Backgroud girl
Wtorki były dla mnie zazwyczaj bardzo męczące. Dziesięć lekcji może naprawdę dobić człowieka. Tego dnia wróciłam do domu dość późno. Zjadłam, zrobione na szybko, kanapki (rodzice jak zwykle byli w pracy, więc jak zawsze musiałam sobie radzić sama), odrobiłam pobieżnie lekcje, wykąpałam się i położyłam spać. Byłam niesamowicie zmęczona.
Następne co pamiętam to fakt, że stałam na korytarzu w swojej szkole. Najwidoczniej organizowany był jakiś bal kostiumowy. Uczniowie byli dziwnie poprzebierani, a ja sama miałam na sobie ciemnozieloną togę, w pasie przewiązaną cienkim paskiem. Z góry wyglądałam jak dorodny zielony wieloryb, ale pomińmy to. Jeśli miała to być moja fantazja na temat antycznego Rzymu, to zdecydowanie zawaliłam. Nie wydaje mi się, żeby zielony był wtedy w modzie, albo chociaż ogólnie dostępny. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Nie miałam pojęcia jak znalazłam się w szkole, przecież dopiero co leżałam wygodnie w swoim łóżku, przebrana w cieplutką piżamkę z Harry'ego Pottera i byłam gotowa do snu. A tu bum i szkoła. Obejrzałam się w kierunku sali gimnastycznej i zrozumiałam jedną rzecz. Niewątpliwie ta cała szopka tylko mi się śniła. Skąd ten wniosek? W drzwiach widziałam stojącego Davida Tennanta, który rozmawiał z jakimiś dziewczynami. Niezbyt skupiłam się na owych pannach, byłam bardziej zainteresowana Davidem, który „o mój słodki Merlinie", wyglądał jeszcze lepiej niż w serialu. Moje małe fandomowe serduszko zabiło tak szybko, że myślałam, iż wyleci mi z klatki piersiowej.
Nie do końca wiedząc, co robię, skierowałam się do sali. Właściwie to podbiegłam tam, ale pomińmy ten, uwłaczający mojej osobie, szczegół. Podeszłam blisko Dziesiątego i ku mojemu zdziwieniu usłyszałam, że mężczyzna dopiero przedstawia się. „Opóźniony zapłon czy cokolwiek".
- Jestem Doktor - powiedział z tym swoim pięknym uśmiechem i machnął zgromadzonemu ludowi papierem parapsychicznym przed oczami.
Niewiele myśląc, złapałam go za rękę i przytrzymałam papier na wysokości swoich oczu.
- Ministerstwo edukacji narodowej? - zapytałam z wyraźnym sarkazmem.
- Oohhh skoro tak pisze - rzucił z uśmiechem. „Agrrr nie szczerz się kretynie, wiem że to mój sen, ale daj mi jeszcze trochę pożyć. Nie chce paść na zawał. Nie tak szybko".
- Jest napisane. - Poprawiłam go instynktownie, a uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej. - Doprawdy myślałam, że tego Doktora będzie stać na lepsze wymówki.
- Znasz mnie? - zapytał zaskoczony. Prychnęłam lekko.
- Oczywiście, że tak. - Wzniosłam oczy do nieba i lekko pokręciłam głową. - Sławny Doktor, ostatni Władca Czasu z Gallifrey - odparłam z rozbrajającym uśmiechem.
- Ciekawe - mruknął - nie sądziłem, że już jestem znany na Ziemi.
„Ugh znowu ten uśmiech".
- Ciężko byłoby nie znać kogoś, kto wielokrotnie ratuje jej losy - powiedziałam, wzruszając ramionami. „Oh i kogoś, kogo shippuje z Rose", dodałam w myślach.
- Więc z kim walczysz tym razem Doktorze? Dalekowie, Cybermeni, Płaczące Anioły czy Sycorax'i?
Na twarzy Dziesiątego pojawił się wyraz kompletnego zaskoczenia. Zaraz jednak został zastąpiony przez szeroki uśmiech, a jego oczy wydawały się dziwnie świecić. Trochę tak jednocześnie creepy i niezwykle uroczo. „O. poluzuj majtki, bo jeszcze się zakochasz", odezwał się złośliwy głosik w mojej głowie. „Przeczuwam zbliżające się rozdwojenie jaźni".
