4. ("Clint Eastwood")
Ilość wyrazów: 2410
⛔: przemoc, wulgaryzmy
-------------------------------
Felix przyspieszył kroku, obawiając się, że Amado mógł zlekceważyć trenera i po prostu pójść do domu. On jednak usiadł na najniżej położonym betonowym murku trybun, bo chciał pokazać wszystkim, że wciąż tu był i ich obserwował. Jego zdaniem, po tym, co zaprezentował na boisku, nikt teraz nie powinien mieć śmiałości, żeby się do niego zbliżyć. Wydawało mu się, że niskim nakładem sił i środków osiągnął upragniony cel. Wymarzony spokój był na wyciągnięcie ręki.
Jego radość potrwała jednak tylko przez trzy minuty.
Felix Garcia de Leon zmierzał dokładnie w jego kierunku. Amado zorientował się, co się dzieje, więc z pogardą wskazał mu ruchem podbródka całą pustą trybunę, która była do jego dyspozycji. Uważał, że wszyscy powinni przestrzegać jakiegoś kodeksu o nietykalności. Z pewnością musiała istnieć jakaś konwencja międzynarodowa, która to regulowała. Amado nie wierzył w to, że mały książę na serio pierdolił o tym, że byli jedną drużyną. Nie byli.
Felix zauważył, że zapowiadało się na walkę. Amado siedział najeżony i czujnie trzymał uchwyt swojego plecaka. Widać było po nim, że nie zamierzał dopuszczać do rozmowy, a już tym bardziej do zgadzania się na jakiekolwiek układy. Felix pomyślał, że trzeba go było podejść taktycznie. Musiał znaleźć jakiś jego słaby punkt. Powinien odkryć miejsce, w którym ten pieczołowicie wzniesiony mur obojętności oraz złego humoru posiadał wyrwę lub co najmniej jakąś solidnie poluzowaną cegłę.
Na przykład, można było wykorzystać fakt, że Ibaiguren nie miał tu żadnych znajomych. Nikt się nim nie interesował. Wrogów politycznych nie traktowało się przecież jak ludzi. Felix zresztą uważał to samo, co reszta znajomych z roku. Również miał go za zwykłego śmiecia, który zanieczyszczał swoją osobą ich jaśniepańskie towarzystwo.
Chociaż musiał przyznać, że było coś fascynującego w chwili, w której Amado zadrżał, gdy tylko poczuł jego dłoń na ramieniu. A potem, kiedy uwolnił się spod ciężaru rozwścieczonego Thomasa Aragonésa, a następnie trzasnął napastnika pięścią po nosie...
Baskijczyk pachniał świeżą krwią i zaschniętymi problemami. Tak, to musiało być właśnie to. Felix uwielbiał problemy.
Przełknął więc ślinę i postanowił rozpocząć przedstawienie. Nie miał nic do stracenia. Za to miał bardzo dużo do zyskania. Mógł wynegocjować ogromną dostawę narkotyków na swoją domówkę. A to było przecież najważniejsze.
— Wiem, że się tylko broniłeś – rozpoczął pojednawczo, udając, że rozumiał swojego rozmówcę i pragnął nawiązać z nim kontakt w dobrej wierze.
Amado zmarszczył brwi. W odpowiedzi przybrał swoją najgroźniejszą minę. Zamierzał odstraszyć przeciwnika. Felix jednak wcale nie oddalał się z krzykiem, tylko, jak na złość, przetarł dłonią miejsce tuż obok niego, żeby oczyścić je z kurzu i drobnych zanieczyszczeń, a następnie usiadł na przygotowanej przez siebie części murka.
Amado nie rozumiał, dlaczego jego popisowe, najbardziej odstraszające spojrzenie, nie zadziałało. Dlaczego Garcia się do niego przyczepił i nie chciał odejść. Ibaiguren myślał dalej, ale w dalszym ciągu znał tylko jedną metodę uwalniania się od niechcianego towarzystwa. Musiał natychmiast zwiększyć dawkę popierdolenia.
