8. ("Inside Out")

Ilość wyrazów: 2078

⛔: chyba bez jakichś większych triggerów

-------------------------------

— Czy istnieje jakiś mniej potrzebny przedmiot niż historia administracji? – zastanawiał się głośno Cristobal, wyciągając swój wymięty zeszyt ze słabymi notatkami i ze znacznie lepiej prezentującymi się kratkami wypełnionymi niebieskim tuszem długopisu.

— Tak. Jest nim twój zeszyt do historii administracji – odpowiedział Felix złośliwie, wyciągając się na pulpicie i obserwując umiejscowione o kilka rzędów niżej plecy Amado Ibaigurena.

Amado w poniedziałek w ogóle nie pojawił się na zajęciach. A teraz przyszedł i – jak gdyby nigdy nic – olał towarzystwo Felixa, sadzając swoją chudą, aczkolwiek seksowną dupę, w zupełnie innym miejscu. Może jeszcze nie zrozumiał, że został przez księcia zaakceptowany jako kolega i od tej pory wolno mu było przebywać w tych samych miejscach, które zajmowali jego znajomi.

Przynajmniej taki stan rzeczy miał miejsce, dopóki Thomas nie wrócił ze zwolnienia lekarskiego.

— Ejjj... psst! – szepnął Felix.

Amado nie zareagował.

— Ej, ty! – Felix zawołał nieco głośniej. – Książę ciemności!

Zero zainteresowania. Garcia odkaszlnął.

— Amado!

Ibaiguren leniwie odwrócił się w jego kierunku, odsłaniając z buzi włosy, które leciały mu prosto na oczy, bo zapomniał zabrać swoich klamerek. Nie odezwał się, ale mimika jego twarzy wyraźnie mówiła: – No i czego tak drzesz mordę?

— Dlaczego nie siadasz koło nas? – zapytał Felix z wyrzutem.

— Dlaczego miałbym? – odpowiedział pytaniem Amado.

Garcia parsknął. Ibaiguren zachowywał się, jakby tamta noc i następny poranek w ogóle się nie wydarzyły. Jakby Felix nie pobiegł nad ranem po poduszkę, na której sam sypiał, żeby podłożyć ją Amado pod głowę, kiedy ten leżał naćpany. Jakby Amado w ogóle nie dotknął przypadkiem jego nagiego brzucha, kiedy wsadzał mu banknoty za gumkę od bokserek. Książę wciąż czuł przyjemne mrowienie na samą myśl o tym momencie. Został muśnięty palcem tuż przy linii majtek. Był tego pewien. Zapewne stało się to przypadkiem, ale lepsze to, niż nic.

Na drugi dzień banknoty znalazły się rozsypane po całej podłodze. Amado zasugerował, że Felix powinien je sobie pozbierać, skoro je sobie uczciwie zarobił. Ten z kolei poczuł się obrażony i wysyczał w odpowiedzi, że nie jest dla Amado chłopcem na telefon i że tańczy wyłącznie za darmo, jeżeli sam ma na to ochotę.

— Bo jesteśmy kolegami, idioto? – zdenerwował się Felix.

Amado tylko przewrócił oczami, okręcił się z powrotem w stronę swojego zeszytu, a następnie zaczął sporządzać notatki z wykładu.

Felix tak naprawdę nic z tego nie rozumiał. To znaczy, nie z wykładu. Tego nawet nie chciało mu się słuchać. Baba coś tam sobie pitoliła.

Czy tak właśnie czuły się dziewczyny, z którymi Felixowi nie chciało się rozmawiać na drugi dzień? Czy ich tkanki również wypełniało poczucie nieuzasadnionego i niesprawiedliwego odrzucenia, bez możliwości odwołania się od decyzji? Ale przecież Felix nie był dziewczyną.

On był księciem.

A kiedy sam odrzucał, robił to sprawiedliwie.

Podczas gdy to, co robił Amado, to było jakieś nieporozumienie.

Przecież udało im się nawiązać jakąś relację. Czyżby Ibaiguren naprawdę już zapomniał, jak konfrontował się z Orlando Viejasem? I jak Felix podawał mu szlafrok, kiedy ten wychodził nago z basenu? I nie pozwolił Viejasowi opuścić domu z jego heroiną, tylko ułożył ją w specjalnym miejscu w szufladzie przy łóżku, jakby była ofiarowanym mu na pamiątkę puklem włosów ukochanego?

