Rozdział 23
Oboje dorosłych wstało zaniepokojonych z kanapy słysząc ten ton. Nie ma go u siebie?
– Nie. Dlaczego...
– Nie ma go w pokoju. Łazienka też jest pusta. Nie ma go na górze.
– Nie słyszeliśmy by schodził na dół. – Kobieta pokręciła głową, co nie wykluczało tego, że zszedł na dół niezauważony.
– Kurwa. – Ryan zaklął pod nosem.
– Gdzie mógł pójść? – Ojciec Alana wpatrywał się w niego i w Lucy z nadzieją na konkretne odpowiedzi.
Kobieta jednak nie miała pojęcia, gdzie mógł uciec młodszy z chłopców. Ostatnio bardzo się zmienił i nie potrafiła w tej chwili odpowiedzieć na to pytanie.
Ryan również miał pustkę w głowie. Do głowy przychodziły mu tylko dwa miejsca, jednak nie wiedział gdzie dokładnie się znajdowały.
– Paul? – Lucy odezwała się jako pierwsza.
– Mam nadzieję. – Odparł Ryan. – Wiesz, gdzie dokładnie mieszka?
Kobieta zaraz podała mu adres.
– Pojadę sprawdzić czy go tam nie ma. – Powiedział biorąc kluczyki do auta mamy. – Wy poczekajcie tu na niego. Może sam wróci. – Rzucił kierując się w stronę drzwi. Jednak przed wyjściem cofnął się jeszcze do salonu, w którym siedzieli rodzice obojga. – O czymś jeszcze właściwie powinniśmy wiedzieć? Bo jak wrócimy a wy wyjedziecie z jeszcze jakimiś rewelacjami, to nie wiem czy jest sens w ogóle wracać. Coś jeszcze przed nami ukrywacie? – Spytał twardo w stronę swojej rodzicielki. – Chociaż ja naprawdę jestem twoim synem czy za tym też kryje się jakaś zawiła historia?
– Ryan! – Odezwała się nico zbolałym głosem matka.
– Nic więcej przed wami nie ukrywamy. – Odezwał się William spokojnym tonem. – Proszę, znajdź go.
Ryan wyszedł, wsiadł do auta i ruszył w drogę pod dom przyjaciela Alana. Po drodze próbował się jeszcze skontaktować z młodszym, lecz jego komórka nie odpowiadała.
Jadąc starał się uważać na drogę, rozglądając się przy okazji za blondynem. Nie miał pojęcia ile temu opuścił dom.
W końcu dotarł na miejsce. Było już późno i zdawał sobie sprawę, że pukanie do obcego do mu o tej godzinie może nie stawia go w zbyt dobrym świetle, jednak musiał odnaleźć Alana.
Zapukał do drzwi, za którymi zaraz rozległo się psie szczekanie. Brunet zrobił dwa kroki do tyłu. Otworzyła mu kobieta odziana w piżamę i jasnoniebieski szlafrok.
– Dzień dobry, przepraszam za tak późne odwiedziny. Jestem kolegą Paula, mogę na chwilę z nim porozmawiać? – Silił się na miły ton i najbardziej niewinny uśmiech na jaki było go stać.
Jego mama wyraźnie nie była zadowolona z późnych odwiedzin, lecz ostatecznie zawołała swojego syna. Chłopak ubrany w domowe dresy, również był wyraźnie zdziwiony moją obecnością.
– Błagam, powiedz, że Alan jest u ciebie.
– Nie ma go. – Pokręcił głową, a na jego twarzy widać było rosnący niepokój. – Dlaczego pytasz?
– Ale nie ma, bo go kryjesz, czy naprawdę nie ma?
– Nie ma go u mnie. Coś się stało? – Spytał wyraźnie zaniepokojony.
– Jego mama do mnie dzwoniła, nie ma go w domu. Pokłócili się, a gdy po jakimś czasie poszła do jego pokoju, go tam nie było. – Szybko streścił historię pomijając mniej ważne szczegóły. – Uciekł. Jego telefon jest wyłączony. Liczyliśmy, że może jest u ciebie.
