[21]
Od soboty spędzonej w domu Jacka minęło już kilka dni. W czasie nich nie działo się za wiele. Zaczęłam coraz częściej pisać z Jackiem popołudniami. W czasie lekcji nie mamy jak to robić. Jeszcze ktoś zauważyłby. Chodzi mi o dziewczyny. Strach pomyśleć co by się działo, gdyby zobaczyły, że piszę z ich wrogiem numer jeden. A miło nam się rozmawia. Nie jest sztywno, zawsze przytoczy się jakiś temat do rozmowy, nie ma niezręcznej ciszy. Zapowiada się bardzo dobrze, ale nie chce zapeszać.
Co do innych chłopaków, to sytuacja wygląda cały czas podobnie. Chociaż coraz bardziej przekonuję się do Corbyna i Jonah. Kiedyś bałam się ich, ale z dnia na dzień przestaję. To trochę dzięki Jackowi, który stara pomóc mi w nawiązaniu więzi między jego starszymi kolegami. W czasie jednej z rozmów wyznałam mu o moim odczuciach względem tej dwójki. Uznał, że postara się zmienić moje myślenie, bo chłopaki nie są takimi za jakich się ich uważa. Ufam mu.
Było już po lekcjach. Siedziałam w swoim pokoju w środowe popołudnie. Odrobiłam już wszystkie lekcje, więc miałam trochę czasu wolnego. Zaczęłam czytać książkę Jednak zdołałam przeczytać tylko jeden rozdział, bo usłyszałam wibracje mojego telefonu, który ładował się przy moim łóżku. Sięgnęłam po niego. Na ekranie pokazał się numer Jacka i jego zdjęcie, które kiedyś wysłał mi na snapchacie.
~*~
~*~
-Halo? - odezwałam się pierwsza po naciśnięciu zielonej słuchawki.
-Hej Meg. - wspominałam już, że uwielbiam sposób w jaki on skraca moje imię? - Co tam?
-Dobrze. A u ciebie?
-Też dobrze. Nudzisz się może?
-Taak. - odpowiedziałam niepewnie. Od razu zapaliła mi się czerwona lampka w głowie po usłyszeniu pytania. Oni znowu coś wymyślili.
-To będę za jakąś godzinę. Od razu mówię, że nie będziemy siedzieć w domu.
-Gdzie idziemy?
-Chciałabyś wiedzieć. Na razie. - rozłączył się zanim zdążyłam się cokolwiek powiedzieć, podroczyć się czy spróbować wyciągnąć z niego jakieś informacje. Skąd mam wiedzieć jak się ubrać, jak nie wiem, gdzie idę.
Nie mam pojęcia, co urodziło się w jego głowie. Po nim można spodziewać się wszystkiego. Jeszcze jak pozostali chłopcy też w tym uczestniczą. Nie wiem, skąd u nich taka kreatywność w sprawie wyjść. Nigdy nie można się nudzić. Mam nadzieję, że chociaż nie potrwa to długo. Jutro wszyscy powinniśmy iść do szkoły. Jack będzie tutaj około 6pm. Mam nadzieję, że wyjdziemy tylko na jakieś dwie godzinki, abym znowu nie zarwała nocy. Chłopak wie, że mi w przeciwieństwie do niego zależy na frekwencji i opinii nauczycieli. Szanuje to.
Zaczęłam się szykować. Z szafy wyjęłam jasne jeansy, czarny top na ramiączkach i szarą bluzę zapinaną na suwak. Musiałam przebrać się z dresów, w którym lubię chodzić po domu, jak jestem sama. Poprawiłam też swój i tak delikatny makijaż oraz kucyka.
Punktualnie o 6pm usłyszałam dzwonek do drzwi. Ja i moja mama wiedziałyśmy, że to ktoś do mnie. Poszłam otworzyć. Za framugą stał Jack. Miał na sobie czarną bluzę i czarne jeansy. No tak, to jego ulubiony kolor. Od razu wyszłam przed dom, zamykając za sobą drzwi.
-Cześć Jack. - przywitałam się i przytuliłam blondyna. On odwzajemnił uścisk jak zawsze. Mimo że na dworze nie było bardzo zimno, gdy się odsunął, poczułam pewnego rodzaju chłód.
-Hej. Gotowa? - spytał z uśmiechem.
Przytaknęłam. Dopiero wtedy w tle usłyszałam warkot silnika. Przed moim domem stał samochód Corbyna - duże BMW. Bez problemu mieściliśmy się tutaj w szóstkę. Spojrzałam pytająca na kolegę.
-Powiesz mi w końcu, gdzie jedziemy?
-Byłaś już na Will Rogers State Beach? - spytał z uśmiechem. Ten jakoś nie schodził mu dzisiaj z twarzy. Dobrze, bo lubię jak jest wesoły.
