Rozdział 17

Rozpoczął się nowy rok, a z nim również kolejny okres szkoły. Pierwszy dzień po przerwie zawsze był najcięższy, szczególnie jeśli chodziło o wstawanie z łóżka.

Alan pomimo bycia rannym ptaszkiem ciężko zwlókł się posłania, gdy telefon rozbrzmiewał w pokoju. Chłopak specjalnie odłożył go dalej niż na wyciągnięcie ręki, by mieć większą motywacje by wygramolić się spod kołdry.

Szybko przebrał się z piżamy by jak najkrócej pozwolić na uczucie zimna. Po szybkiej toalecie zszedł na dół na śniadanie. Mama już krzątała się w kuchni, szykując posiłek dla synów. Dzięki temu Alan mógł zająć się w pierwszej kolejności zaspokojeniem głodu Pitagorasa, który nie dałby mu spokojnie zjeść.

– Ryan w ogóle wybiera się do szkoły? – Sapnęła wściekle kobieta. – Ryan!

Gdy po dłuższej chwili nie otrzymała odpowiedzi, westchnęła ciężko kręcąc głową.

– Pójdź po niego. Została mu już końcówka, mógłby ograniczyć ilość spóźnień.

Chłopak i tak musiał pójść na górę po plecak, więc mógł zrobić to o co prosiła go mama. Posprzątał po sobie po śniadaniu, po czym udał się na piętro. W pierwszej kolejności zajrzał do swojego pokoju, zabierając z niego swój plecak, który był wyjątkowo ciężki.

Bagaż odłożył przy schodach, cofając się jeszcze pod drzwi pokoju brata. W pierwszej kolejności postanowił do nich zapukać. Zero odzewu.

– Ryan, mama cię woła. Spóźnisz się do szkoły.

Również żadnej odpowiedzi. Miał ochotę pójść już na dół, lecz obawiał się, że mama i tak go wróci by skuteczniej wyciągnął brata z pokoju.

Westchnął ciężko, po czym nacisnął klamkę. Zajrzał do ciemnego wnętrza, lecz niewiele był w stanie dojrzeć. Wszedł do środka nieco rozchylając zasłony. Dopiero wpuszczając nieco światła do tej jaskini mógł spostrzec bruneta leżącego dalej w swoim łóżku.

– Ryan, mama kazała cię obudzić. – Powiedział, podchodząc do brata.

Ten jedynie skrzywił się i przekręcił na drugi bok. Jednak coś w jego wyglądzie zaniepokoiło młodszego. Blondyn dotknął dłonią czoła starszego, którego przesłaniały lekko wilgotne od potu kosmyki włosów.

– Wszystko w porządku? – Spytał zaniepokojony, podejrzewając wysoką temperaturę.

Dla pewności dotknął swojego czoła, a następnie znowu te brata. Nie miał wątpliwości, że jest cieplejsze niż zawsze.

– Co cię to obchodzi? – Burknął.

– Masz gorączkę. – Starał się uświadomić starszego. – Dobrze się czujesz?

– Szczerze to chujowo, ale nic ci do tego.

– Weź coś z dołu przeciwgorączkowego.

Brunet zignorował wypowiedź brata, naciągając na siebie jeszcze więcej kołdry. Alan pokręcił głową, postanawiając opuścić pokój brata. Nic więcej tu nie zdziała.

Wyszedł, zamknął za sobą drzwi i zabierając plecak zszedł na dół. Udał się do kuchni, gdzie podejrzewał zastać mamę.

– Ryan ma gorączkę. I nie blefuje, żeby nie iść do szkoły.

– Naprawdę? – Kobieta wydała się szczerze zaskoczona. – Zbieraj się już do szkoły. Ja zaniosę mu leki.

Bo w rzeczywistości Ryan nie chorował od przeszło kilku lat, mając świetną odporność. Zaskoczeniem i powodem do niepokoju dla Lucy było to, że ten okaz zdrowia jednak coś załapał.

Alan dokończył szykowanie się do szkoły, po czym wyruszył na przystanek autobusowy. W tym czasie kobieta udała się na górę z lekami przeciwgorączkowymi oraz termometrem. Nim weszła do pokoju, zapukała, czekając na jakiś odzew.

– Mówiłem, że nic ci do tego. – Usłyszała burkliwy głos starszego.

– Ryan, tu mama. – Odezwała się, lekko uchylając drzwi. – Jak się czujesz?

– To pewnie jakaś jednodniówka. – Odparł, wzruszając ramionami. – Alan na pewno przesadza.

Mimo wszystko starszy uważał, że wykorzystanie chwilowo gorszego stanu zdrowia było dobrym pretekstem do pozostania w domu zamiast pójścia do szkoły. Jakby nie chciał do niej iść to by po prostu nie poszedł lub do niej nie dotarł, a nie szukał jakiś kiepskich wymówek, godnych ucznia podstawówki.