- Taka wiedza. - Doktor zaśmiał się. Szybko i wręcz niezauważenia złapał mnie za rękę. - Zechciałabyś może towarzyszyć mi w podróży? - zapytał, a jego oczy ciskały wesołe iskierki. Uśmiechał się niezwykle szeroko.
Spojrzałam niepewnie na jego rękę trzymającą moją dłoń, a następnie na niego. Jeszcze raz na rękę i znowu na Doktora. „Oczywiście, że, kurwa, chce".
- Cholernie - odparłam, uśmiechając się wesoło i dość niezgrabnie puszczając oczko do mężczyzny. „A co, taka ze mnie flirciara", pomyślałam z nutką sarkazmu. Dziesiąty uśmiechnął się w ten charakterystyczny dla siebie sposób. To był najjaśniejszy uśmiech, jaki widziałam w całym swoim osiemnastoletnim życiu.
- Zaparkowałem TARDIS za szkołą. Chodźmy. - I pociągnął mnie za rękę do tylnego wyjścia z sali gimnastycznej. „Ah pieprzyć konsekwencje".
Praktycznie biegliśmy, a Doktor nadal nie puścił mojej dłoni. Cholernie przypomniało mi to o Rose i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Jeśli wydarzenia z serialu są prawdziwe to znaczy, że panna Tyler już pojawiła się w życiu Dziesiątego. Władca Czasu poznał ją na krótko po regeneracji i przybraniu swojej dziewiątej postaci. A skoro tu pojawił się jako Dziesiąty to już na pewno zna Rose. Zostało tylko pytanie czy dziewczyna nadal żyje, czy już utknęła w innym wymiarze? Czy spotkał ją już ponownie czy dopiero będzie miał okazje? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Cholernie mnie to irytowało. „Nie lubię zagadek".
Rozmyślając nawet nie zauważyłam jak stanęliśmy przed TARDIS. Była tak niebieska i niezaprzeczalnie, cudownie brudna jak tylko mogłam ją sobie wymarzyć.
- Nie sądzisz, że czasem powinieneś ją umyć? - spytałam
- TARDIS sama potrafi o siebie zadbać - powiedział Doktor, najwidoczniej nie do końca zaskoczony moim pytaniem. Nadal uśmiechał się w ten niepokojąco wesoły sposób. - Panie przodem - powiedział, otwierając przede mną drzwi niebieskiej budki policyjnej.
Nie czekając na więcej zaproszeń czy też na zmianę decyzji Dziesiątego, weszłam do środka. Gdy tylko przekroczyłam próg maszyny, nie mogłam wyjść z podziwu. To wszystko było prawdziwe. Cholernie prawdziwe. „Doktor naprawdę istnieje, TARDIS istnieje". Na kompletnie miękkich nogach podeszłam do konsoli znajdującej się na środku pomieszczenia. Najdelikatniej jak umiałam, położyłam rękę na wolnej od przycisków, przestrzeni.
- Tak, tak wiem. Jest większa w środku - rzucił ze śmiechem Tennant.
- Oczywiście, że jest - powiedziałam, gdy jego pojawienie się wyrwało mnie z zachwytu nad statkiem. - Chciałam raczej powiedzieć, że jest piękna. - Pogłaskałam lekko konsole.
Uśmiech Władcy Czasu poszerzył się jeszcze bardziej, choć ja nie sądziła, że jest to jeszcze możliwe.
- Prawda? - mruknął, stając koło mnie. Dopiero teraz zauważyłam jak bardzo był ode mnie wyższy. „No cóż, bycie karaczanem ma swoje minusy", pomyślałam. Uśmiechnęłam się.
- Niesamowita - rzuciłam, patrząc mu prosto w oczy. Wiedziałam, że pochwalenie TARDIS sprawi, że sam Władca Czasu poczuje się pochwalony. Było to bardzo dobrze widoczne w jego niezwykle wesołych oczach.
- Co tam Doktorku? Z czym mamy do czynienia? - zapytałam, podchodzą do siedzenia niedaleko konsoli i zajmując na nim miejsce. Ponownie uśmiechnęłam się, a tak właściwie to wcale nie przestawałam się uśmiechać w obecności Doktora. „Więc to tak działa na towarzyszy".
