[34]

Bezpiecznie wylądowałyśmy w Charleston. Po tej stronie kraju znajdowałyśmy się od kilku minut, a ja już chciałam wracać do słonecznej Kalifornii. Tutaj zbierało się na deszcz i wiał wiatr, który utrudniał lądowanie. Na parkingu przed lotniskiem czekała na nas pani Susan Sankey, przyjaciółka mojej mamy, u której miałyśmy się zatrzymać na te kilka dni. Mieszka niedaleko naszego dawnego mieszkania razem z mężem i synem. Poznały się z moją mamą w firmie, gdzie obie przepracowały solidnie kilka długich lat. Kobieta wcale się nie zmieniła z wyglądu. Jej brązowe włosy opadały na ramiona, a czarne duże okulary chroniły ciemne oczy pomalowane jak zawsze jasnych cieniem. Powitała nas swoim radosnym uśmiechem i serdecznym przytuleniem. Pani Sankey nigdy nie należała do cichych osób, dlatego całą drogę zagłuszała grające radio. Wymieniała się z moją mamą najważniejszymi informacjami z dotychczasowego życia. Co prawda, dzwoniły do siebie przynajmniej raz w tygodniu, ale zawsze rozmowa na żywo jest lepsza od tej przez telefon. Było mi to na rękę. One cieszyły się swoim towarzystwem, a ja oglądałam widoki zza okna. Ponura pogoda jest chyba elementem rozpoznawczym tego miasta. Rzadko kiedy świeci tutaj Słońce czy jest wysoka temperatura. Może to dlatego większość ludzi jest tutaj oziębła i oschła? 

Ulice mijane przez nas przywoływały wspomnienia. Nie wszystko, co działo się tutaj przyprawia mnie o dreszcze. Minęłyśmy chińską knajpkę, do której uwielbiałam przyjeżdżać z mamą, gdy dostawała większą pensję niż zazwyczaj. Nie bywałyśmy tam często, więc każdy wypad był wyjątkowym. Przejechałyśmy obok dużego placu zabaw przy głównej ulicy, gdzie zabierał mnie tata jak byłam mała. Uwielbiałam spędzać z nim tam czas, szczególnie na huśtawce. 

Mieszkanie państwa Sankey znajdowało się jakieś pół godziny. Wystrój wnętrza też nie został w żaden szczególny sposób zmieniony przez kobietę. Można powiedzieć, że znam to miejsce prawie jak swój dom. Bywałam tu często. Pani Susan po stracie taty zapraszała nas do nas na święta, urodziny czy inne imprezy okolicznościowe. Do tego jeszcze jej syn zajmował się mną, gdy byłam młodsza i tego potrzebowałam. Nick jest o 6 lat starszy ode mnie. Mimo sporej różnicy wieku zawsze dobrze się ze sobą dogadywaliśmy. Co prawda, kiedy zaczęły się ze mną poważne problemy, jego nie było w mieście. W wieku 19 lat wyjechał na studia do Richmond. Jednak jak wracał tutaj w czasie przerw, wymagał ode mnie sprawozdań na temat tego, co się dzieje i zawsze służył radę i dobrym słowem. Co z tego, że nigdy nie stosowałam się do jego rad, ale miło mi wtedy było, że ktoś inny niż mama chciał mi pomóc. 

Do końca dnia nie robiłam nic ciekawego. Rozgościłam się w pokoju Nicka, który jest w pracy w Charlotte. Otrzymałam również dostęp do komputera z jego pokoju i nie omieszkałam nie skorzystać. Nadrobiłam zaległości w postaci serialu "The Umbrella Academy".

Następnego dnia miała odbyć się msza za ojca. Rocznica śmierci. 7 z kolei. Więc to nie niespodzianka, że on rana miałam zły humor. Zawsze przytłaczał mnie ten dzień. Brakuje mi taty cały czas. Cholernie brakuje. Mama stara się jak tylko może, aby mi go zastąpić. Jednak to nie to samo. Szczególnie że ona też za nim strasznie tęskni. 

Kiedy wcześnie wstałam w sobotni poranek, w kuchni czekała na mnie miła niespodzianka. Nick! Stał do mnie tyłem przygotowując sobie jak mniemam kawę. 

-Mi też możesz zrobić. - odezwałam się, aby zwrócić jego uwagę. Momentalnie odwrócił się i uśmiechnął. Podeszłam do niego, aby przytulić go na powitanie. Tak dawno go nie widziałam. Wydawało mi się, że urósł trochę, ale on zawsze był tym wysokim. Przytył też trochę i zapuścił zarost. Albo po prostu jeszcze się nie ogolił. 

