Rozdział 13

Wszyscy uważnie patrzeli na piłkę, na przemian obserwując sekundy pozostałe do końca meczu. Na hali dało się słyszeć krzyki niemal całej publiczności. Wielu z niej ściskało barierki, wychylając się poza nie, jakby chcąc wesprzeć duchowo graczy na boisku w ich ostatnich chwilach.

– Tak! – Krzyknęli wszyscy, gdy piłka rzucona przez Ryana wpadła wprost do kosza.

Rywale przejęli piłkę, lecz nie zdążyli wykonać żadnego ruchu czy rzutu.

– Jesteśmy w finałach. Miejsce na podium mamy w kieszeni! – Krzyczał Paul do przyjaciela, rozradowany jakby sam był jednym z zawodników.

– Szkoda, że finały nie są tutaj rozgrywane. Ominęłoby nas w piątek kilka lekcji. – Zauważył Alan.

Młodszy nieustannie obserwował Ryana, a gdy złapali razem kontakt wzrokowy, posłał mu dumny uśmiech.

– Dobrze, wracamy do klasy. – Odezwała się nauczycielka mająca z nimi lekcje.

Blondyn wraz z resztą klasy udał się w stronę gabinetu. Przez całą drogę wszyscy dyskutowali między sobą o zakończonym meczu.

– Proszę wszystkich o spokój! Na szczęście mecze się już zakończyły i możemy wracać do lekcji. – Oznajmiła zadowolona. – I tak przez to wszystko jesteśmy trzy tematy do tyłu. Ja nie wiem kiedy my to nadrobimy.

Uczniowie powoli wyciszyli się, a nauczycielka mogła zacząć prowadzić lekcję. Ku uciesze wszystkich nie trwała ona zbyt długo.

To była ostatnia godzina zajęć dla klasy Alana, dlatego blondyn mógł udać się prosto do domu. Trafił tam jako pierwszy. Ryan z znajomymi jak po każdym udanym meczu, wybrali się na miasto uczcić sukces. W przedpokoju zastał mamę, szykującą się do wyjścia.

– Jak im poszło? – Spytała szybko Lucy.

– W piątek grają w finałach. Gorzej niż trzecie miejsce już być nie może.

– Żeby mu tak w nauce szło jak w sporcie. – Westchnęła kobieta. – No nic, obiad macie gotowy. Do zobaczenia, słońce.

Mama posłała szybkiego buziaka w stronę syna, po czym wyszła do pracy.

– No i znowu jesteśmy sami. – Odezwał się do Pitagorasa. – I nadal masz te plamki. – Dodał niezadowolony, patrząc na grzbiet zwierzaka.

W pierwszej kolejności jednak zamierzał nakarmić kota, który krzykiem domagał się obiadu. Kocie jedzonko wylądowało w zielonej miseczce, a następnie jedzenie z garnka wylądowało talerzu. Miseczka znalazła się na podłodze, a talerz na stole.

Alan i Pi ze smakiem spożywali obiad, wsłuchując się w dźwięki muzyki wydobywające się z komórki chłopaka. Po posiłku oboje zalegli w salonie. Alan leżał na boku oglądając telewizję, a kocur położył się wygodnie w zgięciu jego kolan.

Chłopak zmarszczył brwi słysząc otwierane drzwi wejściowe. Zdziwiony spojrzał na godzinę. Jeszcze wcześnie.

– Co tak wcześnie?! – Krzyknął do brata.

Przez chwilę w korytarzy słychać było krzątaninę, a zaraz pojawił się w salonie.

– Bo co niektórzy to cieniasy i już musieli wracać do domu.

Ryan znikł na chwilę by powrócić z paczką chipsów zamiast obiadu, które Alan obrzucił złowrogim spojrzeniem.

– Przesuń się.

Chłopak jedynie podniósł się na rękach, robiąc trochę wolnego miejsca, które starszy wykorzystał. Położył głowę na nogach bruneta, robiąc sobie z nich poduszkę. Paczka chipsów wylądowała po drugiej stronie mężczyzny. Kot nadal spał niczym niewzruszony.