— Niech się twój kolega cieszy, że nie skończył z cyrklem w oku – sapnął groźnie, podświadomie obejmując swój plecak, krzyżując na nim barki w obronnym geście.
W tym momencie Amado przypomniał sobie sytuację, kiedy w połowie ostatniej klasy liceum dowiedział się, że ktoś z jego rocznika systematycznie podtapiał jego młodszego brata w ubikacji, po to, żeby zabierać mu pieniądze. Młody ani razu się nie poskarżył. Sprawa wyszła na jaw przypadkiem. Amado zgłosił ją ojcu. Ojciec uznał, że za jego czasów chłopcy załatwiali takie rzeczy samodzielnie i żaden z rodziców nie chodził do dyrektora, a poza tym jego młodszy syn powinien się wreszcie nauczyć, jak być mężczyzną.
Amado zrozumiał, że aby obronić brata, musiał wziąć sprawy w swoje ręce.
I wziął.
Na koniec starł tamtemu idiocie uśmiech z gęby za pomocą papieru ściernego, który wcześniej wyniósł z pracowni technicznej. Uznał, że nie po to jego rodzice płacili tak wysokie czesne, żeby on nie mógł korzystać z materiałów, które należały do szkoły.
— Wbiłeś komuś cyrkiel w oko? – zapytał Felix z niedowierzaniem, krzywiąc się na samą myśl, że jego by mogło spotkać to samo, gdyby się pokłócili. – Dlaczego?
Amado uniósł delikatnie kąciki ust.
— Dlatego, że zawsze radziłem sobie najlepiej z matematyką – odpowiedział.
Poniekąd, to było jego przekleństwem. Od wczesnego dzieciństwa podejrzewano u niego spektrum autyzmu. Lekarze patrzyli na jego zdolność do pamięciowych obliczeń, dodawali problemy z nawiązywaniem więzi społecznych, po czym wchodzili na utartą medyczną ścieżkę. Nikomu jednak nie udało się go zdiagnozować ponad wszelką wątpliwość.
— A tak poza tym, wszystko u ciebie w porządku? – zapytał Felix z wyczuwalną ironią, po czym przeczesał włosy palcami. Był podenerwowany. Pomyślał, że trafił na jeszcze większego świra, niż dawał wiarę temu jeszcze przed kilkoma minutami.
Amado ściągnął brwi, nastroszył się jeszcze bardziej i uznał, że czas zakończyć tę zabawę, bo za długo już trwała, a jego energia przeznaczana na niechciane kontakty z nieznajomymi zbliżała się niebezpiecznie do czerwonej kreski, podczas gdy on był przyzwyczajony do kresek białych.
— Czego ty ode mnie chcesz? – warknął.
Garcia de Leon miał do niego jakiś interes. Tyle Amado wiedział. Inaczej nie byłby dla niego taki miły.
Felix otrzepał się na dźwięk agresywnego tonu. Zdecydował się przejść od razu do rzeczy, bo temu walniętemu chłopakowi, z którym musiał porozmawiać, ewidentnie kończyły się nerwy, a czas uciekał. Mógł tylko liczyć na to, że zjeżone cudo w dresie zareagowałoby pozytywnie na jego szczerość. Gorzej już przecież być nie mogło.
— Towaru. Na piątek. Dużo.
Amado pokiwał zaskakująco spokojnie głową. Takie postawienie sprawy rozumiał. Znalazł wreszcie przyziemne, racjonalne wytłumaczenie na te ciągnące się maślane oczy i fałszywe koleżeństwo, które powinno się skończyć wraz z momentem dogrania transakcji. Odetchnął w myśli z ulgą. Załatwią tę sprawę i Garcia wreszcie przestanie za nim łazić.
— Co ja z tego będę miał? – przeszedł od razu do rzeczy.
— Zaproszenie na moją domówkę – oznajmił Felix z dumą. Trzymał w dłoni bilet wstępu do elity i mógł go ofiarować temu, komu zechce. Ibaiguren w normalnych okolicznościach mógłby sobie o nim tylko pomarzyć.
