[2]
Pierwszy dzień w nowej szkole.
Czy się stresuję? Oczywiście. Boję się, że powtórzy się sytuacja z Charleston. Nie chcę ponownie przeżywać tego ogromnego bólu i rozczarowania ludzką postawą. Jedynie pragnę w spokoju przeżyć półtora roku i zdać egzaminy. Nikt nie musi się ze mną przyjaźnić.Nie potrzebuję, aby się nade mną litowano. Byle dano mi spokój. Nie chcę być w centrum uwagi. Nie lubię tego. Kto by chciał, aby każdy zwracał uwagę na jego każdy ruch i słuchał uważnie każdego słowa jakie powie? Ja bym nie chciała. To zbyt krępujące dla kogoś, kto jest tak nieśmiały.
Wyszłam z domu po zjedzeniu śniadania. Spacery wykonywane przeze mnie w ostatnich dniach nauczyły mnie drogi do szkoły. Duży, nowoczesny budynek znajdował się kilkanaście przecznic dalej. Nie wyglądał z zewnątrz źle. Nawet mogę stwierdzić, że przyjaźnie. Ale nie powinno się oceniać po okładce. Najważniejsze jest to, co w środku: ludzie, atmosfera. Czytając w internecie opinie, powinno się być zadowolonym. Każdy pisze, że to bardzo dobra szkoła, przyjazna, z pomocnymi i wykwalifikowanymi nauczycielami, prężnie działającym samorządem uczniowskim, kompetentnym dyrektorem oraz jednymi z lepszych wyników statystycznych testów kończących. Ale ja nie jestem pełna pozytywnej energii. Obawiam się, że nie odnajdę się w tłumie. Ci ludzie znają się od dawna. Chodzą razem do klasy od półtora roku, mieszkają w tym samym mieście (pewnie też niedaleko siebie) i nagle pojawiam się w ich klasowej społeczności ja. Cicha, skrzywdzona przez ludzi dziewczyna uciekająca od wystąpień publicznych. Co oni sobie o mnie pomyślą? Nie wyszło mi w jednej szkole, przeniosłam się do innej. Można to uznać jako dowód mojej słabości, to jak uciekanie od problemów. Znowu stanę się pośmiewiskiem,a miałam zacząć swoje życie od nowa.. Chociaż, może mi się to udać. Nikt nie musi poznać mojej przeszłości, widzieć jak skrzywdzili mnie ludzie. Wystarczy, że nie dam po sobie poznać, jak nieufna i nieśmiała jestem. Dam radę. Dam radę. Czas zacząć kolejny rozdział.
Bez problemu trafiłam pod niską bramkę prowadzącą na plac przed szkołą. Dookoła placówki znajdował się teren zielony, na których uczniowie spędzali czas wolny. O tej godzinie było już tu kilkanaście osób, które czekały na lekcje. Przeszłam brukową ścieżką do drzwi wejściowych. Weszłam do środka. Korytarze zapełniały się ludźmi. Dla wszystkich było dużo miejsca. Na wolnych ścianach znajdowały się szafki dla uczniów. Pomiędzy nimi wisiały tablice zrobione przez wychowanków. Było tu czysto i przytulnie. Nie przypominało to totalnie obskórnych, ciasnych szkół w Charleston. Moim celem stał się sekretariat. Miałam udać się tam załatwić ostatnie formalności. Odnalezienie go pośród ogroma sal, zajełoby mi wieczność, a ja nie chciałam spoźnić się pierwszego dnia. Rozejrzałam się dookoła szukając pomocy. O dziwo znalazła się sama.
-Cześć. Szukasz czegoś? - przede mną nagle pojawiła się wysoka, opalona nastolatka. Ma śliczne, lekko kręcone włosy sięgające jej do ramion. Jest szczupła, perfekcyjna figura do której mi brakuje. Uśmiechała się do mnie promieniście. Uśmiech też ma bardzo ładny. Cała jest piękna.
-Um. Sekretariatu. - odpowiedziałam cicho. Nieśmiałość znowu nade mną zwyciężyła. Chociaż nie jest tak źle, odezwałam się.
-To chodź. Zaprowadzę cię. - odparła radośnie. Jakby chciała dodać mi odwagi, pokazać że nie mam się czego bać. Wydaje się być bardzo otwartą osobą z pozytywnym nastawieniem do życia. Moje przeciwieństwo. - Jestem Makena Gallagher.
-Megan Davidson. Jestem tu nowa. - przywitałam się. Delikatnie uścisnęłam jej wyciągniętą w moją stronę rękę.
