Rozdział 24

Ryan z smutnym grymasem na twarzy patrzał jak młodszy pochyla się nad ubikacją i po raz kolejny zwraca zawartość żołądka. Dookoła unosił się nieprzyjemny kwaśny zapach.

– Nie tylko nadmiaru cukru i alkoholu w ten sposób się pozbywasz. Negatywne emocje również? – Odezwał się starszy, pamiętając jak w zeszłym roku wymiotował po ich wspólnym piciu.

Alan nie miał siły mu odpowiedzieć, czując w ustach ślinę napływającą do jego ust.

– Cieszę się, że ja nie rzygam. Współczuję ci, ale cieszę się, że moje ciało nie umie mi na to pozwolić.

Brunet czekał przy młodszym z kubkiem wody. Gdy ten poczuł, że na razie fala wymiotów ustępuję, przejął ją od niego i wypłukał usta.

– Lepiej ci?

– Nie. – Odparł słabo.

– Będziesz jeszcze wymiotował.

– Nie wiem. – Bo w rzeczywistości obawiał się, że to może nie być jeszcze koniec.

Starszy z smutkiem spojrzał na młodszego, który prezentował się fatalnie. Usiadł obok niego na zimnych kafelkach.

– Chodź. – Powiedział, przyciągając go tyłem do siebie.

Rękę położył na jego czole, odchylając jego głowę do tyłu i opierając na swoim ramieniu. Po chwili miejsce dłoni zastąpił chłodny ręcznik.

Ryan czuł jego ciężki oddech oraz słyszał jak ciężko i ostrożnie przełyka ślinę.

– Śmierdzisz. – Odezwał się słabo młodszy nie otwierając oczu.

– Sorki. Nie mieli fajek o zapachu kwiatów i tęczy. – Odparł. – Już lepiej?

– Troszeczkę.

– Dobrze, że nie zaproponowałem, że przyniosę ci coś do jedzenia, bo raczej pogorszyłoby to tylko sytuację.

Bo faktem jest, że żaden z nich nie zjadł nawet obiadu. To, że młodszy miał czym wymiotować było zadziwiające.

– Chodź. – Powiedział podnosząc się i pomagając wstać młodszemu, który był wyraźnie słaby. – Jest ci właściwie zimno czy ciepło? – Spytał nie wiedząc czy zająć się zimnymi okładami dla niego czy lepiej skupić na dogrzewaniu go.

– Nie jestem pewien. – Odparł ściągając okład z czoła.

Opierając się na starszym dał się zaprowadzić z powrotem do pokoju na prawo. Ponownie znaleźli się w pomieszczeniu oświetlanym jedynie nocną lampką.

Alan bez słowa położył się na łóżku. Poczuł jak zostaje przykryty kołdrą. Nie miał siły na nic. I pomimo zmęczenia, czuł, że tak szybko nie zaśnie.

Leżał czekając na to, co zrobi starszy. Po części liczył, że może położy się za nim i poczuje jak jego ramiona go otulają, a on tym sposobem znajduje się w bezpiecznym miejscu.

Jednak poza tym, że Ryan rzeczywiście położył się na drugiej połowie łóżka nic się nie wydarzyło.


Noc dla obojga nie była łaskawa. Ryan co chwila kręcił się w łóżku, budząc co chwila. I chociaż Alan usnął jako pierwszy, to sen nie był dla niego zbytnio łaskawy. Obudził się co prawda bardziej wypoczęty, lecz nadal nieco słaby.

W zasięgu wzroku nie było żadnego zegara. Za oknem nadal było ciemno, jednak wpadało przez nie wystarczająco dużo światła, by móc dostrzec grymas na twarzy starszego.

Brunet leżał z zmarszczonymi brwiami i założonymi za głowę rękoma. Patrzał przed siebie niewidzącym wzrokiem. Nie zauważył przyglądającego się mu wzroku jasnobrązowych oczu.

Alan przez długi czas milczał, jedynie obserwując mężczyznę. Zastanawiał się nad czym tak intensywnie myślał. Tematów do wyboru zdawało się być aż zanadto. Postanowił zaryzykować wybierając jeden z nich.

– Nie możesz spać? – Zapytał, a Ryan nie dał po sobie poznać, że zaskoczył go fakt, iż nie tylko on nie śpi.

