Rozdział 3
Kolejne dni szkoły mijały w oka mgnieniu. Nim się wszyscy obejrzeli był już ostatni weekend września. Młodzież szkolna mogła już śmiało podsumować pierwszy miesiąc nauki oraz zacząć odliczać dni do świąt, najbliższej większej przerwy w nauce.
Dla niektórych ten weekend oznaczał również trochę wolności od rodzicielskiej kontroli.
– Jakie macie plany? – Spytała pani Collins, pakując ostatnie rzeczy do dużej, nieco zużytej podróżnej torby.
– Chyba będę siedział w domu. – Alan wzruszył ramionami, siedząc na kanapie w salonie, jasnobrązowe oczy wlepiając w ekran telefonu. – Jutro może przejdę się do Paula.
– A ty, Ryan?
– Idę do Jasona. – Powiedział, zamykając lodówkę.
– Weź ze sobą brata.
– Nie.
Lucy nagle zaprzestała pakowania, spoglądając srogim spojrzeniem na najstarszego syna. Mężczyzna odstawił trzymany w ręce dżem, czując na sobie jej wzrok. Spojrzał na matkę buntowniczym wzrokiem.
– Nigdzie go nie biorę.
– W takim razie nigdzie nie wychodzisz i zostajesz z nim w domu.
– Nie ma trzech lat, może zostać sam. – Próbował postawić na swoim.
– Albo wychodzisz razem z nim, albo oboje siedzicie w domu. Nie żartuję.
Dokończyła się pakować, po czym ruszyła w stronę przedpokoju. Ryan cicho prychnął pod nosem, nie zamierzając się stosować do jej poleceń.
Niby jak dowie się, że mnie nie było? Niech tylko ten gówniarz spróbuje mnie wydać, to tego pożałuje. Wyjdę i spotkam się z przyjacielem, a ten młody szczaw zostanie sobie tutaj.
– I nie myśl nawet o wyjściu. Będę dzwoniła na domowy i masz podchodzić do telefonu, tak samo jak będę dzwonić do Alana, to mam słyszeć, że jesteście razem. Nie myśl sobie, że się wywiniesz. Spróbuj tylko wyjść gdzieś bez niego. – Powiedziała nim wyszła z domu. – Do zobaczenia, słońca. Kocham was i nie narozrabiajcie!
Drzwi wejściowe zamknęły się, a chłopcy zostali sami. Ryan warknął wściekle pod nosem, ponieważ mama dobrze go przejrzała.
Wbrew temu co sądził ojciec Ryana, matka miała na niego duży wpływ. Słuchał się jej, a jego złe oceny nie wynikały z jej złego wychowywania go. Wręcz przeciwnie. Lucy całkiem dobrze spełniała się w tej dziedzinie, w przeciwieństwie do pana Singh, dzięki któremu Ryanowi zależało na jak najgorszych ocenach cząstkowych.
Ciemnoniebieskie oczy przeniosły się nagle na brata, który pod ich wpływem odwrócił się. Starszy obrzucał go oskarżycielskim spojrzeniem, jakby to jego winą było, że nie może nigdzie wyjść.
– Jesteś z siebie zadowolony?
– Co? – Podniósł się na kanapie. – Przecież to nie moja wina! Jak dla mnie to możesz sobie iść w cholerę!
Ryan udał się na górę do swojego pokoju. Odwołał spotkanie z Jasonem, wymyślając na szybko jakąś głupią wymówkę. Bo przecież nie napisze, że mama mu zabroniła wychodzić gdziekolwiek bez brata, o którego istnieniu nikt nie wiedział.
Mężczyzna wyszedł ze swojej samotni dopiero wieczorem. Skierował się prosto w stronę drzwi wyjściowych.
– Gdzie idziesz? – Spytał Alan, który w tym momencie znowu znajdował się na kanapie.
– A co, chcesz naskarżyć mamie? – Odezwał się złośliwie.
Nim blondyn zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jego już nie było w domu. Tak naprawdę nie oddalił się zbyt daleko od niego. Zajrzał do najbliższego sklepu po jakiś zapas alkoholu. Może i nie udało mu się wyjść na miasto z przyjacielem, lecz nie zamierzał rezygnować z chwili rozluźnienia.
