[6]
Ten dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Przeciwnie do całego tygodnia. Był piątek. Ostatni dzień przed weekendem z rodziną. Dzisiaj po południu przyjeżdża do nas wujek Tom z Portland. Razem z nim ciocia Melanie i ich dzieci, Chris, Tyler i Anna. Najbardziej się cieszę na spotkanie z jedyną siostrą. Z uśmiechem na ustach wstałam. Nawet ubrałam kolorową bluzkę i białe długie spodnie jeansowe z wysokim stanem. Czułam się też bardzo dobrze. Wyszłam z domu radosna. Mój dobry humor utrzymał się do pierwszej lekcji. I tak niezły wynik. Molly, Emma i Evelin nie pojawiły się na pierwszej lekcji, i na każdej kolejnej.Nawet Raya nie było. Znów poczułam się jak w Charleston. Opuszczona. Zdążyłam się odzwyczaić.
Siedziałam sama w ławce. Sama na przerwach. Czarne myśli o mojej beznadziejności powróciły. Zawsze powracają. Beznadziejna. Bez przyjaciół. Samotna. Siedziałam cicho. Odzywałam się tylko jak ktoś o coś zapytał. Pozostałam sama ze swoimi myślami, że nic co dobre nie trwa wiecznie. Wszystko szło już ku dobremu, ale zwykły fakt, że moich koleżanek nie będzie w szkole, wyrzucił mnie z rytmu. Z powrotem zrzucił na dno, gdzie najbardziej ranię siebie sama. Zadaję sobie ciosy. Rzucam obelgami. Nie pozwalam zapomnieć. Nie potrafię zapanować nad czarnymi myślami mącącymi mi w głowie. Nikt z zewnątrz nic mi nie zrobił złego, a ja go traktowałam wrogo. Dziewczyny z klasy próbowały nawiązać ze mną kontakt, ale byłam tak głupia, że odrzucałam ich starania. Chciały mi pomóc, a ja przez swoją zniszczoną psychikę i nieufność, odrzucałam pomocną dłoń. Każdy wydawał się podejrzany, jakby chciał mi zrobić krzywdę. Wszystko powróciło. Przeklęte Charleston.
Została jedna lekcja tego okropnego dnia. Chciałam już wrócić do domu i zapomnieć o błędach, jakie dzisiaj popełniłam. Teraz byłam zła. Zła na dziewczyny, że nic mi nie powiedziały o nieobecności. Zła na siebie, że zmarnowałam ten dzień na użalaniu się nad sobą i odrzucaniu pomocy. Nie zamknęłabym się na świat. Nastawiłabym się i próbowała zmienić złe nawyki z poprzedniej szkoły.
Ostatnia godzina. Fizyka, której szczerze nie lubię. Molly niby daje mi z niej korepetycje, ale to wszystko wciąż mi się miesza i mam problemy. Nie nadążam po prostu za materiałem.
Zostało mi tylko w spokoju przetrwać ostatnie 45 minut. Nie było mi dane. Pani Cortez zorganizowała pracę w grupach. Super. Nigdy nie lubiłam tego typu form pracy. Nie nadawałam się do nich. Nikt nigdy nie chciał ze mną być. Zostawałam sama albo na siłę dołączana do swoich wrogów, gdzie albo nie zrobiłam nic, albo zrobiłam wszystko za innych. Tym razem było podobnie. Pani przydzieliła mnie do Zacha i Jacka, którzy siedzieli dwie ławki za mną. Byli ostatnią parą, z którą chciałam pracować.
Posłusznie przesiadłam się bliżej nich. Nie spojrzałam na nich. Skupiłam się na poleceniach nauczycielki. Oni coś szeptali między sobą. Nie wiem, jak ja wytrzymam. Oni na pewno mi coś zrobią. Jak nie fizycznie, to psychicznie.
Nauczycielka na każdej ławce położyła 4 zadrukowane obustronnie karty pracy. Więcej się nie dało? Każdy ma wykonywać zadania. Jak się nie wyrobimy w ciągu lekcji, musimy przynieść na następną. Spojrzałam niezadowolona na stos kartek, który znalazł się na naszej ławce.
-Nie zdążymy. - westchnęłam. Nie widziała mi się współpraca z chłopakami. Spodziewam się dwójek. Cała nasza trójka to noga z fizyki. Jeszcze pewnie to ja będę musiała robić to w domu..
-Bierzemy to na siebie. Skończymy we dwóch. - zapewnił Zach i wziął pierwszą kartkę. Zdziwiłam się. Oni zamierzają skończyć to w domu? To do nich niepodobne. Jack wziął drugą kartkę, a ja kolejną.
Zaczęłam czytać zadania. Te zadania są tak trudne czy to ja jestem tak głupia? Nic mi nie wychodziło. Zadania ABCD zawsze były dla mnie zagadką z milionem poprawnych odpowiedzi albo żadną. Ze stresu przygryzałam końcówkę długopisu. Dobijało mnie też to, że koledzy zaznaczali bez skrępowania odpowiedzi na swoich kartkach.
