Rozdział 15

Alan leżał na łóżku, a telefon leżał tuż obok jego głowy.

– Nie mam pojęcia co jej kupić. A zaraz będzie za późno. – Mówił zestresowany Paul.

– Masz jeszcze tydzień. – Odparł blondyn, wpatrując się w sufit i głaszcząc kota leżącego na jego klatce piersiowej.

– Tydzień to masz do samych świąt. – Upomniał go. – Do końca tygodnia muszę mieć sprawę prezentu z głowy.

– Pytałeś jej co by chciała dostać?

Przyjaciel po drugiej stronie telefonu jęknął cierpiętniczo.

– Postaw na coś uroczego. – Zaproponował, nie wiedząc co powiedzieć. – Paul, ja bardzo bym ci chciał pomóc, ale zauważ, że nigdy nie miałem dziewczyny i nie mam zielonego pojęcia co można dać jej z takiej okazji.

– Ze swoim Cud Chłopcem nie pogodziliście się nadal?

– Mówiłem ci, że mam go w dupie i niech się już do mnie nie zbliża. To skończony rozdział.

– Ta, chyba chciałbyś mieć go w dupie. – Prychnął chłopak. – Nieważne. I tak wiem, że pewnie znowu na siebie powarczycie i później i tak mu wybaczysz.

– Nie tym razem.

– No to skoro nie ma już szans, że się zejdziecie, to może powiesz mi kto to? – Spytał z nadzieją na wyjawienie tajemnicy.

– Nie licz na to, nie ma mowy.

– Ugh! No dobra, a wracając do tematu, to co kupujesz mamie? Może to mi jakoś podpowie, w którą stronę iść.

Blondyn westchnął ciężko. Nie miał pomysłu na prezent dla mamy. Co roku składali się z bratem na prezent i w tym roku pomimo milczenia z obu stron nie zapowiadało się, żeby było inaczej. Jednak jeszcze nie ustalili co chcą jej dać, a żaden z nich nie miał dobrego pomysłu.

– Czyli też jesteś w dupie z prezentami. – Zaśmiał się. – Muszę kończyć, bo rodzice wołają mnie na kolację. Jak coś wymyślisz to możesz mi dać znać co kupujesz.

– Jasne, ty również.

Połączenie zakończyło się. Alan został sam z ciszą w pokoju, które zakłócało jedynie delikatne mruczenie kota.

Fakt był taki, że na dniach muszą z Ryanem kupić prezent dla mamy. Będzie musiał odezwać się do Ryana i ustalić co kupują lub najlepiej razem pójść na zakupy. W końcu to on płacił za większą część.


Dni wolne od szkoły bardzo się dłużyły. Pogoda za oknem nie pozwalała na przyjemne spędzanie czasu na świeżym powietrzu. Alan musiał wyczekiwać dogodnego momentu jeśli chciał pobiegać, a była to niemal jedyna wymówka by wyjść z domu.

Ryan natomiast nie martwił się mrozem czy padającym śniegiem, gdy wychodził spotkać się z Lisą.

Ten dzień bracia spędzali sami w domu. Lucy spędzała jeden z ostatnich dni w tym roku w pracy, zapowiadając, że wróci później. Nie do końca wiadome było czy z powodu pracy czy może maczał w tym palce jej kolega.

Alan zbierał się w sobie na to od rana. Wiedział, że aktualnie Ryan był nastawiony do niego negatywnie, że nawet kijem z daleka by go nie tknął. Młodszy zresztą miał podobne podejście. Jednak ustalili, że będą iść razem.

– Ryan?

Starszy ignorował jego obecność, jak również to, że cokolwiek do niego mówi.

– Ryan, idziesz ze mną na zakupy? Mieliśmy razem poszukać prezentu dla mamy.

Mężczyzna odłożył telefon, lecz nadal na niego nie spojrzał.

– To jak, bo muszę...

– Za dziesięć minut będę gotowy. – Powiedział wstając z kanapy i udając się na górę.