-Jeszcze nie. - odpowiedziałam. Jestem tu od niespełna czterech miesięcy, ale nadal nie było mnie w wielu popularnych miejscach. W Los Angeles jest ich po prostu bardzo bardzo dużo.
Razem z Jackiem poszliśmy do samochodu. W środku siedział Corbyn i Zach. Przywitałam się z dwójką, po czym farbowany blondyn ruszył. Grało radio, a kierowca wystukiwał rytm palcami o kierownice.
-Daniel i Jonah dołączą do nas na miejscu. - zaczął rozmowę Jack. - Mam nadzieję, że się nie zgubią.
-Oni? - prychnął Corbyn. - Tylko ty i Zach moglibyście się tam zgubić.
-Nie prawda! - sprzeciwił się mój sąsiad. Na to Corbyn spojrzał na niego wymownie. Wiedział, że ma rację.
Bo w sumie miał. Zach i Jack w połączeniu stanowią bardzo wybuchowy duet. Daniel mówił mi, że czasami się o nich boi, bo mają tak głupie pomysły. Zachowują się momentami jak małe dzieci, ale to czyni ich uroczymi i beztroskimi. Nie przejmują się konsekwencjami, liczą na dobrą zabawę. Zazdroszczę im tego trochę. Braku barier w głowie, poczucia bezgranicznej wolności.
Zanim dojechaliśmy na miejsce, chłopaki zdążyli posprzeczać się, pogodzić i powygłupiać, czym rozluźnili atmosferę. Po około trzydziestu minutach byliśmy niedaleko plaży. Corbyn zaparkował na pobliskim parkingu. Mieliśmy kilkadziesiąt metrów do przejścia na miejsce spotkania z pozostałą dwójką. Chłopaki wzięli z samochodu jeszcze jakieś koce, aby mieć na czym usiąść i mogliśmy iść. Atmosfera cały czas utrzymywała się luźna. Szliśmy ścieżką roześmiani. Zawsze zazdrościłam mijanym grupkom ludzi - grupa przyjaciół idąca środkiem chodnika, roześmiana, ciesząca się swoim towarzystwem, dla której liczy się tylko ta chwila i ci ludzie. Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek znajdę się w takiej sytuacji. Że będę w gronie osób, przy których poczuję się swobodnie i nie będę się przejmować tym, że obserwują mnie inni przechodnie. A jednak. Mój sen właśnie się spełnia. Coś o czym zazwyczaj śniłam ma miejsce w rzeczywistości. I to tutaj - w Mieście Aniołów.
Po kilkunastominutowym spacerze w bardzo dobrych humorach dotarliśmy na miejsce spotkania. Chłopaki chyba muszą bardzo dobrze znać to miejsce, bo gdyby mi przekazali, że mamy spotkać się przy latarni, nie wiedziałabym, o którą im chodzi. A tu proszę. Od razu zauważyłam Jonah i Daniela. Wyższy oparty był o słup. Rozmawiali. Rozejrzałam się w około. Dookoła nie było innych punktów orientacyjnych jak ta latarnia w rzędzie z innymi latarniami. Gratuluję orientacji w terenie. Corbyn miał rację. Jeśli Jack i Zach mieliby dotrzeć tutaj samodzielnie, nie jestem pewna czy trafiliby.
-No nareszcie. - wykrzyknął zirytowany Jonah, kiedy zbliżaliśmy się do nich. Nie wiem czemu, ale lekko zdziwił mnie jego ubiór. Miał na sobie niebieską koszulę wypełnioną czerwonymi napisami, czarne jeansy i białe adidasy Gucci. Myknęły mi one któregoś dnia w reklamie w internecie. Pochodzą z jednej z nowszych kolekcji i kosztują nie mało. Gdybym takie miała, nie przyszłabym w nich na plaże. Bałabym się w ogóle gdzieś wychodzić.
-Wiesz, jakie są korki na mieście o tej godzinie. - usprawiedliwił się Corbyn i przytulił przyjaciela na powitanie.
-To L.A., tu zawsze są korki. - dopowiedział Zach.
Kiedy każdy przywitał się z każdym, chłopaki zaczęli prowadzić mnie w ich ulubione miejsce tutaj. Na piasku i w oceanie nie było dużo osób. Nieliczni spędzali teraz tutaj czas. Grupę prowadził Corbyn z Jonah. Ja szłam z tyłu razem z Danielem, który obejmował mnie ramieniem.
-Jak tam? - zaczął rozmowę.
-Dobrze. A u ciebie?
-Dobrze. Dzisiaj jest idealna pogoda na kąpiel w oceanie. - rozmarzył się patrząc na brzeg, o który uderzały małe fale.