Oczywiście, Felix nie odpowiadał za to, jak inni będą tam Baskijczyka traktować. Podejrzewał, że jak kupę gnoju. Zabawa kosztem Ibaigurena byłaby idealnym rozpoczęciem roku akademickiego, bo chłopak może i potrafił kozaczyć indywidualnie, ale na pewno nie byłby w stanie podskoczyć do całej grupy.
Ten jednak nie zamierzał ułatwiać Felixowi zadania.
— Na chuj mi ta twoja domówka? – zapytał.
Przeszył Felixa wzrokiem na wylot i kopnął mały kamyczek, który znalazł się w zasięgu jego lewej stopy.
Amado wiedział, że powinien pójść na to przyjęcie, bo spełniłby tym życzenie swojego ojca, ale udawał, że mu nie zależy. Protokół konwersacji wymagał zachowania honoru.
— Nie wiem, o co ci chodzi. – Felix rozłożył ręce, dziwiąc się, że można tak otwarcie zlekceważyć największe wydarzenie towarzyskie początku roku akademickiego. – Przecież dostaniesz ode mnie hajs.
Podstawowe kwestie nie wymagały w jego rozumieniu dyskusji.
— Hajs? Czy ja twoim zdaniem wyglądam na jakiegoś dilera? – prychnął Amado. – Kup sobie na ulicy.
Co za małostkowa bezczelność – pomyślał. On dawał swój najlepszy towar wyłącznie w prezencie. Garcia go obraził, myśląc, że Amado mógłby się połakomić na tych kilkanaście tysięcy euro. Właśnie mu pokazał, jak bardzo się od siebie różnili.
— No to czego chcesz? – podniósł głos Felix.
Teraz zaczynała się właściwa część rozmowy. Amado uprzejmie skinął głową na znak gotowości do porozumienia. Widział, że Garcia odbija się od ściany do ściany, ale najwyraźniej zależało mu na transakcji, skoro potrafił odnaleźć w sobie odrobinę zdolności negocjacyjnych.
— Podobno masz tutaj jakieś dojścia – zaczął Amado.
Felix poprawił pozycję i potwierdził kiwnięciem głowy. Wreszcie poczuł się ważny. Miał już dosyć rozmowy, która przypominała mu jednocześnie kołowrotek i kopanie się z koniem.
— Załatw mi miejsce w sekcji strzeleckiej – dokończył Baskijczyk.
Felix przewrócił swoimi ślicznymi oczami. Zupełnie, jakby do sekcji strzeleckiej można się było tak po prostu dostać. Słyszał o tym, że przyjmowali tam chłopaków, których rodziny miały coś do powiedzenia w wojsku, gwardii królewskiej, czy czymś takim. Łącznie jakieś pięć osób.
— A umiesz chociaż strzelać? – zapytał złośliwie.
— Najpierw nazwałeś mnie pajacem z ETA, potem twój kumpel powiedział, że bomba mi wybuchła w rękach, a teraz zastanawiasz się, czy potrafię strzelać. – Amado wytknął Felixowi niekonsekwencję.
— Trudno tam będzie wkręcić kogoś takiego, jak ty. – Garcia postanowił sprowadzić go na ziemię. Sekcja jeździecka byłaby lepszą opcją. Felix sam zastanawiał się nad jej wyborem, a na piłkę nożną zdecydował się wyłącznie po namowach.
— Okej. Czyli nic tutaj nie możesz – przerwał mu Amado, okręcając się do pozycji leżącej na plecach i podkładając sobie torbę pod głowę. – Wisisz tylko na worze u swojego starego. Tylko tyle umiesz. Tylko na tyle cię stać.
Felix twardo zacisnął szczękę. Poczuł się obrażony.
— Do piątku będziesz w sekcji strzeleckiej – syknął. – Gwarantuję.
Amado łaskawie przymknął oczy, zgadzając się na takie warunki.
Pod wpływem wychodzącego zza chmur słońca odsunął do połowy zamek od bluzy dresowej, ujawniając cztery głowy animowanych postaci, w tym jedną z fioletowymi włosami.