Bracia odpoczywali na kanapie, wpatrując się w ekran telewizora.

– Przykryjesz mnie kocem? – Spytał młodszy, spoglądając do góry w oczy starszego szczenięcym wzrokiem.

Ryan wywrócił oczami, lecz sięgnął po przykrycie, leżące z boku kanapy. Narzucił je na młodszego, wracając swojej niezdrowej przekąski.

– Jesteś straszny zmarzluch. – Mruknął pod nosem.

Alan wyszukał rękę starszego pod kocem i chwycił ją w swoje dłonie.

– Dasz drugą? – Wyszeptał nieśmiało.

Brunet wpakował do buzi kilka chipsów, po czym podał bratu drugą z dłoni.

– Po co ci obydwie? – Dopytał po chwili.

– Żebyś nie ładował w siebie tej soli i cholesterolu. – Szepnął z przebiegłym uśmiechem.

Starszy natychmiast zaczął wyrywać jedną z dłoni z objęć młodszego. Gdy tylko mu się to udało, wplątał ją między blond kosmyki.

Leżeli leniwie wpatrując się w ekran telewizora. Młodszego nie za bardzo interesował program, odkąd Ryan przełączył na kanał motoryzacyjny. Jedną ręką trzymał nieco większą dłoń od swojej, drugą powolnie przesuwał po kawałku uda przed swoją twarzą.

Alan kompletnie tracąc resztki zainteresowania, odwrócił się na drugi bok. Przed sobą miał krocze bruneta. Zarumienił się lekko zawstydzony, jednocześnie uśmiechając się niegrzecznie. Z lekkim wahaniem podniósł rękę i skierował ją do celu, który miał przed oczami.

Drgnął zaskoczony, gdy jego nadgarstek został mocno pochwycony, lecz dłoń znalazła się tam, gdzie chciał. Spojrzał do góry i poczuł jeszcze większe gorąco, pod wpływem perspektywy. Ryan po spojrzeniu w dół, również nie pozostał obojętny na ten widok.

– Nie ruszaj. – Powiedział starszy, lecz Alan nie słyszał w jego głosie dostatecznie dużo przekonania.

Chłopak wykorzystał to, że jego dłoń była u celu i palcami zaczął gładzić jego krocze. Szybko dało się zauważyć rosnącą wypukłość. Oddech starszego stał się szybszy i głębszy.

Alan z ciężko bijącym sercem patrzał na to co miał przed oczami. Po części bardzo pragnął pozbyć się materiału dzielącą jego dłoń od członka Ryana, tłumacząc sobie to chęcią rewanżu. Jednocześnie obawiał się pójścia o krok dalej.

Młodszy ścisnął w dłoni wypukłość na tyle ile mógł. Starszy od razu zareagował niskim pomrukiem, odchylając głowę do tylu. I w tym momencie Alan wiedział, że było po nim. Pomimo obaw zrobi wszystko by znów móc to usłyszeć.

Ryan puścił nadgarstek brata i jednym ruchem naciągnął koc w całości na młodszego. Samemu oparł się mocno o oparcie, a czując jak dłonie młodszego rozpinają jego rozporek podniósł się lekko by ułatwić mu zsunięcie jego spodni.

Mężczyzna nie mógł uwierzyć co w tej chwili działo się pod kocem lub co dopiero będzie. Z trudem docierało do niego, że dłoń Alana aktualnie trzymała jego męskość i mu dogadzała. Oddychał ciężko z przymkniętymi powiekami.

Brunet sapnął głośno, gdy chłodna dłoń zamieniła się w ciepłe wnętrze ust. Od tego momentu z pomiędzy warg starszego regularnie ulatywały westchnienia i zduszone jęki.

– O tak. – Szepnął wkładając rękę pod koc.

Odnalazł plecy chłopaka, a następnie jego głowę, zatapiając palce w blond włosach. Zaciskał je mocniej, gdy usta Alana mocniej zaciskały się na jego męskości.

– Nie przestawaj. – Sapnął, gdy przy obecnym rytmie poczuł, że długo do finału nie trzeba czekać.

