Tak. – Odparł z uśmiechem.
– W właśnie. William będzie jutro na obiedzie. – Oznajmiła kobieta.
– O, super. – Ucieszył się. – Sam czy z Carlosem?
– Sam. – Odparła nieco bardziej twardo.
Pomimo iż już pogodziła się, że ojciec Alana jest ponownie częściowo obecny w ich życiu, to nadal nie akceptowała jego partnera.
W duchu cieszyła się, że Alan jest sam i nie czuła się gotowa na to by mierzyć się z tym, że jej syn będzie do domu przyprowadzał chłopców, a nie dziewczyny.
Gdy skończyli jeść domu pojawił się starszy z synów. Alan udał się na górę by chwilę odpocząć po posiłku, a Ryan królował na dole jedząc obiad i zasiadając przed telewizorem.
Późnym popołudniem blondyn wyszedł z domu by pobiegać i zażyć nieco świeżego powietrza. Starszy w tym czasie przeniósł się na górę by nieco się pouczyć do nadchodzących egzaminów.
Większość dnia dwójka spędziła osobno.
Po powrocie do domu Alan udał się do swojego pokoju po świeże ubrania, a następnie przeniósł się do łazienki. Chciał zmyć z siebie cały ten pot po ponad godzinnym bieganiu.
Młodszy zażywał spokojnie gorącej kąpieli, kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
– Kąpię się!
– Muszę się odlać!
– Daj mi jeszcze chwilę! – Odparł, leżąc w wannie.
Jednak nie doczekał się odpowiedzi, a jedynie otworzenia drzwi łazienki.
– Ej!
– Daj spokój. – Prychnął starszy podchodząc do ubikacji. – Przecież widziałem cię już nagiego. – Uśmiechnął się łobuzersko.
Alan prychnął pod nosem, zanurzając się głębiej w wodzie, na której powierzchni jeszcze pływała piana. Starając się nie skupiać na starszym czekał aż ponownie zostanie sam.
Po chwili ponownie był jedyną osobą w łazience. Nie spiesząc się delektował się ciepłą wodą, a kiedy ta zaczęła robić się zimna zaczął się myć.
Po wyjściu z wanny i wytarciu ciała spojrzał na miejsce, w którym zostawił swoje ubrania na przebranie, a których w tym momencie tam nie było.
Rozejrzał się po łazience, lecz nigdzie ich nie widział. Z wściekłym sapnięciem pod nosem obwiązał swoje biodra ręcznikiem.
Wyszedł z łazienki kierując się prosto do pokoju starszego. Chociaż bardzo miał ochotę by wejść tam bez zapowiedzi, zapukał szybko i nie czekając na odpowiedź wszedł do środka.
– Serio, nawet w takim momencie pukasz do drzwi? – Zaśmiał się brunet.
– Zabrałeś moje ciuchy?
– Może. – Odparł, jednak uśmiechem na twarzy jasno dając do zrozumienia, że jest winny. – A co? Potrzebne ci?
– Ryan!
– Uważam, że bez nich całkiem dobrze wyglądasz. – Wstał od biurka i zaczął podchodzić do młodszego.
Złość i pewność siebie młodszego natychmiast uleciały z niego, pod wpływem postawy i spojrzenia starszego. Zrobił dwa kroki do tyłu, jednak i tak nie miał jak uniknąć konfrontacji.
Będąc niemal identycznego wzrostu doskonale widać było, kiedy ciemnoniebieskie oczy starszego uciekają w stronę jego ust.
Starszy zatrzymał się niemal nie zostawiając miedzy nimi wolnej przestrzeni. Kładąc jedną z dłoni na biodrze młodszego połączył ich usta razem w powolnym pocałunku.
– Dasz mi się ubrać? – Spytał młodszy po chwili.
– A muszę? – Stęknął, lecz odsunął się od niego, wskazując łóżko, na którym leżały jego rzeczy. – Przyjdź jak zjesz kolację.
– Ty nie schodzisz? – Dopytał podchodząc do swoich ubrań.
– Przekąsiłem coś. Muszę się uczyć.
Alan ubrał się, po czym zostawiając ręcznik w łazience zszedł na dół by przygotować sobie kolację. Jadł ją przy nieustannym i intensywnym wzroku Pitagorasa obserwującego jego talerz.