— Gorillaz – zauważył Felix ze zdumieniem.
Projekt Damona Albarna był najgłośniejszym zespołem europejskiej bananowej młodzieży w ostatnich tygodniach. Sam Felix często podśpiewywał sobie pod nosem: I ain't happy, I'm feeling glad, I got sunshine in a bag... A teraz zobaczył, Amado miał na sobie koszulkę z ich trasy koncertowej.
Przez chwilę obaj mierzyli się dość zaskoczonym spojrzeniem. Żaden z nich się nie spodziewał, że mógłby lubić to samo, co ten drugi. Amado wyrzucił na twarz coś pomiędzy uśmiechem a grymasem wywołanym przez oślepiające go słońce. Zrobił sobie z ręki daszek, żeby przestało go razić.
Felix aż przyklasnął z radości.
— Nie potrafisz się uśmiechać! – wykrzyknął, zginając się wpół ze śmiechu. – Przysięgam, próbowałeś i ci nie wyszło.
— Co ty pierdolisz? – Amado przybrał z powrotem swoją obrażoną minę. Uważał, że gdyby naprawdę chciał, to przecież by się uśmiechnął. – Wszystko potrafię – pouczył go.
— Tak? – Felix wyciągnął do niego rękę. – Przybij.
Amado przyjrzał się dłoni z powątpiewaniem. Niby taka delikatna. Niegroźna. Porcelanowa. Niemal kobieca. Ciągle jednak pamiętał palący ból, jaki u niego wywołała. Mógłby jej dotknąć, ale wolał tego nie robić.
— Nie chce mi się – wysilił się w końcu na obojętność.
— Daj spokój, jesteś mniej skomplikowany niż notatki mojego kumpla. – Felix pomyślał o trzyzdaniowym opisie wykładu z filozofii autorstwa Cristobala Caro. – Znam już na pamięć wszystkie twoje schizy.
— Dobra, spierdalaj. – Amado tracił cierpliwość.
Felix nagle zaczął się zachowywać, jakby odnalazł źródło wiecznej radości. Nieco mniej zajmowała go świadomość, że wydurniał się przy chłopaku, który pół godziny temu złamał nos jego przyjacielowi. Bawiło go to, że Amado udawał twardego, a był pełen fobii, przed którymi nie potrafił się obronić. Przypominał mu żabę, którą natura wyposażyła w zestaw barw ochronnych, a tak naprawdę była tylko małym, miękkim płazem, którego dało się przebić patykiem.
— Będziesz dla mnie tańczył tak, jak ci każę. – Parsknął śmiechem na samą myśl, że nadąsany Ibaiguren w swojej bluzie z kapturem mógłby w ogóle zatańczyć.
— Taa, chyba twoja stara.
Amado oficjalnie znudził się rozmową i odwrócił twarz w drugą stronę, naciągając sobie na nią kaptur.
***
Poleżał w spokoju do czasu zakończenia treningu. Później jednak trener wezwał go na rozmowę, żeby go uprzedzić, że kolejne zachowanie w tym stylu będzie skutkowało wpisem do akt oraz rozpoczęciem postępowania dyscyplinarnego na uczelni.
— Sugerowałem panu Aragonésowi, że to, co miało miejsce wewnątrz drużyny, powinno zostać w drużynie – rozwinął trener, wypełniając karty zajęciowe przy biurku u siebie w gabinecie – ale nie mogę wykluczyć, że zdecyduje się złożyć zawiadomienie o przestępstwie, albo co najmniej będzie dochodził swoich praw w powództwie cywilnym.
Amado oparł nasadę nosa o swój kciuk i palec wskazujący. To by było na tyle, jeśli chodziło o brak kłopotów w pierwszym dniu. Wątpił, że ten wredny kurw Aragonés nie poleci najpierw na obdukcję, a zaraz potem do sądu. Amado zostawało już chyba tylko udanie się do jego pokoju w internacie z bronią i poinformowanie go, że najpierw zabije jego, a potem całą jego rodzinę.