- Przeskanowałem Ziemię - powiedział i swoim zwyczajem zaczął krzątać się wokół konsoli. Naciskał jakieś guziczki, poprawiał ekrany i przestawiał dziwnie wyglądające dźwignie. - I wychodzi na to, że trzech Cybermenów odłączyło się od grupy. Nie mam pojęcia jak znaleźli się na Ziemi, przecież niedawno ich pokonałem - mruknął i przeczesał włosy palcami.
- A nie dopiero pokonasz? - zapytałam. - To całe mieszanie w czasie. - Wzruszyłam ramionami.
- Który mamy rok?
- 2017.
- Oh... Faktycznie. - Potrząsając lekko głową. - Jeszcze trochę minie, zanim pojawią się na Ziemi - dodał.
- Za mojego życia? - zapytałam z lekkim przestrachem.
- Całkiem możliwe - odparł. - Teraz jednak nie czas na to. TARDIS dokonała dokładniejszego skanowania i znalazła ich bazę dowodzenia. - Zaczął ponownie krzątać się po pomieszczeniu. Znowu naciskał dziwne guziki i przeciągał wajchy. Nagle TARDIS zatrzęsła się i zaczęła wydawać, ten charakterystyczny dla podróży w czasie i przestrzeni, dźwięk.
- Złap się czegoś! - krzyknął.
W pośpiechu starałam się złapać czegokolwiek i nie spaść z siedzenia. Nie do końca mi się to udało, bo po jakichś trzech sekundach wylądowałam na podłodze.
- No dzięki! - odkrzyknęłam.
Statek nagle zatrzymał się.
- Możesz się już puścić. - Doktor ze śmiechem i podszedł do mnie.
„Z tobą zawsze", pomyślałam.
Siedziałam na podłodze i kurczowo zaciskałam ręce na tych dziwnych barierkach, które były dookoła centralnej części TARDIS. Wyciągnął w moją stronę rękę, którą z wdzięcznością przyjęłam. Pomógł mi wstać na równe nogi.
- Tak właśnie jak się nazywasz? - zapytał, a ja nie mogłam powstrzymać się i roześmiałam się.
- Naprawdę dobre wyczucie czasu, Doktorze - powiedziałam przez śmiech. - Jestem O.
- O? - Zapytał. - Tylko tyle?
- Jestem tu tylko drugoplanową dziewczyną - odparłam, uśmiechając się wymuszenie.
Skoro moja postać nie istniała w serialu, a ja już wcześniej wzięłam za pewnik, że serial jest historią tego szczególnego Władcy Czasu, to znaczy, że niewiele znaczyłam. Oh nie odbierzcie mnie źle. Być może istniało wiele osób, o których nie wspomniano w serialu, a były ważne dla Doktora albo z nim podróżowały, ale ja czułam, że nie jestem jedną z nich. Poza tym biorąc za pewnik serial, Władca Czasu miał jeszcze wiele duszyczek do uratowania. Zaczynając od Rose Tyler, poprzez Marthe Jones, kapitana Jacka Harknessa, Sare Jane Smith, Amy i Rory'ego Pond, River Song, a kończąc na Clarze Oswald. Zbyt wielu towarzyszy czekało jeszcze na spotkanie Doktora, żebym ja mogła zabierać go tylko dla siebie.
- Więc dobrze drugoplanowa dziewczyno, chodźmy na spotkanie przygody - powiedział z tym swoim rozbrajającym uśmiechem.
Odwzajemniłam gest, a Dziesiąty wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją i razem wyszliśmy przez drzwi TARDIS.
To, co zobaczyłam na zewnątrz statku, kompletnie mnie zaskoczyło. Staliśmy na środku starożytnej areny rzymskie, nadal trzymając się za ręce. Koloseum było niezwykłe. Potężne, widocznie stare i wyglądające na wykonane z wyjątkowo ciężkiego kamienia. To wszystko byłoby naprawdę pięknym widokiem, gdyby nie to, że przed nami pojawiła się trójka Cybermenów. Wyrośli jakby z podziemi. Zbliżyli się do nas. Byłam zaskoczona, że od razu nas nie atakują. Oni jednak podeszli do nas na odległość mniej więcej dwóch metrów.
- Ty jesteś Doktor? - zapytał jeden z nich. Jego głos był wyjątkowo skrzekliwy i jak przypuszczam najdokładniej można go opisać słowem - metaliczny.
- Czemu jesteście na Ziemi? Według paragrafu trzeciego ustępu dwudziestego siódmego Kodeksu Galaktyk Zjednoczonych wszelkie interwencje ras innych niż ludzka, z wyłączenie Władców Czasu, mające miejsce na tej planecie mają być odpowiednio zapowiedziane - powiedział.