– Ty ciągle byś jadł. – Powiedział do kota. – Fałdki by ci wszystkie zniknęły jakbyś żarł tyle ile byś chciał. – Powiedział maczając palec w odrobinie twarogu i dając go kotu do wylizania.
Młodszy przygotował sobie śniadanie do szkoły, po czym z talerzem kanapek ruszył na górę. Udał się prosto do pokoju starszego.
Podszedł do biurka przy którym siedział Ryan, stawiając obok niego talerz.
– Następnym razem poproszę z szynką. – Powiedział brunet z delikatnym uśmiechem patrząc na Alana.
– Następnym razem ci nie zrobię. – Odparł. – Coś ode mnie chciałeś? – Spytał siadając na łóżku starszego.
– A czy muszę od ciebie czegoś chcieć? Nie chciałem siedzieć sam.
Ryan wstał i zabierając ze sobą kartki z notatkami usiadł obok młodszego. Gdy ten rozdział się wygodniej, sam położył się kładąc głowę na udach młodszego.
– Przepytać cię? – Spytał blondyn, przechylając się i zapalając lampkę przy łóżku by lepiej widzieć.
Brunet pomału mu notatki czekając na pytania. Wsłuchiwał się w głos młodszego, po czym płynnie odpowiadał na zadawanego przez niego pytania. Zaledwie trzy razy zawahał się, podając niepełną odpowiedź.
– Jak ty to wszystko spamiętujesz? – Pokwilą głową Alan będąc pod wrażeniem.
– Na bieżąco ogarniam materiał. Najgorzej to narobić sobie zaległości. Większość rzeczy się ze sobą łączy, więc nie można sobie pozwolić na zawalenie jakiego działu czy zagadnienia. – Odparł luźno. – Poza tym tobie też idzie dobrze nauka jak nie próbujesz skracać sobie drogi i jak ci się dobrze wytłumaczy materiał. Masz pecha, że trafiłeś na takich nauczycieli.
Jeszcze przez chwilę Alan przepytywał Ryana z jego notatek, po czym oboje zaczęli szykować się do spania. Na koniec ułożyli się wygodnie w łóżku starszego. Leżeli do siebie zwróceni plecami, lecz wystarczała im bliskość drugiego.
Kolejny dzień mijał Alanowi w błyskawicznym tempie. Jako, że w szkole nie czekały go żadne atrakcje typu sprawdzian lub kartkówka, cały dzień skupiał się na obiedzie, na którym miał pojawić się jego ojciec.
Po skończonych lekcjach blondyn udał się prosto do domu by pomóc mamie w przygotowaniu obiadu.
Gdy wszystko było gotowe, Alan zajął się zabawianiem Pitagorasa, a po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
– Cześć Alek. – Przywitał się mężczyzna z ciepłym uśmiechem. – Jak w szkole?
– Jeszcze trochę i koniec roku. Ostatnie luzy przed tym jak nauczyciele obudzą się, że trzeba nam narobić ocen. – Stwierdził wzruszając ramionami.
Skinął głową, po czym przeszedł dalej w głąb mieszkania.
– Ładnie pachnie. – Wziął głębszy wdech. – Witaj Lucy.
– Cześć Will. Siadaj, Wszystko gotowe.
– Nie ma Ryana?
– Powinien już być. Skończył lekcje godzinę temu. – Odparła ciężkim tonem kobieta. – Nie mam czasami siły do niego. Został mu nieco ponad tydzień szkoły, a ten i tak się gdzieś szlaja.
Trójka zasiadła wspólnie do posiłku. Ledo zaczęli jeść, a usłyszeli otwieranie się drzwi wejściowych.
– Auto pana Grasse jest na podjeździe. Fajnie, że ktoś mnie uprzedził, że będziemy mieć gości. – Odezwał się pretensjonalnym tonem brunet wchodzący do salonu.
– Cześć Ryan. – Przywitał się mężczyzna.
– Dzień dobry. – Odparł, po czym zajął wolne miejsce przy stole. – A czegoś normalnego z mięsem nie można było podać? – Spytał typowym dla siebie tonem.
Lucy westchnęła ciężko nie mając siły ani ochoty na wykłócanie się teraz z synem. Alan bez słowa pokręcił głową.
Pan Grasse wypytywał i zagajał do rozmowy Alana oraz Lucy. Próbował też wciągnąć w rozmowę Ryana, lecz ten twardo udawał niezainteresowanego.
