[30]

Byłam dzisiaj najszczęśliwszą dziewczyną, ale cały czas chodziłam z głową w chmurach. Totalnie nie mogłam się na niczym skupić. Cały czas myślałam o swoim chłopaku. Jak to określenie pięknie brzmi. Nadal nie mogę uwierzyć w to, że chodzę z Jackiem Averym. Tym samym, którego kilka miesięcy temu się bałam i starałam unikać na wszystkie sposoby. Tym samym, przed którym codziennie ostrzegają mnie koleżanki aż do znudzenia. Tym samym, który cholernie mi się podoba. Nigdy bym się nie spodziewała, że ktoś taki jak on zwróci na mnie uwagę i nawet pokocha. Posiada szerokie grono znajomych, ale wśród nich znalazł specjalne miejsce dla mnie. Niesamowite.

Nie mogę szczególnie zapomnieć o tym, jak piękną noc przeżyłam z minionej soboty na niedzielę. Najpierw impreza urodzinowa Daniela, która była najlepszą i jedyną imprezą, na jakiej byłam. Posiadam z niej tyle miłych wspomnień. A pośród nich to najważniejsze - pierwszy pocałunek. Uczucia ust Jacka nie mogę się pozbyć. Jak tylko o tym myślę, czuję je na swoich wargach. To dziwne wrażenie przyprawia mnie o niedosyt, pragnienie poczucia tego jeszcze raz i jeszcze raz. 

To co działo się później też przyprawia o dreszczyk emocji. Ucieczka przed policją, spacer po jakimś małym osiedlu domów jednorodzinnych, aby na koniec oglądać świecący mocnym światłem księżyc odbijający się w tafli oceanu. Siedzieliśmy na drewnianym pomoście. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, całowaliśmy się albo milczeliśmy. Jack cały czas obejmował mnie swoim ramieniem. Zaczęliśmy się zbierać do domu dopiero, gdy słońce zaczęło pojawiać się na linii widnokręgu. Niebo przybrało różowo-fioletową barwę. Było prześliczne. Gdyby nie towarzyszące nam zmęczenie, oglądalibyśmy wschód słońca dłużej.  Jack odprowadził mnie pod sam dom. Ulice były ciche. Mało kto chodzi po ulicach tej dzielnicy Los Angeles o 5 rano. Dodawało to romantyzmu całej tej (i tak romantycznej) sytuacji. Stojąc już pod drzwiami mojego domu, pożegnaliśmy się kolejnym soczystym buziakiem tego dnia. 

To, co się działo tamtej nocy, zapadło mi głęboko w pamięć. Nigdy nie przeżyłam tak zajebistego czasu. I to z osobą, którą kocham. Od tamtej pory nie mogę przestać się uśmiechać. 

-Odpowiedz poda nam pani Davidson. - usłyszałam swoje nazwisko i od razu oprzytomniałam. Nauczycielka angielskiego patrzyła na mnie i wyczekiwała odpowiedzi. 

-Przepraszam, czy mogłaby pani powtórzyć pytanie? - spytałam nieśmiale. Totalnie nie miałam pojęcia, co dzieje się na lekcji. Nawet jakby mnie spytała, który tekst z podręcznika teraz przerabiamy, miałabym problem z odpowiedzią. 

-Jaki związek ma życiorys autora z uczuciami podmiotu lirycznego? - powtórzyła kobieta jeszcze spokojnym tonem. A ja zzieleniałam. 

-Yyy. Autor, um, odczuwał te same hmm emocje co yy podmiot liryczny? - wydukałam nieskładne zdanie. Wiem dobrze, że sorka spodziewała się czegoś więcej ode mnie. Podkręciła głową z dezaprobatą. 

-Megan, skup się na lekcji. - poleciła i spytała kogoś innego. 

Starałam się już więcej nie odlecieć, ale ciężko było. Mało interesował mnie Szekspir i jakieś jego skomplikowane do zinterpretowania dzieło. Przeciwnie do Molly siedzącej obok mnie. Ona regularnie zapełniała zeszyt w linie nowymi notatkami, gdy moja strona była prawie pusta. Prawie, bo zapisałam temat i obrysowałam margines. 