Ryan przycisnął głowę młodszego bliżej swojego krocza, dochodząc z stłumionym jęknięciem. Po wszystkim oparł się ciężko o kanapę, odchylając głowę do tyłu. Dłonią gładził kark młodszego.

Alan połknął wszystko co miał w ustach, po czym odczekawszy chwilę, wyjrzał spod koca. Zastany widok bardzo go usatysfakcjonował.

– Nie wierzę, że to zrobiłeś. – Wyszeptał brunet, nie ruszając się, nawet nie otwierając oczu.

– Ja również. – Przyznał Alan z figlarnym uśmiechem i zaróżowionymi policzkami.

Ryan powoli otworzył oczy, spoglądając na dół, zaraz śmiejąc się wesoło. Przykrył młodszego z powrotem kocem, czując się nieco dziwnie przy tym nagłym napływie szczęścia.

Blondyn usiadł na kanapie obok, a mężczyzna wsunął na spodnie wraz z bielizną na swoje miejsce. Alan oparł głowę o ramię starszego i oboje, jak gdyby nigdy nic, wrócili do oglądania filmu.


Alan jak zawsze punktualnie zjawił się w szkole, podczas gdy Ryan pojawił się dopiero na drugiej lekcji. Dzień szkolny mijał powoli i nudno. Jedynym pocieszeniem był fakt, że jutro piątek.

– I w tedy on te róże tym sekatorem... – Zaczął nagle Antonio przerywając niezwykle fascynującą opowieść o lasce zaliczonej wczorajszej nocy.

Pozostała dwójka odwróciła się za siebie, zauważając trenera zmierzającego w ich stronę.

– Ryan, Jason, mogę was na chwilę prosić?

Mężczyźni spojrzeli po sobie, po czym podeszli do nauczyciela.

– Na długiej przerwie przyjdźcie pod salę gimnastyczną.

– Coś się stało? – Dopytał zainteresowany Evans.

– Dowiecie się jak przyjdziecie.

Nauczyciel pożegnał się z nimi i odszedł. Oboje nie mieli ochoty na poświęcanie długiej przerwy po to, by posłuchać mało ważnych informacji, zapewne dotyczących jutrzejszego meczu. Jednakże nietęga mina mężczyzny na tyle ich zaintrygowała, że na kolejnej przerwie ruszyli do części sportowej szkoły na spotkanie.

Na miejscu byli już pozostali chłopcy z drużyny. Prawie wszyscy, brakowało dwóch osób. Wuefista zjawił się, po czym wziął głęboki, nerwowy wdech.

– Odpadają nam kolejne dwie osoby z drużyny. – Oznajmił.

– Co?!

– Peter i Lucas wczoraj po szkole mieli małą stłuczkę samochodową. Nic poważnego im nie jest, ale grać nie są w stanie.

Ryan dobrze wiedział, że koledzy wracali razem z spotkania drużyny po wygranej. To musiało się stać podczas ich powrotu do domu.

– Już wcześniej mieliśmy skład na styk, ale teraz bez trzech graczy... Nie mamy praktycznie osób na zmianę. Zajedziecie się.

Koszykówka nie cieszyła się w ich szkole dużą popularnością, jeśli chodzi o grę. W drużynie siatkarzy nietrudno byłoby o znalezienie kolejnych zawodników. Jednak znaleźć faceta, który będzie chciał z nimi grać i w dodatku nie zepsuje ich szans na pierwsze miejsce graniczyło z cudem.

– Możemy porozmawiać? – Spytał Ryan, nie chcąc rozmawiać na forum.

Chłopak odszedł na bok wraz z nauczycielem.

– Mam jednego chłopaka, który mógłby zagrać. Może nie jest najlepszy w rzutach, ale kondycyjnie przebija wszystkich. Wystarczy by zgarniał piłki, a do rzutów podawał nam.

– Chyba nie mamy zbyt dużego wyboru.

– Alan Grasse z rocznika niżej. Grałem już z nim. Nie zaszkodzi nam, a może pomóc.

Nauczyciel zgodził się na nowego gracza.

