6. ("Let's Dance")
Ilość wyrazów: 1842
⛔: narkotyki
-------------------------------
Z czarnej limuzyny, kierowanej przez szofera, wysiadła szatynka w butelkowozielonej sukience do kolan. Chwilę później, wysiadła ONA. Złotowłosa dziewczyna, która słonecznym uśmiechem rozświetlała mrok zapadającej nocy. Perły wypadały jej z ust wraz z każdym wypowiadanym słowem. Brąz jej oczu przypominał ziemię żyzną i dobrą, wydającą z siebie plony gotowe na to, by wykarmić całą ludzkość.
Cristobal Caro stanął jak wmurowany.
— O kuźwa... Jest idealna. – Uderzył się ręką w czoło. – Ale bym ją wyruchał.
Felix i Amado wymienili między sobą zaniepokojone spojrzenia. Uwagę Cristobala przykuła właśnie Sophie Balleret – następczyni książęcego tronu Monako, która przechadzała się po podwórzu w towarzystwie koleżanki, oraz ochroniarza o pięściach wyglądających na twarde.
— Wiesz co – zająknął się Felix. – Może do takiej dziewczyny trzeba odrobinę delikatniej...
Olśniewająca, złotowłosa piękność dopiero co wyfrunęła z murów liceum prowadzonego przez siostry zakonne i rozpoczęła studia na francuskiej Sorbonie. Izolowana przez matkę od perwersji monakijskiego dworu, ufnie lądowała na każdym parapecie, nie zaznając dotychczas dzioba imprezowego orła ani jastrzębia.
Ani tym bardziej sępa.
— Za kogo ty mnie uważasz? Za jakiegoś buca? – wykrzyknął Cristobal, chwytając się za serce, które właśnie łamało mu się z tęsknoty za tym, co ulotne i niewypowiedziane. – Myślisz, że ja nie mam w sobie żadnego romantyzmu?
— Ja myślę, że ona jest za sztywna dla ciebie. – Katja podeszła do chłopaków i uwiesiła się na ramionach Cristobala oraz Felixa. Była ubrana w białe, materiałowe spodnie oraz top w takim samym kolorze. – Moim zdaniem, nie ma sensu, żebyś podbijał do niej na początku roku. Nie potrafiłaby cię docenić. Daj jej trochę czasu.
— A co, jeśli na końcu roku mnie już tutaj nie będzie? – westchnął zdruzgotany Cristobal, patrząc na ochroniarza, który nie odstępował Sophie o krok. Następnie pomyślał o nikłym procencie materiału, jaki udało mu się zrozumieć podczas wykładów. Obawiał się, że zdobycie papieru potwierdzającego ukończenie edukacji wyższej mogło się znaleźć – tak naprawdę – poza jego zasięgiem. Poważna nauka okazała się dla niego zbyt trudna. Przepiękne, inteligentne dziewczyny, takie jak Sophie, nigdy nie będą chciały na niego spojrzeć. W ciągu tej jednej, krótkiej chwili, Cristobal utracił całe złudzenia, które w sobie pielęgnował, odkąd zapisał się do grona studentów Wyższej Szkoły Administracji w Biznesie.
Załamany ogarniającą go świadomością swoich ograniczeń, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku białej hacjendy, żeby upodlić się pierwszym lepszym mózgotrzepem, który miał mu wpaść w ręce.
Katja położyła zwolnioną właśnie dłoń na ramieniu Amado.
— A wy co tak stoicie jak kołki? – spytała ponaglająco. – To nie jest wasz kolega? Musicie mu pomóc.
Amado nie sądził, żeby jego kolegą był człowiek, o którym przed chwilą wypowiedział się po raz pierwszy w życiu, w dodatku nazywając go troglo... uczniem Sokratesa.
— To projekt na lata – mruknął. – Do tego czasu zdąży o niej zapomnieć.
— Ty chyba nie wiesz, jak działa miłość – zdenerwowała się Katja. – Miłości się nie zapomina. Ona raz wykiełkuje, a potem żyje w tobie już do końca, nawet jeśli jej nienawidzisz.
— Czyli jest jak tasiemiec – odpowiedział Amado.
— Katja Coelho – rzucił półgębkiem Felix.
— Jesteście okropni. Zachowujecie się jak chłopcy, którzy się śmieją, kiedy usłyszą słowo penis. – Katja tupnęła jasnoniebieskim butem, spod którego wzniósł się piasek. – Chodźcie, napijemy się, wypalimy coś i pogramy w butelkę.
Amado i Felix zaczęli się skręcać ze śmiechu, gdy tylko dziewczyna wypowiedziała słowo symbolizujące męski organ płciowy.
Katja prychnęła i poszła po jakiegoś drinka, a Amado zapytał:
— Jak długo znasz się z Cristobalem?
— Od jakichś piętnastu lat. – Felix z trudnością policzył w pamięci. – Byliśmy razem na obozie piłkarskim.
— I jak to się stało, że ty jesteś w jakimś minimalnym stopniu sensowny – Amado postarał się nie używać zbyt mocnego komplementu, żeby nie okazać w ten sposób swojej słabości – a twój kolega jest takim... greckim uczonym?