Brunet jadł posiłek nie sprawiając więcej problemów niż przywdziewając na twarz gburowatą minę niezadowolonego nastolatka.
Jednak, gdy starszy spojrzał na Alana, nie mógł powstrzymać dyskretnego uśmiechu widząc zadowolenie na jego twarzy spowodowane rodzinnym obiadem. Był pod wrażeniem jak małe rzeczy potrafią go uszczęśliwić.
Pierwszym, który odszedł od stołu był oczywiście Ryan, który zaraz po zjedzeniu obiadu zmył się na piętro. Pozostali niespiesznie kończyli posiłek, następnie wspólnie sprzątając wszystko ze stołu.
Będąc mniej więcej w połowie sprzątania dało się słyszeć odgłos kroków, które zeskakują po dwa stopnie na schodach.
– Idę zagrać w kosza. Idziesz ze mną? – Spytał przechodząc obok młodszego.
– No nie wiem. – Mruknął nie za bardzo mając na to ochotę.
– Dawaj, samemu mi się nie chce. – Nie poddawał się.
– Ty byś się do nauki wziął, a nie kosz! – Zganiła go matka.
Brunet chwycił młodszego za dłoń i zaczął ciągnąć w stronę podwórka. Chłopcy wyszli za dom porzucać do kosza, a Lucy i William zostali sami w domu.
– Zdaje się, że znowu się dogadują.
– Czy ja wiem. Częściej drą ze sobą koty niż ci się wydaje. – Pokręciła głową. – Czasami naprawdę ciężko mi ich zrozumieć.
Mężczyzna skinął jedynie głową pomagając kobiecie sprzątać po obiedzie. Po wszystkim podszedł do okna w salonie poobserwować grające dzieci.
– Czasami tęsknię za młodzieńczymi latami. – Odezwał się mężczyzna.
– A ja nie. Szkoła średnia to było piekło. Studia trochę lepiej. – Wyznała kobieta. – Może nie pogardziłabym mieć z powrotem kilka lat mniej, ale wolę pracować niż stresować się sprawdzianami czy kolokwiami.
– A te twoje deadline w pracy co chwila?
– Ale przynajmniej mi za to płacą. – Odparła. – A nie wykładam kasę na zaoczne studia po to by jakiemuś pierdzielowi, któremu nie chce się równie bardzo co uczniom, wstawiał oceny według upodobania, albo rozmiaru dekoltu.
– Cóż nie tylko nauka ci była w głowie na studiach.
– Zamknij się. – Oburzyła się. – Sam byłeś młodym ojcem.
– W takim wieku to tylko coraz to nowe miłości w głowie. – Powiedział patrząc na chłopców.
– Cieszę się, że na razie dają mi nieco wytchnienia w tym temacie. Jakoś jestem spokojniejsza jak Ryan nie ma żadnej dziewczyny. – Westchnęła.– Wiem, że nie jest głupi, ale czasami hormony są silniejsze. A Alan... Mam nadzieję, że nie szybko sobie kogoś znajdzie.
– Dla własnego dobra lepiej się orientować jak wyglądają u nich sprawy sercowe, żeby później się nie zdziwić. Lepiej być na bieżąco.
– Jak chcesz to wypytuj Alana, ale ja jeszcze nie jestem na to gotowa.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Otworzył przeszklone drzwi, po czym wyszedł na zewnątrz.
– Ja już będę się zbierał! – Rzucił w stronę grającej młodzieży.
Alan przyszedł pożegnać się z ojcem, a Ryan zaczął samotne rzuty do kosza za trzy punkty.
– Ryan, do domu! Uczyć się! – Zawołała Lucy w stronę syna.
Ten westchnął ostentacyjnie, lecz skierował się w stronę domu. Udał się prosto na górę, lecz nim zaszył się w swoim pokoju, wziął szybki prysznic.
Młodszy również po pożegnaniu taty, udał się do swojego pokoju by powtórzyć materiał z lekcji. Przez moment zastanawiał się czy nie zawitać do sąsiedniego pokoju, lecz wolał nie rozkojarzyć starszego swoją obecnością.
Szansa, że mogliby skupić się na nauce w swojej obecności wynosiła pięćdziesiąt na pięćdziesiąt.
Każdy z nich spędził wieczór samotnie i dla odmiany we własnym łóżku.
Chociaż ten dzień zapowiadał się spokojnie, to jednak nad Alanem i jego przyjacielem od rana wisiała wizja jutrzejszego sprawdziany z chemii.