Po dwóch zadaniach miałam ochotę się rozpłakać. Ale nie mogę. Nie przy nich. Nie mogę okazać swojej słabości. Nie chcę być znowu wyśmiewana.
-Fizyka to nie twój konik? - odezwał się Jack patrząc na mnie. Podniosłam wzrok znad kartki papieru. Uśmiechał się do mnie nieśmiało. Część gęstych loków opadała mu na czoło. Dopiero teraz zauważyłam, że ma w nosie i w uszach kolczyki. W jego ciemnych oczach nie widziałam arogancji, tylko troskę.
Niepewnie pokiwałam głową na tak. A co jak zaraz zacznie się ze mnie śmiać? Nie chce się przed nim zbłaźnić .. Nie chcę, aby mnie upokorzył.
Zabrał moją kartkę i zaczął czytać zadania.
-Trudne ci się trafiły. Trzymaj moje. - oddał mi kartę pracy, którą dotychczas rozwiązywał. Moją zajął się samodzielnie. Zaskoczyło mnie jego zachowanie. Spodziewałam się, że zjedzie mnie, a on mi pomógł. Przecież Molly mówiła, że on nie ma uczuć. W szoku nawet mu nie podziękowałam..
Zaczęłam czytać przykłady. Były łatwiejsze od tych wcześniejszych. Nieświadomie na mojej twarzy pojawił się mały uśmiech.
Skończyła się lekcja, ale nam zostało jeszcze parę zadań. Chłopaki według obietnicy wzięli je ze sobą. Wyszliśmy ze szkołą idąc obok siebie. Niespecjalnie tak wyszło. Po przejściu przez bramkę w ogrodzeniu szkolnym, chciałam kulturalnie odejść. Jednak zanim rzuciłam jakiekolwiek "cześć", odezwał się Jack.
-W którą stronę idziesz? - spytał. Czy ja słyszałam nieśmiałośc w jego głosie? Chyba się przesłyszałam. Jack Avery, jeden z pięciu największych bad boy'ów w szkole nie boi się niczego.
-W tamtą. - w końcu odpowiedziałam. Wahałam się czy to zrobić. Nie powinno go to interesować. A ja nie powinnam z nim rozmawiać. Ręką wskazałam kierunek za sobą.
-Nie byłoby problemu, gdybyśmy przeszli kawałek z tobą? Zach mieszka po tamtej stronie miasta. - znowu dzisiaj Avery mnie zaskoczył. Nie wiem który to już raz. Tym razem swoją uprzejmością. Zachował się jak dżentelmen, pytając mnie o zgodę. Nie rozumiem dlaczego, ale lekko się zarumieniłam.
-No dobrze. - odparłam cicho. Po co ja to zrobiłam? Nie powinnam się zgadzać. Złamałam postawione sobie zasady. Nie rozmawiać z nimi i trzymać się od nich z daleka. Ugh.
We trójkę ruszyliśmy w stronę mojego osiedla. Na początku nikt się nie odzywał. Ja biłam się z myślami. Po głowie chodziły mi dwa pytania. Dlaczego zgodziłam się, aby ze mną szli? I dlaczego chcieli ze mną wracać? Jestem nudna, nie wyróżniam się z tłumu.Nigdy dotąd nie rozmawialiśmy. Na pewno nie dorównuje żadnej ich poprzedniej dziewczynie czy tym z którymi spotykają się na imprezach. Moja uroda jest przeciętna. Na twarzy co rusz pojawiają mi się nowe niedoskonałości, nogi mam nijakie, włosy niszczą się z dnia na dzień coraz bardziej. Wybitnie mądra też nie jestem. Nie jestem partią dla nich. Nawet jako koleżanka.
-To, jak ci się podoba w Los Angeles? - zaczął rozmowę Zach.
-Nie jest źle. Nawet mi się podoba. - odpowiedziałam bez namiętności wpatrzona w chodnik przed sobą. Nie miałam co więcej powiedzieć.
-Los Angeles ma swoją magię. Jak tu pierwszy raz przyjechałem, od razu mi się spodobało. - wyznał Herron. Nie wiedziałam, że nie jest stąd.
-Skąd jesteś? - ciekawość wygrała i zadałam to pytanie. Brnę w to rozmowę z nimi, chociaż nie powinnam.
-Z Dallas w Texasie. Przeprowadziliśmy się sześć lat temu. Akurat jak skończyłem podstawówkę.
-Dlaczego? - znowu ciekawość wzięła górę. Nie wiem dlaczego, ale chciałam wiedzieć.
-Potrzebowaliśmy większego domu. Wtedy miała urodzić się moja młodsza siostra, Reese. - uśmiechnął się słodko na wspomnienie siostry. Musi być dla niego ważna. Skoro tak to, dlaczego Molly powiedziała mi, że jest bez uczuć?
-A ty masz rodzeństwo? - włączył się Jack.
-Nie. Jestem jedynaczką. - przyznałam.
