[9]

Już dawno nie miałam tak złego dnia jak dzisiaj. Nic nie szło po mojej myśli. 

Pierwsza lekcja - niezapowiedziana kartkówka z chemii. Czyli pierwsza jedynka. Evelin i Emma postanowiły dzisiaj nie przyjść do szkoły. Zostały w domu, aby przygotować się na dzisiejszy głupi bal walentynkowy. Miały nasz wspólny projekt na historię, więc dostałyśmy z Molly minusa.  Sprawdzian z matematyki okazał się jedną wielką katastrofą. Mimo korepetycji Molly wróżę najwyżej 2+. Znowu matma mnie pokonała. Na wf graliśmy w siatkówkę. Nadgarstek nadal mnie boli po tym jak starałam się odbić piłkę. Na szczęście to lewa ręka, ale chyba naderwałam ścięgno. Na francuskim pani upomniała mnie za nieuważanie chyba 3 razy i gdyby nie dzwonek mogłabym dostać uwagę. Myślami byłam na angielskim, na który miałam napisać obowiązkowo wypracowanie. Razem z ćwiczeniami od geografii zostało na biurku w moim pokoju. Kolejna jedynka tego dnia. Takie szczęście to mogę mieć tylko ja. Wspominałam już kiedyś, że chyba przyciągam kłopoty. Jakaś wadliwa ze mnie sztuka. 

Myślałam, że gorzej być nie może. Myślałam, że teraz będę mogła wrócić do domu, zaszyć się w pokoju i odciąć od wrednego świata. Ale się pomyliłam. Na dworze lało jak z cebra, a ja nie miałam niczego oprócz cienkiego swetra. Super :) A i zapomniałam portfela, więc jazda autobusem też jest wykluczona. Na gapę nie zamierzam wsiadać. Nie wróży mi się potem płacić mandat. Pozostało mi wracać na piechotę.  

Wychodząc ze szkoły usłyszałam jak ktoś mnie woła. Korytarz był już prawie pusty. Wszyscy pobiegli do swoich samochodów albo na wcześniejszy autobus. Odwróciłam się i od razu pożałowałam. Za mną stał Jack Avery. Od tamtego piątku za dużo się nie zmieniło. Nie odezwaliśmy się do siebie, ale wiedziałam, że patrzył się na mnie w czasie lekcji i uśmiechał dyskretnie. Wiem to, bo sama ukradkiem na niego spoglądałam. Często łapaliśmy się na jednoczesnym patrzeniu na siebie. Podobna sytuacja była z Zachiem. Tylko, że on jako mój sąsiad raz rozmawiał ze mną w osiedlowym sklepie, kiedy przypadkiem się tam spotkaliśmy. Sytuacja była jednorazowa, ale miłe przeze mnie wspominana. Jednak z tyłu głowy cały czas ciąży mi myśl, że nie powinnam tego robić. Powinnam przestać brnąć w tą znajomość dla swojego dobra. 

-Jedziemy do Zacha, podwieźć cie? Strasznie pada. - jakbym nie zauważyła... Nie gódź się. Nic mi się nie stanie jak się przejdę. 

-Nie trzeba. - odmówiłam. Starałam się być twarda. 

-Nie daj się prosić. Nie ma potrzeby, abyś mokła. My podstawimy cie pod sam dom. - nalegał.

-Dam sobie radę. Nie będę wam się narzucać.

-Nie narzucasz. I tak tam jedziemy w tamtym kierunku.

Jack najwyraźniej nie chciał już dłużej słuchać mojej odmowy. Bez czekania na odpowiedź, chwycił mnie za przedramię i pociągnął w stronę wyjścia ze szkoły. Zabrakło mi języka w buzi pod wpływem jego dotyku. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, ani wyrwać się z jego uścisku. Przy wyjściu ze szkoły zdjął z siebie swoją skórzaną kurtkę i zrobił z niej parawan, abyśmy mocno nie zmokli. Padało strasznie. Podprowadził mnie pod czarne duże BMW. Jak dżentelmen otworzył mi drzwi i wpuścił pierwszą do środka. Na tylnych siedzeniach byli już Zach i co gorsza Daniel. Z przodu siedziała dwójka przyjaciół z klasy maturalnej. No to sobie podwózkę załatwiłam... 

-Panowie, mamy damę w opałach. Poznajcie Megan, sąsiadkę Zacha i naszą koleżankę z klasy. - przedstawił mnie lokowany blondyn siadając obok. Każdy się na mnie spojrzał. 