Alan westchnął ciężko przeczuwając, że to będą naprawdę trudne zakupy. Starszy od zawsze rzadko z nim wychodził, by nikt z znajomych ich razem nie widział. Jednak prezent dla mamy młodszy wolał wybierać wraz z bratem. Miał być od nich obydwu, poza tym on dawał większą część ze względu na podwójne kieszonkowe.

Tak jak powiedział Ryan, po dziesięciu minutach był już gotowy. Zaraz po wyjściu z domu zarzucił kaptur na głowę i nie odzywał się do brata ani słowem. Droga na przystanek oraz podróż autobusem minęła w niezwykłej ciszy.

Na miejscu zastali tłumy, jakich można się spodziewać w przedświątecznym szale.

– Nie mogliśmy zamówić czegoś przez neta?

– Było o tym pomyśleć wcześniej geniuszu. – Burknął blondyn mając dosyć ciągłego narzekania brata. – Poza tym wiesz co chcemy jej dać? Może tu będą lepsze promocje.

Starszy westchnął ostentacyjnie.

– Chodźmy, miejmy to już z głowy.

Bracia chodzili po centrum handlowym i zaglądali do sklepów z biżuterią, portfelami oraz innymi kobiecymi przydasiami. Nie mieli pojęcia czego właściwie szukają. Liczyli na to, że gdy to zobaczą, będą wiedzieli, że właśnie to chcą dać mamie pod choinkę.

– Dobra, to nie ma sensu. – Odezwał się zirytowany starszy. – Wracamy się i kupujemy jej jakieś kolczyki i naszyjnik. Do pracy często nosi koka, to będzie widać, że coś na uszach się świeci, a z dłuższym naszyjnikiem będzie jej łatwiej facetów na cycki łapać.

Alan łypnął na niego nieprzyjemnym spojrzeniem. Jednak musiał się zgodzić, że plan cofnięcia się do jubilerskiego wcale nie był zły. Zawrócili z nadzieją, że będzie to ostatni sklep, do którego będą wchodzić.

– Alan? – Chłopak zatrzymał się w miejscu słysząc dawno niesłyszany głos, rozpoznając go od razu. – Alan!

Ryan zatrzymał się zauważając zostającego w tyle brata. Jemu rozpoznanie głosu zajęło dłuższą chwilę. Oboje stali z szeroko otwartymi oczami. Starszy przyglądał się jak podchodzi do nich niewysoki mężczyzna o krótkich, ciemnych blond włosach i ciemnych oczach.

Brunet zacisnął usta w wąską linię, przybierając bojową postawę. Nie podobała mu się obecność mężczyzny, nie powinien ich wołać. Najlepiej jakby już zniknął. Świetnie mu szło udawanie, że go nie ma.

– Jak ja dawno cię nie widziałem. – Powiedział z łagodnym uśmiechem. – Zmężniałeś.

– Dawno. – Prychnął Ryan. – Całe lata, co?

Alan milczał, nie wiedząc jak zachować się w obecnej sytuacji. Chłonął wzrokiem wygląd mężczyzny, po trochu nie mogąc uwierzyć w to co miało miejsce. Nie wiedział, czy ma się cieszyć, jak podpowiadała mu pewna jego część, czy wręcz przeciwnie, co również byłoby logiczne i na miejscu.

– Ty również wyrosłeś, Ryan. – Mężczyzna uśmiechnął się do niego, pomimo wyraźnie nieprzyjaznej postawy jaką prezentował. – Mam nadzieję, że się nim dobrze opiekujesz.

– Ktoś musi, skoro co niektórzy mają go w dupie. – Starszy nie oszczędzał w słowach.

Nikt nie zastanawiał się nad prawdziwością jego słów. Alan ledwo rejestrował toczącą się rozmowę. Jednak mina mężczyzny się zmieniła. Czoło przyozdobiło kilka poziomych kresek, a malinowe usta wykrzywiły się w grymas.

– Gdyby Lucy nie blokowała mi kontaktu z nim to byłoby całkiem inaczej.

– Co? – Alan odezwał się po raz pierwszy. – Mama mówiła, że ostatnio jak próbowała do ciebie dzwonić, to odebrała jakaś kochanka, poza tym nie chciałeś z nią rozmawiać.

Na twarzy widać było cień złości.