Nagle poczułam wibrację w kieszonce jeansów. Upewniłam się, że nauczycielka nie patrzy w moją stronę i wyjęłam telefon. 

jack: Co ty taka zamyślona, hmm? 

me: nie mogę przestać o tobie myśleć 

jack: Awwww 
jack: co powiesz na randke dzisiaj? 
jack: po lekcji

jack: ja ty i pizza? 

me: idealnie 

-Megan! - znowu usłyszałam nauczycielkę literatury. Szybko wrzuciłam telefon do plecaka i spojrzałam na nią. - Najpierw nie słuchasz, a teraz korzystasz z telefonu. 

-Przepraszam, moja mama miała ważną sprawę. - wytłumaczyłam się kłamstwem. 

-Odpisałaś, to teraz oddaj mi telefon. Odbierzesz go po lekcji. 

Westchnęłam smutno, ale bez kłótni oddałam komórkę kobiecie. Spojrzałam się w stronę Jacka. Chichotał patrząc na mnie. Jego telefon bezkarnie leżał na brzegu ławki. Plus siedzenia w ostatniej ławce -  nauczycielka nie zauważy, że z kimś esemesujesz. 





Literatura angielska była naszym ostatnim przedmiotem. Na szczęście. Przed szkolnym ogrodzeniem pożegnałam się z dziewczynami. Dopiero jak odeszły napisałam do Jacka, gdzie się spotykamy. Kazał na siebie czekać na przystanku za szkołą. Mało osób na niego chodzi. Większość odjeżdża samochodem lub szkolnym autobusem sprzed szkoły. Nieliczni korzystają z komunikacji miejskiej i chodzą za szkołę na przystanek. Tym razem było podobnie. Oprócz mnie stało tam dwóch dorosłych mężczyzn w garniturach. Wyglądali na pracowników korporacji. 

Długo nie musiałam czekać na Jacka. Na powitanie przytuliliśmy się i pocałowaliśmy. Stęskniłam się za nim, za jego bliskością. 

-Jako że nazwałaś mnie dzisiaj swoją mamą, zabieram cie na obiad. - oznajmił chłopak nawiązując do mojej dzisiejszej wymówki. Zaśmiałam się głośno, tak że dwóch mężczyzn czekających na autobus się na nas spojrzało. Nic sobie z tego nie zrobiliśmy, tylko zaczęliśmy iść wzdłuż drogi. 

-Jak ci minął dzień? - spytałam. Przez cały dzień w szkole nie rozmawialiśmy. Mijaliśmy się tak jak wcześniej. Tak jakbyśmy w ogóle się nie przyjaźnili, czy nie byli razem. Czasem na korytarzu czy lekcji wysyłaliśmy sobie porozumiewawcze spojrzenia. Tyle. Szkoda, że ta konspiracja z dnia na dzień robi się coraz cięższa. 

-Dobrze. Odprowadzałem dzisiaj Isle do szkoły. Żaden sor mnie nie pytał. A teraz spędzam popołudnie ze swoją śliczną dziewczyną. Czego chcieć więcej? - odpowiedział z uśmiechem patrząc na mnie. 

-Więcej do szczęścia nie potrzeba. - zawtórowałam mu. 

-Polemizowałbym, ale nie chcę mi się na ten temat rozmawiać. - zakończył temat. - A tobie jak minął?

-Oprócz tego, że nie mogłam się na niczym skupić, to dobrze. Dziewczyny są tak zaabsorbowane jakimś konkursem, że nie zwróciły na to uwagi i uniknęłam dociekliwych pytań. - odpowiedziałam. - Jack, nawet nie wiesz, jak ciężko mi jest do was nie podchodzić w czasie przerw. - dodałam z żalem. Na prawdę ta cała sytuacja i konspiracja z nią związana dobija mnie. Szczególnie teraz jak mnie i Jacka łączy coś więcej.

-Wiem kochanie, wiem. Mnie też jest ciężko. Coś wykombinuje. - odpowiedział. Uniósł nasze złączone dłonie i ucałował wierzchną część mojej jako znak składanej obietnicy. Tym samym przyprawił mnie o przyjemne ciarki. Tak działają na mnie jego ciepłe wargi.

-Dobrze. Ufam ci.