Z jego twarzy zniknął uśmiech, a wpłynął na nią o wiele poważniejszy wyraz. Puścił moją rękę i prawie niezauważenie przesunął się odrobinę przede mnie. Myślał, że nie zauważę. „No debil, no", pomyślałam i zrównałam się z nim. Rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Prychnęłam. „Oh nie myśl sobie, że w razie jakiejkolwiek sytuacji krytycznej dam ci się poświęcić".
- Jesteś Doktorem? - Cybermen ponowił pytanie.
- Jakie macie rozkazy? - zapytał ostatni Władca Czasu. Zauważyłam, że starał się niepostrzeżenie przesunął swoją rękę w kierunku schowanego w kieszeni śrubokrętu sonicznego.
- Nie ruszaj się! - krzyknął Cybermen stojący po lewej stronie i podniósł metalową dłoń w naszą stronę. Z jej wnętrza wysunęło się niewielkie działko. Dwaj pozostali zrobili to samo. „No to mamy przesrane", pomyślałam.
- Spokojnie, spokojnie, spokojnie. - Doktor podniósł ręce w pokojowym geście. - Chciałem się tylko wylegitymować. Zobaczcie mam tu dokumenty. - Wyciągnął papier parapsychiczny z kieszeni i pokazał go Cybermenom.
- Doktor - mruknął Cybermen stojący pośrodku. - Jesteś Doktorem. - Jego ramię podniosło się jeszcze odrobinę. - Zgodnie z naszym rozkazem mamy za zadanie zgładzić Doktora. Przygotuj się na śmierć, Władco Czasu.
Dziesiąty szybko spojrzał w moim kierunku. Złapał mnie za rękę.
- Biegnij! - krzyknął i pociągnął mnie w kierunku TARDIS.
Za nami rozległy się strzały. Wiedziałam, że Cybermeni posługują się laserami, a tu ku mojemu zaskoczeniu, dźwięki, które wydawały ich bronie, były niezwykle podobne do wystrzałów z pistoletu. Niebieski promień przemknął tuż koło mojej głowy. „Więc jednak lasery", pomyślałam i nabrałam dziwnej ochoty na roześmianie się. Doktor cały czas biegł, trzymając mnie za rękę.
Dotarliśmy do TARDIS. Władca Czasu siłował się właśnie z zamkiem statku, kiedy stało się coś niespodziewanego. Poczułam niezwykle bolesne ukucie w prawą część pleców. To było jak niezwykle silne ugryzienie wielkiej osy. Złapałam się za bolące miejsce. Doktor właśnie otworzył drzwi i stał w progu TARDIS, nadal odwrócony do mnie plecami. Czułam jak ból zwiększa się. „Ugh jak cholernie to boli...". Kłucie zwiększało się i z zażenowaniem poczułam, że ciemnieje mi przed oczami. „No serio, kurwa, zemdleje?" Zapytałam sama siebie w myślach. „Co za ironia, zemdleć we własnym śnie", dodałam, na moment przed tym, jak ogarnęła mnie kompletna ciemność, a kończyny odmówiły współpracy.
Czułam, że się budzę i definitywnie nie było to coś przyjemnego. Ból w plecach był niemożliwie duży. Teraz mogłam już określić gdzie się umiejscowił. Jeśli człowiek miałby kąty to właśnie tam byłby kąt naszych pleców. Wiecie, o co mi chodzi? To takie małe miejsce pomiędzy bokiem a plecami. Oh wiem, niezbyt perfekcyjne wytłumaczenie. Musicie mi to wybaczyć, bo ten pieprzony ból skutecznie pozbawiał mnie zdolności racjonalnego myślenia.
- Hej, hej, zostań ze mną. - Usłyszałam jakiś głosik.
Dobiegał jakoś z mojej prawej strony. Tak mi się wydawało. Zmarszczyłam brwi i próbowałam otworzyć oczy. Powieki wydawały mi się niezwykle ciężkie, ale udało mi się je podnieść. Znajdowałam się wewnątrz TARDIS, co lekko mnie zaskoczyło. Dopiero teraz zorientowałam się, że leżałam na brzuchu na jakimś łóżkopodobnym cosiu. Poruszyłam się lekko, a właściwie próbowałam podnieść głowę. Zaraz jednak poczułam niemiłosierny ból w plecach. Cholera.
