Rozdział 2

Minął już tydzień szkoły. Tydzień, gdzie na każdej lekcji był przedstawiany przedmiotowy system oceniania. Od tego tygodnia zaczyna się nauka. Nauczyciele już nie mogli sobie odpuścić straszenia uczniów niezapowiedzianymi kartkówkami i odpowiedziami. W szczególności najstarszych klas, których w tym roku szkolnym czekały egzaminy.

– Co teraz mamy? – Spytał Paul, zakładając plecak na ramię.

– Matmę na drugim piętrze.

Alan zaraz wysłuchał całą litanię tego jak bardzo jego przyjaciel nienawidzi tego przedmiotu i nie ma na niego ochoty. Idąc korytarzem, nagle jeden z nich został odepchnięty na bok, a drugi pochwycony przez dwóch chłopaków i zaciągnięty w niewielką wnękę w przejściu.

Paul spojrzał nieco zaskoczony i przestraszony w stronę przyjaciela. Ostrzegawczy wzrok starszych kolegów i spojrzenie Alana, które mówiło, że wszystko jest pod kontrolą, pozwoliło mu na oddalenie się od całego miejsca akcji. Jeśli sam by nie odszedł, zaraz i tak by został oddalony stąd siłą.

Alan patrzał na dwóch chłopaków przytrzymujących go. Szarpnął się dwa razy dla zasady, lecz i tak wiedział, że nie ma z nimi szans. Trzech na jednego. Jego spojrzenie w końcu przeniosło się na głównodowodzącego tej małej bandy. Ryan spoglądał na niego z uśmiechem.

– Stęskniłeś się za nami? – Spytał, nie oczekując odpowiedzi.

Chłopak słuchał tego wszystkiego w spokoju z lekkim grymasem na twarzy. Spieszył się pod salę lekcyjną. Niedługo dzwonek, a matematyczka zawsze szybko zjawia się pod klasą. Jeśli się spóźni, będzie u niej na celowniku.

– Dzisiaj przyszliśmy się tylko przywitać. Żebyś o nas nie zapomniał.

Dzwonek na lekcje rozbrzmiał w całej szkole. Dopiero teraz Alan zaczynał odczuwać stres związany z tym spotkaniem.

Jak nic się spóźnię. Przecież mnie teraz nie puszczą!

– Śpieszy ci się gdzieś? – Zaśmiał się Garcia.

Młodszy zmierzył go groźnym wzrokiem, na który on tylko głośniej się roześmiał.

Antonio był najgorszy z całej tej trójki. Alan śmiał nawet sądzić, że to on głównie wpływał degenerująco na pozostałych. Pomimo że niemal wszyscy mężczyźni górowali nad nim wzrostem, Antonio nadrabiał charakterem. Niezwykle wrednym i dosyć agresywnym charakterem. Ciemnobrązowe oczy łypały na wszystkich groźnie spod blond grzywki, którą często przytrzymywała czapka lub kaptur.

Mężczyźni specjalnie przetrzymywali dłużej młodszego kolegę, dopiero mając pewność, że nie zdąży na lekcje, odsunęli się, puszczając go wolno.

– Do zobaczenia leszczu. – Rzucił Jason, odpychając go.

Chłopak odwrócił się na chwilę by zmierzyć niezadowolonym spojrzeniem mężczyznę o nieco pociągłej twarzy i prostych brązowych włosach schowanych pod odwróconą czapką z daszkiem.

Alan postanawiając nie marnować na nich więcej czasu, ruszył biegiem w stronę gabinetu, zostawiając zadowolonych z siebie mężczyzn w tyle. Zatrzymał się przed salą, w której znajdowała się jego klasa. Wziął dwa większe wdechy, po czym wszedł do środka.

– Przepraszam za spóźnienie. – Powiedział, zaraz kierując się do swojego miejsca.