Z pełną i brzęczącą reklamówką wrócił z powrotem do domu. Zaraz dostrzegł biegnącego do niego brata.
– Jest. Nigdzie nie wyszedł. Przecież mu zabroniłaś. – Mówił do telefonu przy uchu. – Masz, chce z tobą rozmawiać. – Wyciągnął w moją stronę swoją dłoń.
– Tak?
– Chciałam się po prostu upewnić, że jednak nie wyszedłeś na miasto.
– Przecież mi zabroniłaś. – Burknął. – Nudzę się w domu.
– Dobrze. Później jeszcze zadzwonię. Nie siedźcie zbyt długo po nocach. Pa, kocham was.
Ryan oddał bratu jego telefon, z którym ten udał się do kuchni, gdzie czekał na niego talerz z kolacją. Starszy zaraz do niego dołączył, chcąc wypakować zakupy, które głównie składały się z alkoholu i przekąsek. Alan widząc to spojrzał na niego spode łba.
– Ja ci nie mówię co masz robić z wolnym czasie, który spędzasz karnie w domu. A nie, zapomniałem, ty go nie spędzasz tutaj w ramach kary. – Rzucił oskarżycielsko, lecz jego wzrok zaraz skupił się talerzu, leżącym przed młodszym. – Co ty znowu jesz?
– Kotlety z sosem. – Odparł, zerkając na talerz.
– Na kolację?
– Zostało mi z obiadu. – Wzruszył ramionami.
– Dobra, mniejsza z tym. Dlaczego one są takie krzywe i zielone?!
Ryan wpatrywał się w nie z nieufnością, jak na większość jedzenia, która lądowała na talerzu Alana, a różniła się przeważnie od tego co on sam przed sobą miał.
– To kotlet warzywny. Wiesz jest takie coś jak groszek, pietruszka, które są zielone. Zaskoczę cię, to nie jedyne warzywa, które są zielone. – Powiedział złośliwie.
– Dlaczego ty zawsze musisz jeść coś dziwnego?
– Dziwnego? Bo nie pochodzi z brutalnego mordu na zwierzętach?
Rozpoczęła się cicha walka na spojrzenia. Żaden nie odpuszczał.
– No bez jaj... – Prychnął Ryan. – Może mi jeszcze powiesz, że jajek też nie jesz.
– Jem.
Może i jesz, cwaniaczku. Ale ja już dobrze wiem czyje to roślinne gówno zajmuje honorowe miejsce, które wcześniej zajmowało zwykłe, normalne mleko.
– Spróbuj, to jest naprawdę dobre.
Widelec z kawałkiem kotleta powędrował w stronę Ryana.
– Ty pierwszy.
– Co? – Wyprostował się. – Przecież już zjadłem pół tego kotleta.
– A skąd mam wiedzieć czy ten kawałek wcześniej ci nie upadł i właśnie chcesz się go pozbyć?
Alan był zdumiony jego logiką. Mężczyzna w końcu sam wyrwał widelec z dłoni młodszego, kierując go w jego stronę. Jak taki mądry to niech sam pierwszy zje. I Alan zrobił to bez problemu i dłuższego ociągania.
Ryan skarcił się w duchu za to, że długo i zbyt intensywnie przyglądał, jak widelec znika w ustach chłopaka, a te malinowe wargi zaciskają się na nim. Uciekł wzrokiem, prychając pod nosem. Zabrał z powrotem widelec i sam nabił na niego mały kawałek tego czegoś, co jego brat nazywał kotletem.
Zacisnął usta gniewnie, kiedy jego głupie kubki smakowe stwierdziły, że to co ma w ustach jest całkiem dobre. Głupie, bo jak one mogły stwierdzić, że kotlet, który nie jest z mięsa jest dobry. Przeżuł to co miał w ustach, nie komentując tego wszystkiego ani słowem.
