[32]
Popołudnie ze znajomymi mogę nazwać miłym i przyjemnym wspomnieniem. Dobrze spędziłam czas głównie z Lukasem, bo reszta była zbyt zajęta sobą. Bliżej się poznaliśmy i zaczęliśmy się dobrze dogadywać. Wróżę z tego dobrą znajomość na dłużej. Już nawet dzisiaj w szkole podszedł do mnie pogadać na jednej z przerw. Oboje cieszyliśmy się na po lekcyjne spotkanie z drugimi połówkami.
Ja właśnie szłam na przystanek, z którego odjeżdża autobus zatrzymujący się blisko domu Jacka. Pogoda była okropna. Deszcz padał nieustannie i moczył mnie, mimo że szukałam schronienia pod parasolem. Bałam się, że rozchoruję się po dzisiejszym dniu. W sumie byłoby mi to na rękę. Niedługo wylatujemy z mamą na kilka dni z powrotem do Charleston. Przypada rocznica śmierci taty. To już siódma. Na samą myśl o tym, że tyle lat go już z nami nie ma, przechodzi mnie dreszcz. Specjalnie dla niego zmuszam się i lecę do tego przeklętego miasta po drugiej stronie kraju. Cholernie się boję, że mogę spotkać tam kogoś z dawnej szkoły, kto przywróci wszystkie okropne wspomnienia, ale czego się nie robi dla zmarłego taty. On chciałby, abym była silna. Muszę to dla niego zrobić.
Przygnębia mnie jedynie fakt, że przez to znowu długo nie będziemy się nawzajem widzieć z Jackiem. Ostatnio jego nie było przez tydzień w Los Angeles, a teraz ja wyjeżdżam. Zostały nam dwa dni razem.
Wysiadłam z autobusu i zostało mi paręnaście metrów do przejścia pod dom Averych. Deszcz ani na chwilę nie ustał. Lekko przemoczona po pięciu minutach stałam pod drzwiami i czekałam aż ktoś mi otworzy. Zaczęło wiać przez co zrobiło się jeszcze bardziej nieprzyjemnie na zewnątrz. Na szczęście po chwili zobaczyłam Jacka przed sobą.
-Cześć skarbie. - przywitał się. Te słowa tak uroczo brzmią w jego ustach, przy okazji powodując uczucie ciepła rozlewającego się po moim ciele. Nie czekając na nic, przytulił mnie i ucałował w policzek. Tęskniłam za nim. Wpuścił mnie do środka i zabrał płaszcz. - Chodź od razu do mnie.
Tak jak powiedział, skierowaliśmy się na schody, a potem prosto do jego pokoju. Zauważyłam, że nie był sam w domu. Z jednego z pokoi słychać było muzykę Luisa Armstronga.
-Siadaj, mam coś dla ciebie. - powiedział Jack zamykając drzwi od swojej sypialni. Posłusznie zajęłam miejsce na jego łóżku. On zabrał z biurka dwa kubki z parującą herbatą. Jeden z nich, czerwony w białe serduszka podał mi. - To pierwsza rzecz. Pogoda jest okropna, a ty na pewno zmarzłaś.
-O tak. Dzięki. - przytaknęłam i objęłam kubek obiema dłońmi. Od razu rozgrzał moje zmarznięte dłonie. Upiłam łyka napoju. Poparzyłam sobie delikatnie język, ale przynajmniej poczułam wypełniający mnie gorąc. Tego mi było trzeba po dzisiejszej przechadzce.
-A druga rzecz jest taka, że w ostatnim czasie mieliśmy dla siebie bardzo mało czasu i chciałbym ci to wynagrodzić. - zaczął chłopak siadając obok mnie również z herbatą w dłoniach. - W weekend zabieram cie na wycieczkę niedaleko stąd. - podekscytował się.
Jack tak uroczo wygląda jak się cieszy. Ma bardzo słodki uśmiech, który mogłabym oglądać cały czas. Tak strasznie nie chciałam psuć mu humoru i rujnować planów. Jednak jak zawsze nic nie szło po naszej myśli. I jak zazwyczaj Charleston było tego przyczyną.