– Czego ona ci nagadała? – Westchnął nerwowo. – Zbyt długo nie jesteśmy już razem by nazywać mojego partnera kochanką. Właściwie to więcej jesteśmy osobno niż byliśmy razem. Poza tym...

– Will?! – Doszło nas czyjeś wołanie.

– Tutaj, Carlos! – Krzyknął mężczyzna, wymachując kilka razy ręką w górze.

Obcy osobnik podszedł do nich. Obrzucił ojca Alana specyficznym spojrzeniem, a później ze zdziwieniem spojrzał na chłopców. Jednak Ryanowi zapaliła się czerwona lampa pod wpływem tego ciepłego wzroku.

– No bez jaj... – Szepnął starszy, nie mogąc uwierzyć w swoje przypuszczenia.

Wzrok Alana przeniósł się na starszego.

– To jest mój syn i jego brat. – Wyjaśnił nowoprzybyłemu mężczyźnie William.

– Zaczyna robić się dziwnie. Możemy przestać rozmawiać na środku korytarza? – Zaproponował Ryan.

Od początku nie chciał by zobaczono go z Alanem, a obecna sytuacja byłaby jeszcze trudniejsza do wyjaśnienia. Wszyscy zgodzili się, zaraz zajmując jeden z stolików w rogu pobliskiej kawiarni.

– Dlaczego przestałeś dzwonić? – Rzucił oskarżycielsko Alan z pełnym wyrzutu spojrzeniem.

Praktycznie nie pamiętał lat, kiedy ojciec był przy nim częściej niż kilka razy na tydzień, później zamieniło się to na miesiące, aż w końcu na lata i kontakt jedynie telefoniczny. A i on w końcu się urwał.

– Nie przestałem. – Zaprzeczył natychmiast. – Lucy już od dłuższego czasu nie dawała mi z tobą rozmawiać. Dzwonię regularnie. Pół roku temu z powrotem przenieśliśmy się do miasta. Firma, w której pracuję otworzyła tutaj oddział. Ona jednak nadal zabrania mi się do ciebie zbliżać.

– Mogłeś zadzwonić do mnie.

– Zabroniła mi. Groziła. Naprawdę nie mogłem. – Pokręcił przepraszająco głową.

– Czym ci zagroziła, że do własnego syna nie odzywałeś się przez cztery pieprzone lata. – Niemal wywarczał.

Ryan spojrzał ze zdziwieniem na brata, bo taki stan był u niego niezwykłą rzadkością. Szczególnie jeśli krzyczał i przeklinał na kogoś innego niż on.

– Spokojnie. – Szepnął starszy, chwytając jego dłoń zaciśniętą w pięść.

Oboje przenieśli wzrok na pana Grasse. Brunet obserwował wyraz zakłopotania na jego twarzy oraz to jak spojrzenie ciemnobrązowych oczu ucieka w stronę niejakiego Carlosa, który patrzał na niego, jak gdyby nie wiedząc jak mu pomóc. I Ryan wszystko zrozumiał.

– Alan. – Ścisnął dłoń brata, chcąc zwrócić jego uwagę. – Pomyśl.

Umysł chłopaka jednak zaślepiony był złością na ojca, nie potrafiąc dostrzec tego co miał przed oczami. Blondyn spojrzał na brata, a następnie z powrotem na tatę, nadal nic nie rozumiejąc.

– Chciała powiedzieć o tym komuś, komu nie powinna. Mam rację? – Odezwał się starszy. – I zakładam, że gdyby był to Alan to byłby to najmniejszy problem.

William skinął smutno głową.

– Co? – Wydusił z siebie Alan, nadal słabo łącząc fakty.

– Przepraszam, nie przedstawiłem go. – Mężczyzna podniósł wzrok. – Carl, to mój syn Alan. Alek, Carlos. Mój partner.

Chłopak wpatrywał się w bezruchu i bezdechu w ojca, potrzebując dłuższej chwili by przyjąć to do wiadomości. Jego ojciec, mężczyzna, który go spłodził i w pewien sposób porzucił, był gejem.

– Od... Od kiedy ty?

– Z Carlosem jesteśmy razem już piętnaście lat. – Wyznał.