– Mhm. – Odparł jedynie.

Dobrze wiedział, że młodszy również nie spał najlepiej. Sam ten nocy budził się co chwilę i widział kręcącego się z boku na bok chłopaka. Jednak po ostatniej pobudce nie mógł już zasnąć, więc nie pozostawało mu nic innego jak samotnie zmierzyć się z dręczącymi go myślami.

– O czym myślisz? O nim? – Zgadnął, stawiając ten grymas za wyznacznik.

– O nim. – Odparł beznamiętnie. – O was.

I o nas, dodał w myślach.

Na pozostałe tematy w większości wiedział co sądzi. Mama dowiedziała się o orientacji młodszego, lecz liczył, że nie będzie miała z tym problemu, jeżeli naprawdę zależy jej na tym, by Alan nadal traktował ją jak swoją prawdziwą matkę.

Sprawę braku ich pokrewieństwa też miał częściowo ułożoną w głowie. I chociaż fakt iż nie są braćmi był zaskakujący, to był dla niego w pewien sposób wręcz zbawienny. Sprawiał, że jego uczucia były legalne i mógł pozwolić im się rozwinąć.

A to z kolei sprowadzało go na tory tego co właściwie jest teraz miedzy nimi. Młodszy może i został podle potraktowany przez tego nikczemnego węża, lecz do tego momentu wyraźnie dawał mu do zrozumienia, że miedzy nimi koniec i nie zamierza dawać mu kolejnej szansy.

Nie wiedział też co dokładnie było między nim a Chrisem. Jak daleko się posunęli, jak bardzo ten bydlak położył swoje ohydna łapska na tym delikatnym ciele. Sama myśl o tym, że Alana mógł dotykać ktoś poza nim, sprawiała, że czuł złość, a jeśli pomyślał, że tym kimś mógł być ten palant... Od razu gotował się w środku.

Alan słysząc odpowiedź starszego nie poczuł się wcale lepiej z tym, że trafił. Nie wiedział nad czym dokładnie może rozmyślać brunet. Nie rozmawiali jeszcze na ten temat, więc pozostawało wiele niedopowiedzeń.

– Zdradzał mnie. – Powiedział Alan uciekając wzrokiem od starszego. – Gdy do niego przyszedłem bym z innym. Wybrał go, nie mnie.

– Przykro mi. – Powiedział szczerze, bo nie cieszył go fakt, że to po prostu musiało go naprawdę zaboleć.

Zapadła chwila ciszy i oboje częściowo wrócili myślami do zastanawiania się, co właściwie jest miedzy nimi.

Alan nie miał pojęcia jak odbierać zachowanie starszego. Wiedział, że przez ten cały czas był przeciwny jego związkowi, jednak przecież ostatecznie odpuścił.

Wczorajszego dnia był dla niego troskliwy, wspierał go, jednak to wcale nie musiało oznaczać, że nadal coś do niego czuje. Szczególnie, że przecież blondyn jasno dawał mu do zrozumienia, że zbyt wiele razy go skrzywdził, by liczyć na cokolwiek. Stracił swoją szansę.

Tylko, że młodszy w tym momencie nie marzył o niczym innym jak ponownym znalezieniu się w ramionach, które uważał za bezpieczną przystań.

Zastanawiał się co na ten tematy myśli Ryan. Sam chciał mu powiedzieć, że się mylił, że przeprasza i że miał rację co do Chrisa. To nie był ktoś odpowiedni dla niego. Że tęskni za nim. Chciał wrócić niczym zbity pies z podkulonym ogonem.

Jednak strach przed odpowiedzią nie pozwalał mu na wydobycie chociażby słowa. Bo co jeśli, teraz to Ryan stwierdzi, że już za późno?

– Ja... – Ledwie zaczął, lecz ni dane mu było dokończyć.

– Musze się szykować do szkoły. – Powiedział wstając z łóżka. – Zrób sobie dzisiaj wolne, słabo wyglądasz. Wydobrzej. – Mówił, wyciągając ubrania z szafy. – Popołudniu przyjdzie do ciebie Paul.

– Co? – Bąknął zdziwiony blondyn.

– Ja wrócę do domu jak już pójdzie. Porozmawiajcie sobie na spokojnie. Na pewno dobrze ci to zrobi.

