Rozdział 48

Czas mijał niczym na torze wyścigowym. Nim się ktokolwiek obejrzał było już po sesji, następnie w takim samym czasie było już po styczniu. Pierwszy miesiąc roku zdawał się być jedynie mrugnięciem.

Nieco uszczypliwym mrugnięciem z rzęsą, która weszła pod powiekę.

Chociaż wszystko zdawało się być w jak najlepszym porządku, to jednak Alan odczuwał pewien brak Ryana. Wiedział, że to jest dla niego lepsze. Własne mieszkanie, normalne łóżku, bez zrzędzącej na niego czasami Aurory. Mieli w końcu gdzie spotykać się na osobności. Jednak brak mu było go na co dzień.

Ryan <3: O której wychodzisz do pracy?

Alan: Za godzinę, a co?

Ryan<3: Idę z tobą. Będę po ciebie i pójdziemy razem. Nawet nie próbuj się wykręcać.

Alan już nic nie odpisał, bo przecież i tak nie miał nic do gadania. Jego nastawienie do dzisiejszego dnia było ambiwalentny.

Walentynki. Dzień zakochanych. A on ten dzień musiał spędzać w pracy, gdzie klienci będą się pieprzyć w łazienkach i miał nadzieję, że tylko tam.

Oboje z Ryanem stwierdzili, że to nic takiego i po prostu będą świętować po weekendzie. Starszy oczywiście zaoferował się, że pójdzie z nim i posiedzi w klubie, by chociaż w ten sposób spędzić z nim tego dnia trochę czasu.

Jednak wiedział, że też chciał mieć na niego oko, by żadnemu samotnemu desperatowi nawet do głowy nie przyszło podrywanie jego mężczyzny. A drugim powodem był fakt, że tego dnia w klubie miał odbyć się pokaz striptizerów i zamierzał pilnować by Alan zbyt nachalnie się temu nie przyglądał.

Równo o umownej godzinie rozległ się dzwonek do drzwi. Alan z uśmiechem otworzył je, spoglądając na czekającego na niego bruneta.

– Gotowy do spędzenia walentynek w pracy?

– A mam inne wyjście?

Blondyn szybko ubrał się w grubą puchową kurtkę, nakrył głowę czapką i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Aurora była już w pracy od niemal godziny. Dzisiaj to on był tym, którym miał wątpliwą przyjemność przychodzić na drugą zmianę.

– Nie mów, że trochę nie cieszysz się z tej zmiany. – Zagadnął starszy.

– Przestań. – Powiedział, chowając twarz nieco w kołnierz, mając nadzieję, że się nie zarumienił.

– Czyli jednak. – Prychnął. – Jak zaczniesz się ślinić na widok jakiś obcych mężczyzn w samych slipkach to masz ode mnie w łeb.

Alan jedynie wywrócił oczami.

– Te twoje gejowskie porno gwiazdy też robiły niezłe show. Mało ci oglądania takich rzeczy?

– Daj spokój! Już od dawna ich nie subskrybuję.

– Nie chciałem wiedzieć i zrodziło to więcej pytań niż odpowiedzi. Alan, nie pogrążaj się. Jak jeszcze powiesz, że nadal oglądasz pornole jak jesteśmy ze sobą, to masz pewność, że będziesz mógł ponownie zobaczyć, co to znaczą ciche dni między nami. – Mówił starszy w pełni poważnie.

– Nie oglądam!

– No ja mam nadzieję.

Między parą nastąpiła chwila ciszy. Dotarli już do przystanku autobusowego i woleli jednak nie rozpoczynać zbyt intymnych tematów przy innych.

– Jak się mieszka na nowym mieszkaniu? – Zagadnął Alan, gdy byli już w pojeździe.

Minęło już trochę czasu i każdy mógł dojść do jakiś wniosków po zmianie sposobu mieszkania. Blondynowi zdecydowanie brakowało starszego u boku.

– Nie najgorzej. – Przyznał. – Ale jakoś za cicho i za pusto. – Zdecydowanie czuł się samotny. – Możemy o tym później porozmawiać. Bo... właściwie to chciałbym z tobą o czymś porozmawiać.

Alan poczuł mały stres, nie za bardzo wiedząc jaki temat Ryan chciał z nim poruszyć. Zastanawiał sie czy nie dopytać go o to, ale obawiał się, że i tak zostanie zbyty.

– Po pracy. Okej? – Spytał z delikatnym uśmiechem, jakby chcąc go uspokoić.

– Jasne. – Skinął głową. – Będziesz siedział w klubie całą moją zmianę?

– Aż do zamknięcia, a raczej jeszcze dłużej, aż nie skończysz. – Potwierdził.

– Nie będziesz się tam nudził? Na pewno ruch będzie duży, pewnie nie będę miał za dużo czasu by podejść i pogadać.