Baskijczyk rozejrzał się, czy Cristobal znowu nie podsłuchiwał.
— On ma jakąś rodzinę? – dokończył, autentycznie już zaciekawiony.
Felix wzruszył ramionami. Nigdy nie zastanawiał się nad przymiotami intelektualnymi kolegi. Nie postrzegał ich też jako czegoś bardzo złego. Rodzina Caro posiadała potężną winnicę nieopodal Walencji, którą zarządzali managerowie. Cristobal mógł przez całe życie balować, jeździć na safari, chodzić do modnych klubów, podróżować na jachtach, nie składając przy tym ani jednego gramatycznie poprawnego zdania, i nic by mu się nie stało.
Wszyscy z nich mogli leżeć do góry brzuchami, grać na konsolach, chodzić na mecze, a majątek, zdobyty w wojnach sprzed stuleci, i tak by na siebie zarabiał. Każdy tutaj był opasłym kotem domowym, którego jedynym zadaniem dnia było zeskoczyć z kanapy, nażreć się karmy, skorzystać z kuwety i wrócić na łóżko.
Tytuły się dziedziczyło. Majątki również. Liczyły się wyłącznie znajomości, lojalność, przynależność do zamkniętego kręgu. Felix miał tylko jeden, jedyny obowiązek: poślubić odpowiednią kobietę i płodzić z nią małe książęta. Nie musiał przejmować się resztą. Stadnina koni, ziemia, produkcja oliwy – to wszystko miało kiedyś należeć do niego.
Amado się skrzywił, obserwując to nagromadzenie zepsucia i braku wewnętrznej potrzeby wykazywania ambicji. Całe pokolenia rodzin jego nowych znajomych żyły z ustawiania się w kierunku wiejącego wiatru. Jednocześnie to właśnie ich uznawano za elitę. To oni byli śledzeni z wypiekami na twarzy przez magazyny plotkarskie i to ich obecność decydowała o tym, że Wyższa Szkoła Administracji w Biznesie była uważana za prestiżowe miejsce. Podczas gdy uczelniany gatekeeping odrzucał o wiele mądrzejszych, lecz biedniejszych kandydatów.
Jego nowi znajomi w przyszłości mieli zostać zakulisową siłą wpływu w Hiszpanii. Nie dlatego, że byli najbardziej kompetentni albo oddani służbie narodowi. Dlatego, że urodzili się w odpowiednim miejscu i we właściwym czasie. Przez lata żenili się między sobą i poznawali wzajemnie.
Amado odkrywał w sobie coraz więcej rewolucyjnego zacięcia. Zdawało mu się, że był w tym rozkrzyczanym miejscu sam, a dookoła otaczała go pustka. Głucha i bezsensowna. Trująca każdą zdrową komórkę do szpiku kości. Nigdy tak wyraźnie nie uderzyła go przynależność do innego świata. Wszystko w ich domu było inne niż tutaj. Jego ojciec ukończył nauki polityczne. Matka była profesorem literaturoznawstwa. Wszystko, co znał, miało jakiś wyższy cel. Nawet jeśli ten cel – zdaniem Amado – wcale nie uświęcał środków.
— Ciasteczko. – Katja wyrosła jak spod ziemi z talerzykiem. – I coś na popitkę. Chodźcie już z nami grać, bo wszyscy na was czekają.
Felix Garcia sięgnął po polepszacz nastroju, sugerując że humor Ibaigurena również wymagał odświeżenia. Amado dokończył papierosa, zamknął oczy i skusił się na kolejny smakołyk. Zdecydował się tu zostać. W końcu mógłby opowiedzieć ojcu, że udało mu się nawiązać ważne kontakty. Nie sądził jednak, że wytrzymałby tę imprezę na trzeźwo.
Po drodze wypił jeszcze kilka shotów. Wreszcie był gotowy, żeby usiąść po turecku na dywanie i przyłączyć się do osób siedzących w kółeczku. Grupa podchmielonych studentów kręciła opróżnionym pojemnikiem po winie, zadawała sobie wzajemnie pytania albo kazała sobie wykonywać polecenia.
Butelką zakręcił akurat Cristobal i zrobił to tak, żeby trafiła w Amado. Wszyscy zaczęli klaskać i się śmiać, aż nawet sam Baskijczyk uniósł lekko kąciki niezadowolonych ust. Na jedną rzecz nie mógł tu narzekać. Lekko wstawione towarzystwo zdecydowało się potraktować go jak jednego ze swoich. Pseudoznajomość z Garcią miała jednak jakieś swoje zalety.
— Pytanie czy wyzwanie? – zawył Cristobal, węsząc krew, a reszta zgromadzonych wydała z siebie podekscytowane jęki.
— Wyzwanie, oczywiście. – Zadarł nos Amado. Nie zamierzał odpowiadać na pytania bandy idiotów, jak również zdradzać im żadnych informacji za swój temat.
— Okej. – Cristobal zacierał ręce. – Pocałuj Katję.