-Zauważyłam. - odpowiedziała i zaczęła iść w głąb szkoły. Dorównałam jej kroku, aby się nie zgubić. Ta szkoła na prawdę jest duża. Zaczęłam się też zastanawiać po czym domyśliła się, że jestem tu pierwszy raz. Wyglądam na aż tak zagubioną? -To tutaj. - przerwała ciszę. Doszłyśmy na koniec głównego korytarza. Po prawej było wejście do sekretariatu zaznaczone tabliczką. - Jakbyś kiedyś czegoś potrzebowała, to przychodź. - puściła mi oczko i odeszła w stronę sal lekcyjnych.
Weszłam przez ciemno-brązowe drzwi do małego pomieszczenia. W środku znajdowało się duże, wysokie biurko ze stosem papierów i komputerem, ksero oraz szafa, pewnie też wypełniona dokumentami. Naprzeciwko mnie pod oknem na fotelu siedziała starsza pani. Wygląda na miłą. Ciemne włosy miała obcięte na krótko, a na nosie nosiła duże czarne okulary. Kiedy weszłam, wzrok miała utkwiony w ekranie komputera. Zwróciłam na siebie uwagę zamykając drzwi. Przedstawiłam się oraz krótko przedstawiłam sprawę, z jaką przyszłam. Kobieta poprosiła mnie, abym chwilę zaczekała, bo dyrektor jest teraz zajęty. W rogu pomieszczenia stało krzesło, na którym usiadłam.
Niedługo po tym otworzyły się drzwi z tabliczką "dyrektor" obok których siedziałam. Wstałam automatycznie, chwytając ramię swojego plecaka. Wyszli stamtąd dwaj chłopcy. Obaj byli niedużo wyżsi ode mnie. Najprawdopodobniej są moimi rówieśnikami. Jeden z nich, brunet ubrany był czarną zwykłą koszulkę i czarne rurki. Miał idealnie zaczesane do góry ciemne włosy. Jego rysy twarzy są idealnie zarysowane, a policzki zarumienione. Drugi bardziej przykuł moją uwagę. Może przez niecodzienną fryzurę? Jeszcze nie widziałam chłopaka, który na głowie miałby tyle krótkich blond loków. Część z nich opadało mu na czoło. Boki miał wygolone. Wygląda to bardzo dobrze z jego spokojną twarzą i postawną, wysportowaną sylwetką ciała. Ubrany był w trochę za dużą czarną bluzę z małym, białym napisem "off" i czarne rurki z dziurami na kolanach. Na nogach miał vansy.
-Idźcie już na lekcje. - usłyszałam męski, dojrzały głos. Dyrektor pojawił się również w sekretariacie. Wysoki, starszy mężczyzna ubrany w granatowy garnitur zwrócił się do dwójki chłopaków, którzy prędko wyszli.
Sekretarka przedstawiła mu moją osobę. "Władca szkoły" wziął z biurka teczkę, z której wyciągnął plan lekcji i legitymacje. Podał mi je i powitał w progach liceum. Przedstawił się jako Jim Faiver. Opowiedział mi też o zasadach panujących w szkole. Następnie poprosił z korytarza jakąś dziewczynę. Dostała za zadanie oprowadzić mnie po szkole. Wyszłam z nią na korytarz.
-Hej. Jestem Molly Evans. Będziemy razem w klasie. Miło mi Cię poznać.- oznajmiła od razu po wyjściu na korytarz.
-Megan Davidson. - przedstawiłam się uściskając jej dłoń. Delikatnie się uśmiechnęłam. Jej entuzjazm mnie zaskakuje.
Molly jest tego samego wzrostu co ja. Ma długie, zadbane blond włosy. Falami opadają jej na piersi. Ma duże zielone oczy i nosi czarne kujonki. Jest szczupła i wysportowana. Ton głosu ma również pogodny. Wydaje się być otwartą i przyjazną osobą. Ubrana była w białą, koronkową sukienkę na ramiączkach. Na plecach miała plecak.
Dziewczyna zaczęła oprowadzać mnie po szkole. Wszystko było inne niż w Charleston. Molly posiadała rozległą wiedzę na temat każdego zakątka szkoły, a o prawie każdym uczniu w szkole mogła coś powiedzieć. Opowiadała zwięźle gestykulując przy tym. Ja tylko jej przytakiwałam rozglądając się dookoła.