– Gdzie mój telefon? – Spytał, dotychczas całkowicie zapominając o urządzeniu.

– Między poduszkami. – Odparł podnosząc plecak z ziemi. – Zjedz coś. Jak sam się nie ruszysz to pewnie mama ci coś przyniesie. Na razie. – Pożegnał się.

Ryan wziął ciuchy na przebranie oraz plecak i wyszedł z pokoju. Udał się do łazienki. Tam wszystkie swoje ubrania porozwalane po pomieszczeniu, wsadził do kosza na pranie, a po umyciu zębów szczoteczkę schował do szafki.

W korytarzu chwycił plecak z podłogi i zszedł na dół. Gdy szykował sobie śniadanie do szkoły, ujrzał mamę wchodzącą do kuchni.

– Jest wcześnie rano. Myślałaś, że to Alan. – Zgadnął, bo rzadkim był widok Ryana o tej godzinie gdziekolwiek indziej niż w jego własnym łóżku. – Przypilnuj, żeby coś zjadł. Wymiotował w nocy.

Kobieta skinęła głową z zmartwioną miną obserwująca starszego syna. Brunet po wyszykowaniu się, ruszył w stronę drzwi. Nim wyszedł, cofnął się jeszcze na chwilę.

– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. – Powiedział do mamy, po czym pocałował ją w policzek. – Będę wieczorem. – Pożegnał się z nią.

Wyszedł z domu, ruszając w stronę przystanku autobusowego. Zamierzał zjawić się w szkole na wszystkich zajęciach. Później miał w planach namówić przyjaciół na jakiś wypad na miasto, musiał sobie zorganizować czas do wieczora. Nie sądził by był z tym jakiś problem.

Alan po wyjściu z pokoju jego właściciela poczuł się dziwnie samotnie.

Wyciągnął spod poduszek swój telefon, odblokowując urządzenie. Przejrzał historię połączeń, spoglądając na całą długa listę nieodebranych połączeń od kobiety, która sądził, że była jego matką, od taty, od Ryana i Paula.

Następnie spojrzał na wiadomości. Prześledził krótką rozmowę jego przyjaciela z starszym.

Westchnął ciężko, jednocześnie ciesząc się z odwiedzin Paula. Sam pewnie by go tutaj nie zaprosił, a nie miał siły dzisiaj nigdzie wychodzić. Rozmowa z nim to była jedna z rzeczy, których teraz potrzebował.

Chłopak rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym spędził noc. Nie czuł się w nim tak dobrze bez jego właściciela.

Powoli podniósł się z łóżka. Nie czuł się zbyt dobrze. Powolnymi krokami, ubrany w ciuchy starszego, skierował się w stronę wyjścia.

Przez długą chwilę stał w miejscu trzymając dłoń na klamce swojego pokoju. Był głodny jak diabli. Czuł się słabo, a dobrze wiedział, że posiłek pomógłby mu odzyskać siły. Jednak bał się zejść na dół.

Odwrócił się i zbliżył do schodów. Spoglądał na niższe piętro, jak gdyby przejście tam oznaczało wejście do jaskini smoka.

Nie bądź tchórzem. I tak w końcu będziesz się musiał z nią zobaczyć.

Wziął głęboki wdech i postawił stopę na stopniu. Później kolejną. I tak krok za krokiem, aż znalazł się na parterze. Przywitała go cisza.

Niepewnie skierował się w stronę kuchni. Zatrzymał się zauważając siedzącą na kanapie w salonie kobietę. Szybko przyjrzał się jej, zauważając, że wygląda na przygnębioną i smutną,

Lucy spojrzała na blondyna z nadzieją i smutkiem. Nie spała przez pół nocy zastanawiając się jak to teraz będzie wyglądać. Co może zrobić by wszystko naprawić.

– Kiepsko wyglądasz. Ryan mówił, że wymiotowałeś.

On tylko skinął głową.

– Zrobić ci śniadanie? – Spytała, a w tym zwykłym pytaniu było więcej nadziei i ukrytej prośby niż można było się spodziewać.

Po chwili zastanowienia ponownie skiną głową. Kobieta natychmiast poderwała się z miejsca i ruszyła do kuchni. Alan zajął miejsce przy jadalnianym stole, mając widok na kobietę.

