Rozdział 8
Alan wstał jako pierwszy. Po długich problemach z zaśnięciem był nieco niewyspany. Wspomnienia wczorajszego wieczoru przyprawiały go o przyjemne ciepło w klatce piersiowej, jak i lekki stres.
Nie wiedział jak Ryan to odbierał. Jak właściwie po tym miał się przy nim zachowywać. Niczego nie wiedział.
Chłopak zszedł na dół spragniony. Będąc w kuchni nasypał krzyczącemu Pitagorasowi jedzenia. W czasie, gdy Alan nalewał do szklanki zimnej wody, a później opróżniał ją za jednym razem, kocur zdążył zjeść i tylko czekał aż jego pan również skończy by móc się do niego zbliżyć.
Gdy blondyn odłożył szklankę kot skoczył na niego, chcąc dostać się na jego ramię. Po znalezieniu się na miejscu, zwierzak został podrapany po łysej główce.
Alan zmarszczył brwi widząc obce stopy wchodzące do kuchni. Gdy podniósł wzrok i ujrzał nieznajomego mężczyznę nieco się zmieszał, przypominając sobie, że musi to być kolega mamy, którego kobieta przyprowadziła tu w nocy.
– Dzień dobry. – Przywitał się niepewnie chłopak.
Mężczyzna widząc nieśmiałą postawę nastolatka sam zyskał nieco pewności.
– Dzień dobry. Trochę mnie suszy, gdzie znajdę szklanki? – Zapytał uprzejmie.
Chłopak ręką wskazał właściwą szafkę. Obcy uśmiechnął się dziękczynnie, po czym przeniósł wzrok na kota. Skierował swoją dłoń w stronę kocura, chcąc przywitać się ze zwierzęciem. Pitagoras jednak od razu położył uszy po sobie sycząc przeciągle.
Kot zeskoczył z ramienia Alana i uciekł z kuchni. Zaraz z korytarza dało się słyszeć głos niezadowolenia.
– Kurwa, weź to łyse coś! – Doszedł ich głos starszego z braci.
Ryan wszedł do kuchni z kotem na ramieniu. Zaraz podszedł do Alana by ten wziął od niego kota. Starszy, gdy tylko uwolnił się od dodatkowego ciężaru, spojrzał nieprzyjemnym wzrokiem na gościa.
– Co tu robisz? – Spytał wprost.
– Chciałem się czegoś napić.
– Swojego domu nie masz? Tam idź i się napij.
Ryan jasno dawał do zrozumienia mężczyźnie, że jest tutaj niemile widziany, a przynajmniej przez niego.
– Długo jesteś z mamą? – Pytał dalej.
– Z waszą mamą tylko się przyjaźnimy.
– Nie mam pięciu lat. Już ja dobrze wiem, jak wyglądają takie przyjaźnie. – Powiedział – Takie bajki to możesz temu szczeniakowi wciskać.
– Ej. – Oburzył się młodszy.
– Mój ojciec też tylko się z nią przyjaźnił, Alana również. – Kontynuował. – Więc?
Nie czekając zbyt długo na odpowiedź, Ryan ulotnił się z kuchni, nie mając ochoty dłużej tam przebywać. Po tej wymianie zdań Alan nie czuł się dobrze będąc sam z obcym mężczyzną w kuchni, dlatego szybko wyszedł z pomieszczenia by uniknąć niezręcznej ciszy.
Widząc wchodzącego na górę brata, chłopak ruszył za nim. Nim zaczął wspinać się na schody, odłożył Pitagorasa na ziemię, nie chcąc by zwierzę utknęło u góry.
Zjawił się na piętrze nim starszy zdążył wejść do swojego pokoju.
– Ryan? – Zawołał niepewnie brata.
Starszy zatrzymał się, przez pewien czas stojąc tyłem do młodszego. W końcu odwrócił się mając obojętny wyraz twarzy.
Oboje przez długi czas milczeli. Alan nie wiedział jak zacząć rozmowę na temat tego co zdarzyło się minionej nocy. Czuł rosnące napięcie.
Ryan również milczał, zdając sobie sprawę o czym młodszy chciał z nim porozmawiać, lecz nie wiedząc co w tej sprawie powiedzieć. Sam jeszcze nie ułożył sobie tego wszystkiego w głowie.
– Wczoraj... – Alan jako pierwszy odważył się odezwać.
– Zapomnij o tym. – Wtrącił natychmiast Ryan. – To nic nie znaczyło, nie powinno się stać. Nie zbliżaj się więcej do mnie i żeby do głowy ci nawet nie przyszły jakieś dziwne podchody. Po prostu zapomnij.
Chłopak początkowo otworzył usta ze zdziwienia, nie mogąc uwierzyć w to co właśnie usłyszał. To jakiś sen? Z czasem, gdy zaczynało docierać do niego, że to brutalna rzeczywistość zacisnął usta w wąską linię. Oddech stał się głęboki i ciężki, a dłonie zacisnęły się w piąstki.
Tak bardzo miał ochotę wyładować rosnącą w nim złość, lecz nie był w stanie uderzyć starszego, na co ten w tej chwili zasługiwał, zdaniem Alana.
Ryan z niepewnością i zdziwieniem patrzył na reakcje brata i może nawet przez moment przez myśl mu przemknęła obawa, czy młodszy z jakiś powodu się na niego nie rzuci, bo wyglądał jak kot szykujący się do ataku. Mężczyzna jednak nadal starał się utrzymać obojętny wyraz twarzy. Odpuścił dopiero, kiedy blondyn skrył się w swoim pokoju energicznie zamykając za sobą drzwi.
Mężczyzn odetchnął głęboko, dopiero uświadamiając sobie, że przez ten cały czas wstrzymywał powietrze. Poczuł się lepiej mogąc oddychać, jednocześnie jakby nagle coś ciężkiego spadło na jego klatkę piersiową.
Zmarszczył brwi i wycofał się do swojego pokoju. Starał się nie przejmować reakcją Alana, ponieważ dobrze mu powiedział. Przecież był pijany, kiedy to zrobił. Chociaż malinowe usta blondyna były niezwykle kuszące. Stop!
Lisa, ona musi zająć jego myśli.
Ryan: To o której dokładnie się widzimy?
Alan w tym czasie chodził nerwowo po pokoju, starając się uspokoić i nie doprowadzić do płaczu.