- Ej, ej, ej, ej, ej. Nie ruszaj się. - Głos odezwał się ponownie. Nie widziałam nikogo w swoim zasięgu wzroku, jednak domyśliłam się, że należy on do Doktora. - Cybermeni trafili cię swoim nowym wynalazkiem. Jeszcze nie spotkałem się z takim czymś - mruknął.
Jak najdelikatniej umiałam, podniosłam głowę i przekręciłam ją w stronę głosu. Nie obyło się bez fali dziwnego bólu. Zagryzłam zęby, starając się go zignorować.
Miałam rację. Doktor stał koło mnie i wymachiwał śrubokrętem sonicznym nad moimi plecami. Nadal miałam na sobie tę obrzydliwie ładną zieloną togę, ale czułam, że fragment moich pleców jest odkryty. Widocznie została rozcięta, kiedy Cybermeni trafili we mnie.
- To chyba nie dobrze skoro nawet ty nie wiesz, co to jest - powiedziałam. Miałam lekką chrypkę, nie wiadomo skąd.
- Oh, nie mówię, że nie wiem, co to jest - odparł Dziesiąty z uśmiechem. - Przeskanowałem twoje ciało śrubokrętem oraz przy użyciu TARDIS. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
- Niezbyt - mruknęłam - przecież chciałeś mi pomóc.
Gdybym mogła, wzruszyłabym teraz ramionami, ale każdy najmniejszy ruch wywoływał nowe fale bólu, więc powstrzymałam się.
- Co będzie ze mną? Możesz zrobić coś, żeby tak nie bolało?
- Właśnie staram się usunąć ten, powiedzmy, kolczyk - powiedział, nadal przesuwając śrubokrętem nade mną.
- Kolczyk? - zapytałam. Nagle ból nasilił się. Syknęłam, spinając się. Był to nieprzemyślany ruch, bo wywołał jeszcze większy ból.
- Nie ruszaj się, proszę. - Doktor położył jedną dłoń na środku moich pleców i delikatnie docisnął mnie do stołu. „Cholera, gdyby nie okoliczności to zdecydowanie podobałoby mi się jego zachowanie", pomyślałam.
- Cóż wygląda na kolczyk. No wiesz, taka belka z dwoma kulkami na końcach - powiedział. -
Staram się zneutralizować działanie, więc leż spokojnie.
Naprawdę starałam się wykonać jego polecenie, ale fale bólu były coraz częstsze i coraz trudniejsze do wytrzymania. Dłoń Doktora nadal spoczywała na moich plecach, będąc czymś w rodzaju gestu uspokojenia. Nie wiem, ile tak leżałam. W pewnym momencie ból stał się jeszcze większy.
- Co się dzieje? - zapytałam przez zaciśnięte zęby. - To tak cholernie boli - jęknęłam.
Kłucie było niesamowicie duże. Cholera, znowu poczułam, że obraz zaczyna mi się zamazywać. „Kurwa". Powieki zaczęły mi opadać, a kończyny wiotczeć. Znowu mdlałam. A później była już tylko ciemność.
~~~~~~~~~~
Słyszałam irytujący dźwięk, który zdecydowanie był moim budzikiem. „Cholera", pomyślałam i starałam się sięgnąć po telefon, nie otwierając oczu. Ta pieprzona melodyjka grała coraz głośniej. Z westchnieniem żałości otworzyłam oczy, rozejrzałam się dookoła i sięgnęłam po telefon. Szybko uciszyłam budzikowego potwora i ponownie opadłam na poduszkę.