– Dlaczego jego mama dzwoniła z tym do ciebie? – Marszczył brwi, ponieważ z tego wszystkiego ta informacja wydała mu się najbardziej dziwna.
– Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?!
– Nie. Sorki. – Pokręcił szybko głową. – Nie było go u mnie. Nie widzieliśmy się odkąd skończyliśmy lekcje.
– Masz pomysł gdzie jeszcze mógł się udać?
– Chris? – Podpowiedział.
– Liczyłem, że podrzucisz mi jakiś inny pomysł. – Wyznał szczerze.
– Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Wiesz gdzie on mieszka? – Westchnął ciężko.
Obawiał się, że jeśli w rzeczywistości tam się udało, to nie da rady sprowadzić go dzisiaj do domu. Mógł się założyć, ze ten podstępny wąż będzie go tam przetrzymywał z nieukrywaną satysfakcją, szczególnie jeśli tym, który będzie próbował go wydostać będzie on.
– Nie dokładnie. Wiem jedynie, że gdzieś blisko trójki, bloki na wzgórzu. Ale nie znam dokładnego adresu.
– Jasne. I tak wielkie dzięki.
– Ale mam numer do niego.
– To czemu od razu nie powiedziałeś?! Dawaj go.
Chłopak na chwilę cofnął się do domu po swoją komórkę. Gdy wrócił zaczął dyktować Ryanowi ciąg liczb.
– Dzięki.
– Ryan?
– Mam nadzieję, że wróci z tobą do domu. – Powiedział niepewnie. Mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony. – Długo wam kibicowałem. No, nie wiedziałem, że konkretnie tobie. – Sprecyzował zaraz. – Mimo tego, że mieliście różne chwile to jednak... – Wyraźnie ciężko było mu się wysłowić. – Przy Christianie on jest kimś innym. Z dwojga złego chyba wolę by był z tobą.
Ryan był w szoku.
– Dzięki?
– Obyś go znalazł.
– Tak. Ale oby nie u niego. – Powiedział cicho. – Na razie. Jeszcze raz dzięki. Jakbyś coś wiedział to daj znać. Masz numer do jego mamy?
– Tak. Jasne. W razie czego będę dzwonił. Powodzenia.
Pożegnali się. Paul zamknął drzwi domu, a Ryan wrócił do samochodu.
Starszy długo zbierał się w sobie. Pomimo pilności sytuacji i tak ciężko było mu się zmusić do zadzwonienia do tego drania. Bał się usłyszeć, że Alan w tej chwili jest właśnie z nim. Jednak ostatecznie chciał jak najszybciej upewnić się, że blondyn jest bezpieczny. Nawet jeśli u niego.
– Tak? – Usłyszał znajomy, zdziwiony głos.
– Jest u ciebie?
– O, proszę. – Jego ton uległ całkowitej zmianie. – Czyżby to pies ogrodnika dzwonił i szukał zguby? Niezły jesteś. Nie sądziłem, że posuniesz się tak daleko. Skąd masz mój numer?
– Jest u ciebie?!
– Alan? Nie. – Odparł luźno. – Zajrzał jakieś półgodziny temu, jednak było tu trochę tłoczno. Trzech to już ścisk, szczególnie dla takich niedoświadczonego...
– Coś ty... – Ryan przerwał mu, wściekły zaciskał dłoń na komórce. – Gdzie on jest?!
– Nie wiem. – Odparł beztrosko, niczym się nie przejmując. – I nie sądzę, żeby tu wrócił. Szukaj go i ganiaj za nim dalej kundlu.
Rozłączył się, a Ryan poczuł jak zalewa go fala wściekłości. Musiał wziąć kilka głębszych wdechów i odczekać chwilę by być w stanie prowadzić. Gdy minimalnie się uspokoił, odpalił samochód i ruszył z miejsca.
Nie miał pojęcia gdzie szukać młodszego. Jedynym punktem zaczepienia była okolica, o której wspomniał Paul. Na obecną chwilę nie pozostało mu nic innego jak jeżdżenie wąskimi uliczkami i nadzieja, że gdzieś zdoła dostrzec Alana.