Czym tu się przejmować? Że twój pierwszy pocałunek okazał się totalnym błędem i masz o nim zapomnieć, że nic takiego się nie stało? Kto by się przejął czymś takim? Jednak Alana bardzo się tym przejmował.
Oboje nie wychodzili ze swoich pokoi próbując na swój własny sposób poradzić z sobie z zaistniałą sytuacją. Przy okazji żaden z nich nie chciał natknąć się na nowego faceta mamy. Dlatego też bracia ze swoich pokoi wyszli dopiero w porze obiadowej.
Drzwi na piętrze otworzyły się niemal w jednym momencie. Starszy spojrzał przelotnie na młodszego i zdziwił się widząc obrażoną minę wraz z piorunami strzelającymi z oczu w jego stronę.
Młodszy prychnął pod nosem, udając się na dół, zostawiając w tyle zdziwionego brata.
Na parterze nie było już śladu po obecności nocnego gościa. Lucy pełna energii kręciła się po kuchni przygotowując posiłek z uśmiechem na ustach. Młodszy cieszył się widząc mamę w dobrym nastroju, starszy patrzał na to z podejrzliwością.
Podczas wspólnego posiłku kobieta próbowała wypytać synów o plany na najbliższe dwa dni.
– Dzisiaj widzę się z Lisą, a jutro idę do Jasona.
– Posiedzę w domu i się pouczę. – Odparł niemrawo młodszy.
– Nie możecie czasami coś razem porobić?
– Nie. – Wbrew pozorom to Alan odezwał się jako pierwszy.
Lucy spojrzała na niego nieco zdziwiona, a Ryan poczuł dziwne ukłucie gdzieś w środku. Kobieta już o nic ich nie wypytywała. Rodzina zjadła wspólnie obiad, a młodszy z braci zaoferował się, że posprząta po posiłku.
Starszy czas po jedzeniu spędził na kanapie, czując się w pełni syty. Widząc jednak jak młodszy po zmyciu całej góry naczyń rusza na górę, sam podniósł się z kanapy i skierował się na piętro.
Szybkim krokiem podszedł do schodów, by wyprzedzić na nich brata, delikatnie trącając go ramieniem.
– Odwal się. – Burknął młodszy z wyraźną niechęcią.
– O chuj ci chodzi? – Starszy zatrzymał się zagradzając mu drogę.
Ponieważ nie było tak jak Ryan to sobie wyobrażał. Wszystko miało być jak wcześniej. Jakby ten głupi pocałunek wcale nie miał miejsca, jakby nic między nimi się nie wydarzyło, a on nie poczuł tych miłych łaskotek wewnątrz siebie.
Starszy próbował wyczytać coś z wzroku Alana, lecz było to trudnym zadaniem. Ciężko było dostrzec coś pomiędzy złością, a próbą zabicia samym wzrokiem.
– O to, że jesteś chujem. – Warknął młodszy, po czym przecisnął się obok starszego, wchodząc dalej po schodach na górę.
– Okej. – Powiedział pod nosem przeciągle.
I naprawdę był zły, ponieważ nie miał pojęcia o co ten gówniarz tak wścieka. Przecież wszystko było jasne. Miało być tak, jakby Ryan nic nie zrobił. To dlaczego młody zachowuje się tak jakby co najmniej zjadł mu tego łysego szczura?!
Ale przecież nie będzie się przejmował jakimiś babskimi czy gejowskimi fochami. Ryan zamknął się w swoim pokoju szykując się do randki z Lisą.
Gotowy i pachnący zszedł na dół.
– Wychodzę! – Krzyknął zmierzająco do korytarza.
– Gdzie?!
– Przecież mówiłem, że umówiłem się dzisiaj z dziewczyną. – Poinformował, zakładając na stopy buty.
– Miłej zabawy, zabezpieczajcie się tylko!
– Mamo!
Mężczyzna wyszedł z domu, kierując się w stronę przystanku autobusowego. Lisa mieszkała po drugiej stronie miasta. Podczas drogi starał się nie wybuchnąć przez starszą panią, która plotkowała krzycząc z inną, równie starą, kobietą.
Poczuł ulgę, mogąc w końcu wysiąść z autobusu. Szybkim krokiem dotarł pod dom dziewczyny. Po krótkiej wiadomości, mógł ją szybko zobaczyć wychodzącą głównymi drzwiami.
Blondynka uwiesiła się jego szyi, łącząc w długim pocałunku ich usta. A przez Ryana głowę przemknęła myśl, że nie czuje tego dreszczu emocji.
– Co słychać słońce? – Spytał obejmując dziewczynę w pasie.
– Nie mogłam zasnąć. Czasami czuję się jak na początku naszego związku. – Chichotała wesoło. – Jak dwa lata temu.
– To było tak dawno?
Dziewczyna przytaknęła.
– Szybko ten czas leci. Gdzie masz ochotę się przejść?
– Może na coś słodkiego? Chociaż wolałabym jakiś słodki deserek u ciebie. – Mruknęła sugestywnie.
– Mama jest w domu. Nie da nam nawet zamknąć drzwi od pokoju. – Wykręcił się gładko.
Dziewczyna westchnęła.
– Co ty tam ukrywasz, że tak nie chcesz mnie do siebie zabrać? – Zaśmiała się. – Tak samo było rok temu.
– Moja słodka tajemnica. – Odpowiedział.
Jednak zaraz się za to skarcił, gdy pomyślał, że tym sekretem jest Alan.
– To gdzie zabrać moją księżniczkę? – Spytał, odciągając uwagę od jego domu.
Para przeszła się spacerem w stronę centrum handlowego by tam zasiąść w fotelach jednej z cukierni. Po deserze pełnym cukru wybrali się na spacer w piękne, lecz rzadko odwiedzane zakątki parku. W pełni korzystali z dobrej pogody.
Usiedli wspólnie na wzgórzu, skąd mieli widok na dużą część miasta. Blondynka oparła się swobodnie o ramie mężczyzny delektując się widokiem i towarzystwem. Zamruczała zadowolona, gdy dłoń Ryana wślizgnęła się pod jej koszulkę, spoczywając na rozgrzanej skórze. Powoli przemieszczała się wzdłuż boku, delikatnie go gładząc.
– Ryan, w przyszłym tygodniu mam wolny dom. – Szepnęła mu do ucha.
– Tak? – Udał zainteresowanego w rzeczywistości odczuwając rosnący stres.
– Może wpadłbyś do mnie na noc? Mamie powiedziałbyś, że nocujesz u Garcii lub Evansa. Na pewno cię puści.