– Panie Grasse, jeśli jeszcze raz spóźni się pan na moją lekcję, mogę obiecać panu, że nie będzie dnia, w którym nie znajdzie się pan przy tablicy. – Zagroziła nauczycielka.

Alan nie miał ochoty na kłótnię, że to jego pierwsze spóźnienie. Bez słowa usiadł w swojej ławce, zaraz skupiając się na tym, co znajdowało się już na tablicy.

Przyjaciele zrezygnowali na razie z prób porozmawiania o całym zajściu. Z rozmowami postanowili poczekać do przerwy.

Lekcja strasznie się dłużyła, lecz w końcu nadeszła upragniona chwila wolności.

– A już myślałem, że w tym roku dadzą ci spokój. Czego chcieli?

– Niczego. Jak na razie. Przyszli się przypomnieć. – Burknął.

Alan nie miał za złe przyjacielowi, że odszedł. Już dawno temu prosił go, by nie interweniował, kiedy ta banda idiotów go zaczepia. Nie dzieje mu się żadna większa krzywda, a nie chciał by również i on zaczął mieć z nimi problemy. Chodziło im wyłącznie o Alana.

– Trzeba się pocieszać myślą, że za rok ich już nie będzie.

Tak, w tej chwili to było jedyne pocieszenie. Jednak na razie będzie musiał przetrwać matematykę, bo coś przeczuwał, że w tym roku i po tym spóźnieniu nauczycielka mu nie odpuści.

Do końca zajęć tego dnia Alana nie spotkało więcej nieszczęśliwych wypadków. Do domu wrócił jako pierwszy. Pani Collins właśnie kończyła przyrządzać obiad.

– Wiesz za ile wróci Ryan?

– Napiszę do niego.

Nie zdążył nawet chwycić w dłonie telefonu, gdy drzwi wejściowe ponownie się otworzyły. Alan postanowił przemilczeć fakt, że właściwie teraz Ryan powinien znajdować się na ostatniej lekcji w szkole.

Rodzina zasiadała wspólnie do obiadu. Lucy w pierwszej kolejności podała talerz Alana, a następnie nałożyła sobie i drugiemu synowi odpowiednio wzbogaconą w mięso porcję.

– A właśnie! Chłopcy, w ostatni weekend września i prawdopodobnie pierwszy weekend października mnie nie będzie. – Poinformowała synów pod koniec posiłku.

Alan skinął głową, przyjmując to do wiadomości. Ryan natomiast uśmiechnął się, zastanawiając się jak może wykorzystać ten czas braku kontroli rodzicielskiej. Już miał kilka ciekawych propozycji.

Po obiedzie obaj chłopcy udali się na górę do swoich pokoi. Zaraz zaczęła się kłótnia o łazienkę, bo akurat oboje mieli ochotę na wcześniejszą kąpiel. Przegranym, jak zawsze w tej kwestii, okazał się Alan.

Ryan nie spieszył się zbytnio w toalecie. Wziął długą gorąca kąpiel, ogolił twarz i inne miejsca, które tego wymagały. Przy okazji wyszczotkował dokładnie zęby oraz prześledził aktualności na Facebooku.

Przez ten czas Alan postanowił wziąć się za odrabianie zadań domowych, a z pozostałego czasu skorzystał i wyszedł na godzinę pobiegać. Gdy wrócił, łazienka była już wolna.

Wieczorne niebo zasnuło się ciemnymi chmurami. Nadeszła pora kolacji. Alan sam zszedł na dół, a później wrócił się by zawołać brata, któremu wyraźnie się nie spieszyło by do nich dołączyć. Dobrze mu się omawiało z przyjaciółmi plany na imprezę u Garcii.

Młodszy po posiłku został dłużej na dole, by pomóc w zmywaniu, nałożyć Pitagorasowi kolację oraz porzucać kotu jego ulubione słomki, przy których dostawał kociego szału.