-Cz-cześć. - powiedziałam wstydliwie. Łamię właśnie wszystkie postawione sobie zasady. - Mam nadzieję, że nie robię wam problemu. - dodałam śmielej. Może było mi to łatwiej powiedzieć, bo na nich nie patrzyłam? Wolałam moje buty.  

-Nie ma problemu. Ładne koleżanki są zawsze mile widziane. - odpowiedział ten przystojny brunet. Jonah chyba. Zawstydził mnie tym komentarzem jeszcze bardziej. Żaden chłopak ze szkoły, a tym bardziej starszy nie powiedział mi nigdy, że jestem ładna. Raz tylko zrobił to Ray na początku naszej znajomości. Jednak teraz nasze relacje ograniczyliśmy do minimum, w sumie sama nie wiem dlaczego. 

Podróż nie trwała długo. Umilało nam ją grające radio oraz krople deszczu stukające w samochód. Nie odzywałam się. Chłopaki rozmawiali o jakimś wyjeździe. Tym bardziej nie chciałam się wtrącać.

W końcu bezpiecznie dojechaliśmy na miejsce. Podziękowałam chłopakom za podwózkę i razem z nimi wysiadłam. Oni rzucili mi słowa pożegnania i poszli do domu Zacha. Każdy oprócz Daniela. Szepnął do kolegów coś w stylu, że zaraz do nich dołączy i poszedł za mną.

-Co ja ci mówiłem? - zaczął gdy chłopaki zniknęli z jego pola widzenia, a my staliśmy pod moimi drzwiami. 

-Nie chciałam wsiąść do tego samochodu. Wolałabym iść pieszo w ten deszcz, ale mnie pociągnął. - tłumaczyłam rozgoryczona. Padał na nas rzesisty deszcz, a ja jak na złość nie mogłam znaleźć kluczy.

-Dobrze zrobił. Nie zmokłaś przynajmniej. - posłał mi pokrzepiający uśmiech. Już nie był zły. Ale i tak nie poprawił mojego zwalonego humoru. Gdzie te cholerne klucze?! Super, zapomniałam ich. Zostawiłam w kurtce. Chcę mi się płakać. - Ej, co jest? - zareagował na mój grymas.

-Zostawiłam klucze w domu, a mama wróci dopiero o 18. - wyżaliłam się kuzynowi. Przytulił mnie od razu. 

-Chodź do nas. Wysuszysz się i poczekasz na mamę. - zaproponował troskliwym głosem. 

-Nie mówisz poważnie?

-Mówię. Nie bój się nas.

Zaczął mnie przeprowadzać przez ulicę. Znowu nie umiałam wyrwać się z uścisku. Obawiałam się tego popołudnia. Ja i 5 najgorszych uczniów w szkole. Super. Znowu łamie zasady.

Weszliśmy do domu naprzeciwko. Na korytarzu czekali na nas pozostali chłopcy. Wszystko widzieli przez okno. Robię świetne pierwsze wrażenie. Przemoczona, zła, rozczochrana w ramionach Daniela. Nie tak wyobrażałam sobie nasze pierwsze oficjalne spotkanie. Znaczy miałam nadzieje, że ono nigdy nie nadejdzie, ale oczywiście wszystko musi być inaczej.

-Panowie, przyprowadziłem kuzynkę. Megan zapomniała kluczy do domu. - wytłumaczył Danny ze spokojem. 

-Witamy ponownie w naszym towarzystwie. Jonah. - przywitał się ten przystojny brunet. Wyciągnął w moją stronę dłoń, którą delikatnie ze strachem uścisnęłam. Nie wiem dlaczego, ale to jego bałam się najbardziej. Może przez opinię natarczywego podrywacza? 

-Nie wiedziałem że jesteście rodziną. - zdziwił się Jack. Powiedział to cicho, jakby sam do siebie. Stał zamyślony opierając się o ścianę. 

-Chodźcie, dam wam coś na przebranie, bo aż cieknie z was woda. - odezwał się Zach. Zaczął iść w głąb domu, a my za nim. 

Jego dom był podobny układem do mojego. Po naszej lewej znajdował się duży salon z kanapą i stolikiem kawowym. <jak coś to kanapa wygląda jak ta ze zdjęcia załączonego na górze> Przy ścianach poustawiane były półki i szafki na różnorodne rzeczy. Jedna ściana była cała oszklona i prowadziła na podwórko za domem. Herronowie mieli tam spory teren zieleni. Część bliżej zabudowań mieli odaszoną i wyłożoną panelami. Stał na nich drewniany stół i dwie ławki. Dalej znajdowało się małe boisko do koszykówki oraz domek ze zjeżdżalnią. Przypomniało mi to fakt, że Zach ma jeszcze dwójkę młodszego rodzeństwa. Wokół płotu ogradzającego ich działkę rosły różnorodne, kolorowe kwiaty. Wszystko to wyglądałoby magiczniej gdyby nie deszcz.