Lucy kręciła się w ciszy samemu nie umiejąc ponownie rozpocząć rozmowy. Przygotowywała posiłek dla chłopaka z ciężko bijącym ze strachu sercem.

Gdy skończyła, podała mu talerz i niepewnie zajęła miejsce na przeciwko niego, nie wiedząc czy może sobie na to pozwolić.

On jednak nie zaczął jeść. Wpatrywał się w talerz, lecz w tej chwili miał tak ściśnięty żołądek, że był pewien, że nic do niego przejdzie.

– To... – Zaczął niepewnie, bojąc się tej rozmowy. – To nie jest tak, że cię nienawidzę czy coś w tym stylu. Po prostu... boli mnie fakt, że tak długo pozwalaliście mi żyć w kłamstwie i chyba, że nie zamierzaliście wyprowadzać mnie z błędu.

– To nie jest tak, że nie chciałam ci powiedzieć. Dla mnie od początku byłeś jak syn. A powiedzenie ci, że tak nie jest, chociaż sama w to nie wierzę było... trudne. Bałam się jak zareagujesz.

Może i słusznie patrząc na to jak w rzeczywistości zareagował.

Alan wraz z Lucy rozmawiali przez większość poranka. Oczywiście nie obyło się bez łez, chociaż starali się by one nie wypłynęły.

Oboje mieli problem z powiedzeniem tego co czują, lecz każde starało się jakoś ubrać to w słowa. Obydwie strony chciały powrotu do tego co było.

Bo jedno to sprawa ich tajemnicy przed blondynem, a druga sprawa to jego tajemnica przed rodzicami, którą wyjawił William.

– Bałem ci się powiedzieć, wiedząc jakie... masz zdanie o takich osobach.

– Nie będę kłamać, mówiąc, że jest mi to całkiem obojętne. – Przyznała. – Daj mi trochę czasu się z tym oswoić.

Ważniejsze dla niej niż to w jakiej płci ukierunkowuje swoje uczucia, było odzyskanie go jako jej syna.

Gdy rozeszli się każde w swoją stronę, czuli jeszcze tę niepewność i skrępowanie, jednak zrobili duży krok ku lepszemu. Oboje potrzebowali czasu.

Większość czasu Alan przesiedział w swoim pokoju. Ucieszył się, kiedy do drzwi zapukał przyjaciel. Czuł, że brakowało mu jeszcze tylko rozmowy z nim, by jakoś uporać się z tym wszystkim.

– Wchodź na górę. – Powiedział, prowadząc go w stronę schodów i zabierając Pitagorasa z ziemi.

– Dzień dobry. – Przywitał się chłopak, zauważając Lucy stojącą w salonie i posyłającą mu delikatny uśmiech.

Chłopcy wraz z kotem zamknęli się w pokoju blondyna. Przez pierwsze kilkanaście sekund panowała ciężka cisza. Alan musiał ponownie przebrnąć przez wszystko i opowiedzieć przyjacielowi co się wydarzyło, w ciągu tak krótkiego czasu.

Opowiedział o podsłuchanej rozmowie jego taty z przybraną mamą, zamknięcie się w sobie, późniejszą ucieczkę, aż do odwiedzin u Chrisa.

– Tak jak nie wierzę, że twoja mama nie jest twoją mamą, tak samo nie wierzę w to, że jak już postanowiłeś zwiać z domu, to wybrałeś jego zamiast mnie. – Odezwał się nieco urażony.

– Przepraszam. Może trzeba było tak zrobić. – Stwierdził smutno. – Chociaż w ten sposób dowiedziałem się prawdy.

– Co za dupek z niego. Nie dałeś mu dupy i już zmienił sobie cel. – Prychnął. – Dobrze się stało. Typ, który szuka kogoś tylko do bzykania, nie jest dla ciebie. Przynajmniej szybko pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Szybko, lecz wystarczająco późno by Alan zdążył poczuć do niego coś więcej, a zarazem posiadać jeszcze jakieś hamulce.

– Przykro mi. – Odezwał się ponownie Paul. – Zarówno z powodu twojej mamy, jak i... złamanego serca.

– Wczoraj rozmawiałem z tatą. Dzisiaj z mamą. W sensie...  – Westchnął ciężko. – Nadal jest mi ciężko, ale... Chce dowiedzieć się więcej o mojej biologicznej mamie, wiedzieć jak wyglądała, co lubiła. I jednocześnie nie chce, żeby między mną, a teraźniejszą mamą coś się zmieniło.