Starszy z braci ponownie zamknął się w swoim pokoju i poświęcił się rozmowom z przyjaciółmi, a później wspólną grą online.

Alan udał się na górę niemal równo z pierwszymi kroplami deszczu za oknem. Nie mając ochoty na dłuższe siedzenie, chłopak spakował się na następny dzień do szkoły, przyszykował ubrania, by w końcu znaleźć się w łóżku. Włączył na telefonie cicho muzykę dla ułatwienia sobie zaśnięcia.


Alan podniósł się i rozejrzał nieco zdezorientowany, sennym wzrokiem wodząc po pokoju. Nie za bardzo wiedział, co go obudziło. Niebo za oknem nadal było czarne, a w parapet uderzały grube krople deszczu. Chłopak sięgnął pod poduszkę po telefon. Była dopiero druga w nocy.

Po chwili niebo przeciął błysk, a następnie słychać było grzmot pioruna, który przywodził na myśl walący się stary, potężny dąb.

I po ponad roku przerwy chwilę zajęło mu zorientowanie się w sytuacji. Blondyn podniósł się z łóżka i nie trudząc się na szukanie kapci, wyszedł z pokoju by stanąć pod drzwiami sąsiedniego. Uchylił je nieznacznie, zaglądając do środka.

Swoją uwagę skupił na większym od jego własnego łóżku. Po cichu zbliżył się do niego, próbując dostrzec w półmroku, który kształt pod kołdrą to jego brat.

W końcu położył się ostrożnie na brzegu, zaraz wślizgując się pod cienki materiał. Chłopak poczuł ciało, które natychmiast szczelnie do niego przylgnęło.

Ryan był jedynie w bokserkach. Ten fakt szybko uderzył młodszego, sprawiają niemałe zakłopotanie. Nie powinno to robić na nim jakiegokolwiek wrażenia czy problemu. Jednak robiło. Ponieważ męskie ciała nie były dla niego obojętne.

Panującą ciszę przerwał donośny grzmot, a Alan poczuł jak dłonie brata zaciskają się w piąstki na jego koszulce.

Pani Collins spała smacznie w swoim pokoju na parterze, nie zdając sobie sprawy z koszmaru jaki przeżywał jej starszy syn. Nie wiedziała, że ten jeden wyjątkowy lęk z dzieciństwa nie minął. Za sprawą młodszego bohatera, który zawsze zjawiał w takich chwilach u boku starszego rodzeństwa, żyła w nieświadomości.

– Nadal... – Zaczął Alan, chociaż zaciskające się dłonie na jego ubraniu powinny być wystarczającą odpowiedzią.

– Tak. – Odparł natychmiast.

Blondyn zaśmiał się krótko pod nosem. Taki duży, a nadal boi się burzy. Mężczyźnie obok natomiast w ogóle nie było do śmiechu.

Pomimo pewnego rodzaju absurdalności sytuacji – dziewiętnastoletni chłop trzęsący portkami z powodu burzy, a o dwa lata młodszy brat przychodzi mu z pomocą – obojgu było w tej chwili dobrze.

Ryan w takich momentach czuł się przy nim zadziwiająco bezpiecznie. I tylko w takich chwilach, ponieważ wzrostowo, jak i mięśniowo, mężczyzna przewyższał swoje młodsze rodzeństwo.

Alan natomiast przypominał sobie dziecięce lata, kiedy to byli niemal nierozłączni. Gdy dwoje braci dzieliło się każdym sekretem i każdym otrzymanym cukierkiem.

– Twoi przyjaciele to idioci. – Odezwał się młodszy, chcąc zająć Ryana rozmową i odciągnąć jego uwagę od burzy. – Do tej pory nie zauważyli, że jesteśmy rodzeństwem.

– Twój przyjaciel również nie należ do najbystrzejszych puchatków, skoro on również niczego nie zauważył. – Zaśmiał się. – Ale przecież tak jest lepiej.