-Cześć maluszku. Dla ciebie kawa zawsze. - przywitał się, po czym wyjął drugi kubek z szafki, do którego wsypał zmieloną kawę. 

-Co ty tu robisz? 

-Wykorzystuję okazję, że jesteście w Charleston. Nie wiadomo, kiedy znowu tu wrócisz. Ciężko było wczoraj? - spytał nawiązując do moich przeżyć podczas pierwszego styczności z znienawidzonym przeze mnie miastem po kilku miesiącach. 

-Do przeżycia. Gorzej będzie dzisiaj. - mruknęłam bawiąc się swoimi palcami. On zalewał wrzątkiem nasze napoje. - Dawno przyjechałeś? 

-Przed chwilą. Nie chciałem wczoraj tłuc się nocą, poza tym warunki na drogach byłyby okropne. Wolałem się przespać i z rana wyjechać. 

-Ile jechałeś? 

-Nie całe 4 godziny. - podał mi kubek z parującym napojem pobudzającym i usiadł naprzeciwko mnie. - Opowiadaj, jak tam w słonecznej Kalifornii. 

-Dużo lepiej. Tam jest tak ślicznie. Los Angeles tętni życiem, nie to co tutaj. Jest tam tyle wspaniałych, inspirujących miejsc, że trudno je wszystkie zliczyć. 

-Miasto mnie mało interesuje, byłem tam raz. Lepiej mów, jak z tobą. Radzicie sobie? 

-Tak, jest na prawdę dobrze. Mama ma bardzo dobrze płatną pracę, która nie zajmuje jej całego dnia. Ja trafiłam do bardzo fajnej szkoły, gdzie ludzie są bardzo mili, a nauczyciele wyrozumiali. Jak nauczyciel od matmy zauważył, że sobie nie radzę, to od razu znalazł mi korepetytora. 

-To świetnie. A znajomi? 

-To trochę skomplikowana sprawa. - zaczęłam tłumaczyć blondynowi jak poznałam chłopaków i dziewczyny, o konflikcie między nimi, plotkach które okazały się wyssane z palca. Zdumiony słuchał, jak wszystko się skomplikowało. 

-Wow, Megan przede wszystkim cieszę się, że masz tylu znajomych. Szkoda tylko, że w takich relacjach. Moim zdaniem powinniście się ujawnić i utrzeć nosa tym trzem lafiryndom. 

-Nie mów tak o nich. - zganiłam go, chociaż miał po części rację, do której nie chciałam się przyznać - Na razie wolę jeszcze zaczekać. 


Około 11 zaczęliśmy się wszyscy zbierać do opuszczenia mieszkania. Ubrana w czarne garniturowe spodnie, tego samego koloru bluzkę i płaszcz byłam gotowa wychodzić gdziekolwiek. Z kamiennym wyrazem twarzy przeżywałam wszystko, co się działo dookoła mnie. Msza, wspólny czas nad grobem taty. Jakoś trzymałam się. W tym roku nie trzeba mi wycierać oczu z łez. Nie płakałam, tylko jak moja mama starałam się przyjąć to z pokorą. 

Po wszystkim chciałam zostać sama ze swoimi myślami. Mama zaakceptowała mój pomysł ze spacerem. Wiedziała, że nie zgubię się tutaj. Przecież mieszkałam tu 17 lat, znałam to miasto. Nick chciał do mnie dołączyć, aby w razie czegoś byłam bezpieczna. Nie potrzebowałam go. Tyle lat dawałam radę sama, tym razem też sobie poradzę. Grzecznie mu odmówiłam i wyjaśniłam, że potrzebuję chwili samotności, a jak coś się będzie dziać, to do niego zadzwonię. 

W ten sposób wylądowałam sama pośród grona przechodniów w centrum znienawidzonego przeze mnie miasta, które tak dobrze znałam.  Spacerowałam myśląc o tym, co wydarzyło się przez ostatnie siedem lat, rok, miesiąc. Bardzo dużo analizowałam. Czasem mam wrażenie, że za bardzo rozkładam wszystko na czynniki, ale nie potrafię inaczej. Lubię myśleć. Tylko że przyprawia mnie to często o melancholijny humor. 

Z zamyśleń wyrwał mnie dopiero znajomy głos, który nawiedza mnie w koszmarach. 

