5. ("Bohemian Like You")

Ilość wyrazów: 2553

⛔: narkotyki, wulgaryzmy, seksizm, toksyczna relacja

-------------------------------

W piątek po południu Amado wsiadł w swoje żółte Lamborghini Murciélago, a następnie wyruszył obwodnicą Madrytu do rezydencji rodziny Garcia de Leon, oglądając przez okno krajobraz spalony letnim słońcem. Zamierzał w miarę szybko uporać się z zadaniem, które polegało na dostarczeniu Felixowi zamówionych przez niego narkotyków. W radiu leciała piosenka z reklamy Vodafone. Amado podśpiewywał ją sobie pod nosem.

Wreszcie podjechał pod wysoki mur odgradzający posiadłość od świata, gdzie otworzyła się przed nim potężna, żelazna brama i chłopak mógł wjechać do wewnątrz. Jego oczom ukazał się dwupiętrowy budynek, pomalowany na biało. Był ozdobiony kolumienkami oraz drewnianymi okiennicami. Dookoła stały donice z dorodnymi kwiatami.

Amado skierował się w stronę mniejszego domku, który wyglądał mu na garaż. Tu również otworzyła się brama wjazdowa, więc Ibaiguren wjechał do środka. Szukając miejsca do parkowania, zauważył kilka pojazdów, które pasowały mu stylem do mężczyzny po czterdziestce. Jak się domyślał, należały one do ojca rodziny. Obok nich stał duży, rodzinny SUV w czarnym kolorze, którym pewnie de Leonowie jeździli na wakacje. Zobaczył też wypolerowany, zwinny motocykl, który zapewne należał do Felixa.

W końcu pojawiło się i książątko. Wyszło zza ściany ubrane w czarne jeansy i szary podkoszulek bez logo. Amado wiedział, że to nie były ani zwykłe spodnie, ani zwyczajna koszulka. Wiedział też, że platynowego zegarka ze szczupłego książęcego nadgarstka nie dało się kupić w każdym jednym sklepie z Rolexami. Poczuł się nieco gorzej ze świadomością, że chociaż sam pochodził z szanowanej rodziny o długich tradycjach inteligenckich, zaś majątek jego rodziców zbliżał się do magicznej granicy miliarda dolarów, to i tak nigdy nie będzie należał do tego samego kręgu, do którego należał Felix.

Na szczęście, w porę odezwało się jego komunistyczne wychowanie, pochodzące zarówno od ojca, działacza Herri Batasuna (*partia polityczna związana z ETA, opierająca się częściowo na marksizmie-leninizmie), jak i matki, związanej ideologicznie z FARC (*lewicowe siły zbrojne Kolumbii). – A jebać to – mruknął do siebie, trzaskając drzwiami od Lamborghini. – Któregoś dnia popłynie ulicą krew klasy próżniaczej.

Zarzucił na plecy czarną torbę i z obrażoną miną ruszył w kierunku Garcii de Leona, bo niestety, musiał rozpocząć od podziękowań. Felix dotrzymał swojej części umowy.

— Dzwonili do mnie wczoraj – wymamrotał niechętnie. – Przepisali mnie do sekcji strzeleckiej. Dziękuję.

Amado wreszcie mógł pożegnać się z piłką nożną, a przywitać z tym, co lubił najbardziej, i co nie było przy tym heroiną. Mógł zakładać słuchawki wygłuszające, patrzeć na swój tor, następnie na zegar, oraz strzelać do tarczy.

— Miałeś kwalifikację olimpijską do Sydney, deklu – wypomniał mu Felix z wyrzutem. Dogrzebał się do tej informacji na dwudziestej stronie wyników wyszukiwania hasła: Ibaiguren shooting, tuż po opisach działalności amadowego ojca. – Dlaczego od razu mi nie powiedziałeś?

Amado przeklął w myśli. Nie pojechał w ubiegłym roku na Igrzyska i musiał dać sobie spokój ze strzelectwem sportowym, bo za bardzo przyciągał uwagę nazwiskiem. Nie pogodził się z tym do końca. Miał wrażenie, że odebrano mu w ten sposób jego największy życiowy sukces i jedyne bodaj prawdziwe marzenie, nad którym pracował ciężko każdego dnia, odkąd tylko nauczył się chodzić i po raz pierwszy zagościł na strzelnicy, która kryła się w podziemiach jego domu. Dał się jednak przekonać, że tak było lepiej. Nie chciał przecież, żeby każde wiadomości sportowe w blisko dwustu krajach, istniejących na świecie, tłumaczyły widzom, czym dokładnie zajmowała się jego rodzina. Narkotyki oraz przygotowania do aktów terrorystycznych potrzebowały ciszy.