– O mnie się nie martw. Będę siedział i pilnował czy czasem nikt z tobą nie flirtuje.

– Ty się tak nie cwaniacz, bo wzajemnie. Myślisz, że nie widzę tego wzroku co niektórych jak przychodzisz do klubu i na mnie czekasz. – Odparł.

– Nie bój się, potrafię być asertywny.

– Ja również. – Zaznaczył. – I jak będziesz chciał skorzystać z klopa, to chodzisz do mnie na zaplecze, bo nie mam zamiaru szukać cię później w łazience między pieprzącymi się parami. Tamte kible to dla ciebie teren zakazany.

Nie miał zamiaru przez przypadek nakryć go na jakiejś dwuznacznej sytuacji, nawet jeśli w pełni spowodowanej jakąś obcą osobą, wbrew woli Ryana.

Po kilku minutach jazdy dotarli na miejsce. Alan wszedł do środka razem z Ryanem, od strony baru stojących się na zaplecze.

Tak jak się spodziewał. Ruch był ogromny, a ochroniarz na wejściu stał z koszykiem darmowych gumek. Blondyna przez moment zastanowiło czy miał dzisiaj więcej płacone.

Po przebraniu się rozpoczął się dla Alana dzień pracy. Natychmiast wspomógł działających na pierwszej zmianie pracowników. Nalewał przychodzącym klientom alkoholu, donosił przekąski na stoliki oraz sprzątał te, które robiły się puste. Chociaż to ostatnie działo się niezwykle rzadko. Jeśli ktoś już przyszedł, to trzymał miejsce. Spodziewał się, że wszyscy będą czekać na kulminacyjny punkt dzisiejszego programu.

Scena na końcu lokalu była już przygotowana pod dzisiejszy występ. Jednak nim wystąpili na nim goście, swoje pięć minut miał jakiś początkujący DJ. Po nim przyszedł czas na Vivę, który specjalnie na dzisiejsza okazję ubrał obcisłą, błyszczącą, czerwoną sukienkę. Jego piosenki nieco spowolniły tempo zabawy i wprowadziły trochę walentynkowego nastroju.

Po jego występie cała Fanatyczna Piątka odnalazła się w pobliżu baru. Razem z nimi siedział również Ryan.

– Masz całkiem niezły głos. – Przyznał brunet, gdy mężczyzna usiadł z nimi po występie. – Tylko hobbystycznie śpiewasz czy jak?

– Jak na amatora całkiem dobry. – Odezwał się cicho Lui.

– Słyszeliście go?! Świnia! – Odezwał się oburzony mężczyzna. – A ludzie jeszcze śmią nam proponować by spróbować razem.

– No już, spokojnie. – Odezwał się Liam.

 – Ja hobbystycznie, a Lui jest nauczycielem śpiewu. – Viva odpowiedział na pytanie Ryana.

Przyjaciele zaraz się uspokoili i skupili na opróżnianiu szklanek. Ryan pilnował się z ilością wypijanego alkoholu, zdając sobie sprawę, że dzisiaj czeka go długi pobyt tutaj.

Oscar wstał od stołu i zbliżył się w stronę sceny, pod która zaczął ustawiać się coraz większy tłum, oczekując występu, który miał zacząć się lada moment.

– Tak właściwie to was się dzisiaj tu nie spodziewałem. – Odezwał się Ryan w stronę Oscara i Ericka.

– Co, Oski chciał przyjść na pokaz. – Zaśmiał się Liam.

– Pozwalasz na to? – Zdziwił się brunet. – Nie masz nic przeciwko.

– Jeśli bym mu zabronił i tak by przyszedł sam. Nie miałem wyjścia. – Wyjaśnił Erick. – A ty co, lepszy? Ty lepiej poszukaj Alana, bo zaraz zajmie miejsca w pierwszym rzędzie.

Ryan zaczął się rozglądać po lokalu w rzeczywistości dostrzegając Alana w tłumie oczekujących na występ. Starszy wstał od stołu i natychmiast podszedł do niego.

– A ty nie jesteś czasem w pracy? – Zapytał go, pochylając się i wypowiadając te słowa wprost do jego ucha. Gdyby tego nie zrobił prawdopodobnie nic by do niego nie dotarło przez panujący hałas.

– Wybieram sobie właśnie swoją przerwę.

– Pamiętaj o czym mówiłem. – Przypomniał mu brunet.

– Ty lepiej siebie pilnuj. Kto nie powiedział, że tym, który się będzie ślinił na innych nie będziesz ty? – Odgryzł się młodszy.

Nagle światła zgasły. Po chwili kilka reflektorów wylądowało na scenie, na której pojawiła się trójka mężczyzn. LEDy wzdłuż ścian zaczęły świecić się na krwisto czerwony kolor. I całość rozpoczęła się wraz z pierwszymi dźwiękami muzyki.