– Nawet jak nie, to i tak coś wymyślę. – Ucałował ją w czoło.
Do tego czasu zdąży coś wymyśleć. Dobrze wie do czego dąży dziewczyna, a mu tak jeszcze nie śpieszno. Nie, kiedy nadal widzi problem w jednej kluczowej sprawie.
Para spędziła wspólnie czas do wieczora. Ryan odprowadził Lisę do domu pod same drzwi. Tam dziewczyna nie wypuściła go tak szybko, przez długi czas poświęcając uwagę jego ustom.
W końcu mężczyzna skierował się w stronę domu. Na jego twarzy widniał uśmiech. Spędził z Lisą kilka godzin i ani przez chwilę nie myślał o Alanie. Prawie. Ale najważniejsze, że był z blondynką i zachowywał się jak prawdziwy hetero. Zero oznak, że coś z nim nie tak, że niecałe dwadzieścia cztery godziny wcześniej pocałował innego mężczyznę.
Po wejściu do domu zastał mamę pracującą przed tabletem w salonie. Dyskretnie wślizgnął się do kuchni by zrobić sobie coś na szybko do przekąszenia. Następnie ruszył w stronę swojego pokoju.
Ryan wszedł po cichu na górę, nie chcąc widzieć się już dzisiaj z Alanem. Jednak po zauważeniu uchylonych drzwi do pokoju młodszego nie umiał się oprzeć pokusie by przez nie nie zajrzeć. Co też porabiał Alan?
Usłyszał dzwonek telefonu młodszego, a następnie jego głos. Przez uchylone drzwi dostrzegł brata siedzącego przy komputerze.
– Hej Paul, co chciałeś? Akurat obrabiam zdjęcia. – Mówił nieco głośniej.
– Nie chce przeszkadzać. – Usłyszał głos chłopaka, który był na głośnomówiącym.
– Spokojnie, jesteś na głośniku. Dalej mogę się bawić zdjęciami. Mów, co chciałeś?
– Chciałem się pochwalić wieczorem z Agnes i spytać jak sprawy z Cud Chłopcem.
– Poczekaj, zamknę drzwi.
Ryan szybko schował się w swoim pokoju, nie przestając obserwować drzwi pokoju brata. Gdy te tylko się zamknęły, podszedł i kucnął pod nimi, przykładając ucho do drewna. Próbował dosłyszeć coś z środka.
– I jak tam spotkanie z dziewczyną? – Dopytał Alan wyraźnie zadowolonym tonem.
– No właśnie, z dziewczyną! Jesteśmy razem.
– Gratulacje!
Ryan wywrócił oczami. To już ten jego przyjaciel okazał się być bardziej normalny od jego młodszego brata i potrafił sobie znaleźć dziewczynę. Mężczyzna wsłuchiwał się w mało ciekawą opowieść o spotkaniu Paula ze swoją dziewczyną.
– A u ciebie jak się sprawy mają? Widziałeś się z nim?
– Widziałem. – Odparł młodszy mało entuzjastycznie.
– Oho. Coś się stało? Nie za dobrze? – Przyjaciel wyraźnie się zmartwił.
Ryan przycisnął mocniej głowę do drzwi by lepiej wszystko słyszeć, zatykając przy okazji palcem drugie ucho.
– Przez chwilę było bardzo dobrze. A później wszystko się sypnęło. – Alana głos był wyraźnie smutny. – Widziałem się z nim w piątek wieczorem. Wracałem z biegania. On akurat wracał z jakiegoś wyjścia z przyjaciółmi czy coś. Tak czy inaczej trochę wypił. Pomogłem mu dojść do domu i na koniec...
Ładnie ściemnia, pomyślał mężczyzna. Jednak z ciekawością słuchał dalej opowieści będąc ciekaw co takiego wymyśli.
– Pocałował mnie.
– On ciebie?! A nie mówiłeś, że niby hetero?
– Wielki Pan Hetero. – Prychnął Alan z ironią.
Ryan zmarszczył gniewnie brwi.
– I było super, ale... Widziałem się z nim następnego dnia.
– Niczego nie pamiętał? – Wyprzedził go przyjaciel.
– Pamiętał. Ale kazał mi zapomnieć, mówiąc, że to błąd i nic nie znaczyło.
– Ałć. Dupek.
Mężczyzna poruszył się niespokojnie przy drzwiach. Akcja zmierzała ku finałowi. Może w końcu dowie się o co takiego chodziło blondynowi.
– Cieszyłem się, że mój pierwszy pocałunek był właśnie z nim. Ale to co później powiedział...
– Zabolało. Rozumiem cię. No totalny debil.
Ryan już nie słuchał uważnie. Odsunął się nieco od drzwi, opierając się o ścianę obok. Wszystko co chciał wiedzieć, zostało przed chwilą powiedziane.
Wcześniej nie analizował tego pocałunku w tych kategoriach. Nawet nie zastanawiał się czy Alan miał już za sobą takie przeżycia. Po prostu przestraszył się tego co sam zainicjował, dlatego wolał, żeby wszyscy o tym zapomnieli.
Jednakże nie mógł już tej sytuacji w żaden sposób naprawić. To była jednorazowa akcja. Nic takiego się już nie powtórzy. Alan chwilę się pozłości, a później zapomni, przejdzie z tym do porządku dziennego.
Nieprzyjemne uczucie w klatce piersiowej jednak nie opuszczało starszego. Mężczyzna podniósł się ciężko z podłogi i bez życia udał się do swojego pokoju.
Sytuacja między braćmi wcale się nie poprawiała. Ryan nadal dumnie udawał, że nic się nie stało, obojętnością reagując na zachowanie młodszego. Alan natomiast nadal chował urazę do starszego za okrutne i lekceważące potraktowanie go. Lucy przestała już zwracać uwagę na wzajemne fochy braci.
Czas przed południem każdy z chłopców spędzał na nauce. Starszy pomimo iż zamierzał napisać nadchodzący sprawdzian z angielskiego na ocenę dopuszczającą, to i tak pragnął przyswoić materiał do nadchodzących egzaminów końcowych. Alan natomiast sam męczył się z chemią, której nie rozumiał. Nie zamierzał jednak w żadnym wypadku prosić brata o pomoc, chociaż ten mu ją obiecał.
Młodszy schodząc na obiad nieco zdziwił się nie widząc starszego przy stole. Nietypowy wydał mu się również fakt, że mama nie zawołała go na posiłek.
– Ryan nie je?