Zsunął z ramienia sportową torbę, wypełnioną towarem.

— Nie twój zasrany interes. – Upuścił ją Felixowi pod nogi. – Masz i się odpierdol.

— Co ty tym tak rzucasz? – zdenerwował się Felix.

Liczył na jakąś wyraźniejszą formę wdzięczności po tym, jak wysłał własnego ojca na pięć godzin do ubikacji, bo nie był pewien ile środka przeczyszczającego powinien mu dosypać do kawy, a następnie, korzystając z oficjalnych numerów książęcej kancelarii, przekonał władze uczelni, że Amado został objęty programem, który miał uczynić z niego tajnego współpracownika hiszpańskich służb.

— Nic ci się tam nie potłucze. – Amado uniósł się honorem. – Wszystko jest popakowane.

Otworzył suwak, żeby pokazać produkty leżące w podpisanych paczuszkach. Osobiście odbierał je nad ranem z magazynu w Donostii (*baskijska nazwa San Sebastian).

— Musicie uważać. To jest czystsze niż każdy towar, którego próbowaliście – ostrzegł. – Nie rozdawaj więcej, niż trzeba, bo gdyby ktoś próbował to sprzedawać, to w laboratorium ustalą, że to jest ode mnie.

Felix skinął głową i pochylił się nad otwartą torbą, żeby obejrzeć ten wyłowiony z dna morza skarb. Pełen złota i drogich kamieni.

— Ciasteczka na dobry humor? – Zauważył opakowanie słodyczy z marihuaną. – Chyba nie działają.

Przyjrzał się Baskijczykowi. Dostrzegł znaną już nadąsaną minę, czarną bluzę z kapturem i jaśniejsze jeansy z nogawkami rozszerzanymi ku dołowi, spod których wystawały czarno-białe trampki.

Amado zmarszczył brwi jeszcze bardziej. Źle przyjął tę obelgę.

— Jak to nie działają, co ty pierdolisz? – Nerwowo uchylił plastikowe wieczko, wyjął spod niego dwa kruche wypieki i włożył je sobie do ust.

***

Nie trzeba było zbyt długo czekać na wyniki przeprowadzonego właśnie eksperymentu. Pół godziny później, jeden i drugi prawie spadali ze schodów. 

Pomiędzy spazmami śmiechu, chłopcy próbowali dotrzeć do pokoju Felixa, który wydawał się być tak blisko, a jednocześnie znajdował się tak daleko.

Młodemu księciu, który właśnie desperacko łapał się poręczy, przypominającej mu dzikiego węża w dżungli amazońskiej, wymsknęło się nagle z ust coś, co planował zachować w sekrecie:

— Thomas nie będzie zgłaszał zawiadomienia o przestępstwie.

Nie zależało mu na tym, żeby Amado dowiedział się o tym, co Felix dla niego zrobił. Obawiał się, że Ibaiguren będzie odczytywał w tej deklaracji coś więcej, niż powinien. Ale to musiała być kwestia tego węża, który właśnie wyciągał do chłopców swój syczący, rozgałęziony język. Felix zdawał sobie sprawę z tego, że mogły to być ostatnie słowa, które miał kiedykolwiek wypowiedzieć w swoim życiu. A pragnął odejść zapamiętany jako dobry człowiek. Jako ten, który pogodził się ze swoim śmiertelnym wrogiem. Dlatego właśnie wyświadczył mu tę ostatnią przysługę. Taką, która uratuje go przed zniszczeniem. 