– Przekaż mu wszystko i znajdź jeszcze jedną osobę. Niech zjawią się u mnie po lekcjach, trzeba załatwić papierkową robotę.

Skinął zgodnie głową. Nauczyciel pożegnał się z wszystkimi prosząc by mężczyźni nie łamali już sobie nic więcej do jutrzejszego meczu.

– O czym z nim gadałeś? – Dopytywał Jason, gdy zmierzali w stronę klasy.

– Mam znaleźć kogoś na zastępstwo. Jednego lub dwóch. – Wyjaśnił, dużo nie mijając się z prawdą. – Znasz kogoś?

– W sumie jest jeden koleś. – Przyznał. – Pogadam z nim.

– Zgoda. Niech po lekcjach zgłosi się do kantorka wuefistów.

Evans skinął potwierdzająco.

Do końca dnia starsi nie rozmawiali na temat jutrzejszych zawodów. Oboje nie zaczepiali nikogo by nie trafił im się przez przypadek waleczny okaz. Nie chcieli kusić losu, gdy ich drużynę prześladował jakiś pech.

Po skończonych lekcjach Ryan kręcił się w okolicach szkoły czekając na Alana. O niczym go jeszcze nie informował, jednak nie wyobrażał sobie by młodszy mógł omówić mu jutrzejszej gry podczas zawodów.

Alan wraz z Paulem nigdzie się nie spieszyli. Po zakończonych zajęciach poczekali aż tłumy w szatni będą mniejsze i dopiero dostali się do swoich kurtek.

– Jutro ostatni z meczy. Pewnie od przyszłego tygodnie Singh znowu zacznie cię zaczepiać.

– Pewnie tak. – Wzruszył ramionami. – Ale i tak jest lepiej odkąd otworzyli sklepik.

– Debil i leń. – Prychnął Paul, kierując się do wyjścia. – Ale chyba momentami to mi go trochę żal.

– Co? Czemu?

Blondyn szczerze zdziwił się słowami przyjaciela.

– Gadałem z Agnes. Lisa tylko się z nim bawi. Jeśli on nią również to spoko, ale jeśli nie... to kiepsko. Nie chciałbym być tak wychujany przez babkę. – Chłopak pokręcił głową. – Chociaż pewnie bardzo szybko znajdzie sobie pocieszenie. Połowa lasek tylko marzy, żeby do nich zagadał, a żeby się z którąś umówił to chyba posikałyby się ze szczęścia.

– Trochę to dziwne, szczególnie, że to ona podobno zaproponowała mu wrócenie do siebie. – Alan kontynuował temat.

– Pewnie chciała się z nim trochę pokazać, pograć mu na uczuciach, a później zostawić. Albo może odegrać jakoś za to zerwanie rok temu.

Blondyn skinął głową, chociaż trochę zmartwiła go ta informacja. Nie przepadał za Lisą, jednak nie miał pojęcia na ile Ryan angażował się w związek z nią. Miał nadzieję, że jak najmniej, a ich flirty i chwile bliskości, gdy nikt nie widzi tylko to potwierdzały. Obawiał się jednak, że jakaś część uczuć, które były niezwykle mocne w zeszłym roku całkowicie w starszym nie wygasła.

Młodszy nie miał pojęcia co zrobić z otrzymanymi informacjami. Powiedzieć o nich bratu, czy może przemilczeć?

– Czekaj kujonie! – Chłopcy usłyszeli za sobą znajomy głos.

Alanowi przeszedł dreszcz po plecach. Wywołali wilka z lasu.

– Myślisz, że jest za późno na ucieczkę? – Wyszeptał pospiesznie Paul.

Chłopaki zerwali się biegiem z miejsca, ale blondyn zdążył przebiec nie więcej niż dziesięć metrów jak został pochwycony za plecak i zatrzymany.

– Mam do ciebie interes, szczawiu. – Powiedział, ciągnąc go z powrotem w stronę szkoły.

Obejrzał się za siebie, gdzie przyjaciel spoglądał na niego zmartwionym wzrokiem. Młodszy powiedział bezgłośnie – Idź, poradzę sobie. Miał nadzieję, że Paul zrozumie.