– Twój tata ma rację. Dla ciebie to pani Collins jest prawdziwą mamą. To, że cię nie rudziła moim zdaniem nie ma za dużo do znaczenia. – Uśmiechnął się do niego. – A jak zareagowała na wieść, że... wiesz. Wolisz chłopców?

– Stara się. Wiem, że nie jest jej łatwo, ale mówiła, że postara się to zaakceptować.

– No i super. Alan, nie martw się. Wszystko się ułoży. Tylko potrzebujecie czasu. Za jakiś czas wszystko będzie jak dawniej, a nawet lepiej bo bez jakiś zatruwających was od środka tajemnic.

Alan miał taką nadzieję.

– Ale słabo, że twój tata tak z tym wypalił bez rozmowy z tobą. Skąd on w ogóle wiedział?

– Nie mam pojęcia. Raczej nie rozmawialiśmy na takie tematy. Trochę martwi mnie to, że sam jakoś do tego doszedł.

– No, trochę ciężka sprawa. – Skrzywił się. – No, ale więcej nie masz przed nimi nic do ukrycia, więc już będzie z górki.

Tak. Nic. Poza tym, do kogo nadal i pomimo tego co się stało ciągle wraca jego serce.

– A dlaczego w ogóle twoja mama zadzwoniła do Ryana? Skąd on w ogóle się wziął w tym wszystkim? Poza tym muszę się na niego poskarżyć.

– Na co?

– Zabrał mi dzisiaj śniadanie w szkole. – Burknął z grymasem. – Na początku zaciąłem się, gdy spytał gdzie jesteś, a gdy odparłem, że w domu, to zażądał ode mnie mojego śniadania.

– Dałeś mu je?

– A co miałem zrobić! On jest przerażający! – Mówił z szeroko otwartymi oczami. – Wczoraj wyglądał całkowicie inaczej.

– Hm, co? – Alan spojrzał na niego uważniej, będąc ciekaw co dokładnie przyjaciel miał na myśli.

– Był u mnie cię szukać. Nie wiem w ogóle skąd miał mój adres i czy mam się z tego powodu bać. – Mówił niepewnie. – Ale wyglądał na zmartwionego twoim zniknięciem.

– Pewnie mama powiedziała mu gdzie mieszkasz.

– Ale dlaczego zaangażowała w poszukiwania jego.

– Moja mama znała się z jego tatą. – Powiedział, co w sumie nawet nie było kłamstwem. – I wiedziała, że się przyjaźniliśmy. Nie wiem czemu akurat uznała, że on będzie pomocny. – Wzruszył ramionami.

Teraz już blondyn domyślał się skąd starszy wiedział gdzie go szukać.

– I co teraz z zamierzasz?

– W kwestii czego? – Dopytał.

– Sprawę twojej mamy masz chyba wyjaśnioną i nic innego jak czekać na bieg wydarzeń, ale... Co z Ryanem?

– Co masz na myśli?

– Chris cię zranił. Między wami definitywny koniec. Ale to oznacza, że na razie dajesz sobie spokój z facetami, czy to że na celowniku jest znowu Cud Chłopiec?

I tutaj niestety było inaczej niż by się można było spodziewać. Bo skoro jeszcze pod koniec zeszłego roku Ryan stanowczo powiedział, że nie ma co na niego liczyć, odcinając się od niego jak ostatni tchórz, a później on znalazł sobie nowy obiekt westchnień, to nie było powodu by zaprzątać sobie głowę Wielkim Panem Hetero.

Jednak prawda była taka, że Alan podczas długiego czasu bycia odtrącanym, zainteresował się tym, kto okazał mu więcej zainteresowania, a z czasem wydawało mu się, że obdarzył jakimś uczuciem. Wszystko to jednak okazało się być fałszywe, a celem okazało się być jedynie jego ciało.

Ryan ostatnimi czasy na powrót zaczął być sobą z początków jego powrotu do domu. Zdawał mu się, że naprawdę zaczęło mu na nim zależeć. W końcu sam się przyznał do bycia zazdrosnym o niego.

Ale czy to oznaczało, że należy dać mu... kolejną szansę? Czy tym razem znowu nie skończy z złamanym sercem, gdy Ryanowi się odwidzi?