Publiczność na moment umilkła wpatrując się w tańczących mężczyzn niezwykle powoli pozbywających się swoich ubrań. Im mniej ubrań zostało na ich ciałach tym wszyscy stojący wokół sceny stawali się coraz głośniejsi.

Ryan sam był w szoku, ale ciężko było mu odciągnąć do tego wzrok. Jednak gdy udało mu się spojrzeć na młodszego, widział jego jasnobrązowe oczy skupione na obcym mężczyźnie.

Powinien być zły, jednak widział, że to nie było to samo spojrzenie, jakim obdarzał go podczas ich zbliżeń. To dawało mu pewnego rodzaju spokój. W końcu sam nie mógł zaprzeczyć, że show, które tworzyli mężczyźni było całkiem podniecające.

Następował koniec pierwszej piosenki, kiedy na twarzy Ryana wykwitł przebiegły uśmiech.

– Następnym razem bzykamy się do tej piosenki. – Powiedział obejmując młodszego i przytrzymując go blisko przy sobie.

Pomimo słabego oświetlenia widział ten delikatny rumieniec pojawiający się na policzkach blondyna.

Stali razem w objęciach oglądając występ i brunet zaczynał żałować, że młodszy za moment musi wracać do pracy. W głowie jednak pojawił mu się pewien pomysł.

– Chcesz oglądać występ do końca czy idziemy razem na zaplecze?

Alan odwrócił się do niego całkowicie zaskoczony. Patrzał brunetowi w oczy jakby szukając potwierdzenia, że to żart. On jednak mówił całkowicie poważnie.

– Nie potrwa to długo. – Dodał.

Blondyn spojrzał na scenę, a następnie z powrotem na Ryana. Miał obawy i to duże. Zaraz musiał wracać do pracy, poza tym takie spędzanie czasu pracy z osobami z poza personelu na tyłach klubu...

Alan chwycił starszego za dłoń i zaczął ciągnąć w stronę baru.

– Zaraz wracam. – Powiedział mijając Aurorę, nie dając jej czasu na zadanie jakiegokolwiek pytania, znikając za drzwiami dla personelu.

Szybkim krokiem zaprowadził Ryana do niewielkiego składziku. W duchu błagał by w tym momencie nikt z niego niczego nie potrzebował, ponieważ drzwi nie miały blokady od wewnątrz.

– Szybko. – Powiedział dla potwierdzenia młodszy.

Ryan zaraz wpił się w malinowe usta chłopaka, dłońmi zaczynając rozpinać pasek jego spodni.

To było bardzo krótkie, lecz intensywne zbliżenie. Pikanterii na pewno dodawało ryzyko nakrycia ich przez współpracowników.

Po wszystkim Alan doprowadził się do porządku, a upewniwszy się w lustrze w szatni, że wygląda jak należy, wrócił za bar, wcześniej wypuszczając Ryana na salę.

– Powiedz, że wy nie... – Powiedziała Ara, gdy z powrotem znalazł się za ladą.

– Nie pytaj ja nie chcesz znać odpowiedzi.

– Rany, Alan... – Powiedziała nieco zniesmaczona.

Alan wrócił do pracy, a Ryan z powrotem zasiadł na swoim wcześniejszym miejscu. Występ się skończył, a w lokalu rozbrzmiewała muzyka puszczana przez DJa. Większość fantastycznej piątki była na parkiecie. Przy kontuarze siedział tylko on i w odległości jednego krzesełka, Viva.

– Cześć. My się chyba znamy. – Usłyszał czyjś głos.

Brunet kątem oka spojrzał w bok, lecz mężczyzna zajmujący wolny stołek nie kierował tych słów do niego, lecz do szatyna w sukience.

Wrócił do sączenia swojego drinka mając jednak na uwadze dwójkę obok niego.

– Nie trudno mnie przeoczyć. Jestem tu częstym bywalcem.

– Nie z klubu. – Zaprzeczył mężczyzna. – Jestem tu pierwszy raz. Z pracy.

– Pracy? – Zdziwił się Viva. – Raczej wątpię.

– Trudno cię poznać w tej wersji. Przedstawiałeś ostatni u mnie w firmie propozycję restrukturyzacji filii. Dobrze kojarzę?

– Chyba tak. – Odparł będąc szczerze zdziwiony.

Wygląd Vivy w pracy bardzo odbiegał od tego, które można było ujrzeć w klubie. Na co dzień nudny korporacyjny szczur, a tutaj królowa nocy w przykuwającej uwagę sukience, makijażu i peruce.

– Mogę postawić ci drinka? – Spytał mężczyzna z delikatnym uśmiechem.

Ryan siedzący obok zeskanował go wzrokiem. Przystojny, wydawał się być nawet słodki. Podejrzewał, że to ten typ, w który celuje mężczyzna.