Pokój rozjaśniło białe światło żarówek. Kobieta usiadła na brzegu łóżka w pierwszej kolejności podając synowi termometr. Ten przechwycił go zaraz wkładając pod pachę. Usłyszawszy sygnał dźwiękowy wyciągnął je, spoglądając na niewielki wyświetlacz.

Kobieta od razu przejęła termometr, krzywiąc się na wyświetlaną temperaturę.

– Trzydzieści dziewięć i pół. – Odparła zaniepokojona. – Masz tu tabletki. Zaraz przyniosę ci jeszcze zimny okład. Jak się czujesz?

– Wiem, że ciężko w to uwierzyć i wydaje się być to prawie nierealne z uwagi na to, że jestem facetem z taką temperaturą, ale żyję i będę żył.

– Siedź dzisiaj w łóżku. Jak do jutra ci nie przejdzie trzeba będzie pojechać do lekarza lub szpitala.

Ryan wywrócił oczami, ponieważ nie miał zamiaru nigdzie jechać. Przynajmniej jak na razie.

– Jak już mam coś łykać, to daj coś co jest od razu przeciwzapalne.

Nie chciał się przyznawać, ale poza ogólnymi dreszczami tylko jedno miejsce promieniowało ciepłem i dyskomfortem. Jednak w żadnym wypadku nie będzie o tym mówił mamie.

Zażył lekarstwa przyniesione przez mamę i wrócił do leżenia pod kołdrą, mając nadzieję, że jakoś uda mu się przespać te gorsze chwile.

Alan natomiast próbował przetrwać dzień w szkole. Jak to zawsze bywało po jakiejkolwiek dłuższej chwili wolnego od zajęć, bardzo ciężko było mu się wbić w tryb szkolny. Podobnie jak pozostałym uczniom. Nauczycielom dzisiaj wyjątkowo ciężko prowadziło się lekcje z niewspółpracującą młodzieżą.

– Żałuję, że nie zrobiłem sobie wagarów jak połowa szkoły. – Odezwał się zmęczonym głosem Paul po połowie zajęć.

– Daj spokój. Gdyby jeszcze chodziło o przedłużenie weekendu, a przecież mamy poniedziałek. I tak musiałbyś to nadrobić.

– Niby tak, ale i tak zauważ, że połowy osób nie ma. Nawet Singh zrobił sobie wolne.

– Go przecież co chwila nie ma. – Pragnął zauważyć Alan. – Więc on nie jest żadnym argumentem.

– No ale Jason i Antonio są. Nie ważne. – Pokręcił głową przyjaciel. – Zostały nam jeszcze tylko trzy lekcje.

– Coś działo się jeszcze ciekawego podczas przerwy? – Blondyn powrócił do wcześniejszego tematu.

– Nie, więcej chyba nic. – Wzruszył ramionami. – Chociaż nie, czekaj. Wiedziałeś, że Lisa zerwała z Ryanem?

– Co? – Alan starał się udawać zaskoczenie.

– Jakoś dosłownie przed Sylwestrem. Za dużo szczegółów nie znam, bo podobno za dużo o tym nie mówiła. Tyle, że wyzywała go od dupków i tym podobnych. – Podzielił się wieściami. – Czyli pobawiła się jak miała w planie, a ten musiał jeszcze jej coś powiedzieć, co na koniec ją wkurzyło.

– Ciekawe dlaczego z nim zerwała. Albo dlaczego z nim chodziła, skoro i tak miała zamiar zerwać.

– Al, jak ty niczego nie rozumiesz. Niektóre baby już takie są. Wezmą cię, przeżują i wyplują. Poza tym myślisz, że faceci są inni? Przecież poprzednim razem Singh zrobił jej praktycznie to samo, co teraz ona jemu.

Alan jednak nie mógł się z tym zgodzić. Ryan poprzednim razem niczego nie udawał. Tym razem nie wie jak było, jednak ich rozstanie było dla niego wyjątkowo bolesne, szczególnie fizycznie.

– Ciekawe ile będziesz miał spokoju?

– Hm? – Blondyn spojrzał na przyjaciela pytającym wzrokiem, nie do końca rozumiejąc co miał na myśli.

– Ryana nie ma. Ciekawe czy ta dwójka sama się o ciebie upomni, czy da ci spokój, dopóki Singh nie wróci. No i kiedy postanowi się ponownie pojawić.

Alan wzruszył ramionami. Brunet pojawi się w szkole jak tylko poczuje się lepiej, czyli jutro lub w ciągu najbliższych kilku dni. Co do tego czy pozostała dwójka postanowi go zaczepiać, nie był pewien.

