[35]

Czułam się okropnie. Ból psychiczny przerastał ból fizyczny. Beznadziejna. Inne słowo nie przychodziło mi na myśl. Przez moją głowę przewijały się na okrągło słowa Natalie czy Chrisa. Byłam zła na siebie, na cały świat. Mogłam im odpowiedzieć, odszczeknąć się, a ja jak zwykle dałam sobą pomiatać. Nienawidzę siebie za to. Dopadli mnie, zrównali z błotem, zostawili, czyli zrobili to, co najlepiej im wychodzi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mieli rację. Bo ile może znaczyć dla kogoś niestabilna emocjonalnie dziewczyna? Nic. Problem. Będą tylko problemem dla Jacka, dla reszty chłopaków. A oni już mają dosyć kłopotów, aby mieli jeszcze zajmować się mną. Utrudniam nam wszystkim tylko życie. Oni mają rację, powinnam osunąć się w cień. 

Popołudniu następnego dnia wylądowałyśmy w Los Angeles. Nareszcie. Cieszyłam się, że opuściłam to piekielne miasto, mimo że na mojej twarzy nie pojawił się ani cień uśmiechu. Nie mogłam po tym wszystkim, co usłyszałam. Wszystko, dosłownie wszystko wróciło do mnie. Nawet ze zdwojoną siłą. Czułam się dokładnie jak kilka miesięcy temu, gdy jeszcze nie wiedziałam, że Los Angeles okaże się moją szansą na urwanie się z szarej Karoliny Południowej. 

Od razu po dojeździe do domu zostawiłam bagaż i wyszłam. Moja mama dobrze wiedziała, że jestem w rozsypce i że tylko jedna osoba może mi pomóc. Nogi same zaniosły mnie w stronę osiedla Jacka. Nie wiem, co się wtedy ze mną działo. Z jednej strony potrzebowałam go, a z drugiej strony nie chciałam przysparzać mu kolejnych problemów. Kocham Jacka, jest dla mnie jedną z najważniejszych osób. Jednak gadanie Natalie i Chrisa zaczęło zagłuszać moje serce. Głowa, myśli przejmowały kontrolę nad sercem, uczuciami. Musiałam z nim porozmawiać jak najszybciej. Co z tego, że dochodziła ósma wieczorem? Nie mogłabym poczekać do jutra. 

Nie wysłałam mu żadnej wiadomości. Mój telefon uległ wypadkowi, kiedy Chris mnie pchnął na chodnik. Przy okazji ucierpiała też moja kość ogonowa. W czasie dwudziestominutowego spaceru chciałam wymyślić jakąś składną wypowiedź, w której wszystko klarownie zawrze i którą przedstawię Jackowi. Na marne. Wciąż prześladowały mnie te wszystkie wyzwiska. Obijały się echem w mojej głowie. Starałam się tylko nie rozpłakać. 

Zadzwoniłam do drzwi domu Averych. Głęboko oddychałam, aby się uspokoić. W końcu nie wiadomo, kto otworzy drzwi. W końcu przed sobą zobaczyłam ciemnowłosą kobietę podobnego wzrostu do mnie. Oczy zakrywały jej okulary. Patrzyła na mnie zdziwiona. 

-Dobry wieczór. Przepraszam, że tak późno państwa nachodzę. Jest Jack? - odezwałam się pierwsza. Mimo że nie umiałam nawiązać z kobietą kontaktu wzrokowego, starałam się brzmieć jak najbardziej kulturalnie. W końcu nie wiedziałam przed kim właśnie robię pierwsze wrażenie. 

-Dobry wieczór. Chyba powinien być. - zostałam wpuszczona do środka domu. Z salonu wychodziła właśnie jedna z sióstr Jacka, którą zdążyłam poznać. Szła z talerzem zapewne w stronę kuchni. Jej mama to wykorzystała. - Ava, pójdź sprawdź, czy Jack jest w domu. 

Nastolatka przytaknęła. Odłożyła talerz i przeskakując o dwa schodki poszła po swojego brata. 

-Byliście umówieni? - spytała mnie kobieta, aby przerwać ciszę między nami. 

-Nie, ale mam do Jacka ważną sprawę, która nie mogła zaczekać do jutra. Robimy razem projekt z francuskiego. - ten projekt jest dobrą wymówką do wszystkiego. Usprawiedliwia każde nasze spotkanie. 