-Jack, - spróbowałam mu przerwać i przekazać smutną wiadomość o wyjeździe, ale ciężko było.
-Mam tylko nadzieję, że pogoda się poprawi. Kalifornijskie słońce byłoby wskazane. Bo bez niego nie będzie tak pięknie jak zaplanowałem. - włączył mu się słowotok. Gadał jak nakręcony. Tak bardzo nie chciałam tego niszczyć.
-Ale Jack...
-Spokojnie, o nic się nie martw. Wszystkim się zajmę. Samochód pożyczy mi mama, ostatnio poprawiły nam się relacje. Nawet już się zgodziła. Mówię ci, będzie to super dzień. Mam nadzieje, że zrekompensuje nasz stracony czas. - nie mogłam patrzeć na jego podekscytowanie sprawą. Oczywiście, że chciałam, aby to wszystko, co wymyślił, miało miejsce, ale okoliczności znowu nam nie sprzyjają.
-Jack, muszę ci coś powiedzieć. - w końcu udało mi się przekazać pełne zdanie bez przerywania chłopaka. Spojrzał na mnie przestraszony, bo ton mojego głosu nie był przepełniony optymizmem. Wręcz przeciwnie.
-Jeśli boisz się, że ktoś nas nakryje, to możesz być spokojna. Tam nikt nas nie znajdzie, nawet zasięg. - zapewnił mnie przejęty. Dla niego ten dzień znaczył bardzo dużo. Czekał na niego z niecierpliwością.
-Nie o to chodzi. Strasznie chciałabym tam z tobą pojechać jak najszybciej, ale nie mogę. W sobotę jest rocznica śmierci taty i lecimy za dwa dni do Charleston. Wrócimy w niedzielę wieczorem. - wytłumaczyłam w końcu chłopakowi o co chodzi. Bolało mnie to, jak na jego twarzy pogłębia się smutek. Właśnie zniszczyłam wszystkie jego plany i ani trochę nie jestem z tego zadowolona.
-Nie no okej. Odrobimy to w innym czasie. Rozumiem, nie przejmuj się. - starał się zachowywać tak, jakby wcale mu nie zależało. Jakby ta informacja nie wpłynęła na niego. Ale on nie umie kłamać w moim towarzystwie. W szkole czy wśród innych znajomych, gdzie przybiera maskę udawanie obojętnego wychodzi mu w stu procentach. Oni wszyscy by uwierzyli, ale nie ja. Nie po tym jak chwilę temu jeszcze się ekscytował tak, że mógłby skakać pod sufit, a teraz siedział z miną zbitego psa. Nawet nie wysilał się na uśmiech. Też bym nie była w stanie.
-Jack, kochanie, obiecuję ci, że odrobimy ten wyjazd jak najszybciej jak się da. I będzie jeszcze bardziej niezapomniany niż planowałeś. - starałam się go pocieszyć. Odłożyłam swój kubek na szafkę nocną i objęłam swojego chłopaka. On odstawił swój napój na podłogę przy łóżku i przysunął się bliżej mnie. - Los na razie nam nie sprzyja, ale się odkujemy niedługo na pewno.
-Jedźmy jutro. - wypalił. Spojrzałam na niego zdziwiona. Nie spodziewałam się tego. Mielibyśmy rzucić tego dnia szkołę i tak po prostu wyjechać z miasta? Wiem, że dla Jacka nie było to nic dziwnego. Gorzej ze mną. Mama wychowała mnie na pilną uczennice, która z byle powodów nie opuszcza zajęć oraz sumiennie wypełnia swoje obowiązki. - Mówię serio, jedźmy jutro.
-No ale szkoła i te sprawy...
-Jak nas jeden dzień nie będzie, nic się nie stanie. Nikt nie połączy tych wątków. Jedźmy, po co czekać? - zaczął mnie przekonywać.
