we are back
Oboje stali przed ładnym, nie dużym, rozdzinnym domem w Dolinie Godryka. W środku paliło się światło, a przez okna z przodu domu było wyraźnie widać sylwetki ludzi. Przez ciszę jaka panowała na ulicy, słyszeli stłumione dźwięki dochodzące z wewnątrz. Zastanawiali się czy zapukać i przeszkodzić w spotkaniu.
— No idź do cholery, samo się nie zapuka.
Wywróciła oczami.
— Stresuję się.
Mruknął w odpowiedzi.
— Merlinie, ale z ciebie ciota.
Ruszyła szybkim krokiem do drzwi, w które nerwowo zapukała.
— Otwierać kurde, zimno tu!
On dołączył do niej na ganku i razem słuchali zbliżających się kroków. Nie minęło kilka chwil, a szczęknął zamek i ktoś otworzył drzwi.
Zapadła cisza.
— Siema, James! Suń dupę, bo zimno na dworzu i siku mi się chce.
Przepchnęła osłupiałego mężczyznę, wchodząc do środka.
— Co wy tu robicie?
— No nie wiem, czy tak się wita dawno niewidzianych przyjaciół.
Zignorował ją.
— Kurde, nie spodziewałem się was tutaj, tęskniliśmy za wami.
Pociągnął swojego najlepszego przyjaciela do uścisku.
— Tak, tak, buziaczki, przytulaski, kocham cię i w ogóle, ale gdzie tu jest kibel?
Zrzuciła z siebie czerwony płaszcz na podłogę w przedpokoju, a buty odrzuciła pod ścianę.
— Prosto, w prawo i pierwsze drzwi po lewej.
Przewrócił oczami.
— Dzięki, słodziaku. Zaraz wracam!
James się zaśmiał. Jak on za nimi tęsknił.
— Chodź, stary, reszta też się stęskniła.
Klepnął go po plecach i poprowadził do salonu.
Weszli do jasnego, przestronnnego pomieszczenia, w którym znajdowała się grupa młodych ludzi. Na stoliku stało pełno szklanek i pustych oraz pełnych butelek z wysokoprocentowymi trunkami.
— O kurwa.
Usłyszał kobiecy głos, a po chwili poczuł, jak ktoś wskakuje mu na plecy.
— Ty deklu, wiesz jak za tobą tęskniłam!
— Dobrze cię widzieć, Alice.
Uśmiechnął się.
— Blondyna też tu jest?
Spytała Alice schodząc mu niego.
— Tak.
— Najwyższa na was pora.
Popatrzył po wszystkich. Mówili coś do niego, śmiali się, ale on nie słuchał. Stał tylko z szerokim uśmiechem, czuł się szczęśliwy.
Ona też czuła radość patrząc na wszystkie ważne dla niej osoby zebrane w jednym pomieszczeniu. Czuć było znajomą atmosferę, była w domu.
— O, Marlena!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top