6.

Wstałam. To największy postęp od kilku dni. Nie jadłam, nie piłam, z nikim nie rozmawiałam. Ta wiadomość spowodowała, że moje życie znów legło w gruzach. Jest lepiej, ale nadal nie mogę w to uwierzyć. Miało być tylko lepiej, a jest o wiele gorzej. Nie zdążyłam nawet powiedzieć ostatniego słowa. Dlaczego akurat teraz? Dlaczego to zrobiła? Opuściła mnie.

– Olivia? Jak się trzymasz? – ku mojemu zaskoczeniu do pokoju wchodzi Lottie.

– Już wiesz? – patrzę na nią spod chusteczki, którą wycieram łzy.

– Skarbie. – podbiega do mnie i mnie przytula.

– Ona nie była genialna i jakaś opiekuńcza, ale była moją matką. Nieważne jaka była. Była moją. Tylko moja, a teraz jej nie ma. Znikła. Już nigdy z nią nie porozmawiam. – cicho łkam w jej ramię. Ona gładzi moje plecy dłonią.

– Liv. Pamiętaj jedno. To nie jest jedyną osobą, którą stracisz. Będzie ich pełno. Musisz się z tym pogodzić i żyć dalej. Wiem, że łatwo się mówi, ale tak trzeba. Ból będzie ci towarzyszył zawsze, ale powiedzenie, że czas leczy rany to święta prawda.

– Możesz ze mną posiedzieć? Nie musisz nic mówić, po prostu chcę mieć kogoś przy sobie.

– Oczywiście. Zostanę.

***

Lottie poszła do domu. Ja siedzę z oczami wlepionymi w jeden punkt. Zdjęcie. To samo, co przykuło moja uwagę dzień przed tym, jak się dowiedziałam, że moja matka popełniła samobójstwo. Jeszcze wtedy byliśmy szczęśliwą rodziną. Uwolnione od ojca. Moja mama była zakochana w Samie, a ja cieszyłam się z jej szczęścia. To już nie wróci. Zawsze będzie czegoś brakować.

***
– Jak się czujesz? – pyta psycholog.

– Pusta.

– Jakie to uczucie?

– Czuję się tak, jakbym straciła wszystko.

– Chciałabyś, żeby twoja rodzina cierpiała tak z twojego powodu? – pyta, a ja odwracam głowę do okna.

– Nie. – mówię, a w moich oczach pojawiają się łzy.

– Teraz już wiesz co oznacza śmierć z wyboru?

– Doskonale. I wiem, że nie będę taka jak moja matka. Będę walczyć.

– Dlaczego?

– Bo mam dla kogo żyć.

– Dla kogo?

– Dla osób, dla których znaczę więcej niż tylko kolejny człowiek na świecie. Dla ty, którzy mnie kochają i nie chcą stracić.

– Rozumiesz, że jeśli byś się tam wykrwawiła, umarłabyśm – opiera swoje łokcie na kolanach.

– Tak. I wiem, że gdyby była taka możliwość, żałowałbym.

– Dlaczego byś żałowała? – przygląda mi się uważnie.

– Mam całe życie przed sobą. Wiem, że może być ono takie, jak w moich snach.

– Jak by ono wyglądało?

– Ja, jako sławna wizażystka. Mój chłopak, który wspiera mnie codziennie i kocha. Nasza córeczka i synek w drodze.

– Myślisz, że jest to możliwe?

– Tak. Jestem pewna, że tak może być.

– Jak wyobrażasz sobie tego chłopaka?

– Wysoki brunet. Niebieskie wielkie oczy. Ciepły w dotyku.

– Czy widzisz w tych snach Louisa?

Dlaczego ona kurwa wszystko sprowadza na tor Louis i przyjaciele.

– Nie, dlaczego pani tak sądzi?

– To retoryczne pytanie.

– Dlaczego pani sprowadza wszystko na jego temat? Wiem pani coś czego ja nie? – wstaję i zaczynam krzyczeć.

– Uspokój się. Usiądź. – oplata moje dłonie w swoje.

– Muszę wiedzieć. Czy między tobą, a Louisem jest coś więcej niż przyjaźń?

– Nie. My się nawet nie przyjaźnimy. – wyrywam się i wybiegam z pokoju. Zbieram po schodach i wychodzę z domu. Biegnę. Wychodzę z podwórka i staje na środku drogi. Zaczynam krzyczeć i ciągnąć się za włosy. Z moich ust wydobywa się coraz cichszy szloch. Z oczu lecą strumienie łez. Nagle widzę światła. Ale teraz nie ma to dla mnie znaczenia. Ostry dźwięk hamulców. Trzaśnięcie drzwiami. Nagle widzę jego. Wysokiego bruneta. Czy to jest sen. Nie widzę jego twarzy. Jest prześwietlona, przez rażące światła samochodu. Nagle schyla się do mojego poziomu i... To Louis.

– Wszystko w porządku? – pyta kładąc rękę na moim ramieniu.

– Nie. – krzyczę po czym wstaję.

– Co się dzieje? – robi to wraz ze mną.

– Wszystko. – Nadal krzyczę, mieszając to z płaczem.

– Czyli?

– Ty się dziejesz, moja matka się dzieje. A raczej działa. Wszyscy dookoła się dzieją. Dlaczego twoje hamulce nie zacięły się, co? Dlaczego mnie zauważyłeś? Znowu zachciało ci się biec na ratunek? Po cholerę? – ocieram łzy w rękaw. Już mam odchodzić, kiedy łapie mnie za nadgarstek.