— Co? – Felix poczuł, że ten kolega, którego on bronił własną piersią przed nadlatującymi inwektywami, zdecydował się przeszyć wspomnianą pierś przy pierwszej nadarzającej się okazji. – On nie może, bo... ma dziewczynę! – wykrzyknął rozpaczliwie, a jego głos rozpłynął się wśród ogólnej wesołości.
— Jesteś zazdrosny o mnie, Feli! – zachichotała głośno Katja, klaszcząc w ręce. – Jakie to słodkie!
Felix poczuł akurat gorzki smak zazdrości, a nawet nieprzyjemny ból odrzucenia, jednak to nie ciemna blondynka o szwedzkim pochodzeniu była tego przyczyną. Amado był j-e-g-o prywatnym przedmiotem. To on go sobie znalazł jako pierwszy. On pierwszy z nim rozmawiał. Dlaczego więc wszyscy inni myśleli, że mogli go tak po prostu dotykać, a nawet całować? Albo mu rozkazywać?
Amado nie przejmował się wewnętrznymi dramatami Felixa i – ku jego przerażeniu – odłożył na bok paniczną awersję do niezamawianego dotyku. Przysunął się w stronę dziewczyny ubranej na biało, delikatnie odchylił jej długie włosy, a następnie złożył na jej policzku przyjacielskiego całusa.
— Ale miałem na myśli taki prawdziwy pocałunek! – wykrzyknął Cristobal.
— To się naucz precyzyjnie wysławiać. – Amado posłał mu uśmiech ociekający sarkazmem. – Nie moja wina, że nie potrafisz.
Kręcili butelką jeszcze kilka razy. Kiedy szyjka pojemnika po winie wskazała na Katję, ona wybrała pytanie i musiała opowiedzieć o swojej największej fantazji seksualnej. Powiedziała, że chciałaby się dowiedzieć, jak to jest uprawiać seks z prawdziwej miłości. Następna kolejka należała do niej. Wylosowała Felixa. On zdecydował się na wybór wyzwania.
— Chcę, żebyś dla mnie zatańczył. – Katja pokazała palcem na niewysoki stolik – O, na tamtym stole. Przysuńcie go tutaj, chłopaki.
Felix nie miał nic przeciwko takiemu obrotowi zdarzeń. Czuł się wystarczająco bezpieczny i zrelaksowany w towarzystwie przyjaciół. Zaczął się śmiać z otrzymanego polecenia i zapomniał z tego wszystkiego, że ten mebel był wykonany z rzadkiego i cennego afrykańskiego drewna, na które jego rodzice zapisywali się z kilkuletnim wyprzedzeniem. Teraz po blacie walała się niewciągnięta do końca kokaina, przylepiało się do niego wino, a nawet ktoś już zdążył rozbić sobie łuk brwiowy o jego krawędź, w efekcie czego jeden z rogów był obficie pokryty gęstniejącą, bordową cieczą.
Felix wskoczył na górę i zaczął się wydurniać. Patrzył z góry na świat, który wirował u jego stóp. Słuchał śmiechu, nawoływań i braw skierowanych do niego. W tym jednym momencie, czuł się jak król kuli ziemskiej. Miał wrażenie, że mógłby naprawdę nim zostać.
Dostrzegł roześmiane oczy Amado i jego dłonie, łączące się co chwilę w rytmicznym oklasku. Kontakt wzrokowy między chłopakami potrwał o jedną sekundę za długo. Okazała się ona śmiertelna. Amado wsadził w usta dwa palce i głośno zagwizdał, a następnie z tylnej kieszeni spodni wyciągnął cały plik banknotów. Przywołał Garcię do siebie. Ten poruszył seksownie biodrami w jego kierunku, symulując gotowość do wykonania striptizu. Felix nie był trzeźwy. Zdecydowanie nie myślał. Chęć znalezienia się tuż przy Amado, pod pozorem wygłupów, przesłoniła mu zawstydzenie wywołane widokiem jego słodkiego, niewinnego uśmiechu, który w tej chwili z pewnością był adresowany wyłącznie do niego.
Pomyślał, że Amado Ibaiguren jednak nie kłamał. Naprawdę potrafił się uśmiechać.
Felix nagle poczuł, jak męska dłoń dotknęła jego nagiej skóry. Wstrząsnął nim dreszcz. Poczuł czyjeś palce pomiędzy swoim paskiem od spodni a podwiniętą szarą koszulką. Amado naprawdę to zrobił. Właśnie włożył mu za gumkę od bokserek kilka tysięcy euro.
A po chwili sam stał obok Felixa na stole. Nie odzywał się. Miał zamknięte oczy. Kiwał się do piosenki Davida Bowiego. Z uśmiechem pachnącym tak pięknie, jak migdałowy deser. Podawany z wodą różaną i lodami z zielonej herbaty.
Felix nie odezwał się choćby słowem, żeby nie niszczyć zaklęcia, które sprawiło, że on i Amado znaleźli się tak blisko siebie. To działo się zbyt szybko i na pewno nie mogło być do końca prawdziwe. Ale jemu to nawet nie przeszkadzało. Kołysał się tuż obok. Dawał się porwać magii. Był zbyt upojony chwilą, żeby w tym radosnym, migdałowym zapachu rozpoznać...
...cyjanek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top