– Widziałem cię kilka razy jak byłeś taki malutki. – Odezwał się drugi mężczyzna, pokazując wysokość nieco większą niż stolik. – Wątpię, żebyś mnie pamiętał.

– Dzwonię regularnie do Lucy i pytam co u ciebie słychać, chociaż niczego nie chce mi powiedzieć i mnie zbywa. Tyle tylko, że jesteś wzorowym uczniem. – Mówił Will, wpatrując się w syna. – Ja naprawdę chciałem się z tobą widzieć i porozmawiać, ale rozumiesz... Gdyby ktoś w pracy dowiedziałby się o mojej orientacji, byłbym skończony. Zaraz dowiedzieliby się klienci, konkurencja, nie miałbym szansy na pracę.

Alan bardzo chciał to wszystko zrozumieć. Tak naprawdę teraz miał tylko szczątkową wiedzę na temat swojego ojca, a obiektywizm przesłaniał mu gniew. Musiał uwierzyć w to wszystko, bo nie widział powodów by William kłamał.

– Mam nadzieję, że moja orientacja ci nie przeszkadza? – Spytał ostrożnie, ponieważ mógł to być potencjalnie problem nie do przeskoczenia.

Jednak Alan okazałby się hipokrytą, gdyby to mu przeszkadzało. Po prostu był w zbyt dużym szoku, że jego ojciec... że oboje są gejami. Poza tym wieści o blokowaniu przez mamę ich kontaktu również mocno go zdziwiła.

Blondyn pokręcił zaprzeczająco głową, na co Will odpowiedział wyraźną ulgą.

– Masz może chwilę? – Mężczyzna spytał z łagodnym uśmiechem. – Alek, ja naprawdę chciałbym ci móc to wszystko wyjaśnić, odpowiedzieć na każde twoje pytanie.

Alan sam nie będąc pewien czego właściwie pragnie, czy to nie za dużo dla niego na jeden raz, spojrzał na Ryana.

– Możemy przez chwilę sami porozmawiać? – Spytał brunet, zwracając się do mężczyzn.

– Oczywiście.

Chłopcy odeszli na bok w ustronne miejsce.

– Jak chcesz to możesz zostać i z nim porozmawiać. Ja byłbym ciekaw co ma do powiedzenia. Poza tym nie wygląda, żeby kłamał, więc tak naprawdę to mama nieźle nam ściemniała.

Ponieważ sam Ryan był zawsze ciekaw jak mają się relacje brata z jego ojcem. Które były naprawdę dobre, dopóki mężczyzna nie zniknął.

– Porozmawiaj z nim, a później jak chcesz to pogadaj z mamą i zobacz co ona będzie miała ci do powiedzenia.

– Zostaniesz ze mną? – Spytał młodszy z szczenięcym wzrokiem.

Bo chociaż Ryan zachowywał się teraz normalnie, to blondyn pamiętał w jakiej są sytuacji, o jego nastawieniu do niego sprzed niespodziewanego spotkania.

– Jeśli chcesz to zostanę. – Uśmiechnął się delikatnie.

Zgodził się, bo obecna sytuacja wykraczała poza ich konflikt. Chłopcy wrócili do stolika.

– Mamy jeszcze chwilę nim mama wróci do domu. – Oznajmił starszy.

– To może chociaż zamówię wam po czymś słodkim lub chcecie coś do picia? – Zaproponował mężczyzna.

Ryan bez wahania chwycił kartę i spojrzał na menu. Po kilku sekundach już wiedział co chce, inaczej było z Alanem, który starał znaleźć sobie coś co nie zawiera tony cukrów i nie przyczyniło się do cierpienia zwierząt.

Kelnerka sama podeszła do ich stolika. Ruch był dosyć spory, a oni nie zajmowali stolika zbyt długo.

Pierwszy zamówienie złożył William, zaraz patrząc na swojego partnera.

– Ja nic nie chcę. Przejdę się jeszcze po sklepach, a wy sobie porozmawiajcie na spokojnie.

Mężczyzna odszedł żegnając się z chłopcami. Szczupła, młoda kelnerka spojrzała na Ryana z słodkim uśmiechem.