Alan uśmiechnął się zwycięsko pod nosem, nie odzywając się, tylko wracając do posiłku. Bo skoro Ryan tego od razu nie wypluł, to znaczy, że mu smakowało, tylko nie chce się do tego przyznać.
W gruncie rzeczy Alan widział, że przez ten rok rozłąki, jego brat nie zmienił się aż tak bardzo. No, może poza charakterem, który z pewnej strony stawał się coraz gorszy. Chłopak jednak wiedział, że to tylko na pokaz.
Gdy Alan skończył zmywać po kolacji, a Ryan przenosił się do salonu na kanapę ze swoimi zapasami, w domu rozległ się krzyk, a następnie wiązanka przekleństw.
– Weź to ode mnie! – Starszy wołał do brata, stojąc nieruchomo, mając nadzieję, że w ten sposób pazury nie będą wbijały się mocniej w jego ramię. – Prawie zapomniałem, że ten łysy szczur tutaj jest.
– Nie łysy szczur, tylko sfinks, a w dodatku Pitagoras. – Alan zjawił się w salonie.
Nie ruszył jednak z pomocą. Stał z założonymi rękami, patrząc na mężczyznę z kotem na ramieniu. Uśmiechnął się, ponieważ pomimo grymasu na twarzy Ryana, to widok był całkiem uroczy.
– No weź go ze mnie!
– Przeproś. – Uśmiechnął się Alan.
– Co?!
– Przeproś go za nazwanie łysym szczurem.
– Mam kota przepraszać? – Prychnął. – Chyba chory jesteś!
Młodszy tylko poprawił ręce i dalej z wyrazem czystego zadowolenia, wpatrywał się w cierpienie brata. Nie zamierzał mu pomóc bez spełnienia jego warunków. Przyglądał się jak Pitagoras obwąchuje intensywnie twarz Ryana, a następnie ociera się o jego szczękę.
Przez krótki moment w Alana głowie przemknęła myśl, że chciałby być na miejscu Pi. Trochę przestraszony tym, postanowił zlitować się nad bratem i zabrać kota z jego ramienia. Bo przecież nie robił tego z zazdrości.
Jednak nim zdążył się ruszyć, jego brat się złamał.
– Dobra, to nie jest łysy szczur. Zadowolony? – Warknął, lecz Alan czekał na dalszą część. – Przepraszam. – Burknął cicho pod nosem.
– Niech ci będzie, że to uznam.
Podszedł do mężczyzny i ostrożnie odczepił Pitagorasa z jego koszulki. Pogłaskał trzy razy kota, po czym odłożył ostrożnie na podłogę, zaraz kopiąc zakrętkę, która leżała obok jego stopy, by kociak miał zajęcie. Pi pognał za nią jak szalony, ledwo co wyrabiając na zakrętach.
Oglądanie tego rozczulającego widoku, przerwało Alanowi nagłe szarpnięcie. Ryan chwycił jego koszulkę, przyciągając go do siebie. Jednak Alan bardziej niż zachowania brata, przestraszył się tego, jak blisko siebie znalazły się ich twarze.
– Ja ci dam, żebym to ja musiał przepraszać kota. – Warknął Ryan, nie zdając sobie sprawy, że Alan zaczął odpływać myślami całkiem gdzie indziej. – Spróbuj jeszcze raz podobnej sztuczki to pożałujesz.
Mężczyzna puścił brata i zajął miejsce na kanapie. W jedną dłoń chwycił butelkę z alkoholem, w drugiej znalazł się pad, czekając na rozpoczęcie się gry.
Alan stał w miejscu, a jego umysł mocno analizował to co przed chwilę miało miejsce. W jego głowie, nie w rzeczywistości. Bo tam działo się o wiele więcej niż powinno. Tam każdy ciepły oddech odczuwany w tamtej chwili na twarzy, każdy centymetr odległości był dokładnie analizowany i odtwarzany ponownie.
I Alan znowu chciał to wszystko tłumaczyć długim czasem, który się nie widzieli, braterską tęsknotą, ale nawet dla niego to było o wiele razy bardziej dziwne i jednocześnie silne niż powinno.
– Długo tak tu będziesz jeszcze stał? – Głos brata wyrwał go z zamyślenia.