Za Zachiem weszliśmy na piętro. Najpierw chłopaki weszli do pierwszego po lewej pokoju. Na drzwiach do pomieszczenia pisało "Zach", czyli to pokój bruneta. Nie chcieli, abym za nimi szła. Czekałam cierpliwie na korytarzu. Ściany były białe ozdobione ramkami ze zdjęciami, a podłoga wyłożona czerwoną wykładziną. Na piętrze znajdowały się jeszcze cztery pomieszczenia. Do trzech z nich prowadziły ciemnobrązowe drzwi, takie same jak do pokoju mojego kolegi. One również były podpisane: "Ryan", "Reese" oraz "Parents". Ostatnie drzwi były białe, więc domyśliłam się, że prowadzą do łazienki. 

Długo nie stałam sama w przedpokoju. Szybko wrócił do mnie gospodarz i zaprowadził do sypialni jego rodziców. Powiedział mi, że da mi coś jego mamy, bo ubrania siostry będą na małe. Z dużej szafy wyjął szarą, sportową sukienkę. Spytał, czy może być. Nie wybrzydzałam i przyjęłam to, co mi dał. Następnie pokazał łazienkę. Miałam rację, że była za białymi drzwiami. Z jednej z szafek pod umywalką wyjął ręcznik. Poinstruował mnie, abym zostawiła mokre ubrania na kaloryferze i gotowa wróciła do nich na dół. Po tym wyszedł. Zdjęłam przemoczone ciuchy, wytarłam się i przebrałam. Sukienka była bardzo luźna, jak dla mnie. Ale przynajmniej była sucha. Nie lubię chodzić w sukienkach i pokazywać swoich nóg, ale nie mam wyboru. Może mój wygląd odciągnie ich ode mnie i będziemy mogli trzymać się od siebie z daleka.  

Przebrana zeszłam na dół do chłopaków. Usiadłam obok Daniela na kanapie. Obok niego był Jonah, a dalej Jack, Corbyn. Zacha nie było. Moje pojawienie się wśród nich nie przerwało ich rozmowy. 

-Czemu nam nic nie powiedziałeś? - kontynuował Jack.

-Miałem ku temu powody. Zrobiłem to dla jej dobra. - kuzyn objął mnie. Aha, czyli mowa o mnie. Nie lubie tego tematu.

-A co to ma do rzeczy? - spytał Corbyn. Zapamiętałam w końcu jego imię. 

-Pojawiłyby się plotki, niewłaściwie komentarze uczniów i nauczycieli. - wyjaśnił Danny. Zapanowała cisza, ale nie na długo. 

-Ładnie wyglądasz. - odezwał się i zmienił tym samym temat Jonah. -Jakbym wiedział że Danny ma taką kuzynkę, to już dawno odwiedziłbym Charleston.

-Skad wiesz że jestem z Charleston?

-Chłopaki mówili. Wszystkie dziewczyny tam są takie ładne?

-To kwestia genów. Nie widać? - wtrącił Daniel pokazując na siebie i na mnie.

-Nie widać. - odpowiedział Jack i wszyscy zaczęli się śmiać. Nawet na moją twarz wkradł się mały uśmiech.

-Jak Ci się podoba w LA? - zmienił temat Jonah, znowu. 

-Nie jest źle. Cieszę się, że wróciłyśmy tu po siedmiu latach. - odpowiedziałam. Nigdy nie byłam na tyle odważna, aby w takim towarzystwie patrzeć komuś w oczy. Wzrok skupiałam na stoliku przede mną. Bałam się, że na ich twarzach zobaczę coś czego bym nie chciała. Na przykład współczucia, zniesmaczenia, znudzenia.

-Siedmiu latach, w czasie których nie utrzymywaliśmy kontaktu. - dodał Daniel.

-Czemu? - wtrącił Corbyn. Jakoś nie spodziewałam się tego.

-Nie ważne. To nie rozmowa na teraz. - odpowiedziałam. Nie powinnam aż tak otwierać się na kolegów Daniela. Na razie dają wrażenie całkiem innych niż mówią ludzie, ale to nie powód, aby zdradzać im, że nie odzywałam się do kuzyna, bo głowę zajmowały mi ciężkie sytuacje w szkole i domu. Nie miałam go nawet w znajomych na facebooku, bo tam również roiły się przykre komentarze padające pod moim nazwiskiem. Nie chciałam, aby wiedział. 

-My do niczego nie zmuszamy. - zaalarmował Corbyn, abym nie poczuła się niezręcznie. Nie udało mu się. Głównie przez plotki wytworzone wokół ich piątki. Cały czas mam je z tyłu głowy i nie pozwalają mi przestać zachowywać w stosunku do nich taki dystans. 

-Mogę zadać głupie pytanie? - spytał Jonah i podniósł rękę jak w szkole, gdy się zgłaszano do odpowiedzi. - Boisz się nas?

Wszyscy się na niego spojrzeli. A potem na mnie. I co ja mam im powiedzieć? Przecież mnie wyrzucą za drzwi, jak usłyszą prawdę. A wciąż pada. Z opresji uratował mnie Daniel.

-Wytłumaczę wam to później. To serio było głupie pytanie. - odpowiedział za mnie Daniel.

-Mówiłem.

-OBIAD! - usłyszałam krzyk Zacha, który uratował mnie z niezręcznej sytuacji.  Wszyscy chłopcy wstali i poszli za głosem. Jedyny Jack został i wyciągnął do mnie rękę, aby pomóc mi wstać i zaprowadzić do kuchni. Niepewnie chwyciłam ją. Zauważyłam u niego słodki uśmiech. Zaczął mnie prowadzić w głąb domu. W kuchni przy blacie stała cała czwórka. Zach nakładał na talerze spaghetti.

-Macie głodomory. Znajcie litość mojej mamy. - powiedział gospodarz i odstawił garnek. Pozostała trójka zabrała po talerzu i wróciła do salonu pewnie. Jack podszedł do blatu i wziął dwa talerze, dla siebie i dla mnie.

-Proszę. Mama Zacha robi najlepsze na świecie spaghetti. - powiedział Jack i podał mi jeden z talerzy, które trzymał.

-Dziękuję bardzo. Nie trzeba było. - dziwnie się czułam zwalając się bez zaproszenia na obiad do chłopaków.

-Jesteś moim gościem. Nie zostawię cie głodną. - wytłumaczył Zach. - Mama ugotowała więcej, bo wiedziała że przychodzą chłopaki, a oni to straszne głodomory. - dodał widząc moją nietęgą minę. Po jego słowach przekonałam się do zjedzenia z nimi.

Poszłam za nimi z powrotem do salonu, gdzie przy stole, który stał przy przeszklonej ścianie, siedzieli pozostali.  Usiadłam obok nich i zajęłam się jedzeniem.

-Smacznego - powiedział wesoło Jack siedzący naprzeciwko mnie. Każdy mu odpowiedział i kontynuował spożywanie. Spaghetti pani Herron było na prawdę przepyszne. Nigdy nie jadłam tak dobrze przyprawionego. Zazwyczaj robiłyśmy najtańsze z torebki, które nie zawsze smakowało tak jak powinno.  

-Daniel, jesteś brudny. - odezwał się Corbyn i z szerokim uśmiechem patrzył na przyjaciela siedzącego naprzeciwko.

-Gdzie? - mój kuzyn oderwał się od jedzenia i serwetką zaczął wycierać usta.

-Tutaj. - pokazał blondyn umazanym w sosie widelcem na czoło Daniela. Pozostawił po tym pomarańczową smugę. Seavey posłał mu groźne spojrzenie. Uśmiany Corbyn spuścił głowę. W tym momencie na jego włosy wylądowała ubrudzona serwetka bruneta. Blond kosmyki zabarwiły się. Daniel wybuchnął perlistym śmiechem, a razem z nim pozostała trójka. Ja bacznie obserwowałam sytuacje. Lekki uśmieszek wkradł mi się na usta na widok ich wygłupów. Corbynowi nie było do śmiechu. Zły wstał i zaczął gonić Daniela. Seavey był w tym momencie na przegranej pozycji. Przez śmiech trudno mu było biec. Dlatego starszy szybko go złapał za kołnierz bluzy i wyrzucił na zewnątrz. Widok naburmuszonego Daniela błagającego, aby go wpuścić do środka był bezcenny. Chłopcy śmieli się z niego głośno. W końcu Corbyn uspokoił się i wpuścił kolegę.

-Przynajmniej nie jesteś już brudny. - skomentował blondyn i wrócił do jedzenia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top