– Chciałbyś wrócić do niego, mam rację?

– I tak i nie. Ostatnim razem zachował się jak ostatni palant. Zresztą, przez większość czasu nim był.

– Czy on właściwie nie spotykał się z tobą, gdy chodził jeszcze z Lisą?

– Właśnie o tym mówię. – Burknął.

– Masz pecha albo po prostu fatalny gust, jeśli chodzi o charakter twoich kandydatów na chłopaka.

Alan zmarszczył brwi słysząc tę uwagę. Jego wzrok jednak powędrował w stronę telefonu, leżącego na poduszce obok niego.

Wielki Pan Hetero: Zielone?

Chłopak szybko wystukał wiadomość.

Alan: Czerwone

– Ciężko mi coś doradzić. Masz strasznie skomplikowane życie uczuciowe. – Podsumował przyjaciel.

– Nie prosiłem się o to. Dlaczego wszystko nie może być dużo prostsze?

– Może z związkami homo tak już jest. Albo trafiają ci się ciężkie przypadki.

– Już nie wiem co byłoby lepsze.

Oboje spojrzeli na telefon, tym razem należący do szatyna. Dzwoniła jego mama. Po krótkiej rozmowie chłopak westchnął ciężko, przywdziewając na twarz lekki grymas.

– Muszę już lecieć. W razie czego pisz o każdej porze.

– Jasne, dzięki.

– Ale tego, że po ucieczce z domu nie udałeś się prosto do mnie, szczególnie, że miałeś problem, to tak szybko ci nie wybaczę. – Dodał nieco gniewnie.

– Przepraszam. Powinienem od razu uderzyć do ciebie.

Alan chwycił Pitagorasa i wraz z kotem na ramieniu odprowadził przyjaciel pod drzwi. Zaraz został sam. Jednak musiał przyznać, że po rozmowie z przyjacielem czuł się dużo lepiej.

Blondyn wyciągnął telefon i szybko wystukał wiadomość do starszego. Następnie udał się do kuchni by nakarmić głodnego Pi oraz przyrządzić sobie kolację.

Słysząc otwierające się drzwi wejściowe spojrzał w stronę korytarza. Poczuł rozczarowanie spostrzegając jak brunet zmierza na górę nawet na niego nie spoglądając.

Alan czuł się całkowicie zagubiony w tym co czuje i tym co powinien czuć.

Nie spotkał się z Ryanem na kolacji, ani po niej. Przez chwilę rozważał czy nie zajrzeć do sąsiadującego z tym jego, pokoju. Ostatecznie odpuścił nie chcąc nachodzić starszego. Oboje nie widzieli siebie już tego dnia.


O dwóch dniach wolnych Alan mógł sobie pomarzyć. Wiedział, że musi się wziąć w garść i wrócić do normalnego funkcjonowania. Świat nie zatrzymał się tylko dlatego, że jego sytuacja życiowa uległa znacznemu skomplikowaniu.

Zresztą, nie lubił robić sobie zaległości w lekcjach. Wystarczył mu do nadrobienia materiał z jednego dnia.

Rano ubrał się, zabrał z lodówki swoje śniadanie, jak i te Ryana, widząc, że jest przygotowane, po czym ruszył na przystanek autobusowy.

Humor nieco mu się poprawił już z daleka widząc przyjaciela czekającego pod klasą.

– I jak?

– Trochę lepiej. Nadal dziwnie. Muszę się do tego przyzwyczaić. – Wzruszył ramionami.

– A jak przygotowania do sprawdzianu?

– Jakiego sprawdzianu? – Spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.

– Z historii.

– Historii?

– Zapowiadał go w zeszłym tygodniu.

Alan próbował sobie o tym przypomnieć. I rzeczywiście miał jakieś przebłyski co do tego, lecz co z tego, jeśli na dzisiaj nie był przygotowany i wątpił by zdążył się nauczyć.

– Zawsze przecież możesz poprawić. – Uśmiechnął się krzywo, starając się go pocieszyć.

– Dwójki czy trójki nie poprawię, a obniżą mi średnią. – Opuścił głowę.

– Napisz na jedynkę i popraw na pięć.

– O ile by mi się udało na tyle poprawić, to chyba i tak na jedno wychodzi. Mam nadzieję, że chociaż na te trzy mi się uda coś napisać.