-I jak wam idzie? - kontynuowała niezręczną (przynajmniej dla mnie) rozmowę. 

-Dobrze. 

Na szczęście od dalszych pytań ocalił mnie dźwięk schodzenia po schodach. Obie spojrzałyśmy w tamtą stronę. Jack bez pośpiechu zbliżał się do nas. Trochę się zdziwił, gdy mnie zobaczył, ale od razu jakoś przyśpieszył krok. 

-Cześć Meg. - odezwał się wesoło zeskakując z ostatniego schodka, rozpościerając swoje ramiona, abym po chwili zamknąć mnie w szczelnym uścisku. Nie omieszkał pocałować mnie w policzek. Tak bardzo mi go brakowało. Objęłam go mocniej wokół szyi. Byłam na skraju załamania nerwowego. Rozrywały mnie dwie skrajne emocje: miłość od chłopaka i nienawiść do samej siebie. -Chodź do mnie, skarbie. 

Przytaknęłam mu delikatnie głową i odsunęłam. Byliśmy w centrum zainteresowania prawie całej rodziny Averych. Szczególnie, że nie szeptał. Objęła przez chłopaka poszłam do jego pokoju. Na jego biurku rozłożone były książki. Uczył się. Uśmiechnęłam się delikatnie. Wiem dobrze, że starał się dla mnie poprawić wyniki w nauce. Kolejna rzecz, w której mu przeszkodzę. 

Usiadłam na jego niepościelonym łóżku. 

-Przepraszam za bałagan. Nie spodziewałem się, że przyjdziesz. - chłopak niezgrabnymi ruchami odgarnął kołdrę, abyśmy wygodnie usiedli obok siebie, po czym usiadł obok mnie. - Czemu nie pisałaś? 

-Rozwaliłam telefon. Jeszcze nie zdążyłam przenieść karty do nowego. - Nick oddał mi jakiś swój stary telefon, który działał sprawnie i nawet był nowszy od poprzedniego, ale był już nieużyteczny dla chłopaka. 

-Dawno wróciłaś? 

-Pół godziny temu, ale nie mogłam się powstrzymać przed przyjściem tutaj. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Utrzymanie kontaktu wzrokowego stanowiło dla mnie problem. Nie chciałam zranić Jacka, ale wiedziałam, że za kilka minut mogę to zrobić. Czułam się z tym okropnie. 

Chłopak wydał z siebie urocze "oooo" i przytulił mnie.  Tak dobrze było być w jego ramionach. Mój wzrok powędrował za niego na ścianę obklejoną zdjęciami. Przypominała ona o tylu pięknych chwilach z życia Jacka i chłopaków. Nie chcę im tego niszczyć swoją osobą. Nie zasługują na to. Powinni być szczęśliwi tak, jak zanim się pojawiłam. Nie zasługuję na ich uwagę. Jack nie zasługuje na taką dziewczynę, jaką jestem. Powinien znaleźć sobie kogoś lepszego ode mnie. Kogoś kto nie przechodzi załamania nerwowego. Kogoś kto akceptuje samego siebie. Kogoś kogo nie wytrącą z równowagi wyzwiska, obraźliwe komentarze. Kogoś asertywnego. 

Przymknęłam powieki. Znowu słyszałam ich głosy, widziałam ich twarze patrzące na mnie jak na wyrzutka społeczeństwa. Pierwsza łza spłynęła mi po policzku i spadła na ramię chłopaka moich snów. On nieświadomy sytuacji przytulał mnie dalej myśląc, że po prostu stęskniłam się przez te kilka dni. Urocza jest jego niewinność. Na co dzień gra twardziela bez serca, a tak na prawdę jest delikatnym, troskliwym nastolatkiem. Podziwiam go za umiejętność ukrywania bólu, swojego prawdziwego oblicza pod maską obojętności. 

Tego było już za wiele. Im dłużej analizowałam, tym ciężej mi było wyznać prawdę. A on na nią zasługiwał jak nikt inny. Gwałtownie się od niego odsunęłam pozostawiając go w osłupieniu. Schowałam twarz w dłonie, aby nie widział, że popłakałam się. 

-Przepraszam Jack. My nie możemy być razem. To się nie uda. Nie ma co robić sobie zbędnych nadziei. Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało, ale lepiej będzie jak się rozejdziemy. 