***

Aragonés przebywał w tamtym czasie w domu na zwolnieniu lekarskim. Nosił maskę stabilizującą złamany nos. Dyszał żądzą najokrutniejszej zemsty. Felix go odwiedzał, żeby sprawdzić, jak się czuje, trochę z nim pogadać i pograć na konsoli. Nieoczekiwanie dla siebie zauważył, że chociaż z całego serca zależało mu na przyjacielu, teoretycznie dalej go pożądał, a wspólne spędzanie czasu sprawiało mu radość, to jednak stał się również wobec niego odrobinę bardziej krytyczny. Dostrzegał rysy tam, gdzie wcześniej nie przyszłoby mu do głowy ich szukać.

I chyba nie mógł wygonić z myśli obrazka Amado, tego popierdolonego chłopaka, który chował w oczach lęk przed dotykiem, i którego bardzo chciałby oswoić. Felix lubił mieć rzeczy, których inni mu zazdrościli. Doszedł do wniosku, że Amado mógłby być właśnie takim przedmiotem.

Dlatego postanowił odwieść Thomasa od pomysłu zaciągnięcia Ibaigurena do sądu.

— A pamiętasz o tym, że to ty pierwszy próbowałeś mu zajebać? – przypomniał.

— Bo zasłużył – burknął Thomas, z trudem łapiąc oddech. – Sfaulował mnie.

— No tak – zgodził się Felix. – Ale przy okazji coś może też wyjść na twój temat.

— Nic nie wyjdzie. Przecież nikt nie będzie zeznawał na jego korzyść.

— Ale jego starzy mają kupę hajsu. – Felix wymyślał argumenty na bieżąco, jednocześnie wykonując kopniaka postacią Anny Williams z Tekkena. – Może tam było nagranie? Albo jakiś ogrodnik, który z zazdrości mógłby chcieć ci dosrać? Sam nie wiem.

Thomas zmrużył oczy tak mocno, jak tylko pozwalała mu na to maska uciskająca opuchniętą twarz. Każdy grymas kosztował go sporo bólu.

— Dlaczego ty go bronisz?

— Ja go bronię? – wrzasnął Felix, zapierając się dłońmi jak przy egzorcyzmie. – Jak możesz tak myśleć? Nie chcę, żeby to się obróciło przeciwko tobie.

Tu powiedział prawdę. Owszem. Ale nie w całości.

***

Amado również nie rozumiał, o co w tym wszystkim chodziło. Niewiele rzeczy działo się bez przyczyny, a już na pewno wspieranie nieznajomego przeciwko własnemu przyjacielowi. 

Zatrzymał się przy ścianie, oparł swoje ręce na biodrach i spróbował odczytać ukryty motyw na twarzy gospodarza domu, jednak zażyte narkotyki nieco mu w tym przeszkadzały.

— Dlaczego to zrobiłeś? – zapytał w końcu.

Felix zastanawiał się nad odpowiedzią. Jego myśli podpowiadały mu same prawdziwe powody:

Bo cię polubiłem.

Bo chciałbym cię bliżej poznać.

Bo to nie byłoby w pełni sprawiedliwe.

— Bo będę organizował więcej domówek i potrzebuję więcej towaru – oznajmił wreszcie, unosząc zarozumiale głowę. – Chciałeś od mnie przysług, to teraz nie pierdol, że coś ci się nie podoba – warknął.

Amado przyjął tę informację do wiadomości. Pomyślał, że to był miły gest, ale nie chciał wyjść na faceta, który ciągle potrzebuje pomocy, zwłaszcza tej pochodzącej od książątka. Dlatego zdecydował się odpowiedzieć oschle:

— Nikt ci nie kazał wpierdalać się w moje sprawy. Sam potrafię zadbać o swoje interesy.

Felix wzruszył ramionami. Poczuł się urażony, ale już się do tego powoli przyzwyczajał.

— Nigdy ci w niczym już nie pomogę. Możesz mnie błagać na kolanach. – Otworzył z kopa drzwi do swojego pokoju, podszedł do półki z grami na Playstation, zawahał się przez chwilę nad FIFĄ, ale jednak wybrał Tomb Raidera.

Przez chwilę pomyślał nad sensem słów, które opuściły dość przypadkowo jego usta. Czy to Freud nagle przechwycił jego myśli, a następnie przemówił przez jego aparat mowy?

Przecież Felix nie miałby nic przeciwko widokowi Amado na kolanach. Nic, absolutnie nic.

Ledwie odwrócił głowę, a już zobaczył Ibaigurena lustrującego wzrokiem jego półkę z książkami, komiksami, płytami i grami.