Po chwili bracia ponownie znaleźli się w budynku szkoły. Alan rozejrzał się szybko dookoła, poszukując śladu innych uczniów, ale zdawało się, że na ten moment są sami.

– O co chodzi? – Spytał półszeptem.

– Idź do kantorka wuefistów. – Polecił mu starszy. – Jutro grasz z nami w meczu.

– Że co proszę? – Alan miał wrażenie, że się przesłyszał. – Przecież dobrze wiesz jak ja gram.

– Wiem i dlatego z nami grasz. Straciliśmy dwóch zawodników. Potrzebujemy osób, a ty kondycyjnie powalasz większość na łopatki.

– Ale... – Próbował na poczekaniu znaleźć jeszcze jakiś argument.

– Nie marudź tyle tylko idź już. Nauczyciel ci wszystko wyjaśni, a my pogadamy później. No już. – Ponaglił go brunet.

Młodszy niepewnie skierował swoje kroki w stronę pokoju dla wuefistów. Nie rozumiał dlaczego akurat on. Nie widział siebie w drużynie koszykarskiej. Przecież jutro mieli grać finały. A co jeśli przez niego stracą szansę na pierwsze miejsce?

Ryan w tym czasie nie czekając na brata udał się w kierunku domu. Wyjątkowo to on jako pierwszy znalazł się na miejscu. Po szybkim obiedzie zaszył się w swoim pokoju. Potrzebował odpoczynku i relaksu przed jutrzejszym meczem.

Alan wrócił do domu po rozmowie z nauczycielem, który sprawował opiekę nad drużyną koszykarską. Podał mu wszystkie informację, jakie potrzebował by wpisać go na listę zawodników i załatwić wolne na części jutrzejszych lekcji.

Podczas posiłku w towarzystwie czającego się na talerz kocurka, młodszy zastanawiał się nad tym jak to wszystko jutro wytłumaczyć przyjacielowi. Paul na pewno będzie dopytywał jakim cudem znalazł się w drużynie koszykarskiej na mecze finałowe. Może Ryan podsunie mu jakąś myśl.

Alan spędzał czas na dole, do którego później dołączył starszy mający dosyć siedzenia samemu, woląc chociaż przebywać w jednym pomieszczeniu z bratem.

Blondyn bawił się z kocurem słomkami, kiedy coś przykuło jego uwagę. Chwycił ciepłe ciało kota, przyglądając się jego skórze. Tym razem nie zamierzał odwlekać tematu.

– Ryan, zobacz. – Zawołał do brata siedzącego na kanapie. – Pi dostał jakiś plamek.

Dotychczas myślał, że może tajemnicze plamy znikną. Jednak to ciągnęło się już zbyt długo, by młodszy mógł dalej to ignorować. Alan miał nadzieję, że i starszy to zauważy. On jednak spojrzał na kota krytycznym wzrokiem.

– A to nie jego skóra?

– Nie. On ma prawie całą różowiutką skórę, a plamki miał przy tyłeczku i między uszkami. Nie miał plam w tych miejscach. Poza tym jakby lekko wyłysiał.

– Alan. – Powiedział, powstrzymując się od użycia zbyt mocnych słów. – Ten kot jest, kurwa, łysy od urodzenia!

– Nie prawda. Ma trochę włosków na pyszczku, łapkach, ogonie i dupce.

– Proszę, nie dobijaj mnie. I co, teraz mu dupa wyłysiała?!

– Zawieź nas do weta.

– Co?! – Otworzył szeroko oczy. – Poza tym nawet nie mam czym.

– Mama zabrała się do pracy z kolegą, auto stoi na podjeździe. – Wyjaśnił, bo starszy nie zwrócił na ten szczegół uwagi. – Wolałbym, żeby to obejrzał weterynarz. Poza tym chyba schudł.

– To już wcześniej była sama skóra i kości! – Próbował nadal uświadomić brata. – Nigdy nie zauważyłeś tego zwisa na brzuchu między nogami?!

– To są jego urocze fałdki. Jak pomiziasz trzecią od dołu to zacznie mruczeć.