Dzień w szkole minął chłopcom na tak zwane przetrwanie. Cieszyli się z końca zajęć, jednak musieli z powrotem przyzwyczaić się do wczesnego wstawania do szkoły, odrabiania lekcji w wolnym czasie w domu oraz stresu związanego z kartkówkami i sprawdzianami.

Wracającego do domu Alana przywitała głucha cisza w domu. Lucy dawno wyszła do pracy, a starszy brat nie dawał znaku życia. Po zaspokojeniu głodu swojego i Pitagorasa, blondyn przeniósł się na piętro wraz z kotem.

Po odłożeniu pupila w swoim pokoju, postanowił sprawdzić co dzieje się z Ryanem. Zapukał do drzwi, a nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi, zajrzał do środka.

– Czego chcesz? – Usłyszał burknięcie brata, który nawet nie zaszczycił go spojrzeniem.

Starszy leżał skulony pod kołdrą, plecami zwrócony w stronę wejścia.

– Jak się czujesz? – Spytał troskliwie. – Lepiej?

– Nie, nadal chujowo. – Odwarknął. – Coś jeszcze?

– Po prostu się o ciebie martwię, chuju. – Burknął cicho urażony.

– To przestań. Nikt cię o to nie prosił.

Młodszy zmarszczył brwi i wycofał się z pomieszczenia, trzaskając drzwiami. Zraniła go odtrącająca postawa brata, podczas gdy on po prostu chciał się dowiedzieć jak się czuje. Bez żadnego podtekstu czy drugiego dna.

Przez resztą dnia siedział u siebie w pokoju wraz z Pi na przemiennie bawiąc się z kocurem i przygotowując się do kolejnych dni szkoły.


Następnego dnia Ryanowi się nie polepszyło. Alan bez żadnego słowa czy zainteresowania udał się do szkoły. Lucy natomiast po dowiedzeniu się, że problem nie minął, chciała brać wolne w pracy by zająć się synem.

– Daj spokój, nie mam pięciu lat. – Wywrócił oczami. – Jak będziesz się przez to lepiej czuła to mogę nawet przejść się do lekarza.

Nie chciał się przyznawać, że sam by się do niego z chęcią udał, bo jego stan zaczynał go lekko niepokoić. Oczywiście kobieta od razu przystała na jego propozycję. Tak więc, gdy Alan siedział na pierwszej godzinie lekcyjnej, a Lucy była w drodze do pracy, brunet zmierzał w stronę przychodni.

Jeszcze nie miał pojęcia jak ma przekazać lekarzowi swój problem, bo gorączka właściwie do niego nie należała. Niepokoiło go całkowicie co innego. Zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę powinien udać się na kontrolę następnego dnia, kiedy ból nie minął, ale przez długi czas zbierał się w sobie na ten krok.

Kolejka u lekarza była jak zawsze długa. Poczekalnie wypełniały w większości starsze osoby. Pozostałą liczną grupę stanowiły dzieci w wieku przedszkolnym i młodszym. Chłopak był nielicznym z przedstawicieli młodych dorosłych.

Starszy cierpliwie oczekiwał na swoją kolej wpatrzony w telefon. Gdy nadeszła jego pora, z lekkim stresem zamknął za sobą drzwi gabinetu. Pomieszczenie wypełniał niezbyt przyjemny zapach środków czystości.

Po nieco stresującej z punktu widzenia mężczyzny, wizycie dał znać wiadomością mamie, że czeka go pobyt w domu do końca przyszłego tygodnia. Nie wspominał nic o dodatkowych badaniach, które zlecił mu lekarz. Poinformował również dwójkę przyjaciół, że muszą się obejść bez niego przez jeszcze niemal dwa tygodnie.

Ryan po wykupieniu w aptece recepty udał się prosto do domu.


Dni w szkole bez starszego mijały Alanowi wyjątkowo szybko i płynnie. Nie musiał się zastanawiać, na której przerwie przyjdzie po swoje jedzenie, znosić jego docinek, ani szykować dzień wcześniej dodatkowego posiłku czy zabierać tego już przygotowanego dla niego.

Jason z Antoniem również postanowili dać mu spokój, dlatego te kilka dni wolnych od w połowie inscenizowanych zaczepek wydawały się być wręcz nienaturalne. Co jednak nie zmieniało faktu, że były one młodszemu na rękę.

Po odpychającym zachowaniu brata jakiego ostatnio doświadczał, nie miał ochoty na jego docinki w szkole i cieszył się, że nie musiał go tutaj oglądać. W domu też w miarę sprawnie szło im wzajemne unikanie się.

W końcu mógł w spokoju korzystać z długiej przerwy na odpoczynek przed kolejnymi lekcjami. Przynajmniej tak mu się wydawało.