– Wyszedł, powiedział, że zje na mieście. – Wyjaśniła kobieta.
Blondyn skinął jedynie głową. Był ciekaw gdzie podział się Ryan, lecz nie na tyle by o to dopytywać.
Ryan natomiast ulotnił się wcześniej z domu by jak najmniej czasu spędzać z młodszym w jednym pomieszczeniu. Najbliższym nieuniknionym momentem był wspólny posiłek, dlatego postanowił się ulotnić z domu przed nim, woląc zjeść na mieście. Towarzystwo brata było dla niego wyjątkowo uciążliwe.
Mężczyzna w pierwszej kolejności udał się do knajpki w mieście by napełnić swój żołądek niezdrowym jedzeniem. Z przyjemnością schował się w ciepłym lokalu, unikając ziemnego niedzielnego wiatru.
Następnie ruszył w stronę bloku przyjaciela. Podczas drogi zauważył brak telefonu w kieszeni. Po chwili zastanowienia stwierdził, że musiał zostawić urządzenie w domu. Odrzucił myśl, że mógł zgubić je po drodze.
Mężczyzna miał nadzieję, że Jason nie ma nic zaplanowanego i jego niezapowiedziana wizyta w niczym nie przeszkodzi przyjacielowi. Wszedł do bloku przez wejście od strony piwnicy, które było rzadko używane, lecz znacznie skracało drogę do windy. W końcu trafił na odpowiednie piętro.
– Cześć. – Przywitano go z uśmiechem na ustach. – Było napisać, że wpadasz to bym ogarnął.
– Zapomniałem telefonu. Poza tym i tak zawsze masz syf w pokoju.
– Nie syf tylko artystyczny porządek. – Poprawił go przyjaciel.
Dwójka zaraz przeszła do pokoju Jasona. Usiedli na nieco leciwej kanapie, mając przed sobą okno z widokiem na plac zabaw.
– Co cię do mnie sprowadza? – Zapytał gospodarz.
– Nie miałem ochoty siedzieć w domu. – Odpowiedział Ryan wzruszając ramionami.
– Coś ciepłego do picia?
– Czemu by nie. – Uśmiechnął się dziękczynnie.
Po chwili na stoliku przed nimi pojawiły się dwa parujące kubki kawy. Nieco zdziwił się po spróbowaniu. Zaraz jednak przypomniał sobie, że przez ostatni czas miał okazję pić jedynie kawę zbożową Alana, ponieważ w domu skończyła się normalna, a mamie nie spieszyło się z jej dokupieniem.
Milczał jednak, nie chcąc zdradzić się, że zwykła kawa nie smakuje mu już jak dawniej.
Jason zaraz rozpoczął rozmowę, przerywając panującą ciszę. Przyjaciele rozgadali się jakby nie widzieli się przez miesiąc. Evans z ciekawością wypytywał o wyjście z Antoniem, na którym nie mógł się zjawić. Ryan opowiadał o nim dosyć skromnie.
– A jak tam w ogóle sprawy z Lisą? Wasz powrót do siebie był dosyć nagły.
Mężczyźni rzadko mieli okazję porozmawiać jedynie we dwójkę. W szkole jak i po niej, przeważnie trzymali się całą trójką.
– Niby dobrze.
– Ale? – Próbował pociągnąć Ryana za język.
– Inaczej niż w zeszłym roku. – Stwierdził. – Dobrze mi się z nią rozmawia, jednak... jakbym nie czuł żadnej chemii między nami. – Podjął się próby rozmowy, będąc ciekaw zdania drugiego z przyjaciół.
– W końcu każde z was przez rok żyło po swojemu. Na pewno się coś zmieniło. – Powiedział, rozsiadając się wygodniej na kanapie. – Wszystko zależy czego oczekujesz. Jeżeli na chwilowe bzykanko jest spoko, to nie widzę problemu. Jednak jeśli oczekujesz stabilniejszego związku to takie rzeczy mogą martwić.
Martwiły, ponieważ przy dziewczynie czuł się zwyczajnie, a przy innej osobie wewnątrz niego rodziło się dziwne ciepło.
– A ty nikogo nadal nie znalazłeś? – Zboczył nieco z tematu. – Gdy kończyłeś drugą klasę oglądałeś się za jakąś laską? Nic z nią nie wyszło?
Na twarzy Jasona pojawił się tęskny uśmiech. Zaraz Ryan miał okazję usłyszeć krótką historię spotkań przyjaciela z upatrzoną dziewczyną. Dwójka niestety szybko zrozumiała, że wbrew pozorom jednak nie mają za wiele wspólnych tematów ani wspólnego języka.
– Nie widzieliśmy sensu, żeby się dalej spotykać. – Opowiedział.
– To chociaż rozstaliście się w zgodzie.
– Nie to co ty. – Zaśmiał się. – Lisa była zarazem wściekła na ciebie i zrozpaczona. Nadal nie wiem co ty jej powiedziałeś. Ale jak widać twoja charyzma nadal działa, skoro tak szybko wróciliście do siebie.
– Zobaczymy na jak długo. – Westchnął smętnie.
– Nie tak kolorowo jak sądziłeś?
– Nie, na razie jest dobrze. Ale boję się, że wszystko potoczy się jak wtedy.
– Nigdy nie powiedziałeś dlaczego z nią zerwałeś? Ona również milczała na ten temat.
Ryan i dzisiaj zamilkł, nie mogąc się do tego przyznać, że nie dał rady podczas ich zbliżeń, że jego sprzęt nie dał rady. W duchu tliła się nadzieja, że część winy dziewczyna wzięła na siebie, a brak plotek tylko to potwierdzał.
Jednakże Lisa nadal była wyraźnie chętna i szukała okazji by ponownie doprowadzić do ich zbliżenia. Wyjątkowo napalona dziewczyna, a Ryan nadal niechętny.
Wzrok mężczyzny nagle skierował się za okno. Strugi deszczu zaczęły głośno o nie uderzać. Otworzył szerzej oczy widząc ciemne niebo, którego nie było, gdy szedł do przyjaciela. Zaczął gorączkowo grzebać po kieszeniach, lecz telefonu przy nim nie było.
– Cholera. – Szepnął pod nosem.
Brak komórki równał się brak możliwości sprawdzenia czy i jak daleko stąd znajduje się burza. Odpowiedzi częściowo odpowiedział mu chwilowy blask daleko między chmurami.
– Ja będę się zbierał do domu. – Ryan starał się by w jego głosie nie było słychać rodzącej się paniki.