-Nie wątpię, ale ja nigdzie nie wchodzę. - przedstawiłam swoje stanowisko od razu.
-Pff, no weź. Będzie fajnie.
-Nie zamierzam się przy was rozbierać.
-Nawet przy Jacku? Widzę, że dobrze wam się ostatnio układa.
-Jack jest po prostu świetnym, miłym, zabawnym przyjacielem. Mamy wspólne tematy i tak jakoś się złożyło. - odpowiadając nieświadomie spuściłam głowę i nerwowo splotłam ze sobą swoje palce. Zarumieniłam się, ale mam nadzieję, że kuzyn tego nie widział.
-Cieszę się, że dobrze się dogadujecie. Jack jest dobrym człowiekiem. - odpowiedział. - Wbrew pozorom. - dodał ze śmiechem, w czym mu zawtórowałam.
Zauważyłam, że chłopaki przed nami zatrzymali się. Staliśmy przy klifach. Wysokie skały piętrzyły się przed nami. To są właśnie uroki Kalifornii i mieszkania przy pasie Kordylierów. Patrzyłam po twarzach towarzyszy. No i co teraz? Chcą się rozbić przy skałach, skąd jest słaby widok na wodę?
Corbyn wskoczył na jeden z kamieni, potem na kolejny, a następnie zniknął z mojego pola widzenia. Przestałam rozumieć, co tu się dzieje. Tą samą drogę co blondyn zaczął pokonywać Jonah, a potem Zach. Ze mną na piasku została pozostała dwójka.
-Nie bój się. Nie zrobisz sobie krzywdy. - powiedział Daniel. Pewnie myślał, że stoję w miejscu i rozglądam się po ich dwójce, bo przestraszyłam się. Może trochę tak, ale bardziej nie orientowałam się w sytuacji. Gdzie jestem i co mam robić.
-Daj rękę. Ja złapię cię za jedną, a Danny za drugą. - zaproponował Jack. Wyciągnął w moją stronę swoją dłoń, którą bez problemu złapałam. To samo zrobiłam z Danielem.
Avery wskoczył na pierwszy kamień, a ja zaraz za nim, a za mną Daniel asekurujący mnie. Droga po kamiennych skałach była trochę stroma i niestabilna, więc ja jako osoba będąca tu po raz pierwszy mogłam mieć problem z bezproblemowym dotarciem do celu, gdziekolwiek on był. Nie znajdował się tak daleko jak sądziłam. Niedużo nad poziomem ziemi znajdowała się duża szczelina między dwoma skałami. Układała się w literkę V. Jack zgrabnie przez nią przeszedł nieustannie trzymając mnie za rękę. Razem z Danielem pomógł mi przejść na druga stronę plaży. Takiego widoku się nie spodziewałam.
Przede mną rozciągał się ocean pobłyskujący w blasku zachodzącego słońca. Brzeg składał się ze skał. Nie było piasku, takiego jak na innych plażach. To miejsce było wspaniałe. Pozostała trójka chłopców już skakała po kamieniach. Chyba się gonili. Nie wiem, ale towarzyszyła temu głośna salwa śmiechu.
-Witamy w kolejnej naszej miejscówce. - powiedział Daniel. Puścił moją rękę. Staliśmy w najwyższym punkcie wybrzeża. Brunet zeskoczył z niego i pobiegł w stronę kumpli.
-Chodź, pokaże ci najbezpieczniejsze miejsce jak na ten moment. - zaoferował Jack i nadal trzymając mnie za rękę, pomógł zejść z klifu i przejść po innych kamieniach. Nie były wcale strome czy ostre. W większości miały gładką wierzchnią powierzchnię, po której poruszało się z łatwością. Doskoczyliśmy do największego kamienia z wygładzoną płytą. Na niej leżały koce, które przynieśliśmy z samochodu oraz buty trójki, która przybyła tu pierwsza. Dopiero tutaj Avery puścił moją dłoń. Zaczął zdejmować swoje buty i podwijać nogawki u jeansów. Poszłam w jego ślady i też postanowiłam zdjąć tenisówki.
-Uważaj, bo cześć skał jest bardzo śliska. Szczególnie te bliżej oceanu. Możesz wpaść i się cała zmoczyć. A kapać to my..
W połowie jego zdania przerwał nam głośny huk. Bardziej chlust wody, a po niej głośny śmiech. Spojrzeliśmy w tamtą stronę. Z wody podnosił się calutki mokry Zach, który skręcał się ze śmiechu. Tak jak pozostała trójka.
-A nie mówiłem. - skomentował ze śmiechem Jack. Następnie zaczął przeskakiwać po kamieniach w ich stronę. A ja zaraz za nim.
~*~
15 osób lubi to
megandavidson: the best time the best place
~*~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top