– Mogę z tobą zagrać? – Spytał, widząc na ekranie telewizora załadowaną grę.
Ryan spojrzał na niego uważnym wzrokiem.
– Zgoda.
Alan przygasił główne światło, zapalając jedynie lampkę stojącą koło kanapy. Zaraz zajął wolne miejsce, chwytając drugi kontroler. W głowie liczył na to, że niepokojące myśli odejdą na ten czas.
Chciał spędzić czas z bratem jak za dawnych lat. Chciał przekonać samego siebie, że wszystko jest w porządku, że spędzenie wspólnie czasu nie będzie problemem. Bo tak naprawdę w ciągu minionego miesiąca, spędzali ze sobą czas jedynie podczas niektórych posiłków oraz gdy starszy postanawiał podręczyć go w szkole.
A teraz zamierzał zagrać z nim w grę i nie poczuć w tym czasie żadnych niepokojących emocji, żadnego przyjemnego ciepła.
Chłopcy zagrali wspólnie jedną grę, późnej następną. Alan podjadał przekąski na stole, te które nie zawierały tony soli czy cukru, a Ryan zajmował się w głównej mierze opróżnianiem alkoholu. W tym czasie mama dwa razy ich skontrolowała.
I wszystko było naprawdę w porządku, dopóki alkohol się nie skończył i nie zaczął płynąć wyłącznie w żyłach starszego. Ryan przez chwilę kiwał się zmęczony na boki, w końcu upadają na jeden z nich. Alan znieruchomiał, kiedy głowa brata wylądowała na jego kolanach. Serce zaczęło walić w piersi jak oszalałe, a dziwne ciepło zaczęło się kumulować w dole tułowia.
– Sorki. – Powiedział, podnosząc się i przecierając oczy. – Chyba jestem już trochę padnięty.
– Wyłączę konsolę i posprzątam. – Powiedział Alan, nie patrząc w stronę brata. – Idź się połóż do siebie.
Ryan przystał na tę propozycję. Podniósł się z kanapy i nieco chwiejnym krokiem skierował się na górę. Alan poczuł ulgę, kiedy został sam w salonie. Bał się, że jego rumieńce zostaną zauważone.
Blondyn szybko doprowadził salon do porządku i pozbył się śladów alkoholu z domu. Robił wszystko w przyspieszonym tempie, by w końcu móc znaleźć się we własnym pokoju.
Gdy drzwi się zamknęły, a on siedział już na swoim łóżku, jego serce nadal mocno łopotało. Chłopak próbował tłumaczyć sobie to wszystko na różne sposoby. Jego zachowanie, jego reakcje, jego skupianie się na tym na czym nie powinien i myśli, których nigdy w życiu być nie powinno.
Jednak Alan nie był głupi i najbardziej prawdopodobny wniosek wysnuł się sam.
– Zabujałem się w Ryanie. – Powiedział przerażony.
Chociaż może to nie do końca tak, próbował się ratować. Przecież po tak krótkim okresie nie można stwierdzić tak poważnych faktów. Po prostu jego ciało cholernie mnie pociąga. To wcale nie brzmi lepiej... Może nie jest tak źle i będąc tak blisko z innym mężczyzną z średnią powyżej osiem na dziesięć będę czuł to samo? Może chodzi o kogokolwiek, a nie konkretnie o niego? Muszę jakoś to sprawdzić.
I Alan zaczął w głowie przeglądać listę potencjalnych kandydatów. Szybko skończył. Lista była krótsza niż można się było spodziewać i to już po znacznym zaniżeniu wymagań. Zawierała jedynie dwie osoby – Paula, jego przyjaciela oraz Ryana.
Pierwsza osoba odpadała. Trzeci rok chodzili razem do klasy, zwierzali się sobie ze wszystkiego. Absurdalnie był dla niego jak brat, dlatego nie potrafił wziąć go pod uwagę na tej liście, czego akurat nie umiał zrobić z własnym rodzonym bratem.
Czyli została jedna osoba, przez którą cały ten problem powstał. No i jestem w kropce.