– Historię mamy ostatnią. Masz czas na przerwach by się poczuć.

– A o jutrzejszej porannej geografii pamiętasz?

– Zabij mnie, proszę. – Jęknął. – Ale akurat to mi w miarę łatwo wchodzi, a teraz były łatwe tematy, więc uda mi się dzisiaj nauczyć na cztery.

– Nie wiem czy cię pocieszę, ale żeby nie było, że nie przypomniałem, to w przyszłym tygodniu mamy sprawdzian z matmy.

– Nienawidzę szkoły.

– Ja również, stary. Ja również.

Przynajmniej dzisiejszy dzień w szkole skutecznie odciągnął jego myśli od sytuacji w domu. Na każdej przerwie przeglądał książkę i zeszyt od historii by jak najwięcej nauczyć się na nadchodzącą pracę klasową.

Podczas długiej przerwy usiadł wygodnie pod gabinetem, w którym mieli mieć kolejne zajęcia i wziął się za powtórkę materiału.

A przynajmniej do czasu, aż nie ujrzał trzech par butów w swoim pobliżu. Oderwał wzrok od notatek i spojrzał w górę.

Natychmiast zapomniał o nauce, a jego głowę wypełniło pytanie, co właściwie jest teraz miedzy nimi i co chciał, żeby było.

– Żarcie. – Powiedział krótko brunet.

Blondyn przeszukiwał plecak, kątem oka obserwując starszego. Po jego wzroku nie mógł niczego stwierdzić. Oddał mu odpowiednie śniadanie. Trójka oprawców odeszła, na zakończenie jednak Garcia mało delikatnie zahaczył o jego stopy.

– Rozmawialiście wczoraj? – Spytał Paul patrząc na odchodzącą grupę.

– Nie. Jakoś nie miałem odwagi napisać, a on sam z siebie również milczał.

– Ktoś z nich wie, że on...

– Nie. – Odparł Alan.

Chociaż w rzeczywistości wiedział, że Jason kiedyś wiedział, że ich dwójkę coś łączyło.

– Garcii by się to raczej nie spodobało. To chyba największy homofon w szkole.

– Nawet nie chcę myśleć co by było, gdyby się dowiedział. – Przeszedł go dreszcz. – Dość. Historia! Muszę się skupić!

I tak przeleciał mu cały dzień w szkole. Czytając w kółko swoje notatki w zeszycie oraz podsumowanie działu w książce.

Podczas sprawdzianu był dobrych myśli, bo chociaż miał duże wahania, to jednak w duchu przeczuwał, że chociaż na te trzy udało mu się napisać.

Po powrocie do domu znowu poczuł pewnego rodzaju skrępowanie. Dobrze wiedział, że Lucy również je czuła. Jednak oboje starali się nie dać po sobie poznać i zachowywać się jakby nic się nie stało. Jednak w ich relacji widać było dużo ostrożności.

– Rozmawiałam dzisiaj z tatą. – Wspomniała podając mu obiad. – Zapraszał cię na weekend na obiad.

– Dlaczego sam do mnie nie zadzwonił?

– Zadzwoni. – Uśmiechnęła się. – Po prostu wspomniał mi o tym, skoro i tak rozmawialiśmy.

W wspólnym towarzystwie zjedli obiad. Ryan zjawił się w domu późnym popołudniem.

– Obiad! – Upomniała go matka, widząc jak od razu chce przemknąć na górę.

– Jadłem na mieście. – Odparł wchodząc po schodach.

Lucy westchnęła kręcąc głową. Alan przyglądał się temu wszystkiemu i miał dziwne poczucie tego, że jakby wszystko wróciło do normy, albo przynajmniej do punktu wyjścia.

Ryan ponownie odzyskał rolę tego gorszego, nie usłuchanego syna, on z mamą ma neutralno przyjacielski stosunki, a miedzy dwójką mężczyzn zapanował dziwny dystans.

____________________________

Alan zaczął chyba powoli godzić się z sytuacją w jakiej się znalazł.

Jednak co powinien zrobić w sprawie Ryana? Jego serce ciągnie w jego stronę, lecz czy powinno? Czy po tym wszystkim co zrobił wcześniej starszy nadal zasługiwał na.... kolejną .... szansę?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top