Siedzieliśmy z Jackiem w pizzerni od dłuższego czasu. Nasza duża hawajska była już prawie skończona. Tak samo jak dzbanek soku pomarańczowego. Jack opowiadał mi różne śmieszne historie z udziałem chłopaków, przez które co chwila mój śmiech roznosił się po prawie pustej sali. Bo oprócz nas siedziała tutaj tylko para małżonków z dzieckiem. Z jednej strony nie ma się co dziwić, lokal znajdował się w mało popularnej lokalizacji. W dodatku nie miał jakiegoś wielkiego, zachęcającego szyldu. Z zewnątrz był bardzo skromny. W sumie w środku też nie zainwestowano w ozdoby z wysokiej półki. Wiele ozdób tutaj wyglądało na samodzielnie wykonane, co dodawało przytulności miejscu. Do tego było tu pyszne jedzenie. Jack znał to miejsce dobrze. Dowiedziałam się, że to restauracja prowadzona przez rodziców przyjaciółki dziewczyny Corbyna. Jako że Christina spędza z nimi sporo czasu, pokazała im to miejsce, które od razu im się spodobało. Mi tak samo. Na pewno wrócę tu z powrotem. Jak nie z Jackiem czy chłopakami, to z mamą. Nie mamy z domu tutaj bardzo daleko, przynajmniej tak mi się wydaje.

-Jeszcze kiedyś postanowiliśmy spontanicznie pojechać do Dallas na weekend. - zaczął kolejną opowieść chłopak. Po jego minie widziałam, że oboje niedługo wybuchniemy śmiechem. Tylko że. Nagle pomieszczenie wypełniły dźwięki gitary elektrycznej, dzwonka telefonu Jacka. Blondyn wyjął z kieszeni komórkę. Westchnął głęboko widząc numer na wyświetlaczu. - Przepraszam Cię. To ważne. - powiedział ze skruchą w głosie i odebrał.

-Co jest? ... Kurwa, totalnie o tym zapomniałem... Za ile? ... Nie wiem, czy zdążę. Nie jestem nawet spakowany... Dlaczego w ogóle tak? ... A ok. No spoko... Postaram się zdążyć... Do zobaczenia na miejscu.

Przysłuchiwałam się fragmentom rozmowy nie bardzo rozumiejąc o co chodzi. Wysunął mi się tylko jeden wątek - Jack będzie musiał za chwilę iść. Albo nawet gdzieś jechał, skoro mówił coś o spakowaniu się. Nawet jeśli gdzieś wyjeżdża, dlaczego nic mi na ten temat nie powiedział? Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic..

-Przepraszam Cię Meg. Dzwonił Corbyn. - zaczął się tłumaczyć - Za dwa tygodnie prawdopodobne mieliśmy jechać z powrotem do San Francisko do przyjaciela, ale zaszły małe komplikacje i musimy tam być jeszcze dzisiaj. Rozumiesz, nie mogę zostać z Tobą dłużej.

-Jasne, że rozumiem. - uśmiechnęłam się miło do niego, aby nie odczuwał poczucia winy.

Zaczęliśmy się zbierać z pizzerni. Jack zapłacił za nasz obiad, mimo że spierałam się, aby podzielić rachunek na dwa. Jednak jak to on, zasłonił się męską dumą oraz odwołał się do swoich wcześniejszych słów na temat matkowania, więc odpuściłam tym razem. Walka z upartym to jak walka z wiatrakami, spisana na straty. A on w tym wypadku nie miał na nią czasu. Przecież spieszył się do San Francisko. Z tego samego tytułu nie odprowadził mnie pod dom. Znaczy on chciał to zrobić, ale trzeba mu było przypomnieć, że ma ważniejsze rzeczy do zrobienia. Pożegnaliśmy się przy skrzyżowaniu dróg. Było ono w równej odległości od naszych domów. Jack mocno mnie przytulił i namiętnie ucałował moje usta. Kazał mi codziennie się odzywać, a ja życzyłam mu bezpiecznej drogi i udanego wyjazdu. Potem widziałam jego biegnąca w stronę domu sylwetkę.

Te kilka dni bez niego i reszty będą długie i nudne.

~~
Obiecałam rozdział na niedzielę/poniedziałek a jest czwartek. Przygotowuje sie teraz do ważnego konkursu, mam kijowy plan na nowy semestr i codziennie wracam późno oraz za półtora tygodnia idę na studniówkę z przyjacielem i latam dodatkowo po próbach i sklepach haha Musicie mi to wybaczyć. 11 lutego zaczynam ferie (i pewnie nie będę pracować) więc rozdziały powinny być częściej.
Dziękuję za wytrwałość, wyświetlenia i gwiazdki. Dajecie mi dużo motywacji i poprawiacie humor, co teraz bardzo mi się przydaje.
Pozdrawiam,
karosiaxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top