— Dlaczego się gapisz na moje rzeczy? – zapytał swojego gościa niezbyt uprzejmie. Podświadomie bał się, że zostanie przez niego oceniony i że efekt tej oceny nie będzie dla Felixa optymistyczny.

Amado tymczasem przerzucał wzrokiem po tytułach. Zobaczył Braci Karamazow Dostojewskiego, płyty Massive Attack, Björk, Radiohead. Scenariusze do gier RPG. Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że obaj mieli podobny gust, co z kolei sprawiało, że czuł się w obecności Felixa zaskakująco spokojnie, chociaż pewnie nie powinien. Dzieliło ich, mimo wszystko, zbyt dużo.

Bo chciałbym cię bliżej poznać – pomyślał.

— Bo stoją – odpowiedział na głos. – Na co innego mam się niby gapić? Na twoją dupę?

— Na cycki. – Felix włożył do konsoli płytę z grą i po chwili na ekranie telewizora wyświetliła się postać komputerowej pani archeolog, Lary Croft.

— Powinni jej zrobić jakieś realistyczne – narzekał Amado. Nie rozumiał, dlaczego biedna Lara musiała spełniać mokre zachcianki gamerskiego plemienia spermiarzy, kosztem nieuniknionych problemów z kręgosłupem.

— No co ty, są zajebiste – zdziwił się Felix, wykonując podskok postacią Lary i przyglądając się jej biustowi. Zaczynał sobie przypominać, czym Katja Hedqvist zwróciła na siebie jego uwagę.

— Wyobraź sobie że ty masz takie jajca, jak ona ma cycki. I musisz z nimi wszędzie zapierdalać. Wtedy byś zobaczył, jakie to zajebiste – prychnął Amado, ale i tak usiadł obok na specjalnej poduszce, żeby sobie pograć. – Moja dziewczyna ma takie piersi, i mówi, że ją bolą, kiedy biega.

Felix jednym uchem wpuścił, a drugim wypuścił wypowiedź na temat głównej postaci z gry, zwracając uwagę na coś zupełnie innego. Poczuł nieznane, nieprzyjemne ukłucie w dole brzucha.

— Zaraz. Ty masz dziewczynę? – upewnił się, czy aby przypadkiem się nie przesłyszał.

Dobry humor z ciasteczek właśnie się skończył.

— A co w tym dziwnego? – zapytał Amado, zabierając pada z zaskakująco bezwładnych w tym momencie dłoni Felixa.

Amado zdawał sobie sprawę, że to słowo może określało Mercedes na wyrost, bo nigdy jej niczego nie obiecywał, ale faktycznie, od kilku lat spędzali czas razem. W dodatku, przy pełnym poparciu rodziców. Mercedes potrafiła się do niego dostosować, a on potrafił jej to niekiedy wynagrodzić.

— I pozwalasz jej się dotykać? – Felix starał się odbijać piłeczkę. Trudno mu było sobie wyobrazić Amado w związku z kimkolwiek. Chyba wolałby, gdyby był zupełnie samotny i niezdolny do stworzenia jakiejkolwiek relacji. Wtedy on sam mógłby się stać dla niego najbliższą osobą.

— A co, zazdrościsz? – odpyskował Amado.

— A co, flirtujesz ze mną? – odpowiedział Felix, samemu nie wierząc w którą stronę wędrowała ta rozmowa. Nie to, żeby miał coś przeciwko.

— Taa, chciałbyś. – Amado się zaśmiał.

W tym momencie Felix poczuł dreszcz niepokoju i drobne kropelki potu formujące się na czole. Bał się, że jego maksymalnie ostrożne ukradkowe spojrzenia rzucały się odrobinę za bardzo w oczy. Teoretycznie przyglądał się Ibaigurenowi wyłącznie z ciekawości. Żeby wiedzieć, co ma o nim sądzić. Nic ponadto.

— Nie jestem homo – rzucił Felix cierpko, w zasadzie nie kłamiąc.

— Nie moja sprawa. Bądź sobie, kim chcesz – odpowiedział Amado, po czym wysłał Larę Croft na kolejną misję.