– Jasne, czemu by nie. – Uśmiechnął się, zakładając kosmyk za ucho.

– Głupio byś zrobił jakbyś odmówił. – Burknął pod nosem brunet, nie sądząc, że ktokolwiek go usłyszy.

– Ty, szczeniaczek, nie masz co robić tylko podsłuchiwać? – Odezwał się głośniej Viva w stronę Ryana siedzącego za plecami jego nowego towarzysza.

– Nie muszę podsłuchiwać, rozmawiacie na tyle głośno, że po prostu wszystko słyszę. – Odparł.

– Ty lepiej pilnuj swojej kości, bo już widziałem jak kilku zdawało się być na nią chętnym.

– Uważaj, żeby ci oczko w rajstopach nie poszło. – Prychnął, zaczynając zaraz szukać wzrokiem Ryana.

– Mam pończochy. – Ogryzł się starszy. – Zajmij się swoimi sprawami!

– Dobra, już wam nie przeszkadzam. – Odparł dopijając alkohol i schodząc z krzesła.

Noc mijała wszystkim bardzo szybko. Alan miał pełne ręce roboty. Po głównym występie wieczoru tłum nieco się przerzedził, lecz nadal panował większy ruch niż zazwyczaj w weekendy. A biorąc pod uwagę, że zrobił sobie dłuższą przerwę niż powinien, nie chciał dać innym jakichkolwiek powodów do narzekań.

Ryan w tym czasie zajmował się powolnym sączeniem alkoholu, obserwacją bawiących się par oraz kontrolowaniem swojego chłopaka, czy aby jakiś podpity klient nie jest zbyt nachalny w stosunku do niego.

W końcu jednak wieczór dobiegł końca. Ostatni goście zaczęli opuszczać lokal, w tym Viva wraz z swoim nowym znajomym.

– Powodzenia. – Życzył mu szeptem Ryan, unosząc kciuk w górę.

– Dzięki. – Brunet wyczytał z ruchu warg.

Ochroniarz zamknął drzwi wejściowe do klubu za ostatnim klientem i w środku zostali tylko pracownicy i Ryan. Zaczęło się sprzątanie sali po klientach, pojawiły się też osoby zatrudnione do zrobienia porządku z łazienkami.

Brunet nie chcąc być całkowicie bezużyteczny pomagał ile umiał, jednocześnie chcąc nieco odciągnąć myśli od tematu, który zamierzał poruszyć z Alanem w drodze powrotnej.

Zaraz też pierwsza zmiana zaczęła szykować się do opuszczenia stanowiska pracy, zostawiając całą pozostałą robotę na barkach współpracowników.

– Do zobaczenia!

Została już tylko trójka mężczyzn, która musiała przygotować lokal do ostatecznego zamknięcia, by samemu móc iść do domu.

– Jestem wykończony. – Odezwał się Alan, kończąc odkładać wszystkie szklanki, kieliszki i lampki na miejsce.

– Ale było lepiej niż przypuszczałem. – Odparł współpracownik.

– Najważniejsze, że już koniec i jutro macie wolne. – Wtrącił się Ryan. – Odprowadzać cię do domu, czy idziemy do mnie? – Zwrócił się do Alana licząc, że zgodzi się na tę druga opcję.

– Do ciebie. – Na twarzy młodszego pomimo zmęczenia pojawił się uśmiech.

Wszyscy znieruchomieli nasłuchując dźwięków z korytarza, które przerwały panującą w lokalu ciszę. Jakby ktoś chciał dostać się do środka. Po chwili zjawił się jeden z pracowników, który kończył pierwszą zmianę.

– Ara ma kłopoty! – Krzyczał, kręcąc się po korytarzu. – I bierzcie gaśnice, śmietniki się palą!

Alan natychmiast zerwał się z miejsca.

– Ej, a ty gdzie leziesz?! – Krzyknął Ryan ruszając za młodszym, zastanawiając się, gdzie ten tak pędzi z pustymi rękoma.

Rozumiał, że się martwi o przyjaciółkę, jednak on jako pacyfista na niewiele się zda w jakichkolwiek kłopotach.

Z lokalu wybiegli wszyscy obecni, dwójka współpracowników wybiegła z gaśnicami w ręce. Zaraz znaleźli się w wąskiej uliczce, która prowadziła do głównej ulicy.

Z stojących tam kontenerów na śmieci unosił się dym, a tuż obok stała grupa mężczyzn blokująca drogę, nie pozwalająca nigdzie przejść Aurorze.

– Odwalcie się od niej! – Odezwał się Alan bojowym tonem.

Ryan zagryzł zęby i uważnie obserwował sytuację, wyklinając młodszego za pakowanie się w kłopoty. Wolałby go odesłać do środka i załatwić to wszystko z pozostałymi. Wolał mieć pewność, że nic mu się nie stanie, a nie miał jej w ogóle, dopóki był tu z nimi.