– Poproszę deser americano z lodami. A dla niego zielona herbata i ciastka owsiane. – Podał dwie najbardziej zjadliwe dla młodszego wersję z karty.

Kobieta zapisała wszystko w notesie po czym odeszła od stolika.

– Jak z nauką? – Zaczął mężczyzna. – W kolejnej klasie czekają cię egzaminy i później studia.

– Nie najgorzej. – Przyznał. – Ale sporo siedzę nad lekcjami. Ryan mi czasami pomaga.

William spojrzał z miłym uśmiechem na bruneta. W tym czasie również przyniesiono zamówione desery.

– W szkole średniej masz nadal tak samo dobre oceny jak w wcześniej?

Oboje z Alanem powstrzymali śmiech, co skończyło się jedynie na parsknięciu pod nosem.

– Nie całkiem. – Podrapał się po karku. – Ale w moim przypadku stwierdzenie, że oceny nie odzwierciedlają poziomu wiedzy jest więcej niż trafne.

Mimo wszystko do pewnego momentu, nim kontakt się urwał, William niezwykle interesował się życiem obojga braci.

– A jak z sprawami sercowymi? – Uśmiechnął się i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu. – Jakaś dziewczyna na horyzoncie?

– Tato. – Alan jęknął zakłopotany, uciekając wzrokiem w stronę przyniesionego deseru.

Młodszy poczuł się nieswojo, bo nie miał dziewczyny, ale jakiś czas temu miał tak jakby chłopaka, w dodatku chłopakobrata.

Ryan spojrzał na brata ciekaw odpowiedzi, chociaż spodziewał się takiej reakcji po nim.

– A u ciebie Ryan? – Ogień pytań został skierowany na niego.

– Jakiś czas temu zszedłem się z byłą. – Odparł zmieniając ton na bardziej chłodny.

Alan wypytywał ojca co się aktualnie dzieje w jego życiu, gdzie mieszka, co robi. Wiliam chętnie odpowiadał na wszystko. Zapraszał nawet syna do siebie w wolnej chwili. Ryan siedział w ciszy zajadając się deserem, rzadko udzielając się w rozmowie.

Całą rozmową i postawą mężczyzna przekonał chłopców do swoich racji. Pozostawało tylko pytanie, dlaczego ich mama przez ten cały czas kłamała.

– Musimy się już zbierać. – Odezwał się starszy z braci zauważając późną godzinę.

Nie chciał się przyznawać, że mama już dwa razy dzwoniła do niego oraz Alana, którego komórkę miał w swojej kieszeni.

– Alek, masz mój numer telefonu. Zadzwoń, kiedy tylko będziesz miał ochotę. – Podał synowi serwetkę z pospiesznie wypisanymi liczbami. – Zrób jak uważasz, porozmawiaj z Lucy bądź nie, ale ja naprawdę chciałbym móc cię zobaczyć chociaż raz na miesiąc i wiedzieć co się z tobą dzieje.

Pożegnali się i każdy rozszedł się w swoją stronę. William wraz z partnerem udał się do swojego mieszkania. Bracia po zakupieniu prezentu dla mamy, również opuścili galerię kierując się do domu.

– Oddasz mi telefon? – Spytał Alan czując się dziwnie bez niego. – Ostatni raz kupuję spodnie z tak małymi kieszeniami. – Burknął pod nosem.

Starszy oddał bratu urządzenie. Młodszy widząc nieodebrane połączenie od mamy zignorował ten fakt. Po prostu chciał się znaleźć już w swoim pokoju by to wszystko przemyśleć. Za dużo problemów w ostatnim czasie zwaliło mu się na głowę. Ledwo uporał się jakoś z porzuceniem przez Ryana, a teraz wielki powrót jego ojca.

– Trochę zazdroszczę ci taty. – Wyznał cicho starszy, gdy kroczyli od przystanku autobusowego do domu.

Alan spojrzał na brata licząc na kontynuowanie wypowiedzi, lecz ten niczego nie dopowiedział. W pewien sposób mógł go rozumieć. Jeśli William rzeczywiście nie kłamał, to ich separacji winna była Lucy. Mężczyzna zawsze był miły, interesował się obojgiem chłopców, w przeciwieństwie do ojca Ryana.