Czas mijał, samochód pokonywał kolejne kilometry, a po chłopaku zdawało się, że nie ma ani śladu. Kilka razy jeszcze próbował do niego zadzwonić, lecz jego telefon pozostawał wyłączony. W międzyczasie mama napisała do niego z pytaniem czy go znalazł. Niestety nie mógł jej odpisać tak jakby chciał.
– Błagam. Gdzie mogłeś się... – Zwolnił i zatrzymał się. Następnie szybko wjechał na krawężnik niedbale parkując samochód.
Wyszedł z auta i biegiem ruszył w stronę przygarbionej osoby siedzącym na murku w niewielkim przejściu miedzy blokami.
Poczuł ulgę, gdy zbliżając się do celu, rozpoznał Alana. Bez wahania podniósł go i przyciągnął do siebie, wtulając w swoje ciało.
– Tak się bałem, że coś ci się stało.
Jakby nie patrząc nie był to najlepszy wieczór dla młodszego. W zdesperowanej i przestraszonej głowie starszego rodziły się najróżniejsze myśli i scenariusze.
– Nie wychodź więcej bez słowa. – Prosił.
Alan jednak stał bez ruchu, poddając się bez słowa starszemu. Gdy ten odsunął go na wyciągnięcie ramion mógł dostrzec oczy czerwone od płaczu, lecz już bez śladu łez.
– Alan. – Spojrzał z smutkiem na jego twarz. – Co on ci zrobił?
– Nic nie musiał. Co, chcesz powiedzieć, że miałeś rację? Że tylko się mną bawił i...
– Przestań! Naprawdę masz o mnie takie zdanie? Sądzisz, że o tym teraz myślę? – Spytał nieco urażony. – Zabije drania jak tylko go zobaczę, ale w tej chwili cieszę się jedynie, że w końcu cię znalazłem.
Ponownie przytulił do siebie chłopaka, ciesząc się, że go odnalazł, że ma go już przy sobie. Przez chwilę delektował się tym uczuciem, aż w końcu ponownie spojrzał na chłopaka.
– Chodźmy do samochodu. Zmarzłeś. – Powiedział chwytając lodowatą dłoń młodszego i ciągnąc go w stronę samochodu.
Blondyn dał się poprowadzić, lecz kroczył za nim bez energii. Bez słowa zajął miejsce pasażera, wlepiając swój wzrok w odległy punkt przed sobą. Po chwili miejsce kierowcy również zostało zajęte.
– Wracajmy do domu. – Ogłosił starszy z delikatnym uśmiechem.
– To nie jest mój dom. – Burknął Alan z wzrokiem spuszczonym w dół.
– Nie wygłupiaj się. Wracajmy i wyjaśnijmy to wszystko. – Ryan patrzał intensywnym wzrokiem w stronę młodszego. – Jakakolwiek by nie była prawda to niczego nie zmienia. William to twój ojciec, Lucy jest dla ciebie matką, chociaż nie biologiczną. To ona wychowywała cię przez cały ten czas. A dla mnie zawsze będziesz kimś szczególnym. Nawet jeśli nie w rzeczywistości bratem, to najlepszym przyjacielem.
Alan spojrzał na niego szeroko otwartymi, nadal czerwonymi od płaczu oczami. Starszy starał się dodać mu otuchy delikatnym uśmiechem. Nie kłamał, jego słowa były prawdziwe.
– Wracajmy. – Oznajmił Ryan.
Blondyn skinął jedynie głową, nie będąc zdolny nic powiedzieć. Brunet odwrócił się, odpalił silnik i ruszył w drogę powrotną do domu.
– Nie pytasz co się stało u Chrisa? – Panującą ciszę ku zaskoczeniu przerwał głos młodszego.
– Nie wiem czy w tej chwili chcę to wiedzieć. – Pokręcił głową. – Boję się, że po usłyszeniu tego zawrócę i chociaż nie wiem gdzie mieszka, to znajdę go i wykastruje.
– Musiałeś akurat sobie o mnie przypomnieć zacząłem z nim chodzić? – Mówił z lekko wyczuwalnym żalem. – Dopiero jak ktoś zwędził mnie tobie sprzed nosa. Dałeś sobie ze mną spokój.