-Czyżby to Megan Davidson? - odwróciłam się w stronę Natalie Grace. Rozjaśniła końcówki swoich czarnych jak smoła długich włosów. Jeden z kosmyków kręciła na palcu. Ubrana w krótką bluzeczkę odsłaniającą jej płaski brzuch i wydatne piersi patrzyła na mnie z drwiną. Dwie dziewczyny, których nie za bardzo kojarzyłam również spojrzały na mnie w ten sam sposób. 

-Cześć. - odpowiedziałam od niechcenia spuszczając wzrok. Mogłam udać, że jej nie słyszałam i odejść dalej. 

-Nikt nie spodziewał się, że do nas wrócisz. - jej głos był przepełniony sztuczną słodkością. 

-Przyjechałam tylko na kilka dni. 

-Nawet jakbyś zostawała dłużej, to nikomu nie zrobiłoby to różnicy. Jedna szara myszka więcej. Znowu nic nie znaczyłabyś dla środowiska. Bo kogo interesuje takie pokraczne coś jak ty? - zjechała mnie z obrzydzeniem wzrokiem - Boże, kobieto nadal nic nie wiesz o modzie i wyglądasz jak z poprzedniej kolekcji. Tam gdzie teraz mieszkasz nie ma normalnych sklepów? W ogóle gdzie przyjmują kogoś takiego jak ty? 

-Na zachodnim wybrzeżu. - nie chciałam zdradzać jej, że mieszkam w LA. Jeszcze jakiegoś dnia by tam przyjechała i mnie nachodziła. 

-Daleko cie wywiało. W sumie lepiej. Im dalej się trzymasz od nas, tym lepiej dla obu stron. Nie musisz nam zabierać tlenu. Szkoda, że teraz tamtym zabierasz. Ktoś cie tam w ogóle polubił? - niepewnie pokiwałam głową. Przy tej dziewczynie tracę pewność siebie, którą zdobywałam w Los Angeles. - Nie wierzę, że ktoś mógł cie polubić. Pewnie też jakiś przegryw życiowy. Marnujesz mu czas. Lepiej zostaw go w spokoju i pozwól cieszyć się życiem. Nie zasługujesz, żeby się z kimkolwiek zadawać. Tacy ludzie jak ty powinni żyć w samotności i podlegać lepszym od siebie. 

Jej słowa bolały. Bolały jak cholera. Odzwyczaiłam się od obelg padających pod moim adresem. Nie jestem już na nie tak odporna jak kiedyś. To sprawia, że każde jej słowo trafia do mojej podświadomości dwa razy mocniej. 

Obok nas pojawił się Chris Standifold. No tak, niedaleko jest moja poprzednia szkoła, a oni niedawno skończyli zajęcia. Więcej osób może mnie zobaczyć i ponabijać się. Świetnie. Po prostu super. 

-O proszę, kogo my tu mamy. Nie tęskniłem. 

-I vice versa. - odważyłam się coś powiedzieć. 

-No bo kto by tęsknił za kimś kto utrudniał innym życie? Chociaż uprzykrzania ci życia było zabawne. 

-Może dla ciebie. - mruknęłam pod nosem. Nie chciałam powiedzieć tego głośno, a tym bardziej nie chciałam, aby on mnie usłyszał. Jak zwykle nie wyszło. 

-Coś ty powiedziała? - niebezpiecznie zbliżył się do mnie. 

-Że twoje żarty nie były śmieszne. To było okropne. - aż sama się dziwiłam, że jestem w stanie mu cokolwiek odpowiedzieć. 

-Słuchaj mała suko. Nie wiem, co tu robisz, ale nie pokazuj się tu więcej. - warknął. - A ja będę robił co chcę i na kim chcę. To był twój błąd, że stałaś się moją ofiarą. Po prostu byłaś tego warta, bo nic nie znaczysz. Nikt tu za tobą nie płaczę, więc wracaj skąd przyszłaś. Dobrze ci radzę, zostaw wszystkich w spokoju i nie niszcz im życia. Zasługują na coś więcej niż znajomość z kimś takim. 

Na koniec wypowiedzi mocno pchnął mnie na bruk. Przez wczorajszy deszcz na chodniku znajdowało się parę kałuż. Na swoje nieszczęście wpadłam do jednej z nich robiąc z siebie jeszcze większe pośmiewisko. Ludzie dookoła śmiali się perfidnie, ale odeszli zostawiając mnie ponownie w dołku psychicznym. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top