Chłopcy szybko znaleźli się pod domem. Ich matka była już w środku. Jednak nie kończyła tak późno jak im wcześniej zapowiedziała. Bracia nie powiedzieli, że gdzieś wychodzą, a ignorowanie jej telefonów przez synów tylko dodatkowo ją zdenerwował.

Ledwo zdążyli się rozebrać z kurtek i schować przed wzrokiem kobiety ich zakup, gdy Lucy zagrodziła im dalszą drogę.

– Gdzie wyście tyle czasu byli? Dlaczego nie odbieraliście? – Naskoczyła na chłopców.

Alan milczał, obrzucając mamę wściekłym spojrzeniem.

– Widzieliśmy pana Grasse. – Powiedział wprost Ryan.

Na twarzy kobiety było widać wyraz zaskoczenia. Nie spodziewała się takich wieści. Wyraźnie było jej to nie na rękę.

– Co, nie masz nam nic do powiedzenia? – Kontynuował Ryan, wiedząc, że Alan na obecną chwilę nie jest w stanie nic powiedzieć.

– Dlaczego nie powiedzieliście, że gdzieś wychodzicie? – Starała się zmienić temat.

– I nie zgadniesz jakich interesujących rzeczy się dowiedzieliśmy.

Na twarzy kobiety pojawiało się coraz większe zakłopotanie, jak również zdenerwowanie. Zapanowała chwila ciszy, której przez długi czas nikt nie chciał przerwać.

– Dlaczego mnie okłamywałaś? – Spytał z wyrzutem i jadem młodszy.

– Ja...

– Dlaczego?! – Przerwał jej absurdalnie, lecz ciężko było mu panować nad emocjami.

– Słońce. Zrozum, że ja naprawdę nie mogłam pozwolić by się z tobą widywał. Ktoś taki jak on...

– To mój ojciec! To chyba wystarczający powód by MÓGŁ się ze mną widywać czy do mnie dzwonić.

– Naprawdę nie mogłam pozwolić na to. – Dalej stawiała na swoim. – Nie rozumiesz, on...

– Nie, bo co? Bo jest gejem?! – Wykrzyczał blondyn. – Naprawdę uważasz to za dobry powód by zabraniać mu się kontaktować z własnym synem, który ma w dupie to, że woli mężczyzn i który mimo wszystko chciałby mieć ojca.

– Alan, słownictwo! – Upomniała go kobieta.

– Naprawdę jesteś aż takim homofobem, że groziłaś mu tym, że rozpowiesz o jego orientacji by zabronić mu kontaktów ze mną?!

– Alan, spokojnie. – Odezwał się Ryan cicho licząc, że jakoś uda mu się wyciszyć brata.

Młodszy obrzucił starszego gniewnym spojrzeniem, które zaraz z powrotem przeniósł na matkę.

– Nie wierzę, że to zrobiłaś. – Powiedział zawiedzionym tonem, który doskonale uderzył w najczulsze punkty matczynego serca.

Blondyn odwrócił się na pięcie i udał się do swojego pokoju, zamykając się w nim z głośnym trzaskiem drzwi. Na dole została zdziwiona matka wraz z starszym synem.

– Jesteś z siebie zadowolona? – Ryan spojrzał na kobietę spod przymrużonych oczu. – Co sobie myślałaś, wciskając mu tą ściemę przez cały czas?

– To nie twoja sprawa.

– I tak i nie. W gruncie rzeczy on ma o wiele lepszego ojca od mojego, a ty zabroniłaś mu z nim kontaktów. To po prostu okrutne i egoistyczne. – Wypowiedział się starszy. – I żadne wymówka nie będzie dobra.

Lucy nie zdążyła nic odpowiedzieć na te słowa. Otworzyła usta, lecz Ryan odwrócił się i zniknął na górze. Została sama na dole załamana sytuacją, w której się znalazła i nie wiedziała jak naprawić relacje z młodszym synem.

