troubles

— Nienawidzę ich, kurwa tak bardzo ich nienawidzę.

Wymamrotał pod nosem zginając przy tym kartkę i wyrzucając ją do kosza.

— Stało się coś czy to codzienna dawka narzekania na rodzinkę?

Spytała się, przewracając oczami. Czasami miała wrażenie, że on lubi zadawać sobie trochę cierpienia. Inaczej nie wspominałby tak często tej chorej rodziny. Choć pewnie go nie rozumiała, ale starała się.

— Dzięki za wsparcie.

Burknął, opadając na trzeszczące łóżko. Zapalił papierosa.

— Hej, staram się!

— Wiem.

Przewróciła się na drugi bok. Objęła go nogami i rękoma, całując go w skroń.

— Co się stało?

— Matka chce, abym wrócił.

Przerwał na chwilę.

— Może nie tyle co chce, co daje mi okazję na powrót. W końcu źle wyglądają z takim synem. Jeszcze napisała to tak, jakby mi wielką łaskę robiła. W dupie ich mam, jakbym chciał wracać do tego domu wariatów.

Przytuliła go jeszcze mocnej.

— Po co ty to w ogóle czytasz i się denerwujesz. Zostaw to, nie są ciebie warci, okej?

Milczał, składając delikatne pocałunki na jej palcach.

— Okej?

— Okej.

Odpowiedział zupełnie nieprzekonany, dokładnie to, co chciała usłyszeć. On sam nie czuł się ze sobą dobrze. Czuł się bez wartościowy, niepotrzebny i bezużyteczny. A pewność siebie, z której wszyscy go tak znali była wyćwiczoną do perfekcji maską. Niestety ta nie działała na jego najbliższych.

— Posłuchaj mnie.

Ujęła jego twarz w swoje dłonie.

—  Jesteś przecudowną osobą, okej? Kocham cię, jesteś najlepszym co mi się przytrafiło. Na tym świecie jest tyle ludzi, którzy się o ciebie martwią i cię kochają. Nie jesteś w tym sam, masz mnie, Jamesa, Remusa, Petera, Alice, Lily. I masę innych osób. Nie duś niczego w sobie. Wiem, że słaba ze mnie dziewczyna, ale możesz ze mną porozmawiać. Nie chcę żebyś się tak czuł, jakbyś nie był potrzebny. Bo jesteś. Kurde, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Kocham cię, okej.

Oczy mu się zaszkliły.

— Okej. Też cię kocham.

I noc była udana.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top