Brunet zaczął w głowie kalkulować ich szanse w razie jakiejś bójki. On, dwóch chłopa, Aurora i Alan przeciwko sześciu niewiadomo czy trzeźwym lub naćpanym homofobom. Bomba, świetnie zakończenie wieczoru.

Dwójka pracowników klubu zajęła się gaszeniem podpalonych śmietników. Pozostali skupili się na zagradzających przejście osiłkach.

– Chodź, maleńka. Zobaczysz co to znaczy prawdziwy mężczyzna. – Zaśmiał się jeden z nieznajomych.

Ryan wywrócił oczami na ten kiepski tekst skierowany w stronę dziewczyny, która zaczęła wycofywać się w ich stronę. I pomyśleć, że kiedyś on trzymał się z ludźmi ich pokroju.

– Dlaczego nie poszliście drugim wyjściem? – Szepnął Ryan, gdy znalazła się blisko niego.

– Zamknięte. – Odparła równie cicho.

– Ciekawe czy na dole też jest ruda. – Inny z mężczyzn rzucił równie inteligentnym teksem co jego poprzednik.

– Zamknij się! – Odparł Alan chcąc bronić honoru przyjaciółki.

– Banda, pedałów! – Prychnął kolejny z mężczyzn spluwając na bok i robiąc kilka kroków w ich stronę.

Sytuacja wyraźnie zaczęła się zagęszczać. Grupa nieznajomych ewidentnie szukała większych atrakcji po nieudanej akcji z podpaleniem śmietnika.

Zaczęły się wyzwiska rzucane w stronę pracowników klubu. Wszyscy starali się zachować zimną krew i po prostu to ignorować zaciskając zęby. Nie chcieli sami rozpoczynać bójki. Jednak przeciwnicy wyraźnie do tego zmierzali.

– Jak tacy chętni, to wypinać dupy, szmaty. – Rzucali kolejnymi wyzwiskami. – Co blondyna, za ile robisz loda?

I w tym całym zamieszaniu to Ryan był tym, który po wypowiedzeniu tego pytania skierowanego w stronę Alana, rzucił się na jednego z mężczyzn. Po chwili już cała grupa wzajemnie się atakowała. A przynajmniej ci co byli w stanie. Aurora stał na uboczu, a Alan stał przed nią niczym obrońca mogący jedynie wykonywać uniki.

Walka nie była wyrównana. Na szczęście dla homo drużyny napastnicy nie byli do końca trzeźwi i ich ruchy nie były tak precyzyjne, jak zapewne mogły.

Ryan przez cały czas starał się mieć blondyna na oku. Gdy widział zbliżającego się w jego stronę napastnika, starał się go wziąć na siebie nim ten zainteresuje się młodszym. W całym zamieszaniu gdzieś umknęła mu jedyna kobieta w tej grupie, lecz biorąc pod uwagę, że wszyscy pozostali byli na miejscu, ta informacja była na plus.

Część awanturników już odpuszczała. Nie miała ochoty się dalej bić z przeciwnikami, którzy okazali się być nieco lepsi niż przypuszczali. Nadal jednak było kilka walecznych jednostek, które jakby coraz bardziej zaczynały stawać się coraz bardziej nerwowe.

Ryan uśmiechnął się pod nosem, kiedy przedostatni z dwójki zaczął odsuwać się rezygnując z dalszej walki. Jednocześnie serce stanęło mu w miejscu słysząc za swoimi plecami krzyk należący do młodszego.

Brunet odwrócił się i w jednym momencie chwycił mężczyznę trzymającego resztkę szklanej butelki w dłoni i szybkim sierpowym naładowanym adrenaliną i troską o młodszego posłał napastnika na ziemię.

Gdy już nikt nie stwarzał zagrożenia Ryan całkowicie skupił się na Alanie, przy którym zaraz znaleźli się również pozostali pracownicy klubu.

Widział niewielkie rozcięcie na jego głowie, z którego sączyła się powoli krew. Jednak to nie była jedyna rana. Większość przesłaniała dłoń młodszego, zakrywająca górną lewą połowę twarzy, jednak można było dostrzec czerwone plamki. Jednak to widok kurtki go zaniepokoił.

– Do środka! – Rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Chwycił młodszego pod ramię niemal ciągnąc pośpiesznie zaczął prowadzić go do środka. Po wejściu usadził go na pierwszym z brzegu krześle.

– Woda z mydłem i czysta woda. Szybko!

Gdy pozostali biegli po potrzebne rzeczy, Ryan próbował odsunąć dłoń młodszego od twarzy, co nie było łatwym zadaniem.

– Pokaż, trzeba to przemyć. – Prosił, gdy pojawiła się przy nim miska i butelka z wodą.