Brunet będąc na piętrze zatrzymał się przed drzwiami brata. Miał wielką ochotę tam wejść i jakoś go pocieszyć, lecz nie mógł się przemóc. Przecież byli skłóceni. Przecież kazał młodszemu się nie zbliżać do niego i zapomnieć o tym co było. Dlatego on sam nie mógł złamać tych zasad.

Zabrał rękę z klamki i udał się do swojego pokoju.

Alan siedział skulony pod kołdrą starając się nie rozkleić. Kłamstwo matki bardzo w niego uderzyło. Przez nią zmarnował tyle okazji do spędzenia czasu z własnym tatą. Przez tak długi okres myślał, że to on się na nich wypiął, że sam z własnej woli zerwał z nim kontakt, że coś z nim nie tak.

Dodatkowo jego kiepski humor pogarszało zachowanie brata. Bo pomimo, że dzisiejsze jego zachowanie było naprawdę dobre to przypomniało mu w jakiej są sytuacji i nie ma tak naprawdę co liczyć na więcej takich dni.

Czuł się beznadziejnie i nie miał w nikim wsparcia.

Blondyn pociągając nosem wyciągnął komórkę i wystukał rząd liczb, który różnił się od tego, który miał dotychczas zapisany w telefonie. Przez długie minuty jego kciuk wisiał nad ikoną słuchawki, wahając się czy ją nacisnąć.

Ostatecznie nie stchórzył. Pociągnął nosem i starał się wziąć w garść, by brzmieć jak najbardziej normalnie.

– Ta, słucham? – Po drugiej stronie odezwał się znajomy głos.

– Miałeś rację. Nie zaprzeczyła. – Młodszy powiedział wprost, pilnując by jego głos nie zadrżał.

– Alan? W porządku?

– Tak. Po prostu nadal ciężko mi w to uwierzyć. – Przyznał.

– Nie bądź na nią zły. – Starał się jakoś załagodzić sytuację. – Na pewno miała swoje powody, żeby tak zrobić.

– Jeszcze jej bronisz. Homofobia nie jest żadną wymówką, szczególnie do zrobienia czegoś takiego. – Odezwał się oburzony.

– Ona po prostu chciała dla ciebie jak najlepiej.

Młodszy zacisnął usta w wąską linię. Był ciekaw co by zrobiła jego mama, gdyby się dowiedziała o jego orientacji. Też by się pozbyła go ze swojego życia jak ojca?

– Najważniejsze, że teraz wiesz jaka jest prawda i możesz się ze mną kontaktować do woli. Dzwoń i pisz, kiedy masz tylko ochotę. Jak będziesz chciał się spotkać, dawaj śmiało znać. – Mówił wesołym tonem, ucieszony z kontaktu z synem.

– W sumie mam jedno pytanie. – Odezwał się niepewnie w wolnej dłoni mieląc kawałek kołdry.

– Tak?

– Co robisz na święta? – Spytał niepewnie.

– Siedzimy z Carlosem w domu. Oboje za bardzo nie mamy do kogo wyjechać.

– Ja... Ja mógłbym przyjechać? – Spytał, co spontanicznie przyszło mu do głowy. – Nie mam ochoty jechać do dziadków.

– Jesteś pewien? Teraz jesteś w szoku i na pewno przemawia przez ciebie złość. Przemyśl to na spokojnie, ale w razie czego to moje drzwi są zawsze dla ciebie szeroko otwarte.

– Dobrze, dzięki.

– A teraz powoli szykuj się do spania. To był dzień pełen wrażeń dla nas obojga. Dobranoc Alek. – Pożegnał się mężczyzna, zaraz zakończając rozmowę.

Blondyn odłożył telefon na bok. Nieco ochłonął po kłótni z mamą, lecz nie zamierzał tak od razu jej tego wybaczyć.

Naprawdę nie miał ochoty jechać w odwiedziny do babci i dziadka, za którymi nie specjalnie przepadał. Wątpił by sytuacja do tego czasu polepszyła się na tyle by zmienił zdanie. Nie musiałby również karać Ryana swoją obecnością. Przy okazji spędzi trochę czasu z tatą i pozna jego partnera.