Okna obu pokoi na piętrze były ustawione od strony wschodniej. Dla Alana to nie był problem, ponieważ jego łóżko nie stało na trasie promieni słonecznych. Spał sobie smacznie śniąc sen, którego nie zapamięta.
Ryan jednak był w innej sytuacji. Wczorajszej nocy po wejściu do pokoju i ściągnięciu większości ubrań po prostu położył się do łóżka, nie trudząc się na zasłonięcie żaluzji. Teraz odczuwał tego niemiłe skutki.
Mężczyzna po dwukrotnym przekręceniu się na lewy i prawy bok, ostatecznie wstał, przecierając lekko spoconą twarz. Zamlaskał kilkukrotnie, czując suchość w ustach, po czym z grymasem na twarzy wstał i zasłonił okno.
Nim jednak ponownie położył się spać, postanowił zejść na dół po butelkę wody. Szedł, mlaszcząc bosymi stopami po drewnianej podłodze. W kuchni od razu przyssał się do butelki z wodą.
Spokojne zaspokajanie pragnienia przeszkodził mu dziwny krzyk, który chyba powinien być miauknięciem.
– Nie dość, że nie ma sierści, to jeszcze miauczeć nie umie. – Burknął w stronę obserwującego go kota.
Pitagoras jednak nic sobie nie zrobił z jego uwagi, tylko dalej krzyczał, kręcąc się wokół jego nóg.
– Czego chcesz? Nie mam pojęcia, gdzie masz żarcie. Musisz poczekać na Alana.
Ryan omijając i ignorując kota wrócił na górę. Nim zaszył się z powrotem w swoim pokoju, postanowił zajrzeć do brata. Podszedł do jego drzwi, delikatnie je uchylając.
Mężczyzna uważnie przyglądał się pomieszczeniu, którego dawno nie miał okazji widzieć. Mniejsze od jego własnego łóżko, biurko i szafa, to praktycznie jedyne większe meble w tym pokoju. Ściany pomalowane na jasne kolory, a na nich zawieszone zdjęcia. Podejrzewał, że mogły być wykonane przez Alana. Młodszy zawsze miał dobre oko, jeśli chodzi o fotografię.
W końcu jego wzrok padł na brata, którego chciał obudzić, by nakarmił tego swojego małego, gołego matematyka.
Alan spał w bokserkach i koszulce, a nieco przydługawe włosy w odcieniu ciemnego blondu poskręcane były we wszystkie strony. Ryan uśmiechnął się, stwierdzając, że gdyby nie ich kolor, byłyby identyczne co jego. Równie nieposkromione, nie chcąc być ani proste, ani kręcone, przy dłuższej długości tworząc nierówne fale.
Mężczyzna opluł się trzymaną w ustach wodą, gdy jego ciemnoniebieskie oczy skupiły się na odkrytych częściach ciała.
Młodszy leżał na boku, z jedną nogą uniesioną nieco do góry, pod którą leżała kołdra, do której zresztą się przytulał. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ten tyłek i uda. Bo Ryan nie rozumiał skąd ten gówniarz dorobił się takiej dupy i apetycznych ud.
I o mały nie zakrztusił się, gdy dotarło do niego o czym właśnie pomyślał. Jak w ogóle mógł zwrócić uwagę na męskie nogi, nie wspominając o czymś innym.
Mężczyzna natychmiast się wycofał, porzucając pomysł budzenia brata. Niech ten golas na dole sobie krzyczy do woli. Szybko wycofał się do swojego pokoju, wracając do łóżka. Aby zająć czymś umysł, chwycił w dłoń telefon, odpalając ostatnio zainstalowaną grę. I udało mu się pozbyć z głowy już nie tak dziecinne ciało brata.
Niczego nieświadomy Alan obudził się po godzinie. Przez ten czas Ryan ponownie zasnął, nie zostawiając śladu po swojej wcześniejszej pobudce. Chłopak wstał, przeczesując dłonią niesforne włosy.