– Daj spokój, przecież leje.
– Nie wygląda jakby miało szybko przestać. A z cukru nie jestem, dam radę.
– Ryan, nie wygłupiaj się. – Przyjaciel próbował go powstrzymać. – Zostać, może zaraz...
Zaraz to tu będzie burza, pomyślał. Byle tylko nie zagrzmiało, byle tylko nie zagrzmiało dopóki stąd nie wyjdę! Jakim cudem jest burza w jesień?!
Ryan cały czas stawiał na swoim. Jason w końcu odpuścił, lecz nie mógł wypuścić kolegi bez niczego. Dał mu na drogę swoją kurtkę przeciwdeszczową, by chociaż w ten sposób mężczyzna osłonił się przed ulewą.
– Do zobaczenia jutro. – Pożegnał się z przyjacielem, po czym szybko wsiadł do windy.
Niecierpliwie stukał nogą, czekając aż znajdzie się na dole. Cały czas liczył na to, że zdąży przed burzą dotrzeć do domu. Gdy tylko winda zatrzymała się na parterze szybko pognał w stronę wyjścia. Niedługo później dało się słyszeć pierwszy grzmot.
W czasie nieobecności Ryana w domu, Alan przez cały czas lenił się w swoim pokoju. Próbował uczyć się do sprawdzianu z chemii, lecz nie wychodziło mu to za dobrze. W obecnej sytuacji miał dwa wyjścia: schować dumę do kieszeni i gdy wróci Ryan to poprosić go o pomoc, albo pogodzić się z faktem, że jutro dostanie jedynkę.
Zmarszczył brwi, gdy jego uszu zaczęło dobiegać stukanie o szybę. Chłopak wstał i wyjrzał za okno, widząc rozpoczynający się powoli deszcz. Ciemne chmury nie zwiastowały niczego dobrego.
Kierowany przeczuciem chwycił swój telefon i sprawdził pierwszy lepszy radar burzowy z mapą. Otworzył szeroko oczy widząc, że całkiem spore zbiorowisko znajduje się już częściowo nad miastem.
W pośpiechu wybrał numer do brata.
– Gdzie on jest?! – Mruknął do siebie.
Odsunął od ucha telefon, słysząc z pokoju obok muzykę. Wyszedł od siebie, zaraz otwierając drzwi do pomieszczenia obok. Na biurku leżał telefon, wibrując i grając jeden z ulubionych metalowych kawałków starszego.
– Cholera.
Młodszy prędko zbiegł na dół. Po szybkim rozejrzeniu się, wpadł do salonu, gdzie na kanapie odpoczywała mama.
– Gdzie jest Ryan?
– Przecież mówiłam ci, że wyszedł. – Kobieta spojrzała na syna.
– Nie mówił ci gdzie idzie?
– Nie.
Alan chciał wierzyć, że Ryan jest teraz w bezpiecznym miejscu, lecz miał złe przeczucia co do tego. Nie miał przy sobie telefonu. Chmury jakby zjawiły się znikąd. Mężczyzna nie miał szans przewidzieć nadciągającej burzy.
Chłopak wrócił się na górę po cieplejszą bluzę i ponownie zbiegł na dół. Z szafy wyciągnął kurtkę, która miała największe szanse przetrwać w deszcz.
– Alan, gdzie wychodzisz?! Przecież pada!
– Muszę mamo! Niedługo wrócę.
– Alan! – Kobieta krzyknęła, lecz drzwi już się za nim zamknęły.
Lucy sapnęła zdenerwowana nieposłuszeństwem i bezmyślnością syna. Nie zamierzała pozostawić takie zachowanie bez konsekwencji.
Alan w tym czasie biegł na najbliższy przystanek. Podczas biegu starał sobie ułożyć wszystko w głowie. Gdzie teraz mógł znajdować się Ryan?
W piątkową noc był na piciu z Antoniem. Wczoraj widział się z tą blond jaszczurką. Pozostał mu Jason. Nie powiedziane też, że nie poszedł się ponownie zobaczyć z kimś z wcześniejszej dwójki. Jednak dom bruneta znajdował się najbliżej i zdawał się dobrą opcją na sprawdzenie jako pierwsze. Jeśli tam go nie znajdzie, będzie szukał dalej.
Szczęście jak na razie dopisywało, ponieważ po chwili zjawił się autobus, który zmierzał w odpowiednim kierunku. Chłopak wsiadł do środka chowając się przed deszczem, który cały czas zdawał się zyskiwać na sile.
Poczuł jak jego serce przyspiesza bicie, gdy ujrzał gdzieś między chmurami rozchodzący się piorun. Nieco ulgi przyniósł fakt, że nie było słychać grzmotu. Jednakże burza była coraz bliżej. Chłopak tupał nogą w miejscu, czekając aż zjawi się na odpowiednim przystanku.
Nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdy autobus stanął w zajeździe. Drzwi otwierały się by wypuścić pasażerów, a szum deszczu przeciął głośny huk, jak gdyby łamał się potężny dąb. Cholercia.
Alan modlił się o to by Ryan był u Jasona. Jednocześnie nie miał pojęcia jak wyjaśni jego pojawienie się u niego. Przecież nie powie, że przyszedł po brata, który boi się burz. Samo powiedzenie, że przyszedł po Ryana już wydawało się wręcz nierealne dla osób trzecich.
Ryan natomiast po usłyszeniu grzmotu stanął w miejscu, kuląc się pod ścianą. Ręce zatykały uszy, a powieki były ściśle zamknięte. Brał głębokie wdechy, starając się nie pozwolić panice przejąć nad nim kontroli.
Czuł chłód piwnicznej ściany na plecach. Mężczyzna pozostawał w bezruchu niczym sparaliżowany. Nie dochodziły do niego żadne dźwięki poza szumem deszczu, nasłuchiwał kolejnego uderzenie pioruna.
Nie pamiętał, kiedy ostatni raz znalazł się w takiej sytuacji. Zawsze podczas burzy był w domu. Zawsze również był przy nim Alan. Pierwszy raz zrozumiał, jak bardzo jest dla niego pomocny podczas takich chwil, gdy na rok wyjechał do ojca. Jednak teraz był w tym samym mieście co on, a go nie było.
– Ryan, Ryan. – Miał wrażenie, że umysł płata mu figle, gdy usłyszał tak upragniony w tej chwili głos. – Spokojnie, jestem.