-No nie wiem. Twoja mama nie będzie zła, że kolejny dzień nie pójdziesz do szkoły?
-Jeden dzień nie zrobi różnicy. I tak pewnie się o tym nie dowie. - wzruszył ramionami. Dla niego na prawdę nieobecności nie stanowiły żadnego problemu. Zazdroszczę mu tego, że się tym nie przejmuje. Chciałabym nie mieć takiego wstrzymania przed podejmowaniem ryzykownych, szalonych decyzji.
-No, no dobrze. - westchnęłam po dłuższej chwili ciszy. Musiałam to przekalkulować. Nie miałam nic do stracenia. Jack ma rację, jeden dzień nie zrobi różnicy. Po za tym miałam ochotę zaszaleć, zrobić coś niestandardowego, poza rutyną. "Spontaniczny" wyjazd za miasto byłby do tego idealną okazją.
-Ale się cieszę. - pisnął chłopak i mnie mocno przytulił. Na zwieńczenie tej szczęśliwej chwili pocałował mnie. Jego ust też mi tak bardzo brakowało w ostatnich dniach. Nie sądziłam, że mogę się od nich uzależnić, a jednak. To okropne uczucie, gdy on długo nie pieści moich warg.
Romantyczną chwilę przerwało nam delikatne pukanie do drzwi. Po chwili odezwał się damski głos.
-Jack, czy masz... - dziewczyna, która weszła do pokoju bez czekania na jakąkolwiek odpowiedź, zamarła w połowie zdania. My też prędko odskoczyliśmy od siebie słysząc ją. Nagle znaleźliśmy się kilkanaście centymetrów od siebie, oboje zawstydzeni. Chociaż ta młoda brunetka też czuła się niezręcznie. - Przepraszam, nie wiedziałam, że masz gości.
-Czego tu szukasz? - warknął Jack. Nie spodziewałam się po nim wybuchu agresji.
-Pożyczyłbyś mi 20 dolarów? Idę do sklepu.
Jack westchnął ciężko, ale wstał z miejsca. Podszedł do biurka, na którym leżał jego portfel. Wyjął z niego banknot i podał dziewczynie. W między czasie przyjrzałam się jej. Była niedużo niższa od niego. Miała długie brązowe włosy i ładnie opaloną karnacje. Jest bardzo ładna i taka naturalna.
-Trzymaj. Przy okazji poznajcie się. - na te słowa Jacka wstałam i podeszłam bliżej dwójki. - Ava, moja młodsza siostra. Megan, moja dziewczyna. - przedstawił nas sobie. Znowu przybrał maskę obojętnego. Uścisnęłyśmy sobie dłonie.
-Hej. Miło mi cie poznać. - odezwałam się pierwsza z miłym uśmiechem. Ava była drugą osobą, którą poznałam z rodziny Averych i nie chciałam wywrzeć złego pierwszego wrażenia.
-Mi również. Jack nie wspominał, że ma dziewczynę. - wyznała. W sumie nie zdziwił mnie ten fakt. Konflikt chłopaka z rodziną nie jest jeszcze na tyle rozwiązany, aby on zwierzał się komukolwiek. Spodziewałam się, że długo pozostanę nieznana przez jego bliskich.
-Nie jesteśmy razem od dawna. -wytłumaczyłam jej.
-Coś jeszcze? - wtrącił zniecierpliwiony Jack.
-Chcesz coś ze sklepu?
-Nie. Teraz zostawisz nas samych?
-Tak. Pa. - zasmucona postawą brata dziewczyna wyszła. Mi też nie było za wesoło. Bardzo dziwiło mnie zachowanie blondyna. Nie spodziewałam się, że zachowa się tak chamsko wobec siostry.
-Dlaczego byłeś niemiły? - odważyłam się spytać, mimo że obawiałam się, że w stosunku do mnie zachowa się podobnie.
-Przepraszam. Ja, ja wiem. - westchnął. Sam był zawiedziony samym sobą. - Ta gra ciągnie się tak długo, że nie umiem z niej wyjść.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top