escape

Zatrzymali się za następnym zakrętem. Zapalili po papierosie.

— Długo chcesz uciekać przed wojną? — zapytał.

— Tak długo jak się da — odparła.

Podrapał się po karku.

— Nie uważasz, że to trochę dziecinne? Wiesz, unikać odpowiedzialności.

— Może. Ale przecież jesteśmy tylko dziećmi.

Położyła się na ziemi, pogrążając się w myślach, których on nie umiał odgadnąć.

— Inni walczą.

— Ale ja nie jestem innymi. - przekręciła się na brzuch, tak żeby mieć na niego dobry widok — Jestem Marleną, małą tchórzliwą Marleną, która boi się odpowiedzialności i dorosłego życia, bo ma dopiero osiemnaście lat.

— Nie chcę zostawiać Jamesa, Remusa i Petera samych w tym bagnie. Są dla mnie, jak bracia.

Zgasił papierosa, unikając jej wzroku.

— To nie zostawiaj.

— Czy dla ciebie wszystko jest takie proste? — spytał, wiedząc, że wybór przyjaciół wiąże się z zostawieniem dziewczyny.

— Tak — odpowiedziała.

— Nie chcę wybierać pomiędzy nimi a tobą.

Westchnęła zrezygnowana.

— Czemu wszyscy zawsze muszą wybierać? Nie rozumiem tego, jakby chcieli wprowadzić jeszcze więcej nieszczęścia do swojego życia.

— Masz jakieś inne rozwiązanie?

— Niech uciekną z nami.

To nie było w stylu Huncwotów, uciekać przed czymkolwiek. Zawsze stawali do walki, a potem mierzyli się z nieprzyjemnymi konsekwencjami. Ale może właśnie tego potrzebowali. Ucieczki. Bo w końcu byli tylko dzieciakami wrzuconymi w sam środek wojny.

-—To jaki jest następny przystanek?

Marlena uśmiechnęła się, nie będzie sama w tej szalonej ucieczce.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top