Starszy niepewnie otworzył oczy i miał niemal ochotę płakać ze szczęścia. Zaraz jednak dało się słyszeć kolejny grzmot. Mężczyzna ponownie się skulił, powstrzymując mało męski pisk, który miał ochotę wyrwać się z jego gardła.
– Nic się nie dzieje, spokojnie. Jesteś bezpieczny. – Alan mówił do niego spokojnie.
Młodszy próbował odsunąć jego dłonie od głowy i podnieść go do góry. A mężczyźnie zrobiło się źle na duszy, mając świadomość jak bardzo skrzywdził brata swoimi słowami, a on mimo to w czasie ulewy i burzy wyszedł z domu go szukać.
– Przepraszam cię. – Jego głos zadrżał.
– Hm?
– Przepraszam za to co powiedziałem. – Wydusił z siebie. – To nie tak.
Starszy odważył się podnieść wzrok. Poczuł się lepiej widząc uśmiech na twarzy Alana. Młodszy pochylił się w stronę bruneta, opierając swoje czoło o te jego. Ich oddechy mieszały się ze sobą.
Ryan poczuł jak serce zabiło mu mocniej i to nie ze strachu przed burzą.
– Jeśli nie kłamiesz to przeprosiny przyjęte.
Naprawdę poczuł jakby spadł mu kamień z serca. Sam delikatnie odwzajemnił uśmiech. Jednak chwilę sielanki przerwał donośmy grzmot. Ryan natychmiast przyciągnął młodszego do siebie, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi i ponownie próbując przesłonić uszy. Zaraz poczuł jak Alan obejmuje jego ciało i tworząc bezpieczną przystań.
– Nic się nie dzieje. – Szepnął spokojnie blondyn. – To daleko.
– Nie brzmiało tak.
– Na bloku są piorunochrony. Nawet jak w nie uderzy to się nic nie stanie.
Mężczyzna jednak nie był do końca przekonany. Nie odrywał się od młodszego, pragnąc po prostu by jakimś magicznym cudem znaleźli się w jego pokoju.
– Zadzwonię po taksówkę. – Odezwał się Alan. – Pojedziemy do domu.
– Nie dam rady. – Starszy pokręcił głową.
– Dasz. Nie wiadomo jak długo będzie padało. Nie ma sensu czekać.
Ryan nic nie odpowiedział. Czuł jak młodszy wyciąga telefon i słyszał jak zamawia dla nich środek transportu. Gdy przez dłuższy czas słychać było jedynie deszcz, starszy odważył się odkleić od blondyna.
– Co tutaj robisz?
– Ratuje twoją tchórzliwą dupę. – Zaśmiał się miękko.
– Uważaj sobie gówniarzu.
– Zaczęło padać, nadchodziła burza. Zdziwiłem się, że nie ma cię jeszcze w domu. Chciałem zadzwonić, ale zapomniałeś telefonu. – Wyjaśnił. – Cieszę się, że cię tutaj znalazłem. Nie uśmiechałoby mi się iść w okolice domu Garcii.
– Mogłem być jeszcze u Lisy. – Zauważył starszy.
Alan jedynie obrzucił go uważnym spojrzeniem, dając do zrozumienia, że wolałby go tam nie szukać.
– Wtedy niech blondyna robi za twojego rycerza.
– Nie bądź taki do przodu bo ci tyłu zabraknie. – Burknął.
– Nie zatroszczysz się o moje tyły?
– Osz ty...
Wypowiedź starszego przerwało kolejne uderzenie pioruna. Mężczyzna przełknął ciężko ślinę, uciekając wzrokiem na ich buty. Alan po zerknięciu w bok mógł zauważyć światła zatrzymujące się przy wyjściu.
– Przyjechała taksówka. Chodź. Dasz radę.
Ryan spojrzał niepewnie w stronę drzwi. Serce waliło mu jak oszalałe.
– Dasz radę. – Powiedział Alan, chwytając starszego za dłoń i ciągnąć w stronę podwórka.
Starał się nie dawać starszemu czasu do zastanowienia i kierował ich w stronę czekającego auta. Chłopcy wyszli z bloku, biegnąc w stronę taksówki. W piwnicznym korytarzu został jedynie cichy obserwator, nadal nie mogąc uwierzyć w to czego był świadkiem.
Alan w duchu modlił się by podczas ich krótkiego biegu w deszczu, nie rozległ się kolejny grzmot. Na szczęście chłopcom udało się cało dotrzeć do ciepłego wnętrza samochodu. Młodszy podał adres, a kierowca ruszył spod bloku.
– Może pan pogłośnić muzykę? – Spytał młodszy, licząc że to w jakiś sposób zagłuszy dźwięki z zewnątrz.
Chłopcy siedzieli z tyłu w zupełnej ciszy. Ryan z początku obserwował ich zwilżone deszczem ręce, które spoczywały obok siebie na siedzeniu. Ostatecznie odwrócił wzrok w stronę okna, dłoń delikatnie przesuwając w stronę tej nieco mniejszej.
Serce przyspieszyło bicie w piersiach obojgu, gdy wyczuli ciepło skóry tego drugiego. Początkowo jedynie stykali się małymi palcami. Po chwili jednak palce młodszego znalazły się pod tymi starszego. Oboje spoglądali w przeciwne strony z nieśmiałymi uśmiechami i różem na policzkach.
Ryan zacisnął mocno dłoń, gdy jego uszu doszło z oddali uderzenie pioruna. Czuł się jednak bezpieczniej, mając Alana blisko siebie. I po części dlatego, że zdawał sobie sprawę, że nawet jak piorun uderzyłby w samochód, to im nic by się nie stało.
Poczuł jedynie lekki stres, gdy zdał sobie sprawę, że gdyby piorun uderzył w drzewo, które mogłoby spaść na jadący samochód, mogłoby nie być już tak kolorowo.
Starszy spojrzał na brata, gdy poczuł, że tym razem to jego dłoń jest ściskana.
– Spokojnie. – Powiedział ciepło, widząc powoli rodzący się na nowo strach. – Patrz, prawie jesteśmy na miejscu.
Ryan ponownie przeniósł wzrok na krajobraz za oknem. Zdziwił się widząc znajome domki. Nie miał pojęcia na jak długo się wyłączył, ale taksówkarz właśnie odstawiał ich pod sam dom.
Alan zapłacił kierowcy, po czym oboje wybiegli pod drzwi domu. Stanęli pod zadaszeniem, obawiając się wejść do środka.