Ryan otworzył usta, lecz nic nie powiedział, nawet nie wiedząc jak to skomentować. Spoglądał na kota, który wydawał mu się wyglądać dokładnie tak samo jak zawsze. Nie za bardzo uśmiechało mu się teraz jeździć po jakiś klinikach, stać w kolejce i czekać na werdykt.

Jednak patrząc na szczenięcy wzrok tych jasnobrązowych oczu ciężko było mu odmówić. Długo walczył z samym sobą, lecz ostatecznie...

– Zbierajcie się. Ale jeśli będziemy tam musieli czekać więcej niż piętnaście minut to wracamy do domu. Rozumiemy się?

Młodszy rozpromienił się słysząc zgodę i od razu zaczął wędrówkę po domu po najpotrzebniejsze rzeczy. Zabrał ze sobą książeczkę zdrowia Pitagorasa, ubrał kota w szelki i przypilnował by w czasie drogi nie zmarzł, dlatego skończył owinięty w koc, który łyse łapki zaraz zaczęły masować.

Ryan zabrał klucze do auta mamy nie trudząc się o poinformowanie jej o tym. W razie czego miał zamiar zrzucić winę na Alana. Zabrał brata wraz z kotem na rękach i podwiózł ich do lecznicy weterynaryjnej wskazanej przez młodszego.

– Czekam piętnaście minut, a później jadę. – Oznajmił starszy, wyłączając silnik.

– Nie wchodzisz ze mną?

– A po co ja tam jeszcze? – Prychnął.

– Daliby ci coś na wściekliznę. – Burknął pod nosem blondyn.

– Coś ty powiedział?!

– Nic. Poczekaj ze mną. Proszę. – Chłopak ponownie próbował ugrać coś na ładne oczy.

I tym razem mu się udało. Ryan z ostentacyjnym westchnieniem odpił pas i wyszedł z auta. Zamknął drzwi i krocząc obok młodszego udał się do lecznicy.

Od progu uderzył w nich charakterystyczny zapach, który było czuć w całej poczekalni. Równie rozpoznawalny co specyficzna woń u dentysty.

Mężczyzna z zadowoleniem stwierdził, że kolejek wielkich nie ma. Właściwie wewnątrz był tylko starszy mężczyzna z równie leciwym psem typu Beagle. Oboje zajęli wolne miejsca, a starszy zaczął ciekawsko rozglądać się po rozwieszonych w całej poczekalni plakatach. Pierwszy raz był u weterynarza.

– Zapraszam. – Zza turkusowych drzwi wychyliła się młoda kobieta zapraszając starszego pana z swoim pupilem do gabinetu.

Mężczyzna zniknął, zostawiając rodzeństwo same.

– I tak po prostu czekamy aż nas zaproszą, tak? – Spytał nie będąc pewien na jakiej zasadzie działają takie wizyty.

– Tak.

– Nie trzeba się umawiać ani nic?

– Tutaj na takie zwykłe wizyty nie. Na zabiegi już tak.

Siedzieli więc dalej w poczekalni. Ryan zdążył przestudiować już wszystkie plakaty promujące zdrowie odżywianie zwierząt z wykresem otyłości, reklamy karm, środków na kleszcze oraz przejrzał już wszystkie ogłoszenia na tablicy ogłoszeń i zaczynało mu się już trochę nudzić.

Nieco się rozbudził, gdy zadzwonił dzwoneczek oznajmujący przybycie nowych pacjentów. Do środka weszła kobieta z średniej wielkości psem kundelkiem. Młodszemu od razu zaświeciły się oczy na widok pieska.

Zwierzę podeszło do Alana merdając ogonem i dając się pogłaskać. Przelotnie spojrzał na Ryana, tylko prychając pod nosem i wracając do cieszenia się

– Bolek, nie zaczepiaj pana. – Powiedziała kobieta, delikatnie odciągając psa od chłopców.