Alan przez cały czas siedział samotnie w swoim pokoju, nieco obawiając się zejścia na dół. Nie miał ochoty na jakikolwiek kontakt z mamą, a i brata również wolałby uniknąć. Jednak jeść coś trzeba było. Postanowił jednak poczekać, aż zrobi się późno, by chociaż zwiększyć prawdopodobieństwo, że mama będzie szykowała się już spać.

Gdy zegar wskazywał już godzinę dwudziestą drugą, zdecydował się na wyjście z pokoju. Na palcach przemieścił się do kuchni, by tam rozpocząć przygotowywanie dla siebie kolacji. W międzyczasie nakarmił również głodnego Pitagorasa.

Po przygotowaniu posiłku udało mu się niezauważonym z pełnym talerzem z powrotem przedostać na górę.


Następnego ranka atmosfera nadal była napięta. Tym razem jednak nie udało się młodszemu wymigać od kontaktu z pozostałymi domownikami. Już z rana w całym domu dało się słyszeć krzyk kobiety.

– Chłopcy, śniadanie!

Ryan zszedł na dół po normalnym dla siebie ociąganiu. Alan natomiast długo zastanawiał się nad tym czy w ogóle pojawić się na dole. Ostatecznie dwójka braci zeszła na parter by zasiąść wspólnie przy stole.

Lucy przygotowała dla wszystkich śniadanie. Starała się, żeby każdy dostał to co lubi, jakby chcąc w ten sposób załagodzić sytuację. Przyniosło to średnie efekty. Ryan nadal nie uważał za dobre i właściwie tego co zrobiła, nie popierał tego. Dlatego siedział w milczeniu, skupiając się wyłącznie na jedzeniu. Alan natomiast nadal nie mógł wybaczyć jej tego kłamstwa.

Młodszy przez długi czas zastanawiał się jak ubrać w słowa to co chciał powiedzieć. Coraz mniej czasu pozostawało do świąt, więc zwlekanie z tym nie miało większego sensu.

– Chcę spędzić święta z tatą. – Oznajmił wprost blondyn.

– Co? – Odezwali się chórem Ryan z Lucy.

Młodszy wiedział, że to musi być dla nich duże zaskoczenie. Cierpliwie czekał na jakieś słowa mamy. Spodziewał się sprzeciwu, tylko nie wiedział jeszcze czy w delikatnych czy nieco mocniejszych słowach.

– Musiałabym z nim porozmawiać. – Starała się jakoś ratować od szybkiej odpowiedzi.

– Jeśli ty się zgodzisz to on nie ma nic przeciwko. Siedzą w domu, nigdzie nie jadą. – Poinformował ją, pragnąc szybkiej odpowiedzi.

Starszy nieco szerzej otworzył oczy, spoglądając na mamę i czekając na jej odpowiedź. Nie powinno mu przeszkadzać, że spędzą święta osobno. W końcu i tak są skłóceni. Jednak coś wewnątrz niego nie chciało by ten czas spędzili kilkadziesiąt kilometrów od siebie. Wystarczyły mu zeszłoroczne, beznadziejne święta z rodziną ojca.

– Najchętniej to powiedziałabym nie. – Odezwała się po dłuższej chwili. – Nie podoba mi się to i... – Wzięła głęboki wdech. – Ale boję się, że tylko pogorszyłabym sytuację. Naprawdę nie robiłam ci tego na złość, czy po to by cię zranić. Jeśli bardzo ci na tym zależy to zgoda, ale wcześniej muszę porozmawiać z Williamem.

– Dobrze, dziękuję. – Odpowiedział spokojnie i nieco beznamiętnie.

W głębi duszy się cieszył, bo w tej sytuacji wątpił by cokolwiek się zmieniło i nie mógł spędzić świąt Bożego Narodzenia z dawno nie widzianym tatą.

Po zjedzonym w ciszy śniadaniu Alan udał się z powrotem do swojego pokoju tym razem zabierając ze sobą Pitagorasa.

________________________

Kto się spodziewał takiego powrotu ojca Alana. Nie mieliście okazji go jeszcze poznać, ale chyba nie zrobił na was złego wrażenia. 

W życiu Alana nadchodzi sporo zmian. U Ryana również zapowiada się ciekawie, ale cichosza ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top