– Wiem. Nie po to daje ci się tyrać codziennie w szkole by inni dowiedzieli się, że jesteśmy braćmi.

W końcu sami przed rozpoczęciem przez Ryana szkoły średniej zdecydowali się na taki krok. Wcześniej każde z nich uczęszczało do innej szkoły, a i wtedy mało kto o tym wiedział. W większości przypadków, Alan zyskiwał nowych znajomych, dla których był jedynie celem by dostać się do Ryana.

– Jak było u taty? – Postanowił spytać ostrożnie.

– Nijak. Jest takim samym chujem jakim był. – Warknął gniewnie. – Nie może już popisywać się synalkiem kujonkiem to ma mnie gdzieś. Twój nadal się nie odzywał? – Postanowił spytać.

– Mamie raz udało się do niego dodzwonić. Odebrała jakaś kobieta. On nie chciał z nią rozmawiać.

– Przykro mi młody. Chętnie bym się zamienił na ojców.

Ja również, pomyślał Alan.

Z smutkiem na twarzy rozglądał się po pokoju, który nie pomagał jego nastrojowi. Cztery ściany skąpane w ciemnych barwach oraz w dużej części poprzykrywane plakatami metalowych zespołów, których słuchał Ryan. Typowy pokój zbuntowanego nastolatka.

Burza nie ustawała, lecz Ryan stawał się coraz bardziej spokojny w częściowo znajomych ramionach. Częściowo, ponieważ miał wrażenie, że trochę przybyło brata w tych częściach ciała. Chociaż jak dla niego zawsze pozostanie delikatnym, małym Alankiem.

Alan oswajał się z półnagością brata obok i powoli odpływał do krainy Morfeusza, kompletnie nie przejmując się trwającą niepogodą za oknem. Jedynie co jakiś czas lekko się przebudzał, gdy na dworze zagrzmiało gdzieś bliżej, a dłonie Ryana chwilowo mocniej zacisnęły się na jego koszulce.


Jak zawsze Alan obudził się jako pierwszy. Oczywiście nie licząc ich mamy, która niemal zawsze wstawała wcześnie rano do pracy.

Chłopak poczuł się nieco zakłopotany faktem, że spał z półnagim mężczyzną w jednym łóżku, a fakt, że ten mężczyzna był jego bratem wcale nie polepszał sytuacji. Jego twarz zupełnie się zaczerwieniła, gdy zauważył, że to wcale nie Ryan wtula się w niego, jak to miało początkowo miejsca, a on leży wtulony w ciało starszego rodzeństwa.

Nim się jednak od niego odsunął, chłonął to miłe uczucie, które gościło gdzieś w środku jego klatki piersiowej.

Ostrożnie i powoli wyswobodził się z obejmujących go ramion i równie cicho ewakuował się z mrocznego pokoju. Poczuł się odrobinę lepiej w swoich jasnych i pogodnych czterech ścianach.

Zabrał ciuchy przygotowane poprzedniego dnia i udał się z nimi do łazienki. Przez cały czas, gdy Alan przygotowywał się do wyjścia do szkoły, Ryan smacznie sobie spał w swoim pokoju.

Nim chłopak opuścił dom, by udać się na przystanek autobusowy, postanowił jeszcze zajrzeć do pokoju starszego.

– Ryan, wstawaj. – Szepnął, kucając przy jego łóżku. – Spóźnisz się. Ryan. – Wołał półszeptem, pochylając się nad nim.

Nim zdążył jakkolwiek zareagować, para silnych rąk wciągnęła go na łóżko. Chłopak oddychał głęboko nie wiedząc jak na to zareagować, jak się uwolnić.

– Ryan, puść mnie. – Prosił śpiącego mężczyznę.

Spróbował się przekręcić na łóżku i wyślizgnąć z jego objęć. Ostatecznie skończył leżąc twarzą w twarz z śpiącym właścicielem pokoju.