Czy Amado naprawdę nie pamiętał tego, że Felix widział, w jakim stanie znajdowały się jego przedramiona? Że widział jego pokryte drobnymi, poziomymi, jasnymi bliznami nadgarstki oraz łydki?

A może pamiętał, i właśnie dlatego się wstydził. Dlatego w tym momencie zareagował tak wrogo.

Jeszcze w sobotę rozmawiali normalnie. Kiedy Felix wstał już ostatecznie z podłogi, zobaczył, że Amado popijał kawę oraz segregował wszystkie śmieci z imprezy do kilku pooznaczanych worków.

— Zostaw to. Jutro przyjeżdża służba, żeby to posprzątać – powstrzymał go Felix.

Amado posłał mu zdegustowane spojrzenie.

— No i co z tego? – zapytał głosem niewróżącym niczego dobrego. – Chcesz, żeby obcy ludzie po tobie sprzątali?

— Nie są obcy. – Felix nie rozumiał. – Sprzątają po nas już od bardzo dawna. Płacimy im.

Amado wzruszył ramionami i nawet nie zaszczycił Felixa ponownym spojrzeniem. Książątko nagle wypadło z grona zakwalifikowanych do kategorii zasługujących na patrzenie.

Felix podszedł bliżej i nieomal szarpnął Amado za ramię. Zreflektował się w ostatnim momencie, że to mogło grozić nagłą śmiercią ich obu, i, zamiast tego, przemówił do jego pleców:

— Nie wierzę, że ty nie masz służących.

Garcia słyszał, że podobno gdzieś tam na świecie istnieli ludzie, którzy mieszkali bez służby, ale on sam nigdy nie widział takich anomalii. Na pewnym poziomie finansowym, zatrudnianie kogoś było po prostu normą. Ibaiguren nie mógł mówić mu prawdy.

— Nie, wyobraź sobie – Amado odwrócił się, żeby oblać Felixa wylewającą się ze swoich ust ironią – nie mam s-ł-u-ż-ą-c-y-c-h. I na pewno nikt nie sprząta po mnie mojego syfu.

W jego domu mieszkało się jak w hipisowskiej komunie. Wszyscy zwracali się do siebie po imieniu. Chodzili tak ubrani, jak im się podobało. Razem sprzątali, razem gotowali. Wspólnie opiekowali się dziećmi.

Amado przez to nie czuł się od nikogo lepszy. Był po prostu bogatszy, bo jego rodzice zajmowali się handlem narkotykami. Doprawdy, wielkie życiowe osiągnięcie. Można sobie było wydrukować, oprawić w ramkę oraz powiesić na ścianie.

Felix nie wiedział, jak Ibaiguren tego dokonał, ale po raz kolejny swoim zachowaniem sprawił, że zrobiło mu się głupio, więc zaczął bez słowa podnosić z ziemi butelki, a następnie wkładał je do przezroczystego worka. Każde schylenie się do podłogi przyprawiało go o torsje. Zastanawiał się, jak to się działo, że ćwiczenia na siłowni były takie przyjemne, a sprzątanie wydawało się przy nich karą za grzechy doczesnego świata.

***

Upływały kolejne zajęcia prowadzone w grupach ćwiczeniowych, a literki G oraz I wciąż były brutalnie oddzielone od siebie tamtym wrednym, niepotrzebnym w alfabecie H. Trzech różnych Hernandezów, jedna Herazo i jedna Hedqvist sprawiali, że Garcia nie mógł się gapić tęsknie na Ibaigurena, odgarniającego włosy z ramion i masującego się lekko dłonią po karku.

Felix snuł się bez celu korytarzem, rozpaczając nad jakością uczelnianej kawy z automatu, pogrążając się myślami już w jesiennej aurze, która miała sprawić, że drzewa pozbędą się swoich liści, a zimny deszcz będzie wkradał się pod poły płaszczy o lekkich podszewkach.

Nawet, jeśli to był wciąż początek października, zaś oślepiające słońce ogrzewało madrycką ziemię do temperatury blisko trzydziestu stopni Celsjusza.

Liczył się nostalgiczny nastrój.

W tym momencie Felix usłyszał coś, czego na pewno się nie spodziewał. Głos Amado. Razem z głosem Cristobala.