W końcu młodszy odsunął rękę pochylając się do przodu. Polewał zranione miejsca wodą z mydłem. Do niewielkiego rozcięcia przyłożył papierowy ręcznik, tamując krwawienie. Nikt nie przelewał się wodą wylewaną na podłogę.

– Co to? – Spytał jeden z pracowników.

– Ślady po poparzeniu. – Odparł Ryan. – W butelce musiał być jakiś kwas lub inna żrąca substancja. Pewnie jakąś chemią podpalali te śmietniki.

Ryan dziwił się sobie, że jego ręce się nie trzęsą, chociaż cały w środku drżał. Ze strachu. Obwiniał siebie o obrażenia, których doznał Alan oraz pluł sobie w brodę, że jednak nie kazał mu wracać do klubu, że nie odezwał się w tej sprawie ani słowem.

– Otwórz oko, je też przepłuczmy. – Powiedział brunet, widząc jak młodszy przez cały czas zaciska powiekę.

– Boli. – Powiedział przez zaciśnięte gardło, a Ryan na ten głos poczuł ucisk w sercu.

– Spróbuj, chociaż trochę. – Poprosił.

Wszyscy skupiali się na dwójce mężczyzn, w szczególności na poszkodowanym blondynie. Dlatego zaskoczeniem był widok funkcjonariusze policji wchodzących do lokalu. Nikt nie był pewien czy pukali czy nie.

– W końcu. – Szepnęła Aurora i każdy przeniósł na nią swój wzrok. – Zadzwoniłam na policję. Przecież nie może tak być, że podpalają nam śmietniki, wszczynają burdy, Alan zostaje poszkodowany, a to się jeszcze obejdzie bez żadnego echa.

Policjanci rozpoczęli rozmowy z obecnymi. Ryan jednak przez cały czas skupiał się na młodszym. Jak przez mgłę słyszał jak jeden z policjantów prosi o przysłanie karetki na miejsce oraz jak później wypytują pozostałych o to co się stało, od samego początku.

Patrzał na rany wywołane przez nieznaną ciesz. Na szczęście nie była to silnie żrąca substancja, jednak widoczne były ślady po poparzeniu. Miał nadzieję, że zareagował odpowiednie szybko i prawidłowo. Bał się na ten moment użyć na rany czegokolwiek więcej.

Bolał go widok młodszego. To jak cierpiał w milczeniu, siedząc zgarbiony, z zaciśniętą lewą powieką, ręką przytrzymującą krwawiącą ranę przy okazji przesłaniając część twarz oraz drugą dłonią zaciskającą się na kolanie.

– Daj, ja potrzymam. – Zaproponował Ryan, chcąc pomóc z raną na głowie, lecz Alan pokręcił głowy, nie chcąc by go wyręczono.

Chciał mu w tej chwili tyle powiedzieć, powiedzieć jak bardzo mu przykro, lecz bał się odezwać. Ponownie stał się tchórzem.

Starszy poczuł małą ulgę na widok ratowników medycznych. Odsunął się od Alana robiąc im miejsce. Uważnie obserwował ich poczynania i odpowiadał na to co mógł, lecz oni i tak chcieli głównie rozmawiać z młodszym.

– Chodź, pojedziesz z nami. – Powiedzieli ostatecznie po obejrzeniu rany i zebraniu wywiadu.

– Jadę z wami.

– Niestety, nie możemy zabierać pasażerów. – Odmówił uprzejmie jeden z ratowników. – Panowie, zabieramy go do szpitala.

Alan wstał, a medycy byli tuż przy nim jakby bojąc się, że w każdej chwili może mu się zrobić słabo. Następnie ruszyli w stronę wyjścia.

– Możemy go jeszcze przedmuchać na szybko? – Odezwał się policjant, kończąc badać alkomatem jednego z pracowników.

– Odpuście mu. Jak chcecie i nie będzie miał nic przeciwko to zbadamy mu poziom alkoholu we krwi.

– Pracowałem. Nie piłem. – Odezwał się cicho Alan.

– Jeśli to nie problem, to chcielibyśmy te wyniki z krwi. Odezwiemy się zresztą później do was z pytaniem o stan pana.

– Jasne. Na razie. – Ratownicy pożegnali się z ratownikami, zabierając ze sobą blondyna.

Ryan ruszył za nimi, jednak szybko ręka odziana w ciemnogranatowy mundur pojawiła się przed nim.

– Pana też prosilibyśmy o dmuchnięcie. – Powiedział znacząco podnosząc w górę alkomat. – I skoro jest pan już wolny to chcielibyśmy zadać jeszcze kilka pytań.

– Muszę? – Spytał, patrząc w stronę wyjścia z lokalu, za którym znikli medycy.

