[7]
Jack POV
Pożegnała się z nami i odeszła. Stałem w miejscu, dopóki drzwi się za nią nie zamknęły.
-Dzięki stary. - odezwałem się, kiedy Megan zniknęła z mojego pola widzenia. Za Zachiem udałem się do jego domu. Byliśmy sami. Jego rodzice dzisiaj pracują do 5 PM, a rodzeństwo ma zajęcia dodatkowe. Daje to nam jakieś niecałe dwie godziny tylko we dwóch.
-Nie ma za co. - odpowiedział mi otwierając kluczem drzwi. W środku od razu udaliśmy się do pokoju Herrona. - Fajna jest. - skomentował rzucając się na łóżko.
-Intryguje mnie. - odparłem, kiedy usiadłem już na fotelu przy biurku. - Skrywa coś, a chciałbym wiedzieć co.
-Nie wiem, czy ci się uda. - przyznał brunet. Nie zgasi tym mojego entuzjazmu. - Te kujonki sporo jej o nas nagadały.
-Niestety. Mimo to chcę spróbować. Cholernie mi się podoba.
Tak. Megan Davidson mi się podoba. Zakochałem się w niej. To miłość od pierwszego wejrzenia. Siedzi w mojej głowie, odkąd zobaczyłem ją w szkole. Przykuła moją uwagę. Jest inna od wszystkich. Nie stara się zabłysnąć w tłumie, przykuć uwagę. Jednak jej skryta postawa mnie przyciągnęła. Ma piękne długie, ciemne, falowane włosy, które często wiąże. Jej skóra jest idealnie opalona, mimo że mieszkała na wschodnim wybrzeżu. Rzadko na jej subtelnie umalowanej twarzy pojawia się uśmiech. Ale jak już uśmiechnie się, jest to najsłodszy uśmiech jaki w życiu widziałem. Jest niedużo niższa ode mnie, co jest dla mnie udogodnieniem. Jej figura jest idealna. Długie nogi, wyprostowana, smukła sylwetka. Chciałbym trzymać ją w ramionach i bronić przed światem, którego chyba się boi. Tak domniemam po jej zachowaniu. Trzyma się z boku. Rozmawia tylko z tymi trzema kujonkami, które naopowiadały jej wszystkie plotki na nasz temat. Przez to jestem na straconej pozycji. Tak jak Megan coś ukrywam. Każdy z nas coś ukrywa przed innymi. Dziewczyna nie odzywa się na lekcjach, to jedna z tych grzecznych, które nie chcą mieć problemów. Też bym nie chciał ich mieć, ale ciągle się w nie pakuję.
Kiedy pani Cortez dołączyła ją do nas, cieszyłem się jak małe dziecko. Pierwszy raz była tak blisko mnie. Mogłem z bliska przyjrzeć się jej delikatnym rysom twarzy, głębokim ciemnym oczom. Jest śliczna. Ona nie była zadowolona, że musi tu siedzieć. Jej koleżanek nie było w szkole. Była cały dzień skazana na samotność. Fakt, że musi z nami współpracować, też nie napawał jej optymizmem. Zach wiedział o moich uczuciach do szatynki. Obiecał pomóc. Dlatego zaproponował, że zajmiemy się nieskończonymi zadaniami. Znając nas, oddamy je chłopakom jako powtórkę przed egzaminami.
Wcześniej słyszałem o problemach Megan w nauce. Podobno miała wiele zaległości, ale jedna z tych kujonek jej pomagała. Na tej lekcji zauważyłem, że to wszystko prawda. Zadania pani Cortez nie były bardzo trudne. Nie, jeśli tak jak my, miało się wcześniej korepetycje z Corbynem, który jest matematycznym mózgiem. Ukradkiem patrzyłem na szatynkę. Miała problem z zadaniami. Przygryzała końcówkę długopisu. Wyglądała tak niewinnie. Zagadałem. Chciałem jej pomóc. Chciałbym przekonać ją do siebie. Odpowiadała mi niepewnie, jakby się bała. Widać po niej, że trudno zdobyć jej zaufania. Trudno do niej dotrzeć.
Zamieniłem się z nią zadaniami. Trafiły jej się te gorsze. Była w takim szoku moim zachowaniem, że nic nie odpowiedziała. Ale uśmiechnęła się delikatnie. Wtedy przekonałem się, że to najpiękniejszy uśmiech jaki widziałem.