– Dlaczego usilnie starasz się zachować stałą liczbę palantów w twoim życiu? – Westchnął ciężko nie odrywając wzroku od drogi. – Jeden kompletny debil zrobił najgłupszą rzecz odpychając cię od siebie, więc musiałeś na zastępstwo znaleźć sobie innego?
Chłopak milczał.
– Do jego sprawy wrócimy później. – Postanowił zmienić temat. – Dlaczego nie odbierałeś telefonów? Dlaczego w ogóle zwiałeś z domu? Takiej recydywy to nawet ja nie mam na swoim koncie.
– Telefon mi się rozładował. – Odparł, unosząc urządzenie do góry.
Starszy zabrał mu komórkę wkładając do kieszeni bluzy i zamierzając podłączyć do ładowania jak tylko wrócą.
– Odchodziliśmy od zmysłów, gdzie się podziałeś.
A przynajmniej ja.
– Nie rób tak więcej. – Poprosił.
Im bliżej domu się znajdowali, tym coraz większy ogarniał Alana strach. Strach przed nową rzeczywistością, z którą będzie musiał się zmierzyć oraz przed konsekwencjami swoich czynów.
– Tata nadal jest?
– Jak wychodziłem to jeszcze był. Na pewno czeka na ciebie.
Alan przełknął ciężko gulę w gardle. Byli już na ich ulicy. Do celu dzieliło ich niecały kilometr.
– Nie bój się. Nie jesteś w tym sam. – Powiedział, przenosząc dłoń z drążka zmiany biegów na udo młodszego. Dopóki mógł nie zdejmował jej z niego.
Ryan zatrzymał auto na chodniku przed domem. Auto pana Grasse nadal zajmowało główne miejsce na podjeździe. Zgasił silnik, a chłopców otoczyła cisza.
Brunet wyszedł z auta, otoczył je i stanął przed drzwiami pasażera. Otworzył je i spojrzał na siedzącego nieruchomo chłopaka. Kucnął i przysiadł na progu, nie przejmując się tym, że jest brudny.
– Ej, dasz sobie radę. – Ponownie położył dłoń na jego udzie, tym razem przykrywając nią tą mniejszą należącą do młodszego. – Damy radę.
Alan wyszedł z samochodu wspólnie skierowali się do domu. Gdy tylko otworzyli drzwi mogli ujrzeć biegnących do korytarza dorosłych. Patrzeli na blondyna z ulgą w sercu. On natomiast unikał ich wzrokiem, przez cały czas spoglądając w dół.
Ryan widział, że młodszy nie ma w tej chwili ochoty na rozmowę i konfrontację z rodzicami. Ruszył pierwszy do przodu, delikatnie chwytając bluzę młodszego. Gdy miał pewność, że idzie za nim, puścił go. Ponownie chwycił go na górze, ciągnąc do swojego pokoju. Nie zamierzał ponownie zostawiać go samego.
Podszedł do łóżka zapalając nocną lampkę, która dawała na tyle mało światła, by nieco rozgonić ciemności, lecz nie przytłoczyć ich jasnością.
– Przemarzłeś. Przebierz się w coś ciepłego. – Starszy podszedł do szafy i zaczął wyciągać z niej swoje grubsze dresowe spodnie, koszulkę na długi rękaw i dodatkowo bluzę. Podał wszystko młodszemu. – Proszę.
Sam zajął się podłączaniem telefonu młodszego do ładowarki. Nie spieszył się. Gdy skończył, Alan siedział na brzegu łóżka.
Brunet zajął miejsce niedaleko niego, zostawiając jednak trochę przestrzeni między nimi, nie wiedząc czego w tej chwili młodszy sobie życzy. On jednak od razu położył się, układając głowę na udzie starszego.
Alan po chwili został dodatkowo okryty kołdrą. Czuł jak po wszystkim dłoń mężczyzny zostaje na jego ramieniu. Po chwili sam wślizgnął swoją dłoń pod tę starszego, potrzebując w tej chwili wsparcia.
– Jak ja mam teraz patrzeć na... mamę? – Odezwał się cicho. – Jak właściwie mam ją teraz nazywać.
– Nic nie stoi na przeszkodzie by nadal nią była. – Odezwał się brunet. – Przecież przez cały czas właśnie taką rolę pełniła w twoim życiu. Nią właśnie jest. Tak właściwie to niemal nic nie musi się zmieniać.
