...
Powoli, a jednocześnie jak najszybciej przemykałem między korytarzami. Mam mało czasu. Bardzo mało. Każda sekunda się liczy. "Jeden.. Dwa.. Trzy.." - powtarzam w myślach. Wchodzę na główny korytarz. Potwory i roboty są wszędzie. Na szczęście nie widzą mnie.. narazie. Lecz gdy poruszę się zbyt szybko mogą mnie zauważyć. Kilka z nich już mnie zaatakowało. Muszę uważać bo zginę. Skręcam do wąskiego korytarza. Docieram do pokoju z kamerami. Zorientowali się już że tu jestem. Wyjmuje strzykawkę i zakradam się do osoby która siedzi przy monitoringu. Wbijam przedmiot z morderczą cieczą w szyję młodej kobiety z kręconymi ciemnymi włosami aby po chwili spojrzeć jak leży bezwładnie na krześle. martwa. Odsuwam jej ciało i siadam na jej miejscu. Podpinam pendrive i wrzucam do komputera wcześniej przygotowanego wirusa. To wyścig z czasem. Wybieram szybko z pokoju i ruszam w stronę lochów. Szukam celi. Jest. Znalazłem ją. Znalazłem go. Matt. Złapali go na jednej misji.
-witaj przyjacielu.. Wybacz mi że tak późno lecz na prawdę mam mało czasu.. Poradzisz sobie sam, prawda..?
Uwalniam go, daje mu parę rzeczy aby miał szansę wyjść z tej pieprzonej bazy śmierci.
- nie wiem czy się jeszcze zobaczymy, więc wolę się pożegnać.. Dowidzenia Matthew..
- żegnaj Tom..
Mało czasu. Bardzo mało czasu. Muszę już iść. Odwracam się i zaczynam biec szybko, nawet sie nie oglądając w tył. Ból. Ból w ramieniu. Dostałem od potwora. Tracę zbyt wiele krwi. Podchodzę do krwistej flagi na ścianie, z znakiem armii swojego wroga. Oddzieram kawałek materiału, przy tym zrzucając całą flagę. Obwiązuje ranę. To powinno chociaż trochę zapobiec krwawieniu. A przynajmniej mocnemu. Narazie musi wystarczyć. Dalej. Idę dalej. Wchodzę do dużej sali. Komputery. Tak, tak. To ta sala. Dobrze trafiłem. Nikogo tu nie ma. Dziwne. Podchodzę do jednego z urządzeń i wkładam ponownie pendrive. Sprawdzam gdzie znajduje się mój cel. Słyszę czyiś głos. Szukają mnie. Są za blisko. Otwieram różne dokumenty i notatki. Jestem w nich też ja. Nie dobrze. Mają wszystkie informacje o mnie. O moich przyjaciołach. Mieli plany co z nami zrobić. Zabieram to wszystko na swojego pendrive, chociaż i tak pewnie mają gdzieś kopie. Wzdycham ciężko i ocieram pot z czoła. Ponownie uruchamiam wirusa. Próbuje hakować to wszystko aby dostać się do kodu. Kodu do mojego celu. Nie wychodzi mi to. Weszli do środka. Odrywam wzrok od komputera. Spoglądam na nich. Pistolety. Pistolety i karabiny skierowane w moją stronę. Strzały. Zaczęli do mnie strzelać. Dostałem w gogle. Nie widzę na jedno oko. Podbiegam do ściany. Podskakuje szybko i wysoko. Udało mi się. Jestem w wentylacji. Ale.. Nie znam jej mapy. Nie zamierzałem chodzić przez wenty więc się nie uczyłem ich mapy.. Czuje ból na całym ciele. Może jednak nie dostałem tylko w gogle..? Nie wiem. Zaczyna mi być trochę słabo powoli. Nie. Nie poddam się tak łatwo. Idę dalej. Docieram do jakiegoś pomieszczenia. Zaglądam przez kratki czy ktoś znajduje się w środku. Nikogo nie ma. Zdejmuje z siebie linę którą miałem przewieszoną przez ramię. Wysoko tu. Zdejmuje kratki przywiązując do nich linę. Rzucam ją na dół. Ustawiam kratę tak, bym mógł się przecisnąć przez małą szparę. Gdy zawisnę na linie krata powinna się zatrzasnąć. Łapie linę i skacze na dół. Krata się zatrzaskuje powodując hałas. Wiszę w powietrzu. Trzymam się mocno. Zsuwam się powoli aż moje nogi dotykają podłogę. Otrzepuje rękawiczki o spodnie i sprawdzam godzinę. Minuta. Mam minutę. Nie mam pojęcia gdzie jestem. Nie zdążę.
To koniec.
Ale jednak dalej w to brnę. Może jednak się uda. Wybiegam z pomieszczenia. Biegnę przed siebię. Obrywam od potworów i robotów na co drugim kroku. Ale dobiegam do celu. Lecz to i tak się nie uda. Nie znam kodu. Wyswietlam goglami przed sobą panel. Próbuje się włamać do tego jebanego systemu. Słyszę ich. Strażnicy.
Dwadzieścia sekund..