Dosyć szybko udało mu się rozbudzić. Po ubraniu się w sportowe ciuchy i nakarmieniu w kuchni głodnego kota, wyszedł z domu by chwilę pobiegać. Po powrocie urządził sobie długą gorącą kąpiel. W końcu był w łazience jako pierwszy.
Przez większość dnia chłopcy leniuchowali. Ryan wstał niemal w południe, a Alan przez większość czasu siedział na telefonie lub zajmował się Pitagorasem. Młodszy również poświęcił trochę czasu na naukę do kartkówek zapowiedzianych na przyszły tydzień.
Pani Collins wróciła wczesnym wieczorem. Wypytała synów o ich weekend, na co oczywiście Ryan musiał odpowiedzieć narzekaniem na brak możliwości wyjścia z kumplami, a niańczeniem prawie dorosłego brata.
Lucy rzecz jasna za dużo nie zrobiła z burczącym pod nosem synem, a jedynie w ramach rekompensaty przygotowała mu na kolację jedno z jego ulubionych dań. Mężczyzna zjadł wszystko przez cały czas pilnując by przez przypadek uśmiech zadowolenia nie wypełzł na jego twarz.
Nowy tydzień szkoły i perspektywa braku dnia bez jakiegoś sprawdzianu czy kartkówki. O tym marzy chyba każdy uczeń. Oczywiście w koszmarach.
Dla Alana nie był to szczególnie udany czas, ponieważ jego głowę zaprzątały sprawy z minionego weekendu. Nieco dziwne i często zamyślone spojrzenie nie umknęło oczywiście jego przyjacielowi.
– Coś się stało? – Spytał w końcu Paul na dłuższej przerwie.
– Hm? Co? – Chłopak drgnął lekko zaskoczony, spoglądając na przyjaciela.
– Wydajesz się jakiś taki nieobecny. W niedzielę jak ze mną rozmawiałeś również wydawałeś się jakiś nie taki. Coś się stało?
To aż taki widać?
Blondyn nie za bardzo wiedział jak z tej sytuacji wybrnąć. Zawsze mógł liczyć na Paula, mógł mu się wygadać, powiedzieć o wszystkim albo prawie. I teraz było to prawie.
– Później, nie chcę tutaj o tym rozmawiać. – Szepnął, rozglądając się dookoła, jakby ktoś mógł ich podsłuchiwać.
– Po szkole mam chwilę czasu. Przejdziemy się gdzieś.
Od tej pory Alan nie tylko zastanawiał się czy to wszystko było związane po prostu z tym, że jest gejem, czy jest gejem i zabujał się we własnym bracie. Bracie, o którym nikt nie wiedział. Dlatego musiał wymyślić jakąś wersję dla przyjaciela.
Tak Alanowi minęły trzy lekcje w tym jedna kartkówka, na którą na szczęście umiał i jakoś udało mu się na niej skupić. Jednak, gdy rozbrzmiał ostatni jak dla nich dzwonek, wiedział, że już nie ma odwrotu.
Po zabraniu swoich rzeczy udali się razem w stronę pobliskiego parku. Z plecakami na plecach przemierzali puste alejki, w końcu siadając na jednej z ławek. Milczeli. Paul na nic nie nalegał, nie pośpieszał.
– Słuchaj, wiesz, że wolę... – Zaczął nie głośniej od szeptu. – No, że jestem gejem.
Alanowi nie łatwo było to powiedzieć, ponieważ ten temat rzadko był przez nich poruszany. Paul siknął potwierdzająco głową.
– Wiem i mi to nie przeszkadza.
– Słuchaj, ja chyba... Ostatnio moją uwagę zwróciła pewna osoba. – Mówił spiętym głosem.
– Zabujałeś się? – Spytał wprost przyjaciel.
Alan początkowo wzruszył ramionami, ostatecznie kiwając zgodnie głową.
– Ale jest jakiś problem, mam rację?
– Znamy się już trochę czasu, no i teraz stało się tak jakoś niezręcznie, a przynajmniej z mojej strony.
– On wie, że jesteś gejem?
– Nie. – Westchnąłem. – I nie wiem czy chcę by się o tym dowiedział.