Zamaszystym gestem wyrzucił kubek z resztkami kawy do najbliższego śmietnika (a przynajmniej w jego okolice), przyspieszył kroku, poprawił uchwyt na rączce swojej skórzanej teczki i... wpadł prosto na Cristobala, siedzącego przy drewnianym stole, oraz na Amado, który pokazywał mu coś w dużym zeszycie, a potem tłumaczył.

Takiego ciosu Felix się nie spodziewał. Został zdradzony za plecami ze swoim kolegą. Poczuł, jak jego żołądek zawiązywał się na ten widok w supeł, a jego policzki robiły się purpurowe. To dlatego Amado milczał. Wolał po prostu rozmawiać z Cristobalem Caro. Jakby dobrze się znali. Czy utrzymywali ze sobą kontakt w tajemnicy przed Felixem? Kiedy to wszystko się zdążyło wydarzyć?

Chłopak próbował przełknąć ślinę, ale jego krtań blokował wielki kamień. W dodatku o naostrzonych brzegach.

Felix nawet nie zdawał sobie sprawy, że zaczęło mu zależeć mu aż tak bardzo. Pragnął być jedynym przyjacielem Amado. Jedyną osobą, która miałaby do niego dostęp. A tu się okazało, że Ibaiguren zaczął się nagle odzywać chyba do połowy ludzi z uczelni. Jak to się stało? Kiedy i dlaczego?

Książę bez zastanowienia dołączył do towarzystwa przy stole, siadając tuż obok Cristobala. Dokładnie naprzeciwko Amado. Ibaiguren zatrzymał się na moment, po czym wrócił do tłumaczenia nowemu znajomemu rodzajów koniugacji francuskich czasowników. Potraktował Felixa niczym powietrze, nie mówiąc mu nawet głupiego cześć. Odezwał się za to Cristobal.

— Spadaj – powiedział do Garcii.

— Dlaczego mam spadać? – Felix rozumiał z tego wszystkiego coraz mniej. – Znam cię od piętnastu lat, kołku.

— Właśnie dlatego – odwinął się Cristobal. – I nazwałeś mnie kołkiem.

— A on cię nazwał troglodytą. – Książę przestał już przebierać w środkach. Musiał spalić tę nową znajomość, zanim zdążyła złożyć jaja.

— No i co w tym złego? – zdumiał się Cristobal. – Każdy chciałby być greckim filozofem.

Amado podrapał się po czole.

— Tak – wtrącił się do rozmowy. – Ale nie używaj tego terminu na egzaminie. Widziałem, że wykreślili go ze skryptu, który kupuje się na ksero.

Następnie pokręcił głową przecząco w kierunku Felixa, jakby właśnie odbierał mu tym gestem ostatni promyk nadziei. Jego oczy zdawały się mówić: – Myślałem, że jesteś kimś lepszym. Ale jak widać, pomyliłem się.

Felix głośno wypuścił uwięzione w swoich płucach powietrze. Kiedy to wszystko zdążyło się tak spieprzyć? Teraz siedział z wzrokiem utkwionym gdzieś między czubkami swoich sneakersów a nieregularnym kształtem kryształu górskiego, rozciągniętym po szarej, marmurowej posadzce. I słuchał tego, jak jego były, a może wciąż niedoszły przyjaciel, próbował wdusić podstawy francuskiej gramatyki w idealne warunki próżniowe głowy Cristobala Caro. W końcu Amado uznał, że jego dzienna dawka rozbijania drewnianymi grabiami litej skały dotarła do finiszu, wobec czego pożegnał się z chłopakami, a następnie wstał z ławki i odszedł w swoją stronę.

— Skąd ty go tak dobrze znasz? – zapytał Felix z rezygnacją.

— Jesteśmy razem na rektoracie z francuskiego – odpowiedział Cristobal zadowolonym głosem, jakby właśnie wygrał milion euro w narodowej loterii. Amado obiecał mu pomóc zdobyć uwagę Sophie Balleret.

— Chyba na lektoracie... – poprawił Felix, brzmiąc jak przekłuty balon walający się pomiędzy śmieciami na drugi dzień po festynie.

Cristobal zastanowił się przez chwilę. Słyszał wyraźnie, że coś mu zadzwoniło, ale nie dałby sobie obciąć ręki, w którym konkretnie kościele.