– Dlaczego tak długo to ukrywali?
– Pomijając fakt, że trochę za dużo rzeczy przed nami ukrywają... to po prostu bali się tego jak zareagujesz. Mama od zawsze traktowała cię jak swojego syna i pewnie bała się, że to się zmieni.
Młodszy po części to rozumiał, lecz nie zmniejszało to jego mętliku, który miał w głowie.
– Wie o tym, że jestem... – Zaczął kolejny dręczący go temat.
– Tutaj faktycznie twój tata nie za bardzo się popisał. – Na twarzy starszego pojawił się grymas. – Mówiłeś mu coś?
– Nie. – Pokręcił przecząco głową. – Nie wiem kiedy się domyślił, ani w ogóle dlaczego. To aż tak po mnie widać?
– Co ma być po tobie widać? Jesteś mężczyzną jak każdy inny, orientacja to nie cecha wyglądu.
– I mówi to Wielki Pan Hetero. – Prychnął, bo chociaż uwaga starszego była jak najbardziej prawdziwa i słuszna, to jednak z jego ust brzmiała ironicznie.
– Zamknij się. – Powiedział, lecz w jego głosie nie słychać było groźby.
Po chwili ciszy oboje usłyszeli pukanie do drzwi. Zaraz można było dostrzec głowę pana Grasse zaglądającą do środka. Chłopcy jednocześnie zabrali swoje dłonie z dala od siebie, a młodszy podniósł się do pozycji siedzącej.
– Cześć, mogę wejść? – Spytał, lecz nie czekając na odpowiedź wszedł do środka. – Jak się czujesz? – Spytał siadając po drugiej stronie blondyna.
– A jak mam się czuć? – Burknął.
– Naprawdę cię przepraszam, że nie powiedzieliśmy ci tego wcześniej. Że ja nie powiedziałem. – Zaczął, a Ryan uznał, że lepiej będzie jeśli zostawi ich przez chwilę samych.
Brunet wstał, odłączył ładujący się telefon, po czym wyszedł z własnego pokoju.
Alan został w pokoju z tatą. Z łatwością dało się wyczuć, że panująca atmosfera nie zalicza się do lekkich czy przyjemnych.
– Zrobiliśmy błąd. Baliśmy się twojej reakcji. Po części sam możesz to rozumieć, skoro też ukrywałeś coś przed nami.
Wzrok młodszego spochmurniał i spoważniał.
– Nie powinieneś był jej tego mówić.
– Masz rację. Ponownie popełniłem błąd. Przepraszam. Jednak czasu już nie cofniemy. My nie powiemy ci wcześniej o tym, kim naprawdę są twoi rodzice, a ty sam z siebie nie zrobisz przed nami comming outu.
Chłopak czuł się jednocześnie zażenowany, zraniony i zdenerwowany. W jego głowie szalał zamęt, którego nie umiał ogarnąć. W jego życiu za wiele rzeczy się zawaliło w ciągu zaledwie kilku godzin.
– Jeśli będziesz chciał możemy porozmawiać o twojej biologicznej mamie. – Mówił spokojnym tonem. – Kiedy będziesz gotowy. W domu mam kilka jej zdjęć.
– Jak się nazywała? – Spytał, nie patrząc na ojca.
– Mary. Jesteś do niej bardzo podobny. Lucy się śmiała, że oczy masz podobne do niej, lecz jak zobaczysz zdjęcia swojej mamy, to stwierdzisz, że nie miała racji. Są identyczne jak jej. Włosy miała ciemniejsze, lecz też takie rozwichrzone jak twoje. Była bardzo delikatną i spokojną kobietą.
Alan czuł narastającą gulę w gardle.
– Co... co się z nią stało?
– Chorowała na serce. Od dawna. Ciąża była nieplanowana, lecz nigdy nie widziałem jej szczęśliwszej niż oczekującej aż pojawisz się na świecie. – Uśmiechnął się do młodszego. – Niestety choroba postępowała. Nie było żadnego skutecznego sposobu leczenia. Odeszła, gdy miałeś dziesięć miesięcy.