Wraz z psem zajęli drugi wolny kąt poczekalni. Po kilku minutach pojawili się kolejni goście. Tym razem z pilniejszym przypadkiem. Mężczyzna trzymał na rękach raczej mniejszego pieska, przytrzymując przy nim jakąś zakrwawioną szmatę, a kobieta udała się na poszukiwanie lekarza. Akurat pan z Beaglem kończył swoją wizytę i poszkodowany od razu trafił do gabinetu.

Ryan westchnął ciężko. I to nie tak, że nie było mu szkoda zwierzęcia, które musiało cierpieć i ewidentnie potrzebowało pomocy. Po prostu zdawał sobie sprawę, że teraz to tak szybko nie wrócą do domu. Pocieszał go jedynie fakt, że byli pierwsi kolejce i gdyby nie to, starszy już kazałby się Alanowi pakować do samochodu.

– Zawsze przyjmuje tylko jeden lekarz? – Mężczyzna postanowił przerwać ciszę.

– Nie. Czasami dwóch lub trzech.

– A my musieliśmy trafić na dzień, kiedy jest jeden? – Zapytał retorycznie, poprawiając się na mało wygodnym krześle.

W poczekalni pojawiło się jeszcze dwóch właścicieli psów. Reakcja na chłopców była taka sama jak u pierwszego kundelka. W efekcie czego Ryan siedział z lekko naburmuszoną miną, a Alan wesołym wzrokiem obserwował zwierzaki.

W końcu nadeszła ich kolej. Jakimś cudem znalazł się lekarz, który mógł kontynuować przyjmowanie pacjentów.

Alan wraz z Pitagorasem zawiniętym w koc udali się do gabinetu. Starszy postanowił na nich poczekać na dotychczasowo zajmowanym miejscu, nie chcąc robić zbędnego tłoku. W tym czasie rozglądał się dalej po poczekalni, spoglądając na oczekujących pacjentów. Żaden z psów jednak nie wykazywał zainteresowania jego osobą.

W końcu Alan wyszedł z gabinetu z kotem dalej owiniętym w koc. Chłopcy pożegnali się z pozostałymi i udali się do samochodu.

– I co z łysolem? – Spytał starszy, gdy znaleźli się w środku.

– Dostał tabletki na odporność i maść. Nic poważnego. – Nie wchodził w szczegóły, które mało interesowały brata.

– Nawet nie chcę pytać ile cię skasowali za wizytę. – Burknął. – Do domu, tak?

– Tak.

Ruszył z parkingu w drogę powrotną. Radio grało cicho, dając możliwość swobodnego rozmowy. Ryan liczył, że jakoś rozpocznie ją młodszy, lecz nic na to się nie zanosiło.

– Dlaczego wszystkie psy mnie zlewały, a do ciebie merdały ogonami? – Spytał męczącą go sprawę.

Też lubił zwierzęta i gdzieś w środku nieco go ugodziło, że każdy z przypadkowych psów zawsze wybierał towarzystwo jego brata. W czym on był od niego gorszy?

– To przez to, że masz za niskie wibracje. – Odparł beztrosko będąc skupionym na Pi.

– Że co proszę?! Powiedz, że żartujesz i nie wierzysz w tego typu głupoty.

Alan jednak milczał, głaszcząc kota i uśmiechając się słysząc zadowolony pomruk z wnętrza koca. Ryan nie do końca był pewien jak to odebrać, ponieważ nie mógł uwierzyć, że młodszy naprawdę wierzy w takie rzeczy. Nie dość, że wegetarianin to jeszcze to. Pokręcił głową, lecz nie skomentował tego więcej.

– Ryan, nie mam pojęcia jak wyjaśnić Paulowi to, że jutro gram z wami w kosza. – Młodszy odezwał się pod koniec drogi.

– Jesteś mądry coś wymyślisz. – Odparł. – Trener kazał mi jako kapitanowi przekazać ci, że chce cię w drużynie na ten ostatni mecz i tyle.

Bracia dotarli pod dom, gdzie nie paliło się żadne światło. Zdążyli przed powrotem mamy.

__________________________

Luźniejszy rozdział przed dłuższym i bardziej skomplikowanym ;) 

Czeka nas ważny mecz. Emocje będą się was trzymały. Obiecuję. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top