– Wie pan, możemy to załatwić teraz, a może pan być wzywany później na komisariat w celu przesłuchania w charakterze świadka. Jednak widzimy, że raczej jedynie świadkiem bójki pan nie był. – Powiedział znacząco, patrząc na twarz bruneta, na której widać było ślady otrzymanych ciosów, a dłonie nosiły znaki uderzeń. – Więc jeśli się panu gdzieś spieszy to prosiłbym szybciej wyciągnąć dowód i rzeczowo odpowiadać na pytania.

Ryan zacisnął zęby, lecz nie zamierzał stwarzać problemów. Zdawał sobie sprawę, że w ten sposób tylko wszystko niepotrzebnie wydłuży. A on chciał już złapać taksówkę, która zawiezie go do szpitala do Alana.

W tym czasie blondyn siedział razem z ratownikiem na tyłach kartki zmierzającej w stronę szpitala. Nie umiał określić jak szybko jadą oraz jak dużo drogi im pozostało. Na dworze panowała ciemność, w której ciężko było się rozeznać.

– Jakby ci się słabo robiło lub coś innego by się działo to od razu mów. Z czasem adrenalina schodzi i zaczyna być trochę gorzej.

– Dobrze. – Odparł cicho.

– Bójki w walentynki to raczej rzadkość. Co się stało? – Zagadnął jeden z medyków.

– Rzadkość? – Zaśmiał jego kolega. – Nie pamiętasz jak w zeszłym roku byliśmy na trzech interwencjach, gdzie dwóch kolesi pokłóciło się o kobietę? – Pokręcił głową przypominając sobie ubiegłoroczną zmianę w ten dzień. – Dobra, co się stało? O! Już jesteśmy, szybko. – Powiedział niemal od razu patrząc przez okno.

Alan nie zdążył nic odpowiedzieć. Wszyscy wysiedli z karetki i udali się w stronę oddziału ratunkowego. Zrobiony przez medyków opatrunek nie wymagał już przytrzymywania i pilnowania. Blondyn miał dwie wolne ręce, które nerwowo pocierał o siebie.

– Teraz zbada pana lekarz, jeszcze raz opatrzy, zleci badania. – Poinformował go ratownik. – Na koniec powie czy skończy się na wypisie do domu czy może zostanie pan u nas na dłużej.

Alan skinął jedynie głową posłusznie idąc za medykami długimi korytarzami w odcieniu chłodnej zieleni. W duchu stwierdził, że takie otoczenie wcale nie zdaje się dobrze wpływać na proces leczenia.

W końcu trafił pod drzwi gabinetu. Razem z dwójka mężczyzn stanął przed drzwiami, przed którymi zdawał się już ktoś czekać w kolejce.

Starał się nie patrzeć w stronę kobiety, która łypała na niego nieprzyjaznym spojrzeniem, słusznie przeczuwając, że skoro przyszedł z ratownikami, zostanie wpuszczony przed nią do lekarza.

W końcu białe drzwi się otworzyły, a po wyjściu poprzedniej osoby, został on wprowadzony do środka przez jednego z ratowników.

Na krześle przy biurku i wiekowym komputerze siedział siwy mężczyzna z wąskimi okularami na nosie. Na jego twarzy pomimo później godziny można było dostrzec jeszcze delikatny uśmiech.

Ratownik wytłumaczył lekarzowi całą sytuację, który rozpoczął badanie blondyna.

– W pierwszej kolejności pobierzemy krew do badań, a następnie obejrzymy rozcięcie. – Wstał od biurka i podszedł do blondyna siedzącego na kozetce. – Nie jest źle, ale założymy dwa szwy, żeby mieć pewność, że wszystko się ładnie zagoi.

Lekarz zajął się w pierwszej kolejności rozcięciem na głowie, a następnie oparzeniami na twarzy.

– To jak to się stało, że się dzisiaj spotykamy? Co to za bójka? – Zagadnął go lekarz podczas badania.

– Pierwsza zmiana już wyszła. Nagle jeden wrócił, mówi że palą się śmietniki i że zaczepiają przyjaciółkę. Wszyscy wyszliśmy. Zaczęli nas wyzywać, później wywiązała się bójka. Na koniec dostałem butelką. W sumie to tyle. – Wzruszył ramionami.

– Miał pan szczęście, że w butelce musiały być zaledwie resztki kwasu. To oraz szybkie oczyszczenie ran. Możliwe, że zostaną tylko niewielkie ślady po wszystkim. – Powiedział lekarz z delikatnym uśmiechem. – Opatrzyłem wszystko, ale zatrzymamy pana do rana, ponieważ chciałbym by pańskie oko obejrzał jeszcze okulista. Powieki są opuchnięte, a oko przekrwione, ale sądzę, że sprawdzi co ma sprawdzić.