Chłopak zastygł w bezruchu, zaczynając się przyglądać czarnym kosmykom włosów opadających Ryanowi na twarz. Następnie przelotnie spojrzał na długie rzęsy i lekko zaokrąglony nos, by zatrzymać się na rozchylonych czerwonych ustach.

Alan, ogarnij się! Pamiętaj czyje to, niezwykle ponętne, usta! To nie jest jakiś tam przypadkowy facet!

Blondyn bezwiednie zwilżył końcówką języka swoje wargi.

– Ryan, p-proszę. Puść mnie. – Spróbował ostatni raz.

I nagle jakby ktoś wysłuchał jego błagań, stało się. Ciemnoniebieskie oczy otworzyły się, wpatrując się intensywnie w te miodowe na przeciw ich. Alanowi nie umknął ten ułamek sekundy, w których te ciemne oczy zjechały nieco niżej na jego usta, przez co serce młodszego waliło jak oszalałe.

Zaraz w pokoju rozległo się głośne stęknięcie, któremu towarzyszył donośny huk spadającego ciała. Chłopak podniósł się, rozmasowując obolały tyłek.

– To bolało!

– Było się do mnie nie kleić! – Ryan podniósł się oburzony.

– Następnym razem nie przyjdę. – Powiedział wymownie.

Lodowaty wzrok ciemnoniebieskich oczu zaczął przeszywać młodszego na wskroś.

– Poza tym jakbyś nie zauważył, to ty mnie trzymałeś.

Alan otrzepał się z niewidzialnego kurzu, po czym ruszył w stronę drzwi.

– I wstawaj, bo zaraz się spóźnisz do szkoły. – Burknął na odchodne, jakby mogło to w ogóle ruszyć starszego.

Alan szybkim krokiem z plecakiem na grzbiecie, kierował się w stronę przystanku autobusowego, by zaraz samemu się nie spóźnić. Autobus przyjechał równo o czasie. Chłopak zjawił się w szkole piętnaście minut przed rozpoczęciem zajęć.

Lekcje mijały równie ciekawie jak zawsze. Młodszy powodów do radości nie miał zbyt wielu, ponieważ nauczyciele zaczęli zapowiadać pierwsze kartkówki sprawdzające, jak uczniowie rozumieją pierwsze materiały, zaraz po rozpoczęciu roku.

Jedynymi chwilami oderwania umysłu od nauki, były przerwy na których Paul opowiadał o swojej nowej znajomości.

– Na pewno uważasz, że rozmowy z laską poznaną przez internet to dobry pomysł? – Spytał Alan, nie będąc zbyt przekonany do tego wszystkiego.

– Al, nie szukam żony, tylko dziewczyny. Jeśli się okaże, że wysyłała mi nie swoje zdjęcia i okaże się totalnym pasztetem, to przecież mogę się z tego wycofać. Jak na razie bardzo dobrze mi się z nią rozmawia.

– Ja bym szybko spotkał się z nią w realu, by sprawdzić z czym mam do czynienia.

– Spokojnie, piszemy ze sobą dopiero dwa dni. Ale chodzi do żeńskiej szkoły, to całkiem niedaleko. Łatwo będzie doprowadzić do spotkania.

Alan nie chciał mu psuć humoru. Cieszył się, że Paul w końcu kogoś poznał. Lecz nie wyobrażał sobie chodzić do szkoły, gdzie uczą się jedynie dziewczyny lub co w jego przypadku bardziej realne, sami faceci.

– Może i ty byś spróbował kogoś w ten sposób poznać?

Blondyn spiął się nieco, czując, że wchodzą na grząski grunt. Paul dobrze zdawał sobie sprawę z jego orientacji. Że jego dusza poszukuje swojej drugiej połówki wśród osoby tej samej płci.