Tak bardzo chciałam dalej iść spać. Miałam taki cudowny sen. No może nie do końca cudowny. Przecież prawie umarłam czy cokolwiek. W każdym razie cholernie bolało. Wydawało mi się, że nadal mogę poczuć kłucie w boku. Wykręciłam rękę i próbowałam dostać do miejsca, gdzie wydawało mi się, że we śnie znajdował się ból. Przesunęłam ręką po ciele i poczułam dziwne zgrubienie na skórze. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to jakiś syfek, jednak zdecydowanie nie miało to struktury pryszcza. Praktycznie wyskoczyłam z łóżka, przy okazji mało co nie zabijając się o, zawiniętą wokół mnie, pościel. Podbiegłam do kontaktu i zapaliłam światło. Od razu zmrużyłam oczy, czując jak jasność dosłownie wypala mi gałki oczne. Podeszłam do lustra i podciągnęłam koszulkę. Zmrużyłam oczy przyglądając się swoim plecom. Jednak ze złością stwierdziłam, że nic nie widzę. „Kurwa, okulary", pomyślałam. Naprawdę zapomniałam, że je noszę. Nie miałam ich we śnie. Podeszłam do jednej z komód stojących w moim pokoju, znalazłam okulary i założyłam je. Znowu wróciłam do lustra i ponownie przyjrzałam się plecom. „Ohhhh..." Naprawdę miałam jakąś dziwną bliznę po lewej stronie. Wyglądała jak te gwiazdki, które rysowaliśmy w przedszkolu. No wiecie, sześć kresek, przecinających się w połowie. Zdecydowanie nie miałam jej, kiedy kładłam się spać. Prześledziłam kształt palcami, co było odrobinę trudne w związku z dziwnym kątem, pod którym musiałam wygiąć rękę.
Stałam tak przez kilka minut zastanawiając się czy wydarzenia ze snu są prawdą. W pewnym momencie mój wzrok przykuła kartka leżąca na biurku. Podeszłam do mebla, podniosłam ją i przyjrzałam się. Na pierwszy rzut oka wyglądała, jakby miała wyrysowany mechanizm zegarka, ja jednak wiedziałam, że to nie to na co wygląda. „Gallifryjski", pomyślałam. Mrugnęłam kilka razy i obrazek zmienił się w tekst.
„See you later, background girl".
„Nie możliwe. To nie może być prawda", pomyślałam. „Cholerny Doktor, cholerna TARDIS, cholerni Cybermeni. To wszystko prawda. Nie, nie, nie, nie".
Westchnęłam głośno. Dlaczego tekst napisany był po angielsku? Dlaczego nie po polsku? Przecież TARDIS tłumaczy wszelkie języki, a ja byłam w środku statku. Powinien przetłumaczyć od razu na mój język. A jednak najpierw pojawił się gallifryjski, a później angielski. „Dlaczego?"
Ponownie rzuciłam okiem na komodę. Wcześniej przeoczyłam pewien ważny szczegół. Na meblu leżał niewielki srebrny kolczyk. Mała belka z kuleczkami na końcach. „Tak jak powiedział Doktor". Wzięłam przedmiot pomiędzy dwa palce. Szybko wyciągnęłam kolczyk, który do tej pory nosiłam wysoko w małżowinie usznej i założyłam na jego miejsce to, co zostawił mi Dziesiąty. Cóż może i było to dziwne, skoro ten sam przedmiot sprawił mi tyle bólu, ale równocześnie był on pamiątką po Doktorze. Kto z Was nie zrobiłby tego samego, co? Przez krótki moment stałam i przesuwałam delikatnie palcem wskazującym po nowym kolczyku.
Nagle od strony okna rozległ się charakterystyczny dźwięk. Odgłos lądującej TARDIS.
Rzuciłam się do okna i wyjrzałam przez nie. Niebieska budka stała pod ogrodzeniem. Dość daleko. Otworzyłam okno, nie zwracając uwag na środek zimy i ujemne temperatury, ani na moją piżamkę w herby Slytherinu. W drzwiach TARDIS pojawił się Dziesiąty i uśmiechał się w ten swój czarujący sposób. Mężczyzna pomachał mi i już miał zamiar schować się ponownie do niebieskiej budki, kiedy krzyknęłam:
- Hej chłopcze nielubiący zakończeń! Trzymam cię za słowo!
„Pieprzyć to, że ktoś może mnie usłyszeć", pomyślałam. Doktor wszedł do statku, jednak mogę przysiąc, że wcześniej uśmiechnął się niezwykle szeroko.
Budka stawała się coraz bledsza, a ja zamknęłam okno. Patrzyłam jak znika. Jeszcze przez moment obserwowałam puste podwórko, po czym zaczęłam szykować się do szkoły. „Nocna przygoda z Doktorem na pewno nie zwolni mnie ze sprawdzianu z rosyjskiego", pomyślałam. Uśmiechnęłam się ironicznie i pokręciłam głową.
---------
Nigdy nie myślałam, że tyle osób mnie zaobserwuje. Pięknie dziękuję tym ponad stu osóbkom ❤💕💞
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top