Mimo, że Alan w tej chwili mógł jedynie sobie próbować wyobrazić jak wyglądała to poczuł łzy cisnące się mu do oczu.
– Znaliśmy się z Lucy. Była jej przyjaciółką. Często nas odwiedzała i pomagała przy tobie, gdy jeszcze żyła Mary. Gdy jej zabrakło... Próbowałem sobie radzić sam, lecz nie było to łatwe. Lucy bardzo mi pomagała, więc zdecydowaliśmy się zrobić ją twoim opiekunem prawnym. Rozmawialiśmy też o tym z Mery przed jej śmiercią, była zdania, że jeżeli zajdzie taka konieczność, zgadza się.
I tak oto zyskałem nową mamę nawet o tym nie wiedząc.
– Jak to się stało, że... jestem, skoro jesteś gejem? – Spytał spoglądając na tatę, lekko marszcząc przy tym brwi. Tej jednej rzeczy nie rozumiał.
– Dopiero odkrywałem siebie.
– Moja mama... ta biologiczna, wiedziała o tym?
– Nie przyznała się do tego, ale sądzę, że podejrzewała prawdę. – Wyznał z smutnym uśmiechem.
– Kochałeś ją?
– Lubiłem, naprawdę lubiłem. Można powiedzieć, że jako kobieta była w moim życiu na pierwszym miejscu. Sadzę, że dlatego nigdy nic nie powiedziała. Bo mimo wszystko byliśmy ze sobą szczęśliwy, nawet jeśli intymnie między nami nie iskrzyło.
Nastąpiła chwila ciszy.
– Mary to nie przeszkadzało, ale w końcu jej zabrakło, a ja byłem sam. Poznałem Carlosa. Lucy po czasie się dowiedziała i dalsza część historii już znasz. – Powiedział, zaraz kładąc dłoń na ramieniu syna. – Posłuchaj, nawet jeśli Lucy nie okazała się twoją biologiczną matką, to przecież nadal jest kobietą, która była z tobą od małego, która cię wychowywała i kocha jak swojego syna. I którą ty chyba również kochałeś jak prawdziwą mamę. To się nie zmieniło.
Mętlik w głowie młodszego nie malał, jednak chociaż część rzeczy przestawała być dla niego tajemnicą. Teraz pozostawało mu stwierdzenie jakie jest jego własne stanowisko na ten temat.
Ryan przez chwilę stał na górze przed schodami, trzymając w dłoni komórkę młodszego.
Odblokował urządzenie pomijając wyświetlane powiadomienia i całej masie nieodebranych połączeń. Skupił się na wiadomościach od jego przyjaciela.
Paul: Żyjesz?! Co się stało?
Paul: Był u mnie Ryan!
Paul: Naprawdę zwiałeś z domu?
Paul: Wszystko w porządku?! Jak się czujesz?
Starszy wywrócił oczami. Nie mógł napisać tego w jednym esemesie?
Alan: Tu Ryan. Jest już w domu cały i zdrowy. Odpoczywa, nie wiem czy zjawi się jutro w szkole. Ja będę już wychodził, ale jak możesz to zajrzyj do niego jutro.
Długo nie musiał czekać na odpowiedź.
Paul: Oczywiście, że zajrzę. Cieszę się, że jest już w domu. Dzięki za wiadomość.
Mężczyzna schował urządzenie do kieszeni, po czym zszedł na dół.
Przechodząc do salonu spojrzał na mamę siedząca na kanapie. Kolana miała podciągnięte pod brodę i z zmartwioną miną wpatrywała się w własne stopy. Wyglądała na, delikatnie mówiąc, przygnębioną.
Podszedł do niej siadając tuż obok.
– Nie martwi się, będzie dobrze. Musi to tylko przetrawić.
– Jest na mnie wściekły. – Powiedziała zbolałym głosem. – To moja wina.
– Nie tylko na ciebie. – Pragnął zauważyć, nie chcąc by całą winę brała na siebie. – I nie mów tak. Jest zagubiony i tyle.
– Jak ja mam się teraz przy nim zachowywać?