Chłopak przetarł dłonią twarz, czując się nieco zakłopotanym. To była naprawdę ciężka sprawa.
– A kogo my tu mamy? – Blondyn usłyszał blisko siebie znajomy głos.
No to sobie porozmawialiśmy...
Alan nie zdążył się odwrócić ani wstać. Został przytrzymany za plecak przy ławce. Paul zdążył się zerwać z miejsca, lecz zawahał się widząc przyjaciela w opałach, który przytrzymywany przez Jasona, nie miał szans uciec.
Ryan zaraz dosięgnął Paula, chwytając go za kaptur bluzy. Alan przyglądał się temu niespokojnie. Mężczyzna patrzał na niego z góry. Ryan był zaledwie dwa centymetry wyższy od brata, lecz to sprawiało, że między nim, a jego ofiarą była jeszcze większa różnica wzrostu.
– Spadaj stąd pyzaty karaluszku, dopóki jeszcze możesz.
Alan zmarszczył brwi, ponieważ Paul nie był wcale niższy od tego karypla, z którym Ryan sam się woził, ani nie był pyzaty. Posiadał jedynie pulchne policzki i całkiem szczupłe ciało. Miał nadzieję, że przyjaciel nie wziął za bardzo do siebie tej obelgi, ponieważ wiedział, że miał z tego powodu małe kompleksy.
Ryan odepchnął chłopaka, dając mu szansę na odejście. Paul spojrzał na Alana, a ten ruchem głowy kazał mu odejść. Z cichym westchnięciem mniejszy wycofał się, czując się wewnętrznie źle z tym, że znowu zostawia przyjaciela samego w takiej sytuacji.
– Szkolne lamuski przeszły się na spacerek? – Zaczepił go Antonio, siadając na brzegu ławki. – Do domciu, uczyć się, a nie szlajać się po parkach.
Alan siedział grzecznie w ciszy, cierpliwie znosząc ich słowne zaczepki, obrazy i lekkie szturchnięcia. Wiedział, że to kwestia kilku, maksymalnie kilkunastu minut, aż starsi znudzą się nim. W plecaku nie miał nic godnego zabrania, by ich na dłużej zainteresować.
W końcu trójka chłopaków zostawiła w spokoju młodszego kolegę, odchodząc i wzajemnie łechtając swoje ego, a Alan spokojnym krokiem udał się do domu na obiad.
Mimo wszystko cieszył się, że Ryan wraz z kolegami nie usłyszeli o czym dotychczas rozmawiali. Miał przeczucie, że wtedy to nie skończyłoby się tak szybko i miło, mając na uwadze homofobiczne podejście Antonia. Obawiał się również, że przy jego dłuższym wpływie, może to przerzucić się na Ryana niczym wirus i zidiocieje jeszcze bardziej.
Po powrocie do domu chłopak od razu zasiadł do lekcji chcąc mieć to już z głowy. Planował dzisiaj położyć się wcześniej spać.
Ryan w tym czasie udał się wraz z przyjaciółmi do centrum. Przy okazji zaczęli omawiać szczegóły weekendowej małej imprezy u Thomasa. Mężczyzna postanowił sobie, że tym razem mama nie zatrzyma go w domu.
Alan dzisiejszego dnia słowem nie odezwał się już do brata. Młodszemu aktualnie nie po drodze były jego drażnienia się z nim. Nie, dopóki sam nie upora się trochę z myślami w własnej głowie. Pragnął zmiany obecnej sytuacji. Chciał by Ryan zaczął traktować go na równi, a nie jak małego młodszego braciszka. Nie mają już po osiem czy dziesięć lat.
Ryan natomiast w ogóle nie zauważył rodzącego się focha i młodzieńczego buntu, skierowanego w jego stronę.
________________________
Jak wrażenia? Alan rzeczywiście upatrzył sobie Ryana, czy to jedynie przypadek, ponieważ jest on najbliżej? Co postanowi?
Za nami jeden samotny weekend Alana i Ryana w domu, a na horyzoncie szykuje się kolejna delegacja pni Collins. Co tym razem się wydarzy? Ryan ponownie da się zamknąć w domu?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top