– Co z mamą? – Zapytał starszy, zerkając w stronę okna.
– Od kiedy ty się tym przejmujesz? – Zwrócił mu uwagę. – Leć na górę. Pewnie nie będzie jej się chciało za tobą gonić. Poza tym normalnie wyszedłeś z domu. Swoją ucieczkę biorę na siebie.
Ryan przez chwilę patrzał na brata z powątpieniem, nieco zdziwiony tym, że brat w rzeczywistości uciekł z domu by go szukać. Tym bardziej poczuł dziwne kłębowisko emocji w klatce piersiowej.
Bracia weszli do środka. Brunet szybko rozebrał się z przemoczonej bluzy i mokrych trampek, po czym pognał na górę do swojego pokoju.
– Ryan! – Chłopcy zgodnie z oczekiwaniami usłyszeli głos matki.
Mężczyzna jednak pobiegł na górę, tak jak to mieli ustalone. Nim jednak postanowił zaszyć się w swoim pokoju, zatrzymał się u szczytu schodów.
Na dole Alan wziął głęboki wdech, po czym ruszył w stronę przedpokoju, w którym już czekała na niego Lucy. Kobieta założyła ręce na piersi widząc młodszego z synów.
– Możesz mi to wyjaśnić? – Spytała twardo. – Co to za wycieczki w taką ulewę? Skąd nagle wziął się Ryan? Oszaleliście, żeby ruszać się gdziekolwiek podczas burzy?
– Przepraszam, musiałem.
– Z wami ostatnio naprawdę jest coś... Wróciliście razem to mam nadzieję, że chociaż przez jakiś czas nie będę musiała patrzeć na wasze fochy.
– Też mam taką nadzieję. – Powiedział pod nosem.
Kobieta przez chwilę patrzała na syna srogim wzrokiem, w końcu głośno wzdychając.
– Do siebie. Oboje macie zakaz wychodzenia w weekend. Oboje!
– A ja dlaczego?! – Ryan krzyknął z góry, najwyraźniej podsłuchując rozmowę.
– Jeszcze słowo Ryan, a naprawdę przestanę ci odpuszczać wiele rzeczy! Chcesz porozmawiać o tym jak zachowujesz się wobec gości w tym domu?!
A starszy dobrze wiedział, że mama ma na myśli to jak odzywał się do jej kolegi. Zamilkł, udając się do swojego pokoju.
Alan potulnie skinął głową, po czym skierował się w stronę schodów. Po wejściu na piętro spojrzał na drzwi do pokoju brata, które były lekko uchylone. Młodszy uznał to za wystarczające zaproszenie, by zmienić nieco kierunek i wejść do środka.
Zastał starszego siedzącego pod kocem, opartego o wezgłowie łóżka. Wzrok miał wlepiony w kawałek kołdry przed sobą. Mężczyzna skulił się nieco mocniej, gdy w pokoju słuchać było odległe uderzenie pioruna.
Chłopak podszedł do łóżka. Początkowo siadł na jego brzegu, a po zebraniu nieco odwagi wszedł pod kołdrę, usadawiając się między nogami starszego. Poczuł przyjemne ciepło, gdy objęły go silne ramiona Ryana. Jak gdyby to Alan był tym, którego trzeba osłaniać i chronić przed burzą za oknem.
– Jeśli chodzi o to, co mówiłem wcześniej... – Zaczął szeptem Ryan.
Młodszy prychnął pod nosem, jakby samemu sobie wytykając to, że uwierzył w wcześniejsze jego słowa. Cichy głos mówił mu „wiedziałem". Powiedział to jedynie dlatego, że był w dupie i przyszedłeś mu z pomocą, nie dlatego, że tak myślał.
– To naprawdę sorka za to co palnąłem wczoraj.
Blondyn otworzył szeroko oczy zdziwiony, nadal trwając w objęciach starszego.
– Nie to miałem na myśli. – Kontynuował ściszonym tonem.
– A co miałeś?
– Nie drąż. – Szturchnął go, lecz nadal trzymając w ramionach.
Chłopcy siedzieli razem, a deszcz za oknem powoli mijał wraz z całą burzą. Młodszy wiedział, że ta chwila sielanki niedługo się skończy.
– Ryan?
– Mhm? – Mruknął nisko, a przez plecy Alana przeszedł dreszcz.
– Wytłumaczysz mi aldehydy?
– Czego znowu nie rozumiesz? – Westchnął. – Wystarczy uważać na lekcji.
Starszy pomarudził chwilę, lecz zaraz zaczął tłumaczyć temat od podstaw. Tyle ile mógł wyłożył samodzielnie, a później zaczął wspomagać się przykładowymi wzorami z internetu na telefonie.
– Jak ty to wszystko ogarniasz i jeszcze pamiętasz?
– Jesteś dobrą powtórką. Poza tym pamiętaj, że za kilka miesięcy czekają mnie egzaminy.
– Rozszerzasz chemię?
– Chemię, matematykę, angielski i zastanawiam się jeszcze czy czegoś sobie nie dobrać.
– Do kiedy musisz zdecydować?
– W środę chyba oddajemy deklaracje. – Odparł od niechcenia. – Ale jestem ciekaw min niektórych nauczycieli jak zobaczą co zdaję. – Uśmiechnął się łobuzersko.
– Wyśmieją cię, co mają zrobić. Pewnie stwierdzą, że wziąłeś te przedmioty dla jaj. – Chłopak przekręcił się nieco by mieć lepszy widok na starszego. – Jestem bardziej ciekaw ich min, gdy zobaczą wyniki. Na pewno dobrze sobie poradzisz.
Ryan uśmiechnął się zadowolony pochwałą i wiarą w jego umiejętności. Ciemnoniebieskie oczy ogarnęły całą postać Alana wpół leżącego na jego ramieniu, a następnie zatrzymały się na jego twarzy, skupiając na ustach.
Starszy orientując się, że zbyt długo zatrzymał swój wzrok w niedozwolonych miejscach, uciekł wzrokiem w stronę okna. Alan oczywiście nie przeoczył tego intensywnego spojrzenia, pod wpływem którego miał ochotę się rozpłynąć.
– Szkoda, że wtedy byłeś pijany. – Szepnął młodszy, lecz ze względu na małą odległość Ryan doskonale wszystko usłyszał.
– Co? – Spojrzenie starszego wróciło na swoje poprzednie miejsce.
– Ciekawe czy na trzeźwo tak samo dobrze całujesz. – Odezwał się już pewniejszym i głośniejszym tonem.