On sam nie zastanawiał się nad swoją seksualnością. Miał w życiu tylko trzy partnerki, w dodatku o tym, że na imprezie przespał się z Violet Cassel, dowiedział się jako ostatni. Miał wrażenie, że za rękę do sypialni zaprowadził go anioł. Dopiero poniedziałkowa reakcja jego tak-jakby-dziewczyny nie pozostawiła mu wątpliwości. Mercedes milczała i zabijała go wzrokiem. On wzruszał ramionami, udając twardego.

Jednak jego wieczory powoli zaczynały wydawać się puste, a seks przy użyciu własnej dłoni okazywał się mniej atrakcyjny niż z brunetką w czarnych pończochach i koronkowej bieliźnie. Musiał się trochę postarać, żeby Mercedes ponownie zechciała go zaszczycić rozmową.

W końcu przyjęła go z powrotem, uśmiechając się z poczuciem wyższości. Wiedziała, że on wróci. Amado zawsze do niej wracał ze swoich mentalnych podróży. Nikt inny nie potrafiłby z nim wytrzymać. Tylko ona widziała jego demony. Tylko przy niej czuł się w miarę bezpiecznie.

***

Po zakończeniu kilku rundek rozgrywki na Playstation, zegar wskazywał godzinę, o której można się było spodziewać pierwszych gości.

Amado uznał, że zasiedział się wystarczająco długo. Zamierzał pójść do garażu po swój samochód, nawet jeśli nie był wystarczająco trzeźwy, żeby nim kierować. Nie chciał jednak minąć się w przejściu z zaproszonymi osobami.

Chłopcy zeszli więc na dół, a następnie wyszli na zewnątrz. Przez otwartą bramę powoli zaczęły wtaczać się sportowe auta o najprzeróżniejszych barwach, a światło lamp ogrodowych rozjaśniało podwórze pośród wieczornego mroku.

— Jesteś pewien, że nie chcesz zostać na imprezie? – zapytał Felix, w ostatniej chwili przypominając sobie, że może jednak nie powinien klepać przy tym Amado po ramieniu.

Amado obejrzał się za siebie, dostrzegając w oddali podążającego w ich stronę Cristobala Caro.

— Nie, dopóki zadajesz się z tymi troglodytami – odpowiedział i odszedł na kilkanaście kroków. Zatrzymał się, żeby wyjąć z kieszeni papierosa, a także odetchnąć głęboko świeżym powietrzem. Musiał się doprowadzić do stanu używalności, jeżeli miał zamiar kierować pojazdem.

Usłyszał za sobą niepewny głos Cristobala, skierowany w stronę Felixa:

— Kto to jest tro... troglo... troglodyt?

— Troglodyci to było koło naukowe w starożytnej Grecji – wyjaśnił Felix autorytatywnym głosem. – Uczniowie Sokratesa. Gdybyś nie spał na ćwiczeniach, to byś wiedział. – Trzepnął Cristobala w tył głowy stosem ulotek z numerami telefonu do pizzerii.

Amado nie mógł się powstrzymać przed lekkim uśmiechem. To było miłe. To było naprawdę miłe. Nie spodziewał się, że Cristobal mógłby wychwycić jego komentarz, a już na pewno, że mógłby zrozumieć jego właściwy przekaz. Niby Amado wcale nie dbał o uczucia tej bandy książątek, ale też jakoś nie bawiło go pastwienie się nad o wiele głupszymi od siebie. Dlatego sposób, w jaki Garcia zadbał o to, żeby Cristobalowi nie zrobiło się przykro, wydał mu się naprawdę pomysłowy i słodki.

Jakaś nieposkromiona ciekawość podpowiadała Amado, że powinien się przyjrzeć Felixowi dokładniej. Chociażby z tego powodu, że to była jedyna osoba, która z nim tu rozmawiała.

I może jeszcze z kilku innych powodów.

A tak poza tym, naprawdę nie powinien prowadzić w tym momencie samochodu. No bo jak to tak? Po narkotykach? Przecież to było bez sensu.

Głęboko zaciągnął się gryzącym dymem z kubańskiego tytoniu, wypuszczając ustami w powietrze siwą strużkę, która stopniowo rozmywała się wśród mroku i gwiazd. Włożył rękę w kieszeń spodni i obrócił się na pięcie, ze słowami:

— No dobra. Mogę zostać na parę minut. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top