-O czym ty mówisz? 

-Powinieneś być z kimś lepszym. Związek ze mną się nie uda. 

-Ja nie chcę nikogo innego! - przykucnął przede mną i zdjął moje dłonie z twarzy. Zauważył mokre ścieżki na moich policzkach. Trzymał moje ręce w swoich. Kciukiem gładził po nich. Uciekałam wzrokiem od niego. I tak wystarczająco boli zerwanie, a co dopiero widok jego smutnych oczu. - Skarbie, co się wydarzyło w Charleston? 

Nie chciałam mu się tłumaczyć, chociaż powinnam. Chciałam zapomnieć o tej sytuacji po drugiej stronie kraju. Nikomu o niej nie opowiedziałam, to zbyt straszne. 

Kiedy milczałam przez około kilka minut. Jack zawiedziony westchnął. Podniósł się. Nie patrzyłam, co robi. Bardziej ciekawym widokiem był jego kremowy dywan. Nagle poczułam siłę, która pcha mnie do tyłu. Leżałam na plecach obok Jacka wspartego na lewym ramieniu. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie rozumiałam, co się dzieje, ani dlaczego w spojrzeniu Jacka nie widać smutku czy żalu. Jedynie troskę. 

-Przypomnij sobie Burbank, las, plażę. Tylko ty i ja i natura. Leżeliśmy tak jak teraz na trawie, słuchaliśmy śpiewu ptaków i szumu drzew. Przypomnij sobie plażę, skały i zachód słońca. Jak leżeliśmy z resztą i oglądaliśmy gwiaździste niebo, a Corbyn opowiadał nam o kosmosie. Przypomnij sobie jak wieczorem zabraliśmy cię pod napis Hollywood. Byłaś wtedy taka szczęśliwa. Gdzie są teraz te radosne iskierki tańczące w twoich oczach kiedy się cieszysz? Widzę je za każdym razem jak się spotykamy. Więc dlaczego chcesz zakończyć naszą znajomość? 

-Ja.. - jego czuły głos sprawił, że zaczęłam wymiękać. Miał rację. Cholera, miał rację. Tyle lat słyszałam codziennie obelgi z ust Natalie i Chrisa, że zaczęłam im wierzyć. Więc kiedy znowu ich spotkałam, mój umysł zareagował jak zareagował. Tylko że oni stanowili już dawną część mojego życia, a to Jack znajdował się w tej nowej, lepszej. - Ja.. Przepraszam. Byłam taka głupia. 

I udało się. Otworzyłam się przed Jackiem jak książka. Wszystkie moje myśli, obawy, przemyślenia, wszystko wypływało z moich ust jak woda z wodospadu. Towarzyszyły temu słone łzy, oznaka słabości regularnie ścierana przez chłopaka. Nie sądziłam, że tak łatwo dam mu się przekonać do opowiedzenia całej historii minionego weekendu. Nie sądziłam, że będę aż tyle mówić, ale Jackowi to nie przeszkadzało. Słuchał mnie uważnie, a po wszystkim znowu zauroczył mnie pięknymi słowami, dzięki którym zrozumiałam, jak wielki błąd popełniłam.

-Skarbie, jesteś inteligentną, piękną, kochaną kobietą. To tylko i wyłącznie ich wina, że doprowadzili cię do takiego stanu. Twoja nieśmiałość też jest ich zasługą. Bo łatwo jest obrażać innych, trudniej przyjąć krytykę. Meg, oni są na drugim końcu kraju przesiąknięci nienawiścią. Jesteś z dala od nich, więc nie powinnaś się nimi przejmować. Masz tutaj przyjaciół, którym nie zawadzasz ani nic z tych rzeczy. Jesteś dla nas tak samo ważna jak Makena czy Tate, a dla mnie jeszcze ważniejsza. Kocham Cię i nie pozwolę, aby ktokolwiek zabierał mi moją uroczą, roześmianą dziewczynę. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że otworzyłaś się przede mną, że mogę być częścią ciebie. Nikomu nie pozwolę cię krzywdzić, jesteś na to za delikatna, co jest bardzo urocze. Już nigdy więcej nie puszczę cię do Charleston samej. Ktoś cię musi tam pilnować kochanie i w końcu dokopać tym chujom. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top