— Dziękuję, trenerze – powiedział blado. – Jest mi przykro z powodu mojego zachowania.
Pomyślał, że trener mógłby być jedynym, który by zgodził się zeznawać na jego korzyść. Amado wprawdzie brutalnie sfaulował, a potem złamał chłopakowi nos, ale tamten użył rasistowskiej mowy nienawiści (baskijska szmato), złożył groźbę wzbudzającą uzasadnioną obawę (już nie żyjesz) i rzucił się na niego z pięściami.
Gdyby Amado mógł liczyć na obiektywnych świadków, Aragonés by się pięć razy zastanowił, czy opłacałoby mu się z tym iść do sądu. Niestety, te wszystkie książęce pacynki trzymały się razem, a trener słyszał tylko komentarz o bombie i widział końcówkę bijatyki. Nie widział najlepszego.
W dodatku mógł też ratować własną dupę, udając, że żadnego tekstu o bombie nie słyszał, cały trening przebiegał w jak najlepszym porządku, a on sam wcale nie spędził piętnastu minut na gapieniu się w biust Katji Hedqvist.
Ech.
Sytuację z cyrklem udało się zażegnać bardzo wysokim odszkodowaniem. Mama Amado zapłaciła je poszkodowanej rodzinie. Chłopak powątpiewał, czy Aragonésowie zgodziliby się na to samo. Zapamiętał ich nazwisko z listy ofiar zamachu ETA. Coraz bardziej zbliżał się do wniosku, że zastraszenie Thomasa stanowiło jedyną opcję.
Pożegnał się z trenerem i ze smętną miną ruszył w kierunku szatni, która o tej godzinie wreszcie opustoszała. Wyjął z plecaka telefon komórkowy Nokia 8250 z niebieskim wyświetlaczem i odczytał coś, czego naprawdę nie chciał widzieć.
Połączenia nieodebrane (58): Mama.
Westchnął i kliknięciem lewego kciuka skasował informację.
Zobaczył też dwa nieodebrane połączenia od swojej tak-jakby-dziewczyny i jedno od brata. Zamierzał je zignorować, ale potem pomyślał, że może jego brat miał problem i trzeba było mu jakoś pomóc.
— No hej, Mika – przywitał się, gdy tylko usłyszał znany głos w słuchawce.
Młody, zamiast kontynuować rozmowę, obrócił się od telefonu i powiedział do kogoś siedzącego w głębi pokoju: – Żyje.
Następnie Amado usłyszał w oddali głos swojej mamy: – Zadzwonił ze swojego numeru? Tak? To znaczy, że nie siedzi w więzieniu.
Amado ze zmartwieniem potarł ręką o czoło. Wiedział, że był największym problemem dla całej swojej rodziny. Zawodził ich w każdy możliwy sposób i w każdy niemożliwy. – Dlaczego oni jeszcze mają do mnie cierpliwość? – zastanawiał się. – Dlaczego nie wyrzucili mnie na ulicę? Jestem beznadziejny.
— Zapytaj go, czy poznał już jakichś kolegów – podpowiadała mama.
— Mama pyta, czy ktoś się jeszcze do ciebie odzywa – powtórzył Mika.
— Zapytaj go, jak mu się podoba budynek – kontynuowała mama, którą teraz Amado słyszał wyraźniej, bo podeszła do telefonu. – Co sądzi o wykładowcach? Czy wszystko jest tak, jak sobie wyobrażał? Czy polubił już jakiś przedmiot?
— Mama pyta, czy byłeś chociaż w ogóle na jednych zajęciach.
— Powiedz jej, że wszystko mam pod kontrolą – skłamał Amado, sięgając do plecaka po paczkę papierosów. Nieoczekiwanie poczuł, jak na jego spojówkach zaczynają się formować wilgotne, miękkie, lecz drażniące powierzchnię oczu kropelki. Przetarł je jednym machnięciem ręki.
Przez krótką chwilę się zastanowił, ale jednak dodał:
— I powiedz, że tęsknię.
A potem się rozłączył.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top