– Jak nie dostanę z niego przynajmniej trójki to mogę pomarzyć o trójce na koniec. Ocena będzie mi się wahała i będę musiał poprawiać jakieś stare sprawdziany. Przecież skoro wcześniej się tego nie umiałem nauczyć, to jak mam napisać jakiś sprawdzian po czasie i to jeszcze na lepszą ocenę.
– Daj spokój. Chyba na tę trójkę dasz radę napisać, co? – Starał się go pocieszyć, lecz sam również nie był pewny swoich umiejętności na nadchodzący sprawdzian.
Wiedzę teoretyczna zdawało mu się, że ma opanowaną. Jednak zadania otwarte i równania wzorów chemicznych to nadal byłą dla niego czarna magia.
– Oglądałem wczoraj jakieś filmiki na necie, ale nadal tego nie czaję. – Paul kręcił smętnie głową. – Kto wymyślił chemię, czy fizykę jako przedmioty w szkole? Powinny być dla chętnych. Przecież tylko jakieś mega łby ogarniają takie rzeczy.
Mega łby albo Ryan.
– Poczekaj na mnie. Mam pewien pomysł. – Powiedział Alan zarzucając plecak na ramię i udając się samotnie w głąb korytarza.
Nie miał pewności, że plan wypali, ale warto było spróbować. Przechodząc przez korytarz, zauważył Ryana i jego paczkę siedząca na dworze.
Młodszy wyciągnął telefon szybko wystukując wiadomość.
Alan: Chodź po kible na chwilę
Wielki Pan Hetero: OK
Przy okazji zdecydował się na szybką zmianę nazwy kontaktu.
Wielki Pan Hetero –> Cud Chłopiec
Alan stanął w niewielkim przejściu, łączącym drzwi od podwórka z drogą w stronę toalet. Po chwili mógł ujrzeć wchodzącego do budynku starszego.
– Co chciałeś? – Spytał nie ściągając z twarzy swojego aroganckiego wyrazu młodego buntownika.
– Jutro mam sprawdzian z chemii. Pomożesz mi go szybko ogarnąć?
– Nie miałeś kiedy spytać?
– Jak cię wystarczająco wcześnie nie uprzedzę to już sobie zajmiesz jakoś ten czas.
– To trochę za późno, bo umówiłem się z chłopakami. Wrócę wieczorem.
Blondyn spojrzał na niego zaskoczony, bo w głowie jednak myślał, że po prostu będzie miał już zaplanowane uczyć się do egzaminów, jak to miało miejsce przez ostatnie kilka dni. Plan zaaranżowania spotkania u nich, na którym pojawiłby się Paul poszedł w odstawkę.
– Masz zaraz egzaminy. Mama cię zabije. – Powiedział znacznie ciszej.
– Dlatego po szkole w ogóle nie wracam do domu. – Odpowiedział jakby znalazł świetne rozwiązanie problemu.
– A masz teraz czas?
– Co? – Brunet otworzył szerzej oczy.
– Teraz mam anglika, a po nim mam wolną godzinę między lekcjami. Nie mieli nam kogo dać na zastępstwo.
– Będę miał wuef, ale akurat z niego mogę się urwać. – Stwierdził. – Niech ci będzie. Po dzwonku na lekcję będę w bibliotece. Zajmij jakieś miejsce i ogarnij co dokładnie mam ci wyjaśnić.
– Dzięki.
Alan uśmiechnął się krótko. Rozeszli się w swoją stronę jak gdyby nigdy nic. Ryan wrócił do dwójki przyjaciół czekających na niego na dworze. Alan natomiast powrócił do czekającego na niego pod klasą Paula.
– Gdzie byłeś i jaki to pomysł? – Odezwał się szatyn, a zaraz po nim rozbrzmiał dzwonek.
– Na okienku gwarantuje ci, że ogarniesz chemię przynajmmniej na te trzy. – Uśmiechnął się zadowolony chłopak nie udzielając przyjacielowi bardziej szczegółowej odpowiedzi.
Przez kolejne czterdzieści pięć minut chłopcy musieli się skupić na lekcji. Po dzwonku wołającym uczniów na przerwę Paul ponownie podjął temat
– Więc jaki masz magiczny sposób na naukę?
– Żaden magiczny. Będziemy powtarzać materiał i tyle.