Alan jeszcze w życiu nie miał żadnej dziewczyny. Nie czuł zbytniej potrzeby do zbliżania się do nich oraz nie czuł żadnych specjalnych emocji, spoglądając na nagie kobiety w internecie. O wiele bardziej interesowała go ta sama płeć. I to jeśli chodziło o przeglądanie specyficznych filmów w sieci, jak i na żywo podziwiając co przystojniejsze jednostki.

Jednak nie poczuł jeszcze tego szczególnego czegoś względem kogoś. Jak na razie jedyną osobą, która wywołuje w nim jakieś szczególne, miłe i zarazem niepokojące emocje jest Ryan.

Podczas gdy Alan od samego rana na przemian uważnie słuchał nauczycieli na zajęciach, a na przerwach swojego przyjaciela, Ryan w końcu wygrzebał się z łóżka. Zjawił się na trzecią godzinę lekcyjną.

Starszy wytrzymał w szkole całkiem długo. Od trzeciej lekcji do siódmej, był na każdych zajęciach. Jednak zarówno on, jak i Jason z Antoniem, zgodnie stwierdzili, że ósma lekcja i kończenie zajęć po trzeciej po południu to stanowcze przegięcie.

Podczas ostatniej przerwy zajęli wygodne miejsca na murze otaczającym placówkę. Z góry spoglądali na wszystkie osoby wchodzące i wychodzące z terenu szkoły.

W końcu na całym terenie rozbrzmiał dzwonek wzywających uczniów na ósmą godzinę lekcyjną. Trójka mężczyzn nie drgnęła ze swoich miejsc. Obserwowali pustoszejący plac.

– Ej, patrzcie na nich. – Antonio wskazał na dwójkę chłopaków zmierzających w stronę szkoły. – Wyglądają jak pedały. – Rzucił z odrazą

Ryan przyjrzał się uważnie chłopakom. Według niego wyglądali jak wszyscy inni uczniowie. Ubrani byli raczej normalnie, żadnych różowych czy tęczowych koszulek. Rozmawiali ze sobą, śmiali się, jeden drugiego czasami objął ramieniem. Sam nie wiedział, która z tych rzeczy wskazywała na to, że są to pedały. Jednak nie zamierzał się w tej chwili na tym skupiać.

Garcia zeskoczył z murka, on z Jasonem postąpili podobnie. Całą trójką zmierzali do niczego nieświadomych ofiar niczym mała grupa drapieżników podczas polowania.

– Co, nie można jeszcze bliżej siebie? – Odezwał się najniższy z nich.

Dwójka uczniów zatrzymała się niemal jak sparaliżowana. Gdy się odwrócili, Garcia pchnął tego, który znajdował się bliżej. Jason chwycił drugiego, by za szybko nie uciekł. Młodsi koledzy nie wiedzieli co się dzieje.

– Może jeszcze zaczniecie się lizać przy wszystkich?

Chłopcy nadal wydawali się być zdezorientowani, a na pewno coraz bardziej przerażeni. Garcia wydawał się być na nich najbardziej cięty, reszta po prostu mu nie przeszkadzała. Wyzywał chłopaków, popychał, w końcu doszło nawet do uderzenia. Gdy jeden niepostrzeżenie próbował się wymknąć, Ryan przytrzymał go w miejscu za kark. Zaraz oboje klęczeli na ziemi.

– Zostawcie ich! – Ryan zdziwił się słysząc znajomy głos.

Gdy uniósł wzrok, dostrzegł podchodzącego do dwójki poszkodowanych chłopaków, Alana. Klęczał przy nich, sprawdzając czy nic im się nie stało. Po co on się miesza?! Starszy doznał jeszcze większego zdziwienia, napotykając gniewne i nieco zawiedzione spojrzenie Alana, skierowane wprost na niego.

– Gówniarzu, mało ci kłopotów? – Warknął mając nadzieję, że brat się opamięta i odejdzie.