Dziesięć sekund..
Pięć.. Jest!
Wpisuje kod. Wyłączam wyświetlony dalej panel. Wyjmuje pistolet i wchodzę do środka. Widzę go. Widzę tego skurwiela.
Tego, który wszystko zniszczył.
Tego, który nas oszukał.
Tego, który nas zranił.
Tego, którego uważaliśmy za przyjaciela.
I nawet ja skrycie w sobie go trochę lubiłem..
Nigdy nie powinniśmy mu ufać.
A on teraz uśmiecha się do mnie. Pokazuje swoje śnieżnobiałe kły. Ten szyderczy uśmiech. To pułapka. Wiedziałem o tym bardzo dobrze że nie wyjde już stąd żywy. To mój koniec. Ale wykonam swoją misję. Czuje na swojej szyii mocny uścisk. Patrzę na niego z nienawiścią. Krzyczę gdyż ktoś wbił mi coś cholernie ostrego i gorącego w nogę. Wydaje z siebie przerażający jęk bólu i cierpienia gdy wbijają mi nóż w ramię a o plecy uderzają metalowym, ostrym, sznurem. Po moich policzkach płyną łzy. A on tylko patrzy na to z uśmiechem jakiego jeszcze nigdy nie widziałem. Patrzę w jego hipnotyzujące oko koloru stali. Widzę w nim tą chęć mordu. Widzę tą nienawiść. Widzę.. Widzę współczucie..? On.. On wie że nie powinien. Ja też wiem że nie powinniśmy. Ponieważ łączy nas zbyt dużo przestarzałych, zakurzonych nici więzi. Tych starych niteczek zostawionych gdzieś na strychu. Ale one dalej tam są. Chociaż przyćmiewa je teraźniejszość. Ta teraźniejszość w której przewyższa nienawiść.
Ale ja dalej widzę tego starego Torda, tego który miał zamiłowanie do broni i tych głupich komiksów..
- nic się nie zmieniłeś Tord.. Dalej jesteś tym głupim komunistą sprzed paru lat.. I dobrze wiesz że to co się dzieje nie powinno się stać nigdy. Widzę to w twoich oczach. - mrucze ostatkiem sił.
Osłupiony moimi słowami mężczyzna podszedł powoli do mnie i złapał mnie za podbródek nie pewnie.
- oh Thomas, ty też się nie zmieniłeś. Dalej jesteś tym klasycznym głupiutkim Tomem którego pamiętam.. Tęskniłem za tobą.. - uśmiechnął się do mnie.
I nagle robię coś czego się pewnie nie spodziewał. Odwzajemniam uśmiech. A on uśmiecha się bardziej. I to nie był już ten okropny uśmiech. To był ten szczery, prawdziwy, przyjazny uśmiech. Ale.. Później wyrywam rękę z uścisku strażnika który mnie trzymał i celuje w niego.
Strzał.
A po chwili widzę twoje martwe ciało tuż obok mnie. Leżysz pod moimi stopami. Martwy.
Wykonałem swoją misję.
Uśmiech mi nie schodzi z twarzy. Ale..czemu czuje łzy na swych policzkach? Przecież chciałem tak bardzo to zrobić.. O to nam chodziło od początku tego buntu. A może.. Było inne rozwiązanie..?
Czas zwalnia a uśmiech schodzi mi z twarzy. Spoglądam na niego. Patrzy na mnie pusto, swoim nieruchomym już okiem.
Przepraszam.
Może i dalej czuje nienawiść ale mniejszą. On naprawdę tęsknił. Za tą grubą nicią złości, zemsty, nienawiści i chęci władzy, on naprawdę był dalej tą osobą co kiedyś. Dalej trzymał te niteczki przyjaźni..
Szefie, możesz być że mnie dumny. Nie wrócę do ciebie aby ci to przekazać. To już jest pewne. W każdym bądź razie, Edd, możesz być dumny mimo wszytko.
Pewnie uratowałem świat przed dalszymi rządami tego komucha.
Ale ja nie jestem z siebie dumny.
Pewnie dało się to rozwiązać innaczej.
Zamykam oczy, osłabiony i nagle czuje jak wszytko znów przyspiesza. Otwieram swe ślepia ponownie. Widzę pistolet przy mojej głowie. Nie ma dla mnie ratunku.
Wybacz że skłamałem. Obiecałem ci że wrócę. Wiedziałem że tak nie będzie. Ale wtedy byś mnie nie puścił.
Wybacz mi, Edd.
Spojrzałem ostatni raz na Torda.
Ty też mi wybacz, Tord.
Po pomieszczeniu rozniósł się głośny huk.
Właśnie leżałem martwy, tuż obok osoby której wybaczyłem w ostatnim momencie swojego życia.
I choć czarnooki o tym nie wiedział to Tord także przed śmiercią pomyślał o jednej rzeczy..
"Wybacz mi, Tom.."
‡★ ‡ ★‡
The End..
_______________
Tak, wiem spieprzyłam ending trochę..
Hun-Katt w sumie dedykuję tego One-Shota tobie bo to ty mnie zmotywowałaś do pisania ❤
Słowa: 1226
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top