Blondyn szedł z przyjacielem w stronę kolejnego gabinetu mijając właśnie męskie toalety i schody na dół.

– Gdzie to się wybierasz? – Usłyszał obcy głos, czując jednocześnie jak dwie pary ramion chwytają jego barki.

Poczuł szalone bicie swojego serca, kiedy spojrzał na chwytających go i górujących nad nimi mężczyzn. Nie znał ich, ale kojarzył. Nie byli z klasy Ryana, ale należeli do tego samego rocznika.

– Zauważyliśmy, że nie masz z kim dzielić się jedzeniem.

Alan dobrze przeczuwał kłopoty. Nie wiedział jak w tej sytuacji powinien się zachować. Chłopacy nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych, lecz nie wiedział jak daleko mogą się posunąć. Czy próbować uciekać czy od razu się im poddać?

Początkowo próbował się delikatnie opierać, lecz dobrze zdawał sobie sprawę, że jest na przegranej pozycji. Paul podjął próbę bronienia przyjaciela, jednak szybko został odepchnięty od głównej ofiary.

Alan nie chcąc poddać się bez walki zaczął się szarpać. Dwójka z czterech otaczających go mężczyzn chwyciła i siłą zaczęła ciągnąć w stronę męskich toalet. Zaraz całą piątką znaleźli się w środku.

Blondyn został pchnięty w stronę ściany. Trzech z napastników zablokowało mu drogę, a jeden poszedł stanąć na czatach wypatrując nauczyciela i odganiając uczniów, który chcieli wejść do łazienki.

– Odwalcie się. – Warknął walecznie Alan.

Starsi uczniowie tylko się zaśmiali. Zaraz zaczęli wyszarpywać młodszemu plecak, a gdy ten zaczął się bronić i mocniej stawiać, szybko został sprowadzony do parteru jednym uderzeniem w brzuch.

Młodszy skulił się na podłodze, oddając plecak. Mężczyźni zabrali z niego wszelkie jedzenie jakie tam znaleźli. Jednak była to już końcówka przerwy, więc większość z tego co posiadał, została zjedzona dziesięć minut temu.

– Następnym razem liczymy na więcej. – Odezwał się na odchodne jeden z starszych uczniów.

Przez chwilę pozaczepiali słabszego chłopaka, po czym odeszli opuszczając ubikacje. Alan podniósł się z kafelek, zabrał plecak i przez chwilę doprowadzał do porządku. Z wściekłym wyrazem twarzy wyszedł z łazienki, wzrokiem szukając przyjaciela.

Ten czekał na niego kilka metrów dalej.

– W porządku? – Spytał troskliwie, skanując blondyna uważnym wzrokiem od góry do dołu.

– Żyję. – Odparł jedynie.

– Nie sądziłem, że ktoś oprócz bandy Ryana może cię zaczepić. Miejmy nadzieję, że wykorzystują tylko chwilową nieobecność Singha.

– Z nich dwóch to już chyba wolę Ryana. – Przyznał.

Alan miał nadzieję, że to tylko jednorazowa akcja. Obawiał się, że może to być tylko jego ulotnym marzeniem, przez małą zapowiedź, którą pożegnali się z nim chłopacy z starszej klasy.

Pozostała część zajęć i przerw minęła im bez większych komplikacji. Na szczęście nikt już nie postanowił go dodatkowo zaczepiać. Mógł w spokoju udać się do domu, by zjeść ciepły obiad i przygotować się na jutrzejszą kartkówkę z biologii.

Będąc już w bezpieczny u siebie, ucieszył się, czując zapach gotowanego obiadu. Lekcje kończył dosyć późno, był naprawdę głodny.

– Cześć słońce, jak było w szkole? – Spytała mama, wyłączając jeden z palników kuchenki.

– Normalnie. Jak zawsze. – Wzruszył ramionami.

Nie zamierzał się z nikim dzielić wieściami o nowych oprawcach. Mama nie wiedziała o tym, że ktokolwiek dokucza mu w szkole. A że przeważnie był to Ryan, nawet nie było o czym mówić. Przecież to był ich mały układ.

Teraz tym bardziej nie miał zamiaru nikogo o tym informować. Żył nadzieją, że mężczyźni mu odpuszczą, w najgorszym wypadku skończy się to, gdy Ryan wróci do szkoły i on powróci do dręczenia go. Musi tylko przetrwać półtorej tygodnia.

_____________________

Brak Ryana w szkole = bajka dla Alana. No niestety chyba nie. Nowi starsi znajomi zainteresowali się nim tylko na chwilę czy może urośnie z tego poważniejszy konflikt. Co na to Ryan, który przecież i tak ma młodszego w głębokim poważaniu? Jestem ciekawa waszych pomysłów. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top