Blondyn pomógł chłopakom podnieść się na nogi. Antonio ruszył w ich stronę, lecz zatrzymała go czyjaś dłoń, mocno zaciśnięta na ramieniu.

– Odpuść im teraz. – Szepnął Ryan.

Mimo wszystko trochę obawiał się o zdrowie młodszego, gdy jego przyjaciel był w takim nastroju. Mniejsza o tych dwóch chłopaków. Musiałby się ładnie matce tłumaczyć, gdyby Alanowi się coś stało.

Młodsza trójka zaczęła oddalać się od agresorów, Antonio na odchodne splunął w ich stronę i sam ruszył w przeciwnym kierunku.

– Po co mnie zatrzymałeś? – Spytał z wyrzutem Antonio.

Jason uważnie przyglądał się Ryanowi, samemu milcząc.

– Jeszcze szczeniakom się odgryziemy, nie bój się. Nie było trzeba robić widowiska. Jakaś nauczycielka zaczęła nas obserwować spod drzwi. – Skłamał

Żaden dłużej nie drążył tego tematu. Opuścili teren szkoły.

– Idziemy do mnie? – Zaproponował Garcia. – Starych nie ma w domu.

– Jasne.

Skierowali się w stronę domu Antonia na obrzeżach miasta.

W tym czasie Alan upewniał się, że chłopakom nic się nie stało. Stali w cieniu przy budynku szkoły, chowając się przed wzrokiem kogokolwiek.

– Czemu was zaczepili?

– Nie mam pojęcia! Szliśmy do szkoły, gdy nagle nas otoczyli, a ten najniższy zaczął wyzywać nas od pedałów. – Mówił jeden z poszkodowanych nieco trzęsącym się głosem.

W gruncie rzeczy cała trójka miała bardzo dużo szczęścia. Wszystko pośrednio dzięki Ryanowi, który w końcu powstrzymał przyjaciela przed dalszym znęcaniem się.

– Dzięki, że nam pomogłeś, ale nie musiałeś. – Odezwał się drugi poszkodowany.

– Nie ma za co. – Alan uśmiechnął się do nich promiennie. – Ja i tak mam już u nich krechę, więc niewielka różnica. Trzymajcie się i uważajcie. – Pożegnał się.

Blondyn ruszył w stronę domu, do którego powinien zmierzać już piętnaście minut temu. Szczęście w nieszczęściu, że wychowawczyni zatrzymała go trochę po lekcji. Siedząc w autobusie nadal czuł gniew w stosunku do brata, za to co zrobił. Jednak ze swoimi żalami musiał poczekać do jego powrotu.

W domu przez długi czas był sam. Po obiedzie postanowił skupić się na nauce. Gdy już wszystkie lekcje były odrobione, poświęcił trochę czasu na zabawę z Pitagorasem. Kot biegał za słomkami jak szalony, chwytając je w zęby i nie raz przynosząc je właścicielowi.

W pierwszej kolejności do domu wróciła mama, która od razu udała się do kuchni by zjeść obiad, a następnie zajęła łazienkę na parterze by zażyć odprężającej kąpieli.

Gdy pani Collins leżała wygodnie w wannie do domu wrócił Ryan. Jedynie przelotnie zajrzał do kuchni by wziąć coś na wynos do jedzenia i udać się do swojego pokoju. Nawet nie zauważył brata siedzącego w salonie z kotem na kolanach.

Alan zawahał się. Ostatecznie odłożył kota na ziemię i po upewnieniu się, że mama nadal bierze kąpiel, udał się na górę. Natknął się na Ryana, kiedy ten z świeżym ręcznikiem w ręce zmierzał w stronę łazienki.

– Co ci odbiło, czy co? Po co się mieszałeś?! – Starszy naskoczył na brata jako pierwszy

– Po co ich zaczepiliście? – Zrewanżował się pytaniem.

– Bo wyglądali jak pedały.

