[33]
Moja mama nie miała nic przeciwko mojemu wyjazdowi z Jackiem w czasie lekcji. Uznała, że przyda mi się takie coś przed zderzeniem z bolesnym Charleston. To miało być takie naładowanie akumulatorów pozytywną energią przed zderzeniem z przeszłością. Musiałam mieć coś miłego do wspominania przez najbliższe dni, kiedy na pewno dopadnie mnie dół psychiczny. Co prawda to nie będzie jedyne nasze wspólne wspomnienie, ale zawsze warto jest mieć ich więcej.
Nie pakowałam wiele na dzisiejszy wyjazd. Podręczy plecak wypełniały najpotrzebniejsze przedmioty. Jack zapewniał mnie, że wiele nie jest mi potrzebne. Na szczęście dzisiejsza pogoda była totalnym przeciwieństwem tego co działo się wczoraj. Jak poprzedniego dnia potrzebowałam gorącej herbaty, tak dzisiaj w południe może przydać mi się zimny napój. Co prawda mamy dopiero połowę kwietnia, ale przy teraźniejszej sytuacji globalnej strach się bać jak to będzie wyglądać za kilka lat. Ale obiecałam sobie niczym się dzisiaj nie przejmować, tylko oddać chwili. Odrzuciłam myśli o problemach z klimatem i skupiłam na pisaniu z Lucasem. Dzieliłam się z nim radością z powodu dzisiejszego wyjazdu. Wcześniej nie zdawałam sobie sprawy z tego, że posiadanie kogoś takiego jak Cook - osoby, z którą mogę się wszystkim podzielić i wiem, że zostanę wysłuchana i zrozumiana - okaże się takie pożyteczne. Kiedyś uderzyłabym od razu do Zacha, ale nawet nie jestem pewna czy Jack powiedział im o naszym związku.
Idealnie kiedy Lucas wchodził do klasy na pierwszą lekcję, ja dostałam wiadomość od Jacka, że czeka przed domem. Chwyciłam swoje rzeczy, zakluczyłam dom i wsiadłam do Opla czekającego na mnie.
-Hej Jack. - przywitałam się wesoło. Miałam dzisiaj bardzo dobry humor. Pochyliłam się nad nim i ucałowałam w policzek, zanim zdążył ruszyć. Uśmiechnął się na ten gest.
-Hej skarbie. Gotowa?
-Tak. Strasznie się cieszę na wspólny wyjazd.
-Ja też.
-Gdzie jedziemy?
-Za miasto. Więcej szczegółów ode mnie nie wyciągniesz.
Droga była długa. Umilało nam ją grające radio. Chłopak stale wystukiwał rytm piosenek na kierownicy. Najpopularniejsze hity nucił pod nosem. Wczoraj w jego pokoju na szafie zauważyłam gitarę akustyczną. Wtedy nie pomyślałam, aby zapytać o nią chłopaka. Teraz kiedy ciszę wypełniało radio, uznałam to za dobrą okazję. Bo sporo on umiałby grać na tym instrumencie, to dlaczego unika zajęć artystycznych jak ognia?
-Jack, grasz na gitarze?
-Skąd takie pytanie? - zdziwił się, ale nie oderwał wzroku od jezdni.
-Widziałam ją w twoim pokoju i tak z ciekawości pytam. - jakoś też wolałam patrzeć przed siebie zamiast na jego reakcje.
-Jak byłem mały coś brzdąkałem, teraz już nie pamiętam.
-A wiesz może czy Daniel jeszcze gra? Jak byliśmy mali, to dużo grał na różnych instrumentach.
-Nie wiem. Ma w domu parę instrumentów, ale chyba już nie gra. - znowu w głosie Jacka słyszałam tą obojętność, której używał w szkole czy poza towarzystwem zaufanych osób. Nie pasowało mi to. Wyczułam, że nie mówi mi całej prawdy. Nie rozumiem dlaczego. Mogłabym zgłębić ten temat, ale nie chciałam psuć sobie wyjazdu. Nie potrzebnie w ogóle zaczynałam temat.
-A chłopaki wiedzą, że jesteśmy razem? - teraz i przyjęłam obojętny ton głosu. Nie zdziwiłabym się, jakby odpowiedź brzmiała "nie". Jack, niestety, nie jest typem osoby, która łatwo zwierza się ze swojego życia. Wiele wydarzeń trzyma tylko dla siebie. Rzadko prosi innych o pomoc w problemach, chyba że sytuacja jest beznadziejna. Bardzo trudno zdobyć jego zaufanie i zaprzyjaźnić się z nim. Jednak nasz przypadek stanowił wyjątek. To on starał się zbliżyć do mnie jak najbardziej.
-Oczywiście. Zach nie mógł się doczekać aż będziemy razem. - zaśmiał się. Wrócił naturalny Jack nieukrywający niczego pod maską. - O dziwo nawet Daniel czekał, aż zapytam cie o chodzenie.
Na miejsce dojechaliśmy po półtorej godzinie. Znajdywaliśmy się na polnej drodze wytworzonej przez ślady opon samochodu. Dookoła było zielono. Wszystkie rośliny kwitły i budziły się do życia po zimie. Po jednej stronie był las, a z drugiej pole pszenicy. Słychać było jedynie szelest liści i świergot ptaków. Wysiedliśmy tutaj z samochodu. Cisza i spokój tego miejsca od razu zaczął działać na mnie uspokajająco. Jack założył na jedno ramię plecak. Drugą dłoń splótł z moją i zaczął prowadzić wzdłuż ścieżki. Wysoka trawa łaskotała mnie w kostki. Momentalnie zapomniałam o wszystkich problemach jakie napotkałam ostatnio na swojej drodze. Liczyłam się tylko ja i Jack. Nikt poza nami.