– A myślisz, że jak wyglądała moja nauka do tej pory?!
– Ale w towarzystwie korepetytora.
– Kogo?
– Zobaczysz. Chodźmy najpierw do kibla, a później do biblioteki.
Po krótkiej wizycie w męskiej łazience udali się do biblioteki, która była niemalże pusta. Mało kto w niej przesiadywał, szczególnie, że na dworze świeciło słońce zapraszając do wyjścia na dwór. Tutaj jednak były krzesła i stoły przy których mogli usiąść i się pouczyć.
Po kolejnym dzwonku większość uczniów, która znajdowała się w środku udała się na lekcje. Zostało tylko kilka osób, która tak jak oni miała okienko między lekcjami lub urządzała sobie tutaj wagary.
– Nie mówiłeś, że nie będziesz sam. – Za plecami chłopców odezwał się znajomy głos.
– Ani nie mówiłem, że będę. – Odparł gładko z delikatnym uśmiechem spoglądając w górę na Ryana. – Co za różnica. Mamy ten sam materiał do ogarnięcia.
– Niech ci będzie. – Odparł niechętni. – Jest chociaż na twoim poziomie czy będę musiał tłumaczyć mu jak przedszkolakowi?
Paul zmarszczył brwi niezadowolony, lecz nie odezwał się ani słowem. Najwyraźniej nie chciał tracić szansy na korki u podejrzanej jakości źródła.
– Dobra. Pokazuj czego nie wiecie. – Powiedział, stając za ich krzesłami.
Ryan przyglądał się uważnie zakresowi materiału.
– Dobra, suńcie dupy. – Rzucił, przystając sobie krzesło i siadając miedzy nimi. – Dajcie kartki i książkę. Otwórzcie sobie układ okresowy, żebyście wiedzieli o czym mówię.
Brunet zaczął im wszystko tłumaczyć od początku. Paul po początkowym szoku spowodowany wiedzą i sposobem tłumaczenia starszego zaczął skupiać się na tym co mówi.
Przez kolejne kilkanaście minut tłumaczył im materiał i sposób rozwiązywania zadań. A następnie dawał im kilka przykładów do rozwiązania.
– Skoro to wszystko umiesz, to dlaczego masz taki oceny? – Odezwał się nadal zaskoczony szatyn. – W dodatku kiblowałeś rok.
– Takie, czyli jakie? – Starszy zmierzył go uważnym wzrokiem. – I skąd wiesz jakie mam?
Paul poczuł się wyraźnie niepewnie.
– Nie mam potrzeby przed nikim udowadniać niczego swoimi ocenami. Nie zamierzam marnować swojej energii i nerwów przez trzy lata na nic nieznaczące oceny cząstkowe. To na egzaminach mi zależy i na nich zamierzam dać z siebie wszystko. – Wyjaśnił. – Pokaż. – Odezwał się zabierając kartkę Alana. – Skup się i spisuj dobrze z układu. Dobrze, ale podstawiłeś złą wartość. – Teraz ty. – Wyciągnął rękę w stronę szatyna.
Westchnął ciężko widząc kilka błędów. Ponownie zaczął tłumaczyć mu, co zrobił źle i jak powinno to wyglądać.
– Myślałeś o zostaniu nauczycielem? – Odezwał się Paul będąc w całkowitym szoku. – Tłumaczysz to materiał lepiej niż nauczyciele.
– Nie, dzięki. Wolałbym pracę bez użerania się z gówniarzami.
Rozdał młodszym kolejne zadania do obliczenia.
– Uwijajcie się, bo zaraz koniec lekcji. Poza tym i tak inni się na nas dziwnie patrzą. – Wyprostował się Ryan.
– Pewnie nie mają pojęcia co się dzieje.
– Ta, bo raczej mało wiarygodnym jest, że szkolny sportowiec bezmózgowiec udziela nam korepetycji. – Zaśmiał się Alan.
– Uważaj sobie. – Ostrzegł go starszy. – Bo zaraz do końca roku sam będziesz się wszystkiego uczył.
Alan zmierzył go wzrokiem, po czym wrócił do rozwiązywania zadania. Gdy skończył przesunął kartkę w stronę starszego.
– Jak się skupisz to na luzie jutro zaliczysz. – Odparł Ryan z zadowoleniem. – A ty powtórz sobie to wszystko jeszcze w domu. – Zwrócił się do Paula.
– Chcę tylko trzy.