Alan skinął niemrawo głową. Po chwili ratownik zaprowadził do go pielęgniarek, które dalej pokierowały na salę. Blondyn szedł z zwieszoną głową czując się w tej chwili niezwykle samotny.

W końcu trafili na salę. Surowe wnętrze czekające na swych lokatorów. W środku były dwa łóżka, lecz oba puste. Najwidoczniej będzie przebywał sam.

– Jakby się pan gorzej poczuł lub czegoś potrzebował to proszę wołać. Jesteśmy dwa pokoje dalej na prawo. Tu jest przycisk na nagłe przypadki. – Powiedziała wskazując pilota obok łóżka.

– Dobrze, dziękuję.

Został sam. Alan niepewnie usiadł na łóżku, nie za bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Najrozsądniejszym wydawało się być pójście spać.

Jednak nim zdążył się położyć do jego pokoju ponownie zawitała pielęgniarka.

– Koleżanka dostała coś do przekazania do pana. Proszę. – Podeszła do niego podając mu jego telefon. – I dobrej nocy.

Opuściła salę z powrotem wracając do dyżurki. Alan obracał w dłoniach swój telefon. No tak, przecież w tym całym zamieszaniu musiał go zostawić gdzieś w klubie.

I tak było późno by kogokolwiek dzwonić. Poza tym, nie chciał nikogo informować o tym, co miało miejsce.

Ryan <3: Hej, wszystko w porządku? Jak się czujesz? Nie chcieli mnie do ciebie w puścić.

Blondyn sam nie był pewien czy w tym momencie ma ochotę na odwiedziny. Czuł się niezwykle samotny i w jakiś sposób potrzebował oparcia, najlepiej od Ryana. Jednocześnie jego stan sprawiał, że nie chciał by ktokolwiek go widział.

Mimo, że sam dobrze nie przyjrzał się sobie w żadnym lustrze, a jedynie w mijanych odbiciach szyb, to obawiał się tego jak wygląda, jak będzie wyglądał. Zostaną mu blizny? Jak duże? Co z jego okiem, bo w tej chwili to nawet nie za bardzo był w stanie je otworzyć.

Alan: Jest ok.

Tylko na taką wiadomość było go stać. Nie chciał by starszy się o niego martwił. Miał nadzieję, że też nie miał żadnych kłopotów, ponieważ policja, która pojawiła się na miejscu, różnie mogła zinterpretować ostatecznie całą sytuację.

Ryan <3: Zobaczymy się, gdy tylko zaczną się godziny odwiedzin. Trzymaj się. Powiedzieli jak długo zamierzają cię zostawić w szpitalu? Czegoś ci potrzeba?

Alan: Okulista ma sprawdzić oko. Tylko tyle wiem. Jedź do domu, nie ma sensu, żebyś czekał w szpitalu.

Ryan <3: Pisz natychmiast jakby się coś działo. Przyjadę z samego rana.

Alan: Ok.

Alan odłożył telefon na bok i położył się w łóżku, bojąc się, że i tak nie będzie mógł zmrużyć oka. Sięgnął jeszcze raz po urządzenie, gdy te zawibrowało ponownie.

Ryan <3: Kocham cię kocie

Alan: Ja ciebie też

Blondyn poczuł dziwnego rodzaju ucisk w sercu. Nakrył się kołdrą po samą szyję i spróbował zasnąć. Adrenalina powoli opuszczała jego ciało, rany dawały o sobie mocniej znać.

Jednak pomimo to zmęczenie ostatecznie wygrało.

Ryan po odczekaniu przymusowego czasu z policjantami w klubie, szybkim transporcie do szpitala i starania się panowania nad sobą podczas rozmowy z personelem szpitala nie miał pojęcia co robić.

Dobrze zdawał sobie sprawę, że na pewno nie jest dobrze. Na pewno nie jest nawet OK jak napisał Alan. Obrażenia musiały go boleć, a on w dodatku był teraz sam lub z jakąś obcą osobą w szpitalnej sali.

Do godzin odwiedzin jednak nie będzie miał możliwości zobaczenia się z nim. Personel jasno określił, że nie zrobią wyjątku. Cieszył się, że chociaż byli na tyle mili i zgodzili się na przekazanie telefonu młodszemu. Dzięki temu chociaż może mieć z nim jakikolwiek kontakt.

Z ogromną niechęcią, ale ostatecznie opuścił budynek szpitala i taksówką wrócił do domu. Wątpił aby tej nocy zasnął chociażby na chwilę. 

____________________________

To będą dosyć pamiętne walentynki dla tej dwójki. 

Tym razem to Alan zdaje się nieco zamykać na starszego, ale w obecnej sytuacji to chyba zrozumiałe. Miejmy nadzieję, że nie będą go długo przetrzymywać i szybko wypuszczą do domu. W końcu za dwa rozdziały mamy koniec naszej przygody. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top