— Jesteś pewien, że nie ma na studiach czegoś takiego, jak rektor? – Caro zmarszczył swoje rzadkie, ciemne brwi. – To kim był tamten gostek, który miał przemówienie na imma... immarty... Na rozpoczęciu roku?

Felix ciężko westchnął. Już miał na końcu języka, żeby wysłać go z tym pytaniem do jego najnowszego kumpla, ale zdecydował się cierpliwie wyjaśnić różnice pomiędzy lektoratem a rektoratem. Pomyślał, że Amado na pewno by tak zrobił.

Dlaczego ta baskijska łajza w bluzie z kapturem i klamerkami na włosach potrafiła sprawić, że Felix czuł się przy niej troszeczkę jak śmieć? Powinno być przecież odwrotnie, zgodnie z naturalnym porządkiem rzeczy. Tak, jak go zawsze uczono. Głównym obowiązkiem arystokracji było trwać i stanowić niezmienny element, który decydował o ciągłości państwa, ponieważ misja królewska pochodziła od samego Boga. Książęta dawali zwykłym ludziom poczucie spokoju oraz nadziei przez sam fakt, że istnieli, a także prezentowali się godnie i ozłacali splendorem wszystkie miejsca, które zdecydowali się uświetnić swoją obecnością.

Felix bardzo godnie wyciągnął ze swojej teczki pudełko papierosów. Czuł się okropnie przybity. Jak mógł stracić kogoś, kogo jeszcze nawet nie miał? Wlókł się noga za nogą przed wyjście opustoszałego o tej godzinie budynku uniwersytetu.

Amado opierał się plecami oraz zgiętą nogą o zamkniętą część drzwi od zewnątrz. Palił papierosa. Felix poczuł, jak jego serce najpierw stanęło, a tuż potem delikatnie drgnęło. Po chwili zacisnął szczękę z tego poczucia niesprawiedliwości i wyleciał wprost przed budynek, gotowy do konfrontacji w celu wyszarpania z Amado konkretnej odpowiedzi.

— Dlaczego mnie unikasz? – spytał wprost, ustawiając się dokładnie naprzeciwko Baskijczyka, żeby utrudnić mu wyminięcie i odejście bez słowa.

— A ty dlaczego ciągle za mną łazisz? – odpowiedział Ibaiguren pytaniem, wypuszczając bezczelnie dym w twarz tego, który ośmielił się podejść tak blisko. – Zakochałeś się we mnie? Chcesz buzi?

Szczęka Felixa w tym momencie otworzyła się na dobre. Niby figure of speech, ale jakoś boleśnie celnie to zabrzmiało.

— Nie. – Wzruszył ramionami. 

Amado nonszalancko strzepnął pod nogi popiół z papierosa, który po chwili uleciał w powietrze, niesiony skrzydłami wiatru. Felix zacisnął pięści z wkurwienia. Nie powinien dawać się tak rozstawiać po kątach. Nie powinien być traktowany jak mieszanina mebla z powietrzem przez baskijską łajzę. Powinien powiedzieć coś, co dla odmiany zepchnie Ibaigurena do defensywy.

— Tak – sapnął gniewnie, patrząc prosto w piwne oczy Amado. – Zakochałem się – oznajmił z pełnym przekonaniem. – I chcę buzi.

Amado pstryknięciem palców pozbył się papierosa, a ten wleciał wprost do dziury ustawionego obok śmietniczka. Następnie chwycił w obie dłonie biały materiał bawełnianej, eleganckiej koszulki Felixa i przyciągnął kompletnie oniemiałego chłopaka wprost pod swoje usta. Przymknął powieki. Pochylił się do przodu. Dotknął wargami jego rozchylonych, lekko drżących warg. Poczuł na sobie jego niespokojny, urywany, płytki oddech. Wyraźnie czuł na swojej klatce piersiowej bicie jego serca. Lekko się w tym momencie uśmiechnął. Felix w odpowiedzi kompletnie przestał oddychać. Amado wsunął swój język delikatnie do ust Felixa, aż dotknął jego nieruchomego języka, a puls Garcii przyspieszył do ponaddźwiękowej prędkości. Chłopak cały zaczął drżeć, podczas gdy Amado się w tym momencie wycofał i wytarł sobie wierzchem dłoni usta.

— Proszę bardzo – powiedział. – Dostałeś buzi.

A potem odszedł w stronę ustawionego nieopodal parkingu.

KONIEC AKTU PIERWSZEGO

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top