– Zero ambicji. – Pokręcił głową z dezaprobatą. – Dobra, dyszka dla mnie. – Odezwał się Ryan wyciągając w stronę przyjaciela młodszego rękę oczekując na zapłatę.
– Co?!
– Myślisz, że za free poświęcam swój wolny czas? Wyskakuj z kasy. Ciesz się, że tylko tyle za to ile musiałem się wam wszystkiego natłumaczyć.
Paul spojrzał na wyciągniętą w jego stronę rękę.
– A Alan?
– Z nim rozliczę się później. – Odparł szybko.
Starszy nie miał nic konkretnego na myśli, jednak do głów wszystkich napłynęły nieodpowiednie myśli.
– To nie fair. – Burknął szatyn.
– Jesteś pewien? Wolisz inną formę spłacania należności?
Tym razem to Alan był tym, który popatrzał na starszego spod byka.
– No co? – Uśmiechnął się. – Przecież nic nie powiedziałem. To wy macie jakieś zbereźne myśli zboczuchy. – Szturchnął młodszego ramieniem.
Paul ostatecznie zapłacił starszemu nie mogąc zaprzeczyć, że to ile im wytłumaczył warte było tych pieniędzy. Ryan pożegnał się z nimi i zniknął z biblioteki nim rozbrzmiał dzwonek.
– Miałeś rację, to ukryty kujon. – Odezwał się szatyn, gdy zostali sami.
– Mówiłem ci.
– Aż dziwnie było mi zobaczyć go takiego jakby normalnego. – Mówił dalej. – Zawsze jest totalnym palantem.
– Ty też pewnie inaczej zachowujesz się przy Agnes niż normalnie.
– Ale u mnie różnica nie jest tak diametralna!
– Sory za tą dychę. – Skrzywił się Alan. – Nie spodziewałem się.
– Ta. Ale szczerze mówiąc było warto.
Przyjaciele udali się na ostatnią lekcję. Oboje byli pewniejsi jeśli chodzi o jutrzejszy sprawdzian.
Po szkole Alan wrócił prosto do domu jak zawsze. Mamy jeszcze nie było, dlatego obiad zjadł sam, jeśli nie liczyć towarzystwa Pitagorasa.
Kobieta zjawiła się dopiero, gdy chłopak szykował się by wyjść trochę pobiegać.
– Znowu wychodzisz? – Spytała spotykając go w korytarzu.
– Korzystam z ładnej pogody. – Uśmiechnął się.
– Ryan jest u góry?
I wystarczyło krótkie zawahanie Alana by kobieta nie dała się nabrać.
– Nie ma go. – Powiedziała od razu.
Blondyn chociaż bardzo nie chciał wpakować Ryana w kłopoty, nie umiał również otwarcie skłamać mamie, szczególnie, że łatwo można było dojść do prawdy.
– Gdzie on się jest?
– Nie mam pojęcia. – Wyznał zgodnie z prawdą.
Lucy westchnęła ciężko idąc w głąb domu.
Alan z nieco skrzywioną miną wyszedł domu. Naprawdę nie chciał by Ryan miał kłopoty. Miał nadzieję, że nie wróci zbyt późno, a mama nie będzie na niego za bardzo zła.
Gdy wrócił do domu po godzinnym bieganiu, wziął szybki prysznic i zszedł na dół by nieco pouczyć się przy stole.
Nadeszła pora kolacji, a Ryana nadal nie było, ani nie odbierał telefonów od mamy. Poza jedną wiadomością, w której poinformował, że żyje, jest cały i wróci do domu.
Młodszemu źle było patrzeć na wyraźnie złą i zmartwioną kobietę.
Wieczorem życzyli sobie dobrej nocy i każde udało się do swojej sypialni. Blondyn przez długo czas kręcił się w swoim łóżku nie mogąc zasnąć, podświadomie czekając na powrót starszego. Jednak zmęczenie wygrało tę walkę.
W pierwszej kolejności skrzywił się, czując jakiś ruch w swoim łóżku. Potrzebował chwili by zrozumieć co się dzieje.
– Ryan. – Stęknął. – Tu nie ma miejsca.
– Trzeba było położyć się w moim łóżku. – Powiedział starszy, poprawiając się i przykrywając ich kołdrą.
– Śmierdzisz fajami. – Skrzywił się. – Myślałem, że rzuciłeś.