– Coś ci pokażę. Wsiadaj. – mówi, prowadząc mnie do swojego samochodu.

Przez całą drogę próbował zagłuszyć ciszę. Jednak ja nie słuchałam tego co mówi. Byłam w innym świecie. Moje łzy nadal spływały po policzkach, zbierając ze sobą tusz.

***
– Co to kurwa jest? – mówię zachrypnięta od płaczu.

– Miejsce, w którym odreagowałem śmierć mamy. – siada na jednym z kamieni wzgórza.

– Czyli wiesz. Jesteś idiotą wiesz?

– Dlaczego? – podaje mi rękę, żebym mogła usiąść obok niego.

– Wtedy tam na ulicy spytałeś czy wszystko w porządku.

– Tak. I..?

– Kto normalny pyta się kogoś, kogo matka popełniła samobójstwo czy wszystko w porządku? – znów czuję, że moje oczy są zaszklone.

– Twoja mama popełniła samobójstwo? – pyta. Jego mina jest mi nieznana. Współczucie z przerażeniem.

– Dziwi cię to? – odwracam głowę w drugą stronę. Nagle czuję jego palce na moim podbródku.

– Nie chowaj przede mną łez. Nie masz się czego wstydzić. – szepcze. Dlaczego w tym momencie czuję jak mój żołądek przewraca się dookoła swojej osi?

– Nie potrafię. – próbuję się wyrwać, ale nie wychodzi mi to zbytnio i kolejne łzy wypływają z moich oczu.

– Gdybyś widziała ile ja hektolitrów łez wylałem w tym miejscu.

– Naprawdę? – patrzę na niego zaciekawiona. Ocieram łzy w rękaw.

– Moja mama była jedyną kobietą, którą kochałem całym sercem. Zawsze była przy mnie. Wspierała mnie. Kiedy dowiedziałem się o jej śmierci, moje życie posypało się. Zacząłem się buntować, ale w głębi duszy nadal jestem tym nieśmiałym chłopakiem. Wtedy tam w łazience, kiedy zobaczyłem, że jesteś ledwo żywa, nie mogłem patrzeć. Mój pierwszy odruch to była ucieczka, ale zdałem sobie sprawę, że możesz umrzeć. Nie chciałem. Nie potrafiłem cię tam zestawić. Podbiegłem i wsadziłem cię do samochodu i zawiozłem na pogotowie. Polubiłem cię. Naprawdę.

Nie spodziewałam się takiego wyznania.

– Dziękuję. – mówię cicho, po czym kładę głowę na jego ramieniu, a on obejmuje mnie ręką.

***
Budzę się w samochodzie. Jest mi strasznie zimno. Co prawda jestem przykryta jakimś kocem, ale to nie wystarcza. Cała się trzęsę.

– Którą godzina? – pytam, nawet nie wiedząc kogo.

– Czwarta nad ranem. – słyszę znajomy głos. Odwracam się i widzę Lou.

– Byliśmy tam tyle czasu? Babcia dostanie zawału. – odkrywam się bardziej kocem.

– Wie, że jesteś ze mną. Zimno ci? – odpowiadam kiwnięciem głowy. – Masz bluzę. – podaje mi ciuch, który sekundę temu ściągnął z siebie.

– Dziękuję. Gdzie jedziemy? – pytam, wkładając głowę w ciepły materiał.

– Do domu. – bacznie obserwuje drogę.

– Nie znam tej drogi. – mówię rozglądając się dookoła. Jest ciemno i mam słabą widoczność, ale dobrze wiem, że jedziemy inną drogą.

– Pojechałem tą dłuższą. Nie chciałem cię budzić.

– Dziękuję. – mówię cicho.

– Nią ma za co. – odpowiada.

– Nie naprawdę dziękuję i przepraszam. Nagadałam na ciebie tyle złych i obraźliwych rzeczy, ale nie wiedziałam jaki jesteś naprawdę.

– Jaki jestem naprawdę? – pyta, a jego kącik ust unosi się. Jest to urocze.

– Miły, nieśmiały, zabawny, rozsądny. Taki inny niż z zewnątrz. – mówię podciągając nogi do piersi.

– Dziękuję. Ty też jesteś inną. Najpierw wydajesz się chora psychicznie.

– Jestem chora psychicznie.

– Nie mów tak. To, że rozmawia z tobą jakaś pani psycholog, nie znaczy, że jesteś chora.

– Chciałam się zabić. Słyszysz dwa razy. Naprawdę trzeba mieć nasrane w głowie, żeby samemu odebrać sobie życie.

– Jesteś inna. Przynajmniej jak jesteś ze mną. Potrafisz przygryzać, ale jest to urocze. Naprawdę. Boisz się potworów.

– Nie boje się potworów. – śmiejemy się.

– Dobrze, dobrze. Ładnie się śmiejesz. – w tej chwili, czuję jak rumieńce palą moje poliki.

– Ty chrumczysz. – zaczyna się śmiać.

– Co robię? – pyta niedowierzając.

– Chrumczysz. Jak świnka.

– I do tego potrafisz mnie rozśmieszyć. Nie każdy tak potrafi.

Naprawdę nie zdawałam sobie z tego sprawy. Pierwszy raz usłyszałam takie słowa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top