– A on przy tobie? – Odparł. – Chyba będzie najlepiej jeśli będziecie próbować zachowywać się jak dawniej. On ci w końcu wybaczy. A wtedy nadal będzie chciał być traktowany jak twój syn.
Kobieta skinęła głową, jakby nieco pocieszona.
– Sądzę, że bardziej martwi się jak teraz będziesz go traktowała ze względu na jego orientację. – Zaczął temat, który na pewno i ją męczył. – Mamo. Wiesz, że to nic nie zmienia, prawda? To, że woli mężczyzn nie znaczy, że już nie jest tym Alanem, którego dobrze znamy i kochamy.
Lucy nabrała głęboko powietrza.
– Wiem, ale po prostu ciężko mi w to uwierzyć i...
– To dla niego ciężki dzień nie tylko ze względu na was. Po waszych rewelacjach zerwał z nim chłopak. Na pewno mimo wszystko będzie potrzebował twojego wsparcia, a nie krytyki. Jeśli chcesz, żeby wszystko było między wami jak wcześniej, to musisz zaakceptować go takie jakim jest.
Kobieta spojrzała na swojego syna, który uśmiechnął się do niej delikatnie.
– Kiedy ty mi tak dojrzałeś? – Powiedziała, zaraz przyciągając go do siebie i przytulając. – Zresztą, oboje. Mam wrażenie, że dopiero niedawno martwiliście się pierwszymi pryszczami. A teraz jakieś problemy miłosne i... Eh.
– Odpuść mu jutro, niech zostanie w domu. Popołudniu przyjdzie do niego Paul, wrócę jak pójdzie.
Zresztą, jak zawsze w tego typu stacjach, gdy jakimś cudem zdecydują się ugościć jednego z swoich znajomych.
Ryanowi nie umknęła ta minimalna zmiana w spojrzeniu mamy.
– To tylko jego przyjaciel, dobrze zrobi mu rozmowa z nim. I od teraz nie podejrzewaj wszystkich o... Zresztą, jak Alan zobaczy, że go akceptujesz, to pewnie sam zacznie ci o wszystkim mówić. Przecież mieliście ze sobą dobry kontakt i na pewno to wszystko jeszcze wróci.
Miał taką nadzieję. Mimo wszystko nie chciał by relacje w domu uległy zmianie. Przez długi czas oboje wychowywali się jedynie z mamą, bez ojców. Teraz młodszy częściowo odzyskał swojego, jednak pomimo dobrych stosunków między nimi, nie miał z nim takiej więzi jak z Lucy.
– Wszystko będzie dobrze. – Starał się podnieść swoją mamę nieco na duchu.
Oboje odsunęli się od siebie, słysząc kroki na schodach. Na dół zszedł pan Grasse.
– Nie mam pojęcia co robić. – Westchnął ciężko mężczyzna. – Zostać czy iść do domu?
– Nie ma sensu, żebyście oboje go osaczali. – Odezwał się Ryan. – Porozmawialiście teraz, na pewno niedługo się do pana odezwie. Gdy trochę ochłonie po wszystkim. – Wstał z kanapy ruszając na górę. – Dobranoc. Dobranoc mamo. – Pożegnał się ze wszystkimi.
Wiedział, że mama nie ma dzisiaj siły przeprowadzać rozmowy z Alanem. Zresztą, częściowo zrobił to już jego ojciec. Rozmowa tej dwójki może zaczekać, aż oboje nieco ochłoną i wszystko przemyślą.
Brunet bez pukania wszedł do swojego pokoju. Kątem oka widział Alana leżącego pod kołdrą na jego łóżku, zwróconego plecami w jego stronę.
Podszedł do swojego biurka, chwycił paczkę papierosów i podszedł z nią do okna, które zaraz otworzył. Szybko i nerwowo wypalił papierosa, powstrzymując się przed sięgnięciem po kolejnego.
Odłożył w połowie pustą paczkę na swoje miejsce, po czym usiadł na brzegu łóżka. Zdziwił się, patrząc na podrywającego się nagle do siadu chłopaka.
– Nie dobrze mi. – Powiedział słabym głosem.
_________________________
Ostatnio zasypuję was samymi rewelacjami i zwrotami akcji. Jak się trzymacie po tym rollercosterze?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top