-Słabo. Ja nie wyobrażam sobie swojego życia bez swoich sióstr. - skomentował Jack.
-Nie było tak źle. W szkole miałam koleżanki, a wakacje spędzałam z kuzynostwem. Nie odczuwałam tak tej samotności. - wypowiedziałam się.
I tak zaczęła się dyskusja. W czasie niej dowiedziałam się, że Jack ma 3 siostry: straszą Sydnie i dwie młodsze Ave i Isle. Razem z Zachiem poznali się po jego przeprowadzce w pierwszej klasie gimnazjum. Od razu się polubili. Zach ma jeszcze młodszego brata Raya, z którym często gra w piłkę. Potem temat zszedł z powrotem na Los Angeles. Chłopaki pytali mnie, co zwiedzałam. Po ich krótkim wywiadzie środowiskowym stwierdzili, że kiedyś zabiorą mnie na wycieczkę.
Rozmawiało nam się na prawdę dobrze. W połowie drogi zaczęłam czuć swobodę. Czułam się jakbym rozmawiała z dobrymi znajomymi. Przestałam myśleć o barierach w moim mózgu i oddałam się chwili. Warto było. Zach i Jack okazali się świetnymi chłopakami. Przy nich nie można się smucić. Obaj są zabawni i często rzucają żartami. We dwóch stanowią bardzo zgrany duet. Znają się 5 lat, więc nie ma co się dziwić. W czasie całej drogi traktowali mnie jak normalną koleżankę. Żadnych przykrych słów czy odtrącenia. Poświęcali mi uwagę i zadawali pytania. Z własnej woli chcieli mnie poznać. Przyznam, że mimo wszystko ja ich też. Intrygują mnie.
Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie. Spacer z chłopakami pozostanie dobrym wspomnieniem. Byliśmy już na mojej ulicy.
-Tutaj mieszkam. - przerwałam temat. Dyskusja toczyła się o to, jakie pierwsze wrażenie wywarł na nas pan Wattson. Przeciwnie do chłopaków byłam do niego pozytywnie nastawiona.
-Serio? - zdziwił się Zach. Przystaneliśmy.
-Tak. W tym domu. - pokazałam na biały budynek za mną. Znów się skrępowałam. Teraz wiedzą gdzie mieszkam. Mur w moim mózgu znów zaczął się wznosić.
-Zach mieszka tutaj. - odezwał się Jack i się zaśmiał. Wskazał na dom strikte naprzeciwko mojego.
Zdziwiłam się. Zmieszałam się. Wszystko na raz. Przestrogi koleżanek znów powróciły. Te myśli zepsuły mi humor, który dzięki nowym kolegom był bardzo dobry. Spięłam się.
Zach jest moim sąsiadem. Dziewczyny nie mogą się o tym dowiedzieć. Ani o dzisiejszym spacerze. Ani o każdym planie, jaki wytworzył się w czasie rozmowy. Nikt nie może wiedzieć. Już słyszę te wszystkie obelgi, widzę krzywe spojrzenia. Nie chcę.. Ale trauma zawsze powraca i nie pozwala o sobie zapomnieć.
-To.. To ja już idę. Pa. - powiedziałam cicho. Chciałam już stamtąd odejść. Zaszyć się w pokoju i nie wychodzić.
-Może wejdziesz? Skończymy fizykę. - zaproponował Jack. Wyglądał, jakby zależało mu, abym się zgodziła. Niestety.
-Może innym razem. Pa. - uśmiechnęłam się do nich niemrawo. Odwróciłam się, przeszłam na drugą stronę ulicy i weszłam do domu.
Zamknęłam za sobą drzwi i osunęłam się po nich. Co ja zrobiłam? Złamałam 2 z 3 zasad. Po pierwsze, nie rozmawiać z nimi. Po drugie, trzymać się od nich z daleka. Po trzecie, nie przyznawać się do Daniela. Jak się ktoś o tym dowie, będę na językach całej szkoły. Nie chcę, aby powtórzyła się historia z Charleston. Najgorsze jest to, że czuję zmieszanie. Podobało mi się. Dawno z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze jak z nimi. Nawet z Molly. Przy niej czuję dystans. A tutaj? Wszystkie bariery zniknęły. Swoboda uwolniła się i wygrała. Chciałabym kiedyś powtórzyć to wyjście. Ale to niemożliwe..
Podniosłam się dopiero na dźwięk SMS'a. Wyjęłam telefon z kieszonki plecaka.
Molly: Hejcia. Jak tam dzień bez nas?
Masakrycznie. Znowu byłam sama. Jack i Zach dowiedzieli się o moich problemach z nauką. Jack i Zach odprowadzili mnie do domu i prowadzili w tym czasie ze mną przyjemną rozmowę. Jack i Zach wiedzą, gdzie mieszkam. Zach mieszka naprzeciwko.
Nie mogę jej tego napisać. Nie może się dowiedzieć. Nikt nie może się dowiedzieć.
Megan: jakoś dałam radę :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top