– I co z tego? – Odwarknął młodszy. – Nawet jeśli nimi byli, to co z tego? Masz coś do gejów?

Ryana lekko wmurowało. Nie wiedział co odpowiedzieć. Nie spodziewał się takiej stanowczości w postawie Alana.

Nagle patrząc w rozgniewane oczy brata, nie umiał się określić. Wściekał się na siebie coraz bardziej, że nie umie wprost powiedzieć, że ich nienawidzi, że go brzydzą. Bo wydawało mu się, że przecież to powinien powiedzieć i czuć.

Wściekle warknął pod nosem, ruszając w stronę łazienki, przy okazji uderzając ramieniem brata, gdy go mijał. Zatrzymał się jednak na moment w progu, gdy bose stopy w połowie dotykały chłodnych kafelek.

– Nie mieszaj się więcej w nie swoje sprawy. – Ostrzegł, nie odwracając się. – Następnym razem nie będę mu przeszkadzał.

Drzwi od łazienki zamknęły się zostawiając chłopaka samego w korytarzu. Alan przeczesał nerwowo ręką swoje włosy, po czym zszedł na dół. Potrzebował się czymś zająć. A przygotowanie kolacji wydawało się być dobrą alternatywą.

Wstawił wodę na makaron i zajął się przygotowywaniem sosu. Matka chłopców zjawiła się w kuchni, gdy wszystko było niemal gotowe.

– Pięknie pachnie. – Pochwaliła blondyna. – Ryan, kolacja! Złaź na dół!

Pali Collins nakryła do stołu, a Alan dokończył gotowanie sosu oraz wyłączył gaz pod makaronem. Ryan jak zwykle nie spieszył się z zejściem na dół, więc gdy przyszedł, na jego miejscu czekał już parujący talerz.

Starszy podejrzliwie spoglądał na znajomy makaron spaghetti polany jasnozielonym sosem. Danie wyglądało inaczej niż je sobie zapamiętał. Mężczyzna zajął miejsce i ostrożnie powąchał jedzenie. W końcu odważył się spróbować tego, co inni już ze smakiem zajadali.

– Co to za sos? – Spytał po dwóch kęsach.

– Nie smakuje ci? – Spytała Lucy, nim kolejny widelec z jedzeniem zniknął w jej ustach.

– Niby zjadliwe, ale nie można było zrobić normalnego sosu, takiego z mięsem i lekko pomidorowego? – Próbował wytłumaczyć, ponieważ nigdy za bardzo nie przykładał się do analizowania z czego składa się jego jedzenie.

– Nie. ­– Odburknął Alan, który zasuwał widelcem, jakby od tego zależało jego życie.

Ryan spojrzał się na mamę, lecz ona jakby zdawała się nie usłyszeć tego gniewnego tonu. Starszy kontynuował jedzenie, co jakiś czas zerkając w stronę brata, nie za bardzo rozumiejąc o co może mieć do niego pretensje.

Człowiek go broni, a ten jeszcze z jakimś fochem. Zero wdzięczności.

Chłopcy podczas posiłku, jak i po nim nie zamienili ze sobą już ani słowa. Wymieniali się jedynie gniewnymi spojrzeniami. Bo skoro młodszy zamierzał gromić go wzrokiem, to Ryan postanowił nie być w tym gorszy.

Oboje zamknęli się w swoich pokojach. Ryan zbyt długo nie rozmyślał o całej sytuacji, skupiając się na miłym spędzaniu wieczoru. Alan natomiast nie umiał tak szybko wyrzucić z głowy męczących go myśli. Miał za złe bratu jego homofoniczne zachowanie oraz brak jakiejkolwiek skruchy z tego powodu.

___________________________

Przebrnęliśmy przez drugi rozdział. Mamy już nieco naświetloną sytuację między Ryanem a Alanem w szkole oraz w domu.

Jak wrażenia? Jakieś domysły w jakim kierunku będzie się to toczyło?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top