Kiedy była 7:55 AM, podeszłyśmy pod salę, w której miała się odbyć pierwsza lekcja. Matematyka. Nienawidzę tego przedmiotu. Nigdy go nie rozumiałam. W drugiej klasie gimnazjum miałam zagrożenie z tego przedmiotu. Od tamtej pory nie radzę sobie. Z roku na rok zdaję na dwójkach. Dzieci śmiały się ze mnie z tego powodu. Trafiłam na uzdolnionych matematycznie ludzi, przez co mój poziom spadał jeszcze niżej. Nie raz kiedy stałam pod tablicą, padały obraźliwe komentarze i towarzyszący im śmiech społeczności klasowej. Byłam traktowana gorzej, bo nie byłam geniuszem przedmiotów ścisłych. Nikt nie mógł tego zaakceptować. Nawet nauczyciele nie popuszczali mi. Musiałam się dopasować i nikt nie chciał mi w tym pomóc. Bo po co marnować sobie na mnie czas? Tak wyglądały szkoły w Charleston.
Stojąc pod salą, podeszły do nas dwie dziewczyny. Evelin i Emma Cross. Są bliźniaczkami i chodzą z nami do klasy. Brunetki są niskie. Jedyne co ich odróżnia to to, że Evelin jest bardziej przy kości, a Emma jest szczupła. Wydają się bardzo miłe. Ciekawskie zadawały mi pytania na mój temat. Skąd jestem? Dlaczego się przeprowadziłam? Co lubię? Czym się interesuję? Odpowiadałam krótkimi zdaniami. Uważałam na to, co mówię, aby nie zdradzić za dużo i uniknąć niekomfortowych pytań.
Rozmowę przerwał nam dzwonek. Za nauczycielem weszłyśmy do klasy. Wcześniej dowiedziałam się, że pan Wattson jest pogodnym mężczyzną. To wychowawca naszej klasy. Na jego lekcjach panuje zasada: za rozmowy, nieuważanie, korzystanie z telefonu odpowiada się. Dziewczyny powiedziały mi też, że jest rozsądny i kompromisowy. Jak się mu nie podpadnie, to łagodniej traktuje ucznia. Przykłada się do nauczania swojego przedmiotu i nigdy nie daje się zagadać. Godzina wychowawcza to godzina wychowawcza. Matematyka to matematyka.
Usiadłam z Molly w trzeciej ławce w rzędzie pod oknem. Jest bardzo miła. Skoro zaproponowała mi siedzenie razem znaczy, że nie chcę zadawać się ze mną z litości. Nowość. Za nami siedziały bliźniaczki, które też wydają się przyjazne. Nauczyciel zaczął lekcje od przedstawienia mnie. Za jego prośbą wstałam i powiedziałam coś o sobie:
-Nazywam się Megan Davidson. Przeprowadziłam się z Charleston w Karolinie Południowej. - tyle powinni o mnie wiedzieć.
Usiadłam z powrotem i słuchałam, jak inni się przedstawiają. Nie zapamiętałam żadnego imienia. Ale nie zależy mi, aby znać każdego. Tylko dwóch chłopaków miało w dupie to, co się dzieje na lekcji. Siedzieli w ostatniej ławce pod ścianą. Jeden spał na ławce, a drugi opierał się o beton i patrzył się niewiadome gdzie. Rozpoznałam w nich dwójkę z sekretariatu.
-A tu mamy Zacha i Jacka. - skomentował nauczyciel, kręcąc przy tym niezadowolony głową. Był zawiedziony ich postawą. - Mam nadzieję, że będziesz się dobrze czuła w naszej klasie. Przechodzimy do lekcji. Herron i Avery do odpowiedzi.
Z ostatniej ławki wstali obaj chłopcy. Jeden na dźwięk swojego nazwiska, obudził się. Domyśliłam się, że to ich wywołał nauczyciel. Podeszli do tablicy z zeszytami. Zaczęli się bronić, aby nie dostać kolejnej jedynki. Nie odrobili pracy domowej oraz nic nie potrafili z omawianego materiału. Niestety ich błagania nie poruszyły wychowawcy, który odprawił ich do ławki z ocenami niedostatecznymi. Następnie zaczął sprawdzać listę.
W tym czasie Molly zaczęła szeptać mi informacje o dwóch ostatnio pytanych kolegach:
-To Zach Herron i Jack Avery. Nie zbliżaj się do nich. Unikaj ich, kiedy tylko możesz. To bardzo nieciekawe towarzystwo. Palą, piją, imprezują, nie uczą się, wagarują i nie wiadomo co jeszcze. Nie zadają się z nikim z klasy. Trzymają się z trzecioklasistami. Jeśli nie chcesz mieć problemów, trzymaj się z nami. Oni są chodzącym problemem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top