Po kilku minutach spaceru przy ścianie lasu zauważyłam mały drewniany domek. Co prawda miejscami pomazany był spreyem, ale pozostawał jego urok. Weszliśmy w ciszy na werandę. Jack mocno pchnął drzwi. Zawiasy ustąpiły, a my mogliśmy wejść do środka.
-Mogłem się spodziewać, że po Zachu nie zostanie tu porządek. - westchnął Avery oglądając wnętrze. Nie panował tu porządek. Zakurzone butelki po alkoholu walały się po podłodze. Podobnie jak jakieś opakowania. - On nigdy nie nauczy się po sobie sprzątać. No nic, zostawmy tylko rzeczy i chodźmy.
Według jego prośby zostawiłam plecak przy wejściu do domku. Chłopak ze swojego bagażu wyciągnął butelki z wodą oraz jakieś pudełka z żywnością. Zaniósł to wszystko do pomieszczenia obok, jak mniemam kuchni. Wyciągnął również koc, który mi podał. Następnie poprosił, abym poszła za nim. Z tyłu domku znajdowało się drugie wyjście prowadzące do ogrodu.
-Wybieraj gdzie się rozbijamy, ja zaraz wrócę. - powiedział chłopak i wrócił się do domku. Ja zeszłam po trzeszczących schodkach na trawę, która sięgała mi po kostki. Dookoła mnie znajdował się ładny kwadratowy kawałek łąki. Dookoła rosły rzadko drzewa, dzięki czemu las nie wyglądał na przepełniony. W oddali można było zobaczyć otwartą przestrzeń i pewnie ocean. Wybrałam miejsce niedaleko tej ściany lasu, która dawała widok na domniemany przeze mnie brzeg. Rozścieliłam tam duży czerwony koc piknikowy i usiadłam na nim. To miejsce coraz bardziej zaczyna mi się podobać.
Po chwili samotnego rozkoszowania się pięknem natury usłyszałam skrzypienie schodów. Zobaczyłam Jacka zmierzającego w moją stronę. W ręku miał stare kwadratowe radio oraz pudełko z jedzeniem.
-I jak ci się podoba?
-Jest świetnie, ślicznie, fantastycznie. - brakowało mi słów, aby opisać jak dobrze czułam się wtedy z Jackiem. Tylko my i natura. Wolność od wszystkiego. Żadnych zobowiązań. Pełna swoboda.
-Wiedziałem, że ci się spodoba. Nikt nas tutaj nie będzie przeszkadzał. - pochylił się nade mną i ucałował delikatnie moje wargi robiąc zapowiedź czegoś większego. - Przyniosłem świeże owoce i stare radio.
-Nie włączaj. - zatrzymałam ruchy chłopaka. Nie chciałam, aby radiowa muzyka zagłuszała piękno natury. - Zepsujesz nastrój. - zachichotałam, na co on mi zawtórował. Odłożył przedmiot z dala od nas. Położył się na kocu i spojrzał najpierw na niebo, potem na mnie.
-Kocham cię.
-Ja ciebie też. - odpowiedziałam. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam. Przysunął mnie do siebie bliżej, przez co zmuszona byłam położyć się obok niego. Ale wcale mi to nie przeszkadzało. Uwielbiam jego bliskość. I jego usta pieszczące moje wargi.
-Skąd znasz to miejsce? - spytałam, gdy po kilkunastu złożonych pocałunkach sytuacja zaczęła wymykać się spod kontroli. Zakończyłam wtedy pieszczoty naszych ust i położyłam się jak gdyby nigdy nic obok chłopaka wtulając się w niego. Na szczęście nie zareagował negatywnie. Przytulił mnie i pocałował w czubek głowy. Oboje patrzyliśmy się w niebo oraz kołyszące się korony drzew.
-To domek letniskowy dziadków mojego taty, czyli moich pradziadków. Chowali tutaj żołnierzy w czasie wojny.
-Wow.
-No. Tylko, że po wojnie pradziadkowie mieli ważniejsze sprawy niż przyjeżdżanie tutaj. Dopiero jakieś 30 lat temu mój tata jako młody dorosły zobaczył zdjęcie tego miejsca i chciał je odwiedzić. Odnowił je i gdy założył rodzinę, to przyjeżdżaliśmy tu w wakacje. Niedaleko jest Burbank, gdzie się urodziłem. Jednak po rozwodzie przestaliśmy tutaj bywać. Niedawno dopiero tata w czasie jednych ze wspólnych wakacji mnie tu przywiózł. Można powiedzieć, że tak jakby oddał mi to miejsce. Niedaleko jest ocean. - wskazał w kierunku, gdzie właśnie domniemałam, że jest wybrzeże. - Ogólnie panuje cisza i spokój. Rzadko przyjeżdżamy tutaj z chłopakami, dlatego jest tu parę wyblakłych graffiti i ogólnie panuje bałagan, ale bardzo lubimy to miejsce.
-Dziękuję, że mnie tutaj zabrałeś.
~~~
568 osób lubi to.
jackavery: lose the pain and sorrow as it floats out to sea
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top