Teraz to spojrzenie Alana było intensywne i przyciągające. Ryan ponownie zerknął w stronę malinowych ust i... Bardzo chciał ich ponownie zasmakować. Dłużej, bardziej intensywnie. Sprawdzić czy są tak samo miękkie, gdy zmysłów nie zaburza już alkohol we krwi.
– Zapewniam cię, że tak. – Odparł w końcu, spłoszony odwracając twarz w przeciwną stronę.
Ryan ponownie przestraszył się swoich myśli i chęci.
– Poczekam aż przestaniesz tchórzyć.
– Nie przeginaj dzieciaku.
Alan w przypływie odwagi przysunął się bliżej mężczyzny, opierając głowę na jego ramieniu. Mężczyzna poczuł jak jego serce znacznie przyspiesza swój rytm, a zapach młodszego wymieszany z perfumami doskonale docierał do nozdrzy, rozpętując jeszcze burzę wewnątrz niego, jakby sama zbytnia bliskość młodszego tego nie robiła
– Wyjdź. – Warknął, lecz nie był to tak nieprzyjemny i wrogi ton jak przy poprzednim tego typu razie.
– Boisz się, że się skusisz? – Młodszy uśmiechnął się łobuzersko.
Zaraz zaczął wydostawać się z pod kołdry. Grzecznie wyszedł z pokoju brata udając się do siebie. Ryan śledził go wzrokiem, póki ten nie zamknął za sobą drzwi.
– Mały podstępny kusiciel. – Prychnął starszy, delikatnie się uśmiechając. – Gnojek z dobrym tyłkiem i głupimi malinowymi ustami. – Wytykał sobie. – A żebyś wiedział, że może bym się skusił i co? – Burczał dalej do siebie. – Mały gnojek będzie myślał, że... Uh!
Starszy zakrył się cały kołdrą mając dosyć atakujących go myśli.
Do wieczora każdy spędzał czas osobo. Alan ponownie przeglądał materiał do nauki, bogatszy w wiedzę, którą przekazał mu Ryan. Tym razem sam był w stanie odpowiedzieć lub zrobić jakiekolwiek przykładowe zadanie do sprawdzianu.
Do starszego próbował się odezwać przyjaciel. Jason wypytywał go czy cało dotarł do domu i czy wszystko w porządku. Nie umiał odpowiedzieć nic innego niż krótkie „tak".
Na kolację zawołała ich mama. Początkowo na dole zjawił się tylko młodszy z synów. Kobieta musiała zawołać jeszcze dwa razy by zszedł najstarszy. Wszyscy usiedli wspólnie przy stole. Lucy zajęła miejsce jako pierwsza, mając dzieci po swoich obydwu stronach. Bracia siedzieli na przeciwko siebie, nie podnosząc na siebie wzroku.
– Powiedz mi, dlaczego zmuszasz nas do wspólnych posiłków? Jakby nie mógł każdy w spokoju zjeść samemu? – Odezwał się starszy, gdy juz każdy miał pełny talerz przed sobą.
– Bo ja często pracuję i nie ma mnie w domu, a wy sami z siebie ze sobą czasu nie spędzicie, więc dobrze byłoby od czasu do czasu jak wszyscy jesteśmy w domu, chociaż podczas posiłku spędzić wspólnie czas.
Ryan wywrócił oczami, kontynuując jedzenie. Za bardzo jednak irytowało go spokojne siedzenie w ciszy. Spojrzał w stronę brata, który zajadał swoją zieleninę na talerzu. Mężczyzna przełknął ciężko ślinę walcząc z myślami. W końcu jednak uległ.
By nieco urozmaicić czas podczas wspólnego posiłku wyciągnął nogi przed siebie. Stopą odzianą w skarpetkę przejechał po nodze Alana od połowy łydki do kostki. Podczas tego ruchu starał się patrzeć w swój talerz, lecz nie mógł się powstrzymać by kątem oka nie obserwować reakcji młodszego. A ta go usatysfakcjonowała.
Młodszy zatrzymał widelec w połowie drogi, gdy poczuł na swojej nodze dotyk obcej stopy. Od razu spojrzał na brata, lecz ten jadł dalej jakby nic się nie działo. Alan spróbował pójść w jego ślady i udawać, że nic dziwnego pod stołem nie miało miejsca, jednocześnie próbując uspokoić szalejące w piersi serce.
Ryan dyskretnie poprawił się na krześle, nieco przysuwając do stołu by zwiększyć swój zasięg. Ponownie zaczepnie przesunął po nodze młodszego. Widział, jak Alan przełyka ciężko przeżuwany kawałek, starając się nie dać niczego po sobie poznać.
Jednak starszemu było to mało. Trzymał się go psotny humor, dlatego po chwili mierzenia i kalkulowania jego stopa precyzyjnie trafiła w pierwszej chwili na kolano młodszego, zaraz szybko przesuwając się na jego krocze, jednocześnie uważając by nie zrobić tego za mocno.
Brunet uśmiechnął się łobuzersko, gdy zauważył, jak brat krztusi się tym co ma w ustach. Powstrzymał się od komentarza, zabierając swój pusty talerz i udając się z nim do kuchni. Odłożył naczynia do zlewu, po czym udał się na górę.
Po zabraniu ciuchów na zmianę, wszedł do łazienki na szybką wieczorna toaletę. Gorący prysznic zmył z niego resztki spięcia, spowodowanego przebytą poza domem burzą. Gdy wyszedł z pomieszczenia, na górę wchodził Alan.
– Co, stanął ci? – Zaśmiał się Ryan, mijając brata w korytarzu.
– To był cios poniżej pasa.
– A no był. – Potwierdził, nadal rozbawiony. – Pamiętaj, żebyś zabrał jutro do szkoły coś słodkiego. – Pożegnał się z nim, zaszywając się w swoim pokoju.
Młodszy prychnął gniewnie, udając się do siebie.
– Chcesz coś słodkiego do zjedzenia. Będziesz miał. – Burknął do siebie.
Był zły na brata za to w jaki sposób drażnił się z nim, a przede wszystkim w jakich okolicznościach. Bo sama stopa starszego w takich miejscach nie była taka zła.
______________________
No to sytuacja jakby się stabilizuje, a nawet Ryana trzymają się lekko flirciarskie żarty. Tylko jak długo taki stan rzeczy się utrzyma? Czy nic nie zakłóci tworzącego się szczęścia między chłopakami?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top