– Żeby rzucić, musiałbym najpierw nałogowo jarać. A palę tylko okazjonalnie.
– To niech tą okazją nie będzie przychodzenie do mojego łóżka. Capisz gorzej niż menel.
– Ale całuję równie dobrze co zawsze. – Powiedział, po czym przyssał się zmysłowo do szyi młodszego.
Alan westchnął cicho, ponieważ ten dotyk wywołał w jego ciele niesamowity dreszcz.
– Ryan, jest... – Zawahał się, bo w głowie nie miał nic innego niż „późno", które wydawało się być słabą wymówką.
– Pierwsza w nocy. – Odpowiedział. – Wyśpisz się na rano.
Brunet ponownie położył swoje usta na wrażliwej szyi chłopaka. Oddech młodszego od razu przyspieszył. Chociaż nie chciał na to pozwolić to nie umiał tego przerwać.
Po czasie pogodził się z tym, że rano będzie niewyspany. Wizja chwil przyjemności z starszym zwyciężyła nad racjonalnym myśleniem.
Rano Alan obudził się jako pierwszy. Czuł lekki ból w plecach, spowodowany niewygodną pozycją spania. Jednak widok Ryana tuż obok niego wywołał na jego twarzy uśmiech.
Chociaż bardzo chciał nie budzić starszego, pomimo iż oboje mieli na tą samą godzinę do szkoły, to jednak nie miał jak wstać i przejść przez niego.
– Ryan. – Szepnął, lecz nie przyniosło to żadnego skutku. – Ryan. – Powiedział jeszcze raz po czym tym razem to on położył swoje usta na jego odsłoniętej szyi.
Od razu usłyszał cichy pomruk.
– Jeśli zamierzasz mnie tak budzić, to miej pewność, że częściej będziemy spali razem, a dwa, że na pewno oboje możemy szybko nie wstać.
– Jest rano, muszę się wyszykować do szkoły.
Ryan otworzył oczy i spojrzał na młodszego, który leżał wsparty o ramię. Podniósł się cmokając jego usta i wstają z łóżka.
– Też muszę wstawać. Ten ostatni tydzień mogę chodzić tak jak trzeba.
Ryan poszedł do swojego pokoju i oboje zaczęli przygotowywać się do wyjścia. Ponownie spotkali się razem przy schodach. Zeszli na dół do kuchni po swoje śniadania. Tym razem Ryan zapakował do swojej torby te należące do niego.
Gdy przechodzili do przedpokoju, by ubrać buty napotkali Lucy. Kobieta mierzyła starszego syna spojrzeniem, na którym malowało się czyste niezadowolenie.
– O której to się wraca do domu?
– Pisałem, że żyję i wrócę. – Odparł swobodnie.
– Ryan, ty za moment masz egzaminy. Naprawdę nie uważasz, że to najwyższa pora wziąć się za jakąś powtórkę?
– O egzaminy się nie martw. – Powiedział twardo. – Zdam je lepiej niż sobie wszyscy wyobrażacie.
– Mam taką nadzieję, skarbie. Naprawdę. Ale żeby je zdać to trzeba się uczyć.
– Zobacz na moje ostatnie oceny. – Powiedział pewnie i chłodno.
Kobieta wyciągnęła telefon by zalogować się do e-dziennika. Z szeroko otwartymi oczami przyglądała piątką, które się tam pojawiły. Niemal zapomniała, że takie oceny istnieją względem Ryana.
– Tak więc nie martw się o egzamin. Zdam go dobrze. – Powiedział, po czym odwrócił się i wyszedł z domu.
Alan szybko dokończył ubieranie się i również opuścił korytarz. Po chwili truchtu dogonił szybko kroczącego Ryana.
– Ona tylko się o ciebie martwi. Wiesz o tym.
– Może. Co nie zmienia faktu, że wkurza mnie taki sposób martwienia się o mnie. Ograniczając mi wszystko wedle jej uznania.
Chłopcy szli dalej w milczeniu na przystanek autobusowy. Nie odezwali się już do siebie ani słowem, rozdzielając się dopiero przy samej szkole.
____________________________
Jakaś cisza i spokój powstała u naszych gołąbeczków. Dalej będą się cieszyć spokojem i miłością, czy może na horyzoncie pojawią się jakieś problemy? Jakieś pomysły?
Poza tym zaraz zaczynamy egzaminy Ryana. Alan zostaje sam w szkole.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top