Wyszliśmy ze szkoły wspólnie. Chciałem jak najdłużej nacieszyć się tym, że przy Megan nie ma jej koleżanek i mogę pobyt blisko niej. Kiedy przeszliśmy przez ogrodzenie, chciała się pożegnać i odejść. Wypaliłem wtedy z tą propozycją wspólnego powrotu do domu. Myślałem, że pośpieszyłem się i spadłem na jeszcze gorszą pozycję. Ale ona się zgodziła. Co prawda bardzo ją zdziwiłem, ale pozwoliła nam iść ze sobą.
Na początku nikt się nie odzywał. Zastanawiałem się, jak zacząć rozmowę, aby jej nie speszyć. Ale sam byłem speszony. Onieśmielała mnie. Mnie. Jacka Averego, którego cała szkoła uważa za nieustraszonwgo. Wpadłem po uszy.
Na szczęście rozmowę zaczął Zach. I dalej poszło już tylko lepiej. Megan powolutku otwierała się przed nami. W końcu mogłem się czegoś o niej dowiedzieć. Jest cudną osóbką. Na początku trzymała do nas spory dystans, ale z czasem zmniejszała go. Swobodnie toczyliśmy rozmowę na neutralne temat.
Jednak nic co piękne nie trwa wiecznie. Przerwała rozmowę pod domem Zacha. Na początku nie załapałem dlaczego. Okazało się, że mieszka naprzeciwko mojego najlepszego kumpla. Będzie tak blisko, nieosiągalna w domu naprzeciwko. Ale nie awansowałem jeszcze tak wysoko, aby móc ją odwiedzać. Nie chcę wyjść na natrętnego. Chcę uzyskać jak najlepszą opinię, zyskać w jej oczach. Niech się dowie, że te wszystkie plotki są wyssane z palca.
Nie zgodziła się na moją propozycja wejścia do Zacha. Znów zachowywała się jak wcześniej. Niedostępna, z dystansem podchodząca do nas. Niestety. A wszystko było już na dobrej drodze...
-Stary, wpadłeś po uszy. - usłyszałem Zacha. Wytrącił mnie z transu. Zamyśliłem się. O niej.
W poniedziałek wróciliśmy do rutyny. Cały weekend spędziłem na rozmyślaniu o Megan. Szukałem jej na portalach społecznościowych, ale z marnym skutkiem. Trafiłem na profil na facebook'u o takim nazwisku, ale bez zdjęcia profilowanego i bez podanego miejsca zamieszkania. Nie miałem pewności, że to ona. Nawet gdyby to konto należało do blondynki, nie wysłałbym zaproszenia. Byłoby mi niezręcznie. Nie znamy się długo. Jest do mnie uprzedzona przez swoje koleżaneczki. Fakt, że zostaliśmy znajomymi na popularnych portalu tylko mógłby wywołać falę plotek w całej szkole. Lepiej jak jej tego oszczędzę.
Kolejny dzień był taki sam jak poprzednie. Wszystko wróciło do dawnego porządku. Do szkoły wróciły kujonki i Megan nie była już samotna. Nie pozostało mi nic innego jak też powrócić do codzienności. Z dala od mojej miłości. Za duża przepaść nas dzieli, abym mógł wśród tylu świadków do niej po prostu podejść. Jest do mnie uprzedzona bardziej niż Daniel do czekolady. Niestety sam się na to pisałem.
Staliśmy paczką na szkolnym korytarzu. Brakowało jedynie Jonah. Rozmowa jak zawsze toczyła się swobodnie. Nikt nam nie przeszkadza, bo każdy uważa nas za bezlitosnych typków. Tylko że oni nie znają prawdy..
Nagle nieopodal zauważyłem Megan. Stała oparta o szafki. Otoczona była tymi trzema kujonkami i moim wrogiem numer jeden - Rayem McSlidem. Wkurza mnie strasznie to, że ona się z nim zadaje. Gra przed nią aniołka, miłego szkolnego koszykarza bez wad. Szkoda tylko, że to żart, na który ona się nabiera. Ray McSlides jest rozpuszczonym bachorem, który myśli, że może wszystko. Traktuje kobiety przedmiotowo. Spodoba mu się jedna, zdobywa ją i bawi, dopóki mu się nie znudzi lub nie zobaczy innej, lepszej. Jeżeli Megan wykorzysta w podobny sposób, zniszczę tą jego buźkę. Mam ochotę to zrobić za każdym razem, jak wyzywa pierwszaków i znęca się nad nimi. Nic mu nie zrobili, a on im niszczy życie. Nienawidzę tego typa. On nienawidzi mnie i moich przyjaciół. Szydzi z nas, naśmiewa się, aby podnieść sobie samoocenę. Robi to od naszego pierwszego spotkania jakieś dwa lata temu. Nabijał się wtedy ze mnie i Zacha, że nie wpuścili nas na imprezę do jego brata. Jego starszy brat, kiedy chodził jeszcze do szkoły, był bardzo popularny, ale nie z powodu tego że był kapitanem szkolnej drużyny footbolowej, tylko z tego jakim był sumiennym uczniem i pomocnym kolegą. Był totalnym przeciwieństwem Raya. Prestiż nazwiska McSlides wykorzystuje teraz ten idiota. Chyba tylko przez przynależność to tej rodziny, nauczyciele go lubią i unika konsekwencji swoich zachowań.
Z tego co zauważyłem, piątka znajomych zakończyła rozmowę. Dziewczyny poszły w przeciwnym kierunku, a Ray zmierzał do mnie.
-Avery, co się gapisz? - darł się przez pół korytarza. Nie wiem, czemu on tak bardzo lubi zwracać na siebie uwagę.
-A co, zabronisz? - stanąłem naprzeciwko niego z rękami założonymi na piersi.
-Co mi tam. Podziwiaj, jak się zdobywa dziewczyny. Ty jakoś od dawna żadnej nie masz. - kpił ze mnie. Jego ton głosu jest tak strasznie irytujący.
-Ja przynajmniej szanuję kobiety. Nie bawię się ich uczuciami jak niektórzy. - odpowiedziałem mu z przekąsem.
-Mówisz o Jonah? Też uważam, że te dziewczyny zasługują na więcej niż jedna noc. - jak on może być tak bezczelny bez żadnych skrupułów?
-Zostaw naszego przyjaciela w spokoju. - wtrącił się Zach. Nie tylko mnie McSlides zaczął wyprowadzać z równowagi.
-I nie rozpowiadaj niestworzonych historii. - dodał wkurzony Daniel.
-Posądzasz mnie o kłamstwo? Może jeszcze na mnie naskarżysz? - sztuczność i sarkazm promieniowały od niego na kilometr. Nie rozumiem, co te wszystkie dziewczyny w nim widzą.
-Zamknij się szczylu. - warknął Corbyn. Nie czekał na żadną odpowiedz. Popchnął mocno Raya. Zaczęli się szarpać na środku korytarza. Ruszyliśmy z pomocą przyjacielowi. Rozwaliłby go w pojedynkę, ale jeśli jest okazja przyłożyć temu idiocie, to ból nie skorzystać.
Bójkę przerwał nam dyrektor. Kazał nam odsunąć się od siebie. Tylko że Ray nie raczył podnieść się z podłogi.
-Co tu się dzieje?
-To oni zaczęli. - krzyknął McSlides zanim zdążyliśmy cokolwiek powiedzieć.- Podeszli do mnie i zaczęli popychać. Rzucili się czterech na jednego. Za kilka dni mamy ważny mecz, a przez nich mogę nie zagrać. - kłamał jak z nut. Do tego wykorzystał to, że dyrektor ma słabość do sukcesów sportowych. Sportowcy mają u niego chody, nie dostają żadnych kar. Jeszcze my go ledwo tknęliśmy. Nic mu się poważnego nie stało. Nabiliśmy mu tylko kilka siniaków.
-To wcale tak nie było... - zaczął bronić nas Daniel, ale dyrektor nie dał mu dokończyć.
-Znacie zasady panujące w tej szkole. Nie mogę tolerować przemocy. Wasi rodzice zostaną wezwani do szkoły. Koniec tematu. Rozejść się. - rozkazał starszy mężczyzna. Czekał, aż odejdziemy. Gdyby to on zrobiłby to pierwszy, Ray byłby bardziej poszkodowany.
Rzuciliśmy tylko na niego groźne spojrzenie. On uśmiechał się głupio. Znowu czerpał satysfakcję z tego, że wpakował nas w kłopoty. Odeszliśmy w stronę wyjścia ze szkoły. Poszliśmy za budynek, gdzie nikt nas nie zobaczy.
-Mamy przejebane